Ktoś zadał takie pytanie, a ja bym je poszerzył:
CZY PAŃSTWOWA/QUASIPUBLICZNA SZKOŁA KIEDYKOLWIEK
BYŁA DLA UCZNIA?
Coraz
częściej zamieszczane są w mediach artykuły i potoczne komentarze wskazujące na
to, że polscy nauczyciele są już wypaleni przedłużającą się edukacją w formie
zdalnej. Jak ktoś jest wypalony, to nie powinien pracować, tylko zatroszczyć
się o własne zdrowie, bo jest w stanie permanentnego wyczerpania, co zagraża
nie tylko jemu, ale i jego najbliższym.
Podlegającym
jego wpływom osobom zagraża w sposób szczególny, gdyż nie tylko nie ma
motywacji, chęci, woli do poświęcenia im uwagi i wsparcia ich w znacznie
trudniejszej sytuacji życiowej, tylko ich tym bardziej włącza w stan własnej
apatii, depresji, poczucia beznadziei. Za to też otrzymuje, liche, bo liche,
ale jakieś wynagrodzenie.
Neurotyczna
ucieczka od odpowiedzialności, od zaangażowania na rzecz kształcenia i
wychowania młodych pokoleń w sytuacji trudnej, ale nie beznadziejnej, znajduje
dzięki mediom swoje wsparcie oraz usprawiedliwienie lokowane w okolicznościach
zewnętrznego świata (pandemii i szkolnego lockdownu). Nareszcie ci, którzy byli
wypaleni przed pandemią, mogą dalej pozorować swoją pracę, odnajdując
sojusznika w CoV-Sars-2.
Nauczyciele
tak samo chorują, cierpią, zmagają się ze skomplikowaną codziennością i
umierają jak inni profesjonaliści, Czy jednak stan naruszanej równowagi
psychicznej, duchowej części z nauczycieli (a nikt nie wie, jakiego odsetka to
dotyczy) uzasadnia kreowanie przez dziennikarzy głodnych sensacji, bo tylko
takie teksty dobrze się sprzedają i są lajkowane, fałszywego obrazu stanu
polskiego nauczycielstwa?
W
środę posłuchałem znakomitej rozmowy prof. Romana Lepperta w jego akademickim
zaciszu na Facebooku z dyrektorem szkoły STO w Warszawie Jarosławem Pytlakiem,
który prowadzi ją od 28 lat i jakoś nie było mowy o tym, że jest wypalony,
zmęczony, zniechęcony, zdegustowany, itp. itd. Wprost odwrotnie, mogliśmy
spotkać nauczyciela z krwi i kości, kogoś odpowiedzialnego za siebie i uczniów
kierowanej przez siebie szkoły (ponad 400 uczniów), komu nawet przez myśl by
nie przeszło, że należy w sytuacji społecznego i państwowego kryzysu narzekać
na samego siebie i współpracowników, tak innych nauczycieli, jak i personelu
administracyjno-technicznego placówki.
Wyniki
wielu badań syndromu burn out w środowisku nauczycielskim, jakie uzyskiwali
psycholodzy i pedagodzy w okresie przed pandemią były bardzo zbliżone do
siebie, mimo iż dotyczyły różnych środowisk oświatowych, odmienne były metody
doboru prób badawczych, techniki diagnoz i związane z tym adekwatne do nich
analizy ilościowo-jakościowe. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach
Europy, syndrom wypalenia zawodowego jest stałym zjawiskiem, choć
determinowanym częściowo odmiennymi czynnikami.
Nic
dziwnego, że w prowadzonych dzisiaj badaniach diagnostycznych (na zasadzie już swoistej mody, okazji do
rzekomej aktualności, by uchwycić stan zjawiska w danym okresie) otrzymujemy
potwierdzenie o stanie wypalenia zawodowego nauczycieli na poziomie ok. 25
proc. Tak było przed pandemią i tak jest w trakcie jej trwania. Kto był
wypalony dalej nim będzie, tylko szczęśliwy jest, że może przenieść
odpowiedzialność za nicnierobienie, a stawianie uczniom wymagań, na zewnętrzne
okoliczności, na chaos rządzenia w RP, na brak czy spóźnioną akcję szczepień,
na to i tamto ... , bo przecież każdy czytelnik takich doniesień to zrozumie.
Centralistycznie
zarządzający szkolnictwem urzędnicy upartyjnionego resortu edukacji (od lat tak
się dzieje) będą tylko wykorzystywać do walki politycznej w kraju doniesienia
zatroskanych dziennikarzy o wypaleniu nauczycieli, generalizując je na całą
społeczność pedagogiczną, dzięki czemu zyskują usprawiedliwienie dla dalszego
poniżania tej grupy zawodowej, marginalizowania jej uzasadnionych potrzeb i
nieszanowania godności zaangażowanych w edukację profesjonalistów pod pozorem
rzekomej troski o uczniów. To sprawujący władzę będą szczuć społeczeństwo
przeciwko nauczycielom, skoro są wypaleni, nie mogą uczciwie pracować, bo nie
chce im się, a potrafią jedynie narzekać i zgłaszać kolejne roszczenia.
Otóż rodzice uczniów, którzy są zadowoleni, a nawet zachwyceni nauczycielami bez względu na okres wykonywania przez nich zawodu, mogą stać się dla tych najbardziej zaangażowanych, oddanych, z pasją poszukujących i stosujących nowe formy, metody, środki kształcenia dzieci i młodzieży także w formie zdalnej, powinni komunikować im swoje pozytywne odczucia, gdyż syndrom wypalenia dotyka nie tylko pozorantów, nieudaczników, kiepskich rzemieślników nauczycieli nieradzących sobie z nadmierną kontrolą i roszczeniowością nadzoru pedagogicznego bez okazywania im wsparcia, nauczycieli źle opłacanych, ale także tych najbardziej zaangażowanych w swoją pracę.
Syndrom wypalenia dotyka też nauczycieli z pasją, maksymalizujących swoje zaangażowanie w pracę z uczniami, gdyż stawiają samym sobie bardzo wysokie wymagania zapominając o psychofizycznych ograniczeniach własnej wytrzymałości z tytułu nowych obciążeń. Tacy nauczyciele spychają na plan dalszy własne potrzeby i oczekiwania ich środowiska rodzinnego.
Pasjonaci nauczycielskiej profesji, a nawet sztuki kształcenia, jeśli mają w swej więks povzucie akceptacji, to uruchamiają u innych nauczycieli siły społecznego i psychicznego wsparcia, organizując m.in. spotkania, konferencje, webinaria, dzielą się publikacjami i pomysłami, uruchamiają akcje społecznego zrozumienia i dostrzegania wartości ich pracy ("O co chodzi w szkole?"). Należą im się wyrazy najwyższego szacunku.