29 czerwca 2013
"Wygrana" rządu w sprawach oświatowych na fałszywych przesłankach i propagandowej manipulacji społeczeństwem
Koniec roku szkolnego 2012/2013 nastąpił pod znakiem hipokryzji i politycznej przemocy rządu, w tym MEN wobec obywateli.
Z jednej strony mamy komunikat z rozpromienioną na zdjęciu minister edukacji Krystyną Szumilas:
"Dobra wiadomość dla wszystkich rodziców dzieci w wieku przedszkolnym - dziś (26.06) prezydent RP Bronisław Komorowski podpisał, przygotowaną przez ministra edukacji narodowej, tzw. ustawę przedszkolną."
a z drugiej strony komunikat z badań opinii publicznej Homo Homini dla DGP:
Gdyby dziś zorganizowano referendum w sprawie zmian w systemie edukacji zaproponowanych przez rząd, Donald Tusk przegrałby je z kretesem. Z badania przeprowadzonego przez Instytut Badania Opinii „Homo Homini” dla DGP wynika, że większość Polaków nie akceptuje ani wprowadzenia obowiązku szkolnego dla sześciolatków, ani nowego sposobu nauczania w liceach. Przeciwnych sztandarowemu dla rządu projektowi obniżenia wieku szkolnego jest 66 proc. badanych. Poparłoby je niecałe 30 proc.
Platforma Obywatelska wykazała się mistrzostwem w socjotechnicznej manipulacji społeczeństwem, arogancją i zlekceważeniem praw obywateli do referendum. Ten akt przejdzie do historii patologii polskiej demokracji. Uczestniczył w nim Sejm, Senat i Prezydent III RP. Obywatele powinni to zapamiętać i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Przedwczoraj odbyło się posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, w czasie którego prof. dr hab. Dorota Klus - Stańska wybitny autorytet w zakresie edukacji wczesnoszkolnej - przypomniała temu gremium, z jak poważną manipulacją mieliśmy do czynienia w ostatnich miesiącach w wydaniu polskiego rządu w sprawie obniżenia wieku szkolnego. Po raz kolejny stwierdziła, że profesorowie pedagogiki nie byli i nie są przeciwni obniżeniu wieku obowiązku szkolnego, ale oburzeni są tym, w jaki sposób w Polsce wdraża się w oświacie kolejną zmianę strukturalną, ustrojową, której fatalne i dramatyczne nieprzygotowanie szkół będzie skutkować w biografiach dzieci - uczniów jako ofiar. Pani minister K. Szumilas może być z siebie zadowolona, bo przecież nie o los dzieci tu szło, ale zachowanie przez nią stanowiska, gdyż jej odwołanie skutkowałoby kolejną kompromitacją tego rządu. To, że się do tego przyczyniła, chociaż nie jest tu jedyną sprawczynią tego procesu, jest oczywiste dla polskiego społeczeństwa, które potrafi wyrazić swoje postawy w anonimowych sondażach.
Rekonstruuję argumenty, jakie padły w powyższej kwestii w czasie ostatniego przed wakacjami posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN:
- Opinia pani prof. dr hab. Doroty Klus-Stańskiej, jaka została wysłana do MEN - nie była jedyną opinią w sprawie projektu posyłania sześcioletnich dzieci do szkół. Pierwsza, sprzed roku, była napisana przez nią w znacznie łagodniejszym stylu, odnosząc się do niekonsekwencji, uchybień i sprzeczności, jakie miały miejsce w projektowanej ustawie. Nikt z MEN na nią nie zareagował. Natomiast druga opinia dotyczyła mniej już samej decyzji pójścia dzieci sześcioletnich do szkół, a więcej tego, do jakiego miejsca są te sześciolatki kierowane. Jak napisała pani Profesor dwukrotnie zresztą w swoich opiniach, sam pomysł obniżenia wieku szkolnego jest dobrym pomysłem, natomiast pytaniem kluczowym jest to, do jakiej szkoły posyłamy to dziecko?
" - Polska szkoła, w tym edukacja wczesnoszkolna jest miejscem, do którego - w świetle licznych wyników badań naukowych - nie powinny iść ani sześcio-, ani siedmio-ośmio- czy dziewięciolatki. Naukowcy zwracają na to uwagę od lat, ale jest ona lekceważona (być może nieznana) przez MEN. Tymczasem mamy nowe informacje potwierdzające powyższe racje w tym względzie. Przywołano tu cytat z opinii SANEPID-u, że Ministerstwo Edukacji Narodowej fałszuje informacje o stanie nieprzygotowania polskich szkół publicznych do wdrożenia ustawy. Polskie szkoły nie są absolutnie przygotowane do tej zmiany, zaś eksponowanie w propagandzie wybranych przykładów dostosowania jest po prostu nieuczciwe. Przykładowo, to że dzieci mają na zjedzenie obiadu 4 min. czasu, bo w szkołach jest tak duża liczba uczniów. Ministerstwo nawet nie ustosunkowało się do tych danych. Także prawnicy wypowiadają się na temat tego, że wymusza się zmiany legislacyjne bez brania pod uwagę tego, że musi ona doprowadzić do niepożądanych konsekwencji!
Także, jeśli chodzi o konsultacje tej ustawy z gminami - dyr. Biura Związku Miast Polskich stwierdził, że zignorowano samorządy w tym procesie, w związku z czym będą one bojkotować realizację ustawy, jeśli nie zostaną przekazane konieczne do jej realizacji środki. Pani prof. D. Klus - Stańska była na spotkaniu władz miasta z pracownikami oświaty i nauki w sprawie projektowanej reformy w czasie którego okazało się, że władze miasta były zirytowane niekompetencją przedstawicielki MEN, która na żadne z ich pytań nie potrafiła odpowiedzieć. Jedyne na co było ją stać, to przekazanie informacji znanych wszystkim z komunikatów MEN. Po czym ... wyszła, bo nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z pytań. Nie miała ani wiedzy, ani kompetencji. Ba, nie miała żadnych uprawnień - jak stwierdziła wiceprezydent - by przyjmować od samorządowców i dyrektorów placówek jakiekolwiek uwagi czy propozycje. Na tym właśnie polegają rządowe konsultacje. Żenujące jest, że MEN komunikuje się ze społeczeństwem zapraszając na konferencję prasową panią od reklamowania margaryny, celebrytkę z "tańca z gwiazdami" i dyskusyjną oraz podważaną także przez psychologów jakości programów neobehawioralnej strategii wychowawczej w rodzinach.
Także warto przywołać informację, że w jednym z miast w Polsce cała klasa sześciolatków nie uzyskała promocji i powinna powtórzyć edukację elementarną minionego roku. Naciski na dyrektorów szkół i przedszkoli są w tej chwili ogromne, toteż straszenie obywateli powrotem PiS do władzy wymagałoby wskazania na to, że PO i PSL prowadzą swój "terror administracyjnej presji" wobec oświatowców w sposób mniej ostentacyjny, ale za to bardziej dotkliwie. I to jest haniebne.
Badań na temat edukacji wczesnoszkolnej w ostatniej dekadzie narosła ogromna liczba. Nie są to badania polegające na tworzeniu jakichś scenariuszy, ale dotyczące tego, jak funkcjonowała w ostatnich latach ta edukacja. To są badania naukowe, których wyniki są wysoce negatywne, dramatyczne, a lekceważone, ignorowane lub niedostrzegane przez resort edukacji. Polska szkoła wymaga naprawdę bardzo głębokiej reformy. Mamy rozmiary obciążeń pracami domowymi uczniów, które przekraczają wszystkie normy państw europejskich w zastraszającym zakresie. MEN nie reaguje na to, że polskie szkoły nie uczą do matury, tylko wymuszają korepetycje. Dorównujemy już tylko szkołom japońskim, których uczniowie spędzają najwięcej czasu na kuciu i odrabianiu prac domowych oraz pobieraniu dodatkowych lekcji czy korepetycji. Rozmiary szarej strefy edukacji polskiej potwierdzają, że polska szkoła jest niewydolna. Wyniki badań OBUT są jeszcze gorsze w odniesieniu do uczących się na wsi, bo rośnie nam pokolenie wykluczanych społecznie dzieci i młodzieży.
MEN doprowadził do sytuacji, że zostały zreinterpretowane wyniki badań międzynarodowych PISA, ponieważ - jak się okazało - badane roczniki polskich uczniów wypadły fatalnie, daleko poniżej średniej rówieśników z innych państw UE i OECD. Tymczasem w trakcie badań PISY sprawdzono, czy wyniki testu uczniów pokrywają się z realizacją programu szkolnego. Wtedy analizuje się tylko te zadania, które dotyczyły treści realizowanych tylko w polskiej szkole. Jak się okazało polscy uczniowie uzyskali dużo nisze wyniki, niż kiedy MEN interpretowało je w kategoriach kompetencji matematycznych jeszcze nierealizowanych w szkole. uczniowie okazali się słabsi w tym, czego polska szkoła nauczała, a lepsi w tym, czego nie czyniła. Dlaczego? Dlatego, że o wynikach edukacji stanowią czynniki pozaszkolne - kapitał kulturowy rodziny, inwestowanie w edukację dzieci - korepetycje, dodatkowe zajęcia itp. Manipulacja interpretacją danych została wykryta dzięki temu, że stworzony przez eksperta MEN raport został poddany recenzji przez doktora nauk matematycznych, który ujawnił błędną, a prawdopodobnie usłużnie wobec władzy skonstruowaną interpretacją przez jednego z profesorów pedagogiki. Obaj pracowali na tych samych danych, ale - ja się okazało - można było je zmanipulować tak, by społeczeństwo nie mogło tego odczytać przyjmując na wiarę, że wszystko jest zgodnie z obiektywną prawdą. Otóż nie było i nie jest.
To jest porażające, że niektórzy uczestniczą w fałszowaniu rzeczywistości. MEN wydał na podstawie tych samych przecież danych niewłaściwą interpretację, by była ona wygodna w własnej polityce. To na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego, który zorganizował w czerwcu seminarium poświęcone m.in. badaniom PISA, wystąpił z koreferatem do zmanipulowanych interpretacyjnie danych dr Mirosław Dąbrowski i punkt po punkcie zbił wszystkie interpretacje, jakie są w obecnej - oficjalnej MEN-owskiej wersji analizy wyników badań PISA.
W polskiej szkole jest naprawdę źle - i nie jest to oskarżenie pod adresem nauczycieli, gdyż tylko dzięki ich ofiarności i zaangażowaniu nie jest fatalnie - ale na niezależne od MEN badania naukowe ten resort nie reaguje. Nie ma się zatem z czego cieszyć pani minister Krystyna Szumilas, gdyż wpisuje swoimi działaniami w dzieje polskiego szkolnictwa kolejne karty manipulacji w najgorszym wydaniu. Ofiarami tego będą nasze dzieci, młode pokolenia, które być może doczekają możliwości wyciągnięcia konsekwencji w stosunku do tych, którzy działają wbrew interesowi społecznemu. Warto także podkreślić, że władze MEN zareagowały tylko na tę opinię Zespołu ds. polityki oświatowej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN dopiero wówczas, kiedy ukazała się jej interpretacja w "Rzeczpospolitej", bo dzisiaj resortowi ministrowie odpowiadają na zarzuty jedynie mediom.
Sytuacja jest tak zła, że pedagodzy nie tylko nie powinni milczeć, ale mówić do społeczeństwa takim językiem, aby był on zrozumiały dla niego i by przebił się on przez MEN-owski PR. Niepokojące jest to, że MEN wzywa na dywanik władze PAN a te z kolei - ulegając tej demagogii - usiłują wywierać presję na członków komitetu naukowego, by posłusznie milczeli. Resort edukacji nie interesuje się tym, co się w Polsce dzieje, co czyni się dzieciom i młodzieży, natomiast interesuje się tym, że takie słowa jak - bezmyślność w stosunku do twórców tej "reformy" albo, że "minister jest taka jak polska szkoła" , bo jej nie zna (a w takim kontekście były użyte słowa prof. D. Klus-Stańskiej) - powinny się pojawić, czy nie.
My - jako pedagodzy - powinniśmy jak najbardziej zabierać radykalnie głos. Czyżby to, co ma miejsce w naszym kraju, jest powrotem w innej formie CENZURY? Rząd stosuje efekt wychładzania, czyli zniechęcania obywateli, w tym naukowców do wyrażania prawdy o stanie rzeczy. Pedagodzy mają prawo do radykalnego wypowiadania się nawet o tym, co się dzieje radykalnie źle w polskiej edukacji."
- Uderza się w rzetelnych i uczciwych merytorycznie naukowców, by podważyć prawo do przekazywania wyników ich badań tylko dlatego, że są one niepopularne dla władzy. Zdumiewające jest nie to, że minister reaguje na negatywne opinie naukowców, bo do tego już jesteśmy przyzwyczajeni, ale to, że tak postępują niektórzy członkowie PAN.
- Sprawa stanu diagnozy polskiego szkolnictwa wymaga zajęcia się tym także przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN w kolejnych latach jego działania. Przygotowywany jest też Zjazd Pedagogów Społecznych, który też tym się zajmie w ostatnim kwartale br. Profesorowie KNP PAN potwierdzili, że należy wystąpić w obronie prawa do wyrażania każdej opinii. Od tego nie odstąpią, bo nauka może rozwijać się tylko i wyłącznie w obszarze wolności a nie usłużności i politycznej poprawności.