Podejmuję dziś trudny temat, ale czynię to w ramach walki z propagowanym przez kolejne ekipy rządzące mitem o znakomitej kondycji polskiej nauki (naukowców). Informuję zatem, że minimalne
wynagrodzenia od 1.01.2024 :
- profesor (z tytułem): 9370 zł brutto
- profesor uczelni (bez tytułu):
7777,10 zł brutto
- adiunkt: 6840,10 zł brutto
- asystent / wykładowca: 4685 zł brutto
To
są stawki podstawowe, obowiązkowe minimum prawne, przy pełnym etacie, bez
dodatków, bez stażowego, bez nadgodzin, bez grantów, bez dodatków funkcyjnych,
czyli są to realne dane porównawcze, bo obowiązkowe i minimalne.
W
przeliczeniu na netto:
- profesor: ok. 6 400 zł
- profesor uczelni: ok. 5 300 zł
- adiunkt: ok. 4 700 zł
- asystent: ok. 3 250 zł
Bez
owijania w bawełnę – odpowiada to poziomowi płac klasy niższej niż „średnia
wyższa klasa zawodowa”. W dodatku mówimy o osobach ze stopniem naukowym doktora
(4-5 lat pracy naukowej), habilitacją (kolejne 8–12 lat), dorobkiem
międzynarodowym itp. W każdym kraju OECD profesor zarabia więcej niż nauczyciel,
w Polsce różnica jest śladowa lub… żadna, co już samo w sobie jest patologią
systemową.
Pierwsza płaca absolwentów niektórych kierunków studiów wynosi więcej niż pensja profesora. Niektórzy po to idą do Sejmu, podejmują się ról w rządzie, u Prezydenta, w spółkach Skarbu Państwa, w samorządach, bo praca naukowo-badawcza i dydaktyczna jest "nieopłacalna". Całe szczęście, że jest jeszcze odsetek tych, którzy traktują naukę jako wartość autoteliczną i mają środki do życia. Jednak do szkoły doktorskiej nie trafiają najwybitniejsi, najzdolniejsi, bo nie chcą rezygnować z jakości własnego życia. Chyba, że ma ich kto utrzymać, finansować ich pasję badawczą.
Tak
niskie płace generują brutalną logikę konkurowania o granty jako warunek
przetrwania, ponieważ wynagrodzenia zasadnicze są niskie, uczelnie nie mają
pieniędzy na dodatki, podwyżki systemowe są minimalne. Granty zatem stają się
jedynym sposobem realnego zwiększenia dochodu i prowadzenia badań. W efekcie granty
w Polsce stały się substytutem polityki płacowej i substytutem finansowania
podstawowego. Co to powoduje?
Nie
ulega wątpliwości, że mamy systemowo generowany wyścig szczurów, a nie
innowację, uzależnienie karier od decyzji recenzentów, uzależnienie młodych od
wąskich komisji eksperckich, wykluczenie dyscyplin bez grantów, wykluczenie
osób spoza centrów akademickich, dezintegrację zespołów, neofeudalizm
akademicki, apatię strategiczną uczelni. To jest system ery survivalu, a
nie system rozwoju.
Kluczową
cechą tej patologii jest wielokrotne zwracanie przeze mnie uwagi na brak
merytorycznej ścieżki odwoławczej w NCN. Ustawodawca „władzy” zapewnił
niemożność odwołań merytorycznych od recenzji, toteż mamy od lat patologię
polskiego systemu grantowego, a omawiany przeze mnie wcześniej raport UAM ją całkowicie
przemilcza.
Dlaczego
brak odwołań merytorycznych jest destrukcyjny? To oczywiste, bo recenzje mogą
być nierzetelne, konkurenci recenzują konkurentów (konflikt interesów), recenzent
jest praktycznie bezkarny, nie ma jawności recenzji, nie ma arbitrażu
merytorycznego, nie ma komisji odwoławczych z ekspertami zewnętrznymi, nie ma
standardów oceny, nie ma ochrony przed układami dyscyplinarnymi, nie ma nadzoru
nad recenzentami (NCN zakłada, że sami się „kontrolują”), uczciwy badacz
nie ma żadnego oręża w obronie naukowych racji.
Tego
typu rozwiązanie przekształciło NCN w arbitralne centra rozdziału zasobów, poza
kontrolą merytoryczną, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności recenzentów. W efekcie
granty mogą trafiać nie tylko do najlepszych, lecz także do najlepiej
umocowanych, a to jest NAPRAWDĘ wstydliwy temat, którego rządowy raport nawet
nie dotknął. Dlaczego raport UAM milczy o najbardziej
fundamentalnych patologiach?
Oczywiste,
bo powstał na zlecenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego, więc musiał być
politycznie bezpieczny. Autorzy odsłonili patologii NCN (instytucji stworzonej
i chronionej przez elity akademickie a powiązane z partią polityczną), nie może
kwestionować legislacji (zakazu odwołań), nie może mówić o klientelizmie, nie
może wskazać odpowiedzialnych, musi używać języka „dyskursu”, „logiki”,
„momentu historycznego”, zamiast języka polityki. W tym sensie ów raport jest krytyką
bez krytyki, diagnozą bez wskazania sprawców, dobrą literaturą
filozoficzno-naukoznawczą, ale unikającą sprawstwa polityków. Tam, gdzie
powinien mówić o realnej patologii, mówi o „trajektoriach dyskursu doskonałości”.
Niskie pensje profesorów i adiunktów nie są skutkiem ubocznym, ale warunkiem utrzymania systemu grantowego jako głównego narzędzia selekcji i kontroli. Brak odwołań merytorycznych nie jest błędem legislacyjnym, ale niepodważalnym sposobem podtrzymania klientelizmu i nieprzejrzystości. Patologie NCN (a bywało, że i w NCBiR) są centralnym mechanizmem reprodukcji biedy i hierarchii. Tym samym utrwala się za pieniądze resortu nauki dyskurs, a nie demaskuje systemu.
(foto: BŚ)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam