Pastor ewangelicki i pedagog Christian Gotthilf Salzmann (1744-1811) reprezentujący humanistyczny nurt wychowania w pedagogice tego kraju był określany jako niemiecki Rousseau. W jego polskojęycznej wersji biogramu w Wikipedii nie uwzględniono książeczki, która ukazała się w przekładzie na język polski Zofii Sennewald w 1904 roku, w serii M. Arcta w Warszawie "Książki dla wszystkich". Cenzura dopuściła ją do druku już w 1803 r.
Z biogramu w niemieckiej wersji Wikipedii wynika, że
niemieckojęzyczna edycja tego tytułu ukazała się dwa lata później, bo w 1806 r. pod tytułem Ameisenbüchlein oder Anweisung zu einer vernünftigen
Erziehung der Erzieher. Polska tłumaczka
korzystała z wcześniej udostępnionej jej broszury.
Salzmann był
oświatowym filantropem, którego zalicza się do grona pedagogów nowego
wychowania, jednego z 410 na całym świecie pedagogów reform. W marcu 1784 roku przyjechał do
Schnepfenthal, by powołać w niej niepubliczną szkołę z internatem "Philantropin Schnepfenthal",
która do dziś znana jest z kształcenia dwujęzycznego jako "Salzmannschule Schnepfenthal". Wówczas
zachęcał rodziców z całego kraju, by kierowali swoje dzieci do tej właśnie
szkoły.
Ciekawostką jest, że
od 2015 roku wprowadzono w obecnym gimnazjum od 5 klasy edukację w języku
angielskim, zaś od 6 klasy obowiązek wyboru drugiego, ale pozaeuropejskiego
języka obcego: chińskiego, japońskiego lub arabskiego. Przywołuję tę
informację, bo w Polsce minister edukacji i nauki ograniczył środki na
nauczanie w języku niemieckim dla dzieci mniejszości niemieckiej w naszym
kraju, zaś nie ma zachęt do kształcenia w tym języku polskich uczniów.
Nad wejściem do powstałej dzięki Salzmannowi szkoły z internatem widniał napis: D.D. H., który wyznaczał trzy kluczowe aktywności życiowe: Denken - myśleć, Dulden - ścierpieć/być tolerancyjnym i Handeln - działać). Pisząc książkę o konieczności wychowania wychowawców pastor podkreślał, że na nic zdadzą się publikacje o wychowaniu, skoro nauczyciele i opiekunowie sami nie są właściwie wychowani.
Jak pisał: (...) serca
ludzi dorosłych podobne są do gleby, na której już rosną różne chwasty o
grubych korzeniach. Trzeba je z wielkim trudem wyplenić, jeśli ma wzejść
nasienie, które posiejmy. Serca ludzi dorosłych - to marmur, który musimy
ostrożnie obciosywać, a często po długiej i ciężkiej pracy natrafiamy na żyłę, uniemożliwiającą
nam dalszą robotę (s. 9).
Tak zaczynał się w
tym kraju rozwój subdyscypliny nauk o wychowaniu, którą dzisiaj określa się
mianem pedeutologii. Wychowanie traktowano bowiem jak dzieło sztuki, do którego
wytworzenia trzeba przygotować najpierw wychowawców jako artystów/kreatorów
dziecięcych dusz. Pedagog musi być optymistą, który nie narzeka na trud własnej
pracy, gdyż ten zawsze mu się opłaci, jeśli inwestuje weń własne serce i
zaangażowanie.
Jeśli
potrafisz być prawdziwym kierownikiem młodzieży, to się dostroisz do ich tonu i
ogólna wesołość zbawienny wpływ na ciebie wywrzeć musi. Doświadczenie nas
uczy, że ludzie, przestający ciągle z dziećmi i młodymi, dożywają późnego wieku
i mało się starzeją, gdy przeciwnie ci, którzy się obracają tylko w ciężkiej
atmosferze dorosłych, więdną szybko (s.10-11).
Na prawie sto lat przed pojawieniem się rozpraw z pedagogiki nowego wychowania pojawiały się zasady pedagogiki pozytywnej, które rozmrażały autorytarne, formalistyczne i oparte na surowej dyscyplinie kształcenie dzieci i młodzieży. Jak pisał Salzmann:
(...) wesołość i pogoda młodocianego wieku,
wywierają silny wpływ, o ile naturalnie sami ich nie popsujemy przez nasz zły
humor (...) Jeśli nauczanie ma być sumienne, to powinniśmy odrzucić na bok
wszelkie niehumory i nastroić się na ton wesoły. W ten sposób nauczyciel
odmładza się ciągle i chroni się przed starością wraz z jej
dolegliwościami [s.11-12].
Pedeutologia Salzmanna ufundowana była na
idei sokratejskiego samowychowania wychowawców, którzy chcąc być wzorami
osobowymi dla swoich uczniów, muszą także pracować nad sobą. Przysłowie docendo
discimus (ucząc innych, uczymy się sami) jest prawdziwem i w moralnem
znaczeniu. A więc, starając się o moralny rozwój dzieci, stajemy się sami
lepszymi [s. 13].
W publikacji odzwierciedla się jakże charakterystyczny a wciąż trudny do pokonania także w XXI wieku w naszym społeczeństwie mit
nauczycielki-siłaczki, wychowawcy-proletariusza, którym nie wolno upominać się o godną,
wysoką zapłatę za ich pracę, gdyż musi im wystarczyć dobre samopoczucie i nadzieja na długie życie, co tak uzasadniał C.G. Salzmann:
(...) jeśli jako wychowawca
będziesz zdrów i wesół, a jako człowiek dojdziesz do wysokiego szczebla rozwoju
moralnego, czy nie jesteś dostatecznie wynagrodzony? Chociażbyś nawet cierpiał
niedostatek, nie powinieneś się skarżyć. (...) Wolisz może być
chorym i zasiadać przy suto zastawionym stole, aniżeli z apetytem spożywać
skromne potrawy? Może chcesz mieć w koło siebie zgiełk i wrzawę, a w duszy
zgryzotę, zamiast widzieć na około spokój, a w sercu czuć pogodę? Pragniesz
może przewodzić hordzie dusz przedajnych, zamiast panować nad sobą samym? [s.
13]
Autor książki skierował swoje myśli do tych, którzy odczuwali doniosłość roli wychowawcy godząc się na sytuację bycia niedocenianymi przez podmioty prowadzące szkołę. Trudno jest zatem nie zgodzić się z jego tezą, która w Polsce jest niezwykle aktualna, a mianowicie, iż nie minęły czasy, (...) gdy zawód wychowawcy był w pogardzie [s.14].
Właśnie resort edukacji poinformował media, że nie zamierza nowelizować Karty Nauczyciela i podwyższać nauczycielom wynagrodzenie, skoro związkowcy oponują przed pozorowaniem przez władze rzekomego wzrostu płac. Nie dość, że "Nowy Ład" okazał się dziewiętnastowieczną doktryną Salzmanna, to jeszcze władze resortu kreują się na ofiary.