09 grudnia 2025

Neofeudalizm akademicki

 


Podejmuję dziś trudny temat, ale czynię to w ramach walki z propagowanym przez kolejne ekipy rządzące mitem o znakomitej kondycji polskiej nauki (naukowców).  Informuję zatem, że minimalne wynagrodzenia od 1.01.2024 :

  • profesor (z tytułem): 9370 zł brutto
  • profesor uczelni (bez tytułu): 7777,10 zł brutto
  • adiunkt: 6840,10 zł brutto
  • asystent / wykładowca: 4685 zł brutto

To są stawki podstawowe, obowiązkowe minimum prawne, przy pełnym etacie, bez dodatków, bez stażowego, bez nadgodzin, bez grantów, bez dodatków funkcyjnych, czyli są to realne dane porównawcze, bo obowiązkowe i minimalne.

W przeliczeniu na netto:

  • profesor: ok. 6 400 zł
  • profesor uczelni: ok. 5 300 zł
  • adiunkt: ok. 4 700 zł
  • asystent: ok. 3 250 zł

Bez owijania w bawełnę – odpowiada to poziomowi płac klasy niższej niż „średnia wyższa klasa zawodowa”. W dodatku mówimy o osobach ze stopniem naukowym doktora (4-5 lat pracy naukowej), habilitacją (kolejne 8–12 lat), dorobkiem międzynarodowym itp. W każdym kraju OECD profesor zarabia więcej niż nauczyciel, w Polsce różnica jest śladowa lub… żadna, co już samo w sobie jest patologią systemową.

Pierwsza płaca absolwentów niektórych kierunków studiów wynosi więcej niż pensja profesora. Niektórzy po to idą do Sejmu, podejmują się ról w rządzie, u Prezydenta, w spółkach Skarbu Państwa, w samorządach, bo praca naukowo-badawcza i dydaktyczna jest "nieopłacalna". Całe szczęście, że jest jeszcze odsetek tych, którzy traktują naukę jako wartość autoteliczną i mają środki do życia. Jednak do szkoły doktorskiej nie trafiają najwybitniejsi, najzdolniejsi, bo nie chcą rezygnować z jakości własnego życia. Chyba, że ma ich kto utrzymać, finansować ich pasję badawczą.

Tak niskie płace generują brutalną logikę konkurowania o granty jako warunek przetrwania, ponieważ wynagrodzenia zasadnicze są niskie, uczelnie nie mają pieniędzy na dodatki, podwyżki systemowe są minimalne. Granty zatem stają się jedynym sposobem realnego zwiększenia dochodu i prowadzenia badań. W efekcie granty w Polsce stały się substytutem polityki płacowej i substytutem finansowania podstawowego. Co to powoduje?

Nie ulega wątpliwości, że mamy systemowo generowany wyścig szczurów, a nie innowację, uzależnienie karier od decyzji recenzentów, uzależnienie młodych od wąskich komisji eksperckich, wykluczenie dyscyplin bez grantów, wykluczenie osób spoza centrów akademickich, dezintegrację zespołów, neofeudalizm akademicki, apatię strategiczną uczelni. To jest system ery survivalu, a nie system rozwoju.

Kluczową cechą tej patologii jest wielokrotne zwracanie przeze mnie uwagi na brak merytorycznej ścieżki odwoławczej w NCN. Ustawodawca „władzy” zapewnił niemożność odwołań merytorycznych od recenzji, toteż mamy od lat patologię polskiego systemu grantowego, a omawiany przeze mnie wcześniej raport UAM ją całkowicie przemilcza.

Dlaczego brak odwołań merytorycznych jest destrukcyjny? To oczywiste, bo recenzje mogą być nierzetelne, konkurenci recenzują konkurentów (konflikt interesów), recenzent jest praktycznie bezkarny, nie ma jawności recenzji, nie ma arbitrażu merytorycznego, nie ma komisji odwoławczych z ekspertami zewnętrznymi, nie ma standardów oceny, nie ma ochrony przed układami dyscyplinarnymi, nie ma nadzoru nad recenzentami (NCN zakłada, że sami się „kontrolują”), uczciwy badacz nie ma żadnego oręża w obronie naukowych racji.

Tego typu rozwiązanie przekształciło NCN w arbitralne centra rozdziału zasobów, poza kontrolą merytoryczną, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności recenzentów. W efekcie granty mogą trafiać nie tylko do najlepszych, lecz także do najlepiej umocowanych, a to jest NAPRAWDĘ wstydliwy temat, którego rządowy raport nawet nie dotknął. Dlaczego raport UAM milczy o najbardziej fundamentalnych patologiach?

Oczywiste, bo powstał na zlecenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego, więc musiał być politycznie bezpieczny. Autorzy odsłonili patologii NCN (instytucji stworzonej i chronionej przez elity akademickie a powiązane z partią polityczną), nie może kwestionować legislacji (zakazu odwołań), nie może mówić o klientelizmie, nie może wskazać odpowiedzialnych, musi używać języka „dyskursu”, „logiki”, „momentu historycznego”, zamiast języka polityki. W tym sensie ów raport jest krytyką bez krytyki, diagnozą bez wskazania sprawców, dobrą literaturą filozoficzno-naukoznawczą, ale unikającą sprawstwa polityków. Tam, gdzie powinien mówić o realnej patologii, mówi o „trajektoriach dyskursu doskonałości”.  

Niskie pensje profesorów i adiunktów nie są skutkiem ubocznym, ale warunkiem utrzymania systemu grantowego jako głównego narzędzia selekcji i kontroli. Brak odwołań merytorycznych nie jest błędem legislacyjnym, ale niepodważalnym sposobem podtrzymania klientelizmu i nieprzejrzystości. Patologie NCN (a bywało, że i w NCBiR) są centralnym mechanizmem reprodukcji biedy i hierarchii. Tym samym utrwala się za pieniądze resortu nauki dyskurs, a nie demaskuje systemu.


(foto: BŚ) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam