Komisja habilitacyjna - warsztatem z metodologii badań

Posiedzenie komisji habilitacyjnej zwołuje przewodniczący po otrzymaniu od dziekana wydziału trzech recenzji osiągnięć naukowych habilitanta. Czasami trudno jest znaleźć dogodny dla siedmioosobowego składu komisji termin, by można było spokojnie, bez napięcia czasowego rozmawiać, dyskutować, wymieniać się własnymi ocenami i argumentami.


Z tego też powodu ogromnie cenię sobie technologiczną szansę na skracanie czasu niepewności, wyczekiwania przez habilitantów na ten etap postępowania w ich sprawie. Wszystkie uniwersytety i politechniki w naszym kraju mają dostęp do kodowanej sieci "Pionier", dzięki której można obradować na odległość. Profesor z Olsztyna lub ze Szczecina czy Gdańska nie musi tracić dwóch dni, żeby wziąć udział w 2-3 godzinnym posiedzeniu komisji w Krakowie czy Katowicach.

W jego uczelni lub uczelni bratniej znajduje się centrum do prowadzenia wideokonferencji, a jakość łączy, w tym obrazu i dźwięku jest naprawdę wysoka. Wszyscy doskonale się widzą, słyszą, mogą sobie przesyłać na ekran także arkusze z danymi, mogą być podłączeni do tablicy interaktywnej, by w toku wspólnej rozmowy dzielić się wykresami, schematami, tabelami dla pełniejszego wyjaśnienia własnego stanowiska itp.

Od samego początku, a w pedagogice nastąpiło to dopiero 5 lat temu, kiedy zacząłem brać udział w posiedzeniach komisji habilitacyjnych, przekonałem się, jak są one ważne nie tylko dla rozstrzygnięcia wniosku habilitanta, ale także dla każdego z członków komisji z osobna. W czasie obrad uświadamiamy sobie istniejące procedury administracyjno-prawne, zwracamy uwagę na funkcjonujące w powszechnym obiegu mity i potoczne wyobrażenia, które nijak mają się do naukowej oceny czyichś osiągnięć, możemy także zdać sobie sprawę z tego, że rozstrzygamy o teraźniejszości i przyszłości własnej dyscypliny naukowej.

Właśnie dlatego określam posiedzenia komisji habilitacyjnych jako swoistego rodzaju warsztat metodologiczny, bowiem każdy z jej członków wnosi swoją recenzją czy opinią własne doświadczenie naukowe i oceniające, które zostało ukształtowane w toku pracy naukowo-badawczej oraz w wyniku samokształcenia. Nie jest bez znaczenia zatem to, jakie "filtry" są nakładane na wyrażenie opinii czy recenzji, o jakich parametrach naukowych są "soczewki" do odczytywania cudzych rozpraw.

Jeśli ktoś ich w ogóle nie nakłada, nie posługuje się żadną z naukowych miar, tylko traktuje swój udział w komisji jako spełnienie koleżeńskiej przysługi komuś, w tym habilitantowi, to niech się nie dziwi, że może spotkać się z poważnie demistyfikującą jego/jej postawę w czasie obrad takiej komisji lub po niej. Siedmiu uczonych musi stanąć twarzą w twarz nie tylko wobec dzieł, które są przedmiotem oceny, ale także wobec tego, co sami napisali i wypowiedzieli, w jakiej uczynili to formie, z jaką argumentacją.

Komisja habilitacyjna staje się dla niektórych jej członków odsłoną ich własnej niekompetencji, braku wiedzy, umiejętności korzystania z narzędzi nauki, bo być może nikt tego od nich wcześniej nie wymagał, także na żadnym etapie ich akademickiego rozwoju i funkcjonowania. Na szczęście w większości składu komisji habilitacyjnych znajdują się osoby kompetentne, autentyczni eksperci, rzeczoznawcy, którzy stają się dla niektórych osób ich nowymi, być może nawet pierwszymi w toku ich kariery, nauczycielami, mistrzami.

To takie osoby stają się szansą na wydobycie z dorobku publikacyjnego habilitanta tego, co nie dla wszystkich jest widzialne oraz zdekodowanie tego, co jest błędem, ale przez niektórych niedostrzeganym (celowo lub nieświadomie). Każde z takich posiedzeniem przekształca się, czy tego chcemy, czy nie, w swoistego rodzaju warsztat z metodologii badań w naukach społecznych czy humanistycznych, w spór o to, co jest wciąż nierozstrzygnięte, nieustalone, wątpliwe, podejrzane, nieklarowne itp.

Posiedzenie komisji habilitacyjnej staje się zatem uniwersytetem w temporalnej i przestrzennej skali mikro. Zawiera w sobie elementy koniecznych pochwał i często bolesnych uwag krytycznych. To jest jedyna przestrzeń, w której zderzamy się z manipulacją, fałszem i prawdą. Czasami bywamy zaskoczeni, zdumieni, ale to wszystko powinno służyć temu, żebyśmy zmieniali nie tylko treść własnych rozpraw czy wykładów, ale także samych siebie, swój stosunek do nauki, by była dzięki temu wiarygodną a nie komuś wygodną.

Komentarze

  1. Celem nauki jest poszukiwanie prawdy i temu służy odpowiednia metodologia. Niekiedy odnoszę wrażenie, że praca na uczelni jest dla niektórych formą miłego spędzania czasu i do tego wystarcza radosna twórczość. Krytyka naukowa ma prowokować do debaty naukowej, a nie do narcystycznego obrażania się - bardzo niedojrzała i blokująca rozwój reakcja. Coachowi, który pokazuje błędy biznesmeni płacą duże pieniądze - nawet 2 tysiące za godzinę pracy. Świadomość błędów jest to dobra baza do wyznaczenia luki szkoleniowej lub do zaplanowania zdobywania nowej wiedzy i umiejętności - czyli polepszenia funkcjonowania osobistego i zawodowego. Innymi słowy krytyka naukowa jest formą informacji zwrotnej i wskazówek, a nie hejtem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bywa, że niektórzy mają za sobą łatwe i przyjemne kariery w wyniku zbiegu szczęśliwych dla siebie okoliczności zewnętrznych. Przez lata promowani przez swoich szefów (czasem z powodu historycznego biegu spraw) stają się bezkrytyczni wobec siebie, narcystyczni, potrafiący tylko brać od środowiska nic w zamian nie dając innym. Nie wymagając niczego od siebie, nawet naukę rozumieją tak, "by była im wygodną". Gdy dopasowywanie świata do własnych korzyści... staje się mottem życia, poświęca się nie tylko prawdę / pracę naukowa, ale też instytucję którą się kieruje, czy ludzi ją tworzących. Potem taki ktoś staje się celebrytą i robi wiele, by być znanym z tego, że jest znanym :) Udział w Kom. hab., to już tylko kolejna szansa na zaistnienie....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam