23 kwietnia 2016

Nie odrzuciliśmy przeszczepu homo sovieticusa


Jechałem po raz wtóry w tym tygodniu do Krakowa, co raczej zdarza mi się raz na kilkanaście lat, by spotkać się z uczestnikami jednej z najciekawszych debat humanistycznych, jakie można było powołać do życia, a mianowicie na DNI TISCHNEROWSKIE. Organizatorzy tych rekolekcji z filozofii po góralsku powierzyli prof. UJ Krystynie Ablewicz przeprowadzenie debaty panelowej na temat: WYCHOWANIE I WOLNOŚĆ.

Nie mogłem odmówić udziału w panelu, gdyż tym samym musiałbym zaprzeczyć wierności śp. ks. prof. Józefowi Tischnerowi, który stał się dla mnie osobiście Mistrzem uruchamiania oporu wobec totalitaryzmu w PRL (jak on sam pisał: "był to totalitaryzm łagodzony przez bałagan"), personalistycznej filozofii wyzwalania się z jarzma systemu, by w nowym ustroju angażować się na rzecz zmiany prawa, moralności, doświadczania wreszcie wolności i racji humanistycznego wychowania.

W dyskusji w UJ udział wzięli: Agnieszka Foryś - nauczycielka liceum ogólnokształcącego w Krakowie, Zofia Pierzchała - psychoterapeutka Gestalt, dr hab. Anna Sajdak - pedagog, prof. UJ i dr hab. Krzysztof Maliszewski pedagog z UŚl. Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że filozofia Tischnera nas oswobodziła, ale też wzmogła wobec wolności jeszcze silniejszy opór także wśród tych, którzy mienili się ludźmi opozycji, "Solidarności" a zdradzili jej etos dla różnych interesów.


(fot. Facebook - od lewej: K. Maliszewski, Z. Pierzchała, A. Sajdak, A. Foryś, B. Śliwerski)

4 czerwca 1989 r. ukazał się w "Tygodniku Powszechnym" artykuł Józefa Tischnera pt. "Teologia wyzwolenia a etyka "Solidarności", w którym porównanie dwóch ruchów społecznego buntu i wyzwolenia niosło z sobą wyprzedzające ostrzeżenie, by nie lekceważyć ludzi "ubogich", zepchniętych na margines, pozbawianych podstawowych praw człowieka, poniżanych, pozbawianych własnej woli, gnębionych czy krzywdzonych społecznie. Wybitny filozof dodawał nam nie tylko w tamtym okresie odwagi i wzbudzał nadzieję na sens dokonujących się zmian oraz wynikających z nich poświęceń i strat w życiu wielu Polaków.

W cztery lata później, w czasie wykładu w Katolickiej Akademii w Bonn następująco skonstatował zachodzące w Polsce przemiany:

Miarą wolności stał się sukces ekonomiczny a nie ideał autentycznego człowieczeństwa. Rewolucja liberalna obalająca system komunistyczny okazuje się rewolucją połowiczną. Stąd bierze się (...) pytanie i zarazem (...) podstawowe rozdroże współczesnego chrześcijaństwa: dlaczego raczej wolność a nie niewola? Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Raz po raz pojawiają się argumenty przeciw wolności. Mówi się: trzeba ograniczyć wolność, trzeba ją pomniejszyć. Towarzyszą im refleksje usprawiedliwiające jakąś formę przemocy. Ale czy ten lęk przed wolnością nie jest drugą stroną tęsknoty za niewolniczą niewinnością" (Człowiek sprawdzonej wolności, TP 1993 nr 31, s. 8)

Warto było zatem powrócić w czasie wczorajszej debaty panelowej, po 27 latach wolności od totalitaryzmu komunistycznego, do dostrzeżenia przejawów jego "przeszczepu", a więc zakorzenionego w wielu umysłach i postawach ludzkich syndromu homo sovieticus, który nadal zwycięża w III RP w wyniku przyzwalania elit politycznych, rządzących i części społeczeństwa na jego ukryte, "milczące" zniewalanie innych, także w systemie i z udziałem wciąż centralistycznego systemu szkolnego.

Trzeba powrócić zatem do tekstów, myśli Józefa Tischnera z czasów, kiedy pisał nie tylko o dramacie wolności, trudzie ludzkiego istnienia, ale także z doby, której Zło-Byt przetrwał przenikając do struktur władzy i perfidnej, bezpardonowej o nią walki. Zastanówmy się zatem nad tym, w jakim zakresie istota stalinizmu, o której pisał Tischner w 1988 r. w swoim artykule "Kłamstwo polityczne" (TP nr 47, s.1,7), przechowała swoje mechanizmy, podejścia, metody niszczenia ludzkiej wolności, które powróciły do politycznej gry w rzekomo demokratycznym państwie?

(fot. Panel prowadzi dr hab. Krystyna Ablewicz prof. UJ)

Zacznijmy od tischnerowskiej definicji kłamstwa politycznego, które "(...) wynika z interesów władzy i służy interesom władzy (...) Przy pomocy kłamstwa politycznego władza dąży do umocnienia i poszerzenia swego panowania, przede wszystkim jednak do legitymizacji swego władania." W tym kłamstwie uczestniczy, bo generuje, ale i rozgrzesza przyłapanych na kłamstwie, nie tylko władza, ale także część spośród tych obywateli, którzy zabiegają o bycie w strukturach panowania.

"Kłamstwo nie polega bowiem na odrzuceniu wartości prawdy, lecz na jej udawaniu: kto kłamie, ten głosi nieprawdę, jakby była prawdą (...). Pierwszym warunkiem usprawiedliwienia kłamstwa politycznego jest zatem to, żeby istniała wspólnota lęków między politykiem a "ludem". Wzbudzanie lęku w społeczeństwie jest możliwe dzięki podzieleniu go na dwa wzajemnie zwalczające się obozy: "obóz przyjaciół i wrogów. Dwa obozy są tłem dwóch łańcuchów asocjacji - pozytywnego i negatywnego. Teraz trzeba utrwalać przez częste powtarzanie: żyjemy w bloku przyjaźni, ale trochę dalej jest obóz nieprzyjaźni. Nawet jeżeli żyje tam jakiś sojusznik, trzeba z nim postępować ostrożnie, bowiem nigdy nie wiadomo, czy w odpowiedniej sytuacji nie stanie przeciwko nam" (tamże s.1).

Niestety, po 27 latach transformacji ustrojowej mamy centralistyczne zarządzanie nauczycielami jako ostatnią już grupą profesjonalistów w służbie publicznej, a traktowaną tak, jakby to miały być służby militarne. Państwo, w tym Ministerstwo Edukacji Narodowej odeszło od przywróconych przez pierwszego postsocjalistycznego ministra edukacji Henryka Samsonowicza prawa nauczycieli do własnej osoby, do zawodowej autoodpowiedzialności i suwerenności, prawa do posiadania siebie samego.

Tak, jak socjalizm doprowadził do niesłychanego marnotrawienia bogactw kompetencyjnych polskich pedagogów, podobnie jest i dzisiaj, kiedy rządzący powrócili do gry z tą profesją "fałszywymi kartami", kłamstwem politycznym, nieustannym wzbudzaniem lęku i niepewności oraz manipulowaniem strukturalnym, programowym, a nawet metodycznym. Jakże aktualnie brzmi teza Tischnera z 1989 r.: "Widzimy radosną twórczość biurokratów, którzy w miejsce wczorajszych "czap" stawiają kolejne ogniwa pośredniczące między ręką a gębą. Czy to jest to "nowe", które miało przyjść?"

Tischner pięknie, prosto, a jednocześnie w duchu personalistycznym dekonstruował mechanizmy odczłowieczającego władztwa, panowania biurokraturę rzekomo dla dobra wspólnego, a w istocie mającej na celu narzucenie - w tym przypadku piszę o nauczycielach - iluzorycznej struktury pracy, która wypala nie tylko ich samych, ale zarazem determinowaną nieustannymi reformami i zmianami w strategii "top-down" przestrzeń zawodową. Nauczycieli przedszkoli i szkół władza resortowa zmusza do ogromnej ilości pracy iluzorycznej i do uznania iluzji za pracę autentyczną. "W efekcie - jak pisał Tischner - ludzie się męczą, ale nie pracują." (tamże).

(fot.2: Dyskusja panelowa źródło: Facebook)

Nie przerwiemy reprodukcji komunizmu także w edukacji i z jej udziałem, jeśli nie nastąpi wyzwolenie się nauczycielstwa z gorsetu centralistycznego władztwa, jeśli nie zginie po wsze czasy penitencjarny system nadzoru pedagogicznego (jakąż obrazą dla nauczycieli jest utrzymywanie w naszym kraju w sferze językowej i administracyjnej tej kategorii panowania).

Jakże trafnie Józef Tischner uświadamiał istotę zniewolonego człowieka, w tym także zniewolonego, bo zniewalanego nauczyciela. Im bardziej on staje się marionetką w rękach nadzoru "pedagogicznego", tym silniej niszczona jest jego suwerenność osobista i zawodowa, która podcina jego poczucie społecznej odpowiedzialności za kształcenie i wychowywanie młodych pokoleń. Homo sovieticus mógł się zagnieździć ponownie właśnie w wyniku systemowego wzmacniania centralistycznego autorytaryzmu władz resortowych oświaty, tłumienia i likwidowania ruchu oddolnych inicjatyw i innowacji pedagogicznych, by nauczyciele nie byli autorami pedagogii, tylko radarowymi wykonawcami odgórnie narzucanych im rozwiązań.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu przypomnę za Tischnerem dobrze ilustrująca tę sytuację anegdotę z czasów PRL. Milicjant zatrzymał w jednej z podhalańskich wsi górali jadących banderą konną na przywitanie biskupa, co w tamtych czasach wymagało specjalnego zezwolenia, a oni go nie posiadali. "Górale mimo to pojechali. Jednego z nich zatrzymuje młody milicjant i dosadnie pyta: "-Gdzie???" Zatrzymany robi zdumioną minę i mówi: " - Co ci, chłopie, do tego? Koń mój, dusza moja, jade ka k'cem".

Można zatem z przykrością powiedzieć, że homo sovieticus nadal tkwi w mentalności tych nauczycieli, którzy nie mają "swojego konia", ani "swojej duszy", ani nie mogą jechać "kam k'com".