10 grudnia 2019
O nauczycielach na Kongresie Łódzkiego Towarzystwa Pedagogicznego
Przewodnicząca Łódzkiego Towarzystwa Pedagogicznego dr Beata Owczarska zorganizowała w Dużej Sali Obrad Rady Miejskiej w Łodzi Kongres Edukacyjny, który w tym roku wieńczy całoroczną działalność społeczno-oświatową pedagogów z regionu łódzkiego.
V Kongres Edukacyjny poświęcony był nauczycielom, a więc jednej z najbardziej ryzykownych, pięknych, ale i niezwykle wymagających profesji, której przedstawiciele walczyli wiosną 2019 r. o zdecydowaną poprawę warunków ich pracy oraz płacy. To, że nauczyciele zostali zdradzeni w kluczowym dla negocjacji z rządem przez jeden ze związków zawodowych mających w nazwie "Solidarność" oraz że nieudolnie była prowadzona przez pozostałe związki akcja strajkowa, nie znalazło swojego odzwierciedlenia we wczorajszej debacie.
Zapewne dlatego, że jej uczestnikami byli głównie dyrektorzy przedszkoli, szkół i placówek oświatowych oraz socjoterapeutycznych, którzy chcąc nie chcąc musieli okazać uległość wobec władz oświatowych jako także członkowie nadzoru pedagogicznego. Być może, gdyby przybyli na obrady nauczyciele, mielibyśmy szansę na poznanie po wielu miesiącach ich postaw wobec wydarzeń, które swoistą traumą zapisały się w ich biografiach.
Kongres był jednak wart partycypacji w jego obradach, gdyż można było skonfrontować z kadrą kierowniczą oświaty w tym regionie analizę naukowej diagnozy stanu nauczycielstwa w Polsce po 30 latach transformacji ustrojowej z wiedzą i refleksją osobistą twórczych, refleksyjnych, (samo-)krytycznych nauczycieli pozytywnie zaangażowanych w swoją rolę. Nie było zatem przedmiotu sporu, gdyż tak akademikom, jak i liderom edukacji zależało na tym samym, a mianowicie na odpowiedzi na pytanie o powody nienajlepszej kondycji nauczycielskiego stanu pod koniec 2019 r.
Uniwersyteccy profesorowie - Jacek Pyżalski (Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu) i Piotr Plichta (Uniwersytet Wrocławski) przypomnieli wyniki badań nad obciążeniami zawodowymi nauczycieli, z których w 2010 r. wynikał porażający obraz poczucia u 86% nauczycieli, że obciążenia w ich zawodzie są większe niż w innych profesjach. Był to jednak rok 2010, kiedy to w chaosie urzędniczym PO i PSL usiłowano zaprowadzić obniżenie wieku obowiązku szkolnego, co zresztą zostało wprowadzone po kilku latach, chociaż z fatalnymi następstwami dla ofiar tej pseudoreformy.
Obaj panowie dziwili się, że obecne Ministerstwo Edukacji Narodowej nie jest w ogóle zainteresowane badaniami dotyczącymi kondycji zdrowotnej nauczycieli. Ba, nawet w możliwym do przeprowadzenia w ramach badań PISA wyłączono tę możliwość, żeby... , no właśnie, chyba po to, żeby się nie dowiedzieć i nie móc tym samym poinformować podatników, w jak fatalnym stanie jest to środowisko zawodowe. Słusznie, choć my pedagodzy wiemy to z dzieł m.in. Jana Amosa Komeńskiego, przywoływali wnioski z badań amerykańskich, że głównym czynnikiem różnicującym osiągnięcia szkolne uczniów jest jakość kadr nauczycielskich, w tym ich zdrowie psychiczne i fizyczne.
Koszty nieradzenia sobie przez dużą część nauczycieli z problemami wychowawczymi, rozwojowymi, ale i społeczno-kulturowymi w szkole są trudne do naprawy, gdyż w odróżnieniu od medyków lekarstwem pedagogów nie są leki, ale oni sami. Opracowana przez Pyżalskiego i Dorotę Merecz piramida obciążeń zawodowych wcale nie uległa zmianie, chociaż być może po kolejnej dekadzie nastąpią w jej układzie drobne przesunięcia.
Mimo zapowiedzi, że postarają się pokazać uczestnikom debaty, co wzmacnia nauczycieli w ich pracy, musieli poprzestać na kazusach, gdyż w pedagogice, tak jak w psychoterapii czy klinice medycznej, każdy przypadek jest odrębny, ma swoje biograficzne konteksty i uwarunkowania ich struktur. Konstruowanie zatem jakiejkolwiek księgi recept na rozwiązywanie problemów w szkole jest nonsensowne, aczkolwiek można je ładnie opakować np. w psychologię humanistyczną Carla Rogersa.
Z wspomnianych badań Pyżalskiego i Merecz wynikało, że już w 2010 r. zdaniem 55% nauczycieli tylko nieliczni z ich grona pedagogicznego cieszyli się ich uznaniem. Aż 49% wskazało na to, że tylko nieliczni członkowie rady pedagogicznej pomagali im, gdy musieli wykonać jakąś większą pracę na rzecz szkoły czy podzielili się z nimi inspirującymi pomysłami dydaktycznymi i wychowawczymi.
A niby dlaczego miałoby być inaczej? Polska szkoła jest instytucją w dużej mierze totalną, sterowaną odgórnie przez nomenklaturę partii władzy (lewicowej, liberalnej czy prawicowej) zobowiązującą nauczycieli do realizowania nieakceptowanych przez większość z nich zadań. Jak mówił Dariusz Chętkowski, tylko nieliczni starsi wiekiem i doświadczeniem nauczyciele są szczerze oddani swoim młodszym koleżankom i kolegom, gdyż większość przejawia postawę Schadenfreude (cieszenia się czyimś niepowodzeniem), postawę "psa ogrodnika" (sam nie skorzystam, drugiemu nie dam) lub postawę toksyczną, rywalizacyjną ("Ty masz problem z tym uczniem? Nie rozumiem. Ja takiego nie mam").
To, co zatem pozostaje nielicznym pasjonatom zawodu, to oddolne zaangażowanie się na rzecz kreowania wysp oporu edukacyjnego, wytwarzania w szkołach pól wolności dydaktycznej, albo stosowanie zasad przeżycia w posłuszeństwie, milczeniu, znoszeniu upokorzeń, ignorancji czy absurdów nadzoru pedagogicznego.
Jeszcze są szkoły publiczne, w których odważni a twórczy dyrektorzy potrafią zbudować zespół samorealizujących się w tym zawodzie pedagogów, którzy wbrew, pomimo, a może właśnie ze względu na patologię władzy centralnej starają się chronić dzieci i młodzież przed jej toksynami. Nie mają łatwo, bowiem musza pokonywać nie tylko naturalny opór we własnym środowisku, ale i odpowiednio uzasadniać powody wprowadzanych zmian, innowacji, których skuteczność nie musi przekładać się na najwyższe noty szkolne uczniów. Są tymi, którzy ratują motywacje i aspiracje dzieci do uczenia się, by doświadczając osobistej radości, bezpieczeństwa, wysokiej kultury i satysfakcji z wykonywanych zadań zapamiętały szkołę nie jako więzienie, ale "windę" do ich osobistego szczęścia.