21 października 2022

Etyk, prawnik, pedagog o problemach psychiatrii wobec kryzysu psychicznego dzieci i młodzieży

  

Wydana w ostatnim czasie monografia
prof. Uniwersytetu Medycznego 
Błażeja Kmieciaka pt. Stosowanie przymusu wobec osób w kryzysie psychicznym (Warszawa, 2022) jest znakomitym studium interdyscyplinarnym na pograniczu nauk o zdrowiu i nauk społecznych, które świadczy o tym, jak może być zdehumanizowana psychiatria dziecięca. Zapewne nie tylko nasza, bo już we wstępie przywołane jest wspomnienie brazylijskiego pisarza Paulo Coelho z jego pobytu w szpitalu psychiatrycznym, w którym bez klinicznych podstaw grożono mu użyciem elektrowstrząsów. Ujawnienie przez pisarza przemocowych praktyk sprawiło, że w latach 90. XX wieku dokonano w Brazylii zmian w prawie dotyczących zasad przymusowej hospitalizacji psychiatrycznej (s.10). 

Jeszcze w Polsce Ludowej wyraźny ślad w pamięci mojego pokolenia zaznaczył amerykański film fabularny pt. Lot nad kukułczym gniazdem z 1975 roku w reżyserii Miloša Formana, który został oparty na książce Kena Keseya pod tym samym tytułem, a wydanej w roku 1962. Musiało upłynąć kilkanaście lat od wydanie tej powieści, by na kontynencie amerykańskim i europejskim zaczęła intensywnie rozwijać się nowa dyscyplina badań naukowych pod jakże charakterystyczną nazwą - ANTYPSYCHIATRIA

W naszym kraju nie dochodzi tak szybko do pogłębiania wiedzy nie tylko o sytuacjach, zdarzeniach czy wynaturzeniach osobowych psychopatów w białych fartuchach, skoro książka K. Kenseya ma już kolejną edycję a uczeni muszą powracać do pytań pierwszych i ponownie uświadamiać społeczeństwu, politykom, prawnikom i medycznemu środowisku, że źle się w nim dzieje. Tymczasem antypsychiatria miała szczytowy okres swojego rozwoju na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, przyczyniając się do realnych zmian w procedurach, ale i kulturze udzielania pomocy psychiatrycznej osobom, które już doświadczyły negatywnych skutków przemocy w okresie przedszpitalnego życia. Kiedy więc trafiają do szpitala psychiatrycznego jako instytucji totalnej (M. Foucault) stają się po raz kolejny ofiarami zdepersonalizowanego przymusu. 

Jak pisze B. Kmieciak: (...) w Polsce do 1994 r. nie obowiązywała żadna ustawa, która w sposób nawet fragmentaryczny odnosiłaby się do problemu przymusowego leczenia pacjenta na terenie szpitala psychiatrycznego (s.13) Autor unika słowa przemoc stosując termin przymus wyjaśniając, że dotyczy on m.in.: 

- poddaniu osób bez ich zgody na leczenie psychiatryczne w szpitalu psychiatrycznym (tzw. internacja/detencja) w następstwie popełnienia przez nie w stanie niepoczytalności czynu zabronionego; 

 - osób poddanych w psychiatryku obserwacji sądowo-psychiatrycznej podejrzanych o popełnienie czynu przestępczego; 

- osób chorych psychicznie lub podejrzanych o taką chorobę, które stwarzają zagrożenie dla własnego życia, życia i zdrowia innych osób, a także osób, które w związku z podobnym stanem zdrowia nie potrafią samodzielnie funkcjonować i wskazane jest objęcie ich wsparciem psychiatrycznym w warunkach szpitalnych (s.15). 

Polecam tę rozprawę pedagogom resocjalizacyjnym jak i studentom tej specjalności na kierunku pedagogika. Wprawdzie nie będą tylko po tych studiach zatrudnieni w szpitalach psychiatrycznych jako psychoterapeuci, ale podejmując się badań wśród osób skazanych za działalność przestępczą czy też pracujących z nimi w rozwiązywaniu ich problemów leczniczych, socjalno-bytowych, egzystencjalnych itp. uzyskają aktualną wiedzę na temat istoty kryzysów psychicznych z perspektywy społecznej, prawnej i medycznej, które są wskaźnikiem także stopnia sprawstwa w czynach podlegających sankcjom prawnym.

Stany kryzysów psychicznych mogą przytrafić się każdej zdrowej psychicznie osobie, która doświadcza w sposób niespodziewany dla niej spotęgowania i kumulacji sytuacji trudnych, traumatycznych obniżając jej możność do racjonalnego działania.  Przejawem takiego stanu może być agresja i przemoc wobec kogoś lub czegoś, samookaleczenia, cyberprzemoc, zaburzenia lękowe, zaburzenia odżywiania, uzależnienia itp. (s.30). Są to zarazem sygnały zachowań istotne także dla rodziców dzieci czy nauczycieli, środowiskowych opiekunów, wychowawców, katechetów, instruktorów itp.     

Diagnozę o czyjejś chorobie psychicznej wydaje lekarz psychiatra, tymczasem narastający problem aktów autoprzemocowych dzieci i młodzieży staje w obliczu braku odpowiedniej liczby specjalistów i placówek diagnostycznych oraz terapeutycznych. W polskim podejściu do zdrowia psychicznego zwraca się uwagę m.in. na to, że (...) żaden człowiek nie jest całkowicie zdrowy psychicznie, a żaden pacjent psychiatryczny nie jest chory psychicznie we wszystkich obszarach jego funkcjonowania (za: Miturska, Kurpas, Kaczmarek, 2009, s. 48). Przypomina to krążące powiedzenie, że "Nie ma ludzi chorych. Są tylko niezdiagnozowani".       

Błażej Kmieciak jako z wykształcenia także prawnik podejmuje istotną dla każdego kwestię unormowań prawnych, które pozwalają służbom medycznym na podjęcie działań np. celem ratowania życia czy zdrowia pacjenta bez jego zgody w chwili, w której nie ma on możliwości świadomego wyrażenia aprobaty lub sprzeciwu. Powinni zatem zainteresować się też tą analizą pedagodzy specjalni, którzy mają do czynienia z osobami o zaburzeniach ze spektrum autyzmu, upośledzonymi umysłowo.  

Otrzymaliśmy znakomitą analizę z perspektywy współczesnego prawa w III RP a dotyczące stosowania przymusu wobec osoby przez specjalistów różnej profesji, z odmiennych przyczyn i w różnych środowiskach czy instytucjach. Doświadczany przez człowieka kryzys psychiczny to zagadnienie wciąż poddawane ożywionej analizie wśród psychologów, pedagogów, lekarzy, a także prawników i etyków (s.73). Warto zatem pogłębić własną wiedzę na temat zaburzeń sprawstwa własnego i innych. 

Niezwykle interesujące są analizy kategorii przymusu w medycynie lokowane przez Autora między troską a nakazem, którym warto przyjrzeć się także z pozycji pedagogicznej, skoro szpital psychiatryczny jest instytucją totalną tak jak szkoła czy zakład karny. Kmieciak referuje przymus z pozycji osoby jego doświadczającej, a więc "ofiary", personelu oraz osób bliskich dla pacjenta (per analogiam - także więźnia, ucznia) oraz z perspektywy prawno-klinicznej. Pedagodzy też analizują przymus szkolny z perspektywy prawno-pedagogicznej, ale jakoś tym się nie przejmują.

Inspirujący dla pedagogów szkolnych i rodziców uczniów powinien być rozdział 3 zatytułowany: Przymusowa hospitalizacja psychiatryczna - między emocjami a paragrafem. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Dzieci nie trafiają do szkół w wyniku diagnozy klinicznej, stwierdzenia u nich zaburzeń psychicznych, zdrowia psychicznego, ale dlatego, że są zdrowe, zaś w wyniku przymusu szkolnego część z nich to zdrowie traci. Ba, tracą je także niektórzy nauczyciele i rodzice uczniów.   

Może zatem warto powrócić do badań naukowych dotyczących przymusu szkolnego, skoro w ciągu ostatnich kilku lat liczba dzieci nierealizujących obowiązku szkolnego w tych placówkach, tylko w edukacji domowej wzrosła z 2 tysięcy do 31 tysięcy! Znakomicie, że tak wzrosła świadomość i kultura pedagogiczna rodziców. Co jednak mają ci, którzy też ją posiadają, ale nie mają możliwości, finansów, czasu i kompetencji, by poświęcić się własnym dzieciom organizując im home schooling (w wersji biznesowej - quasi schooling)?

Przedostatni rozdział, chociaż najmniej obszerny i niepogłębiony dotyczy "działań przymusowych wobec dziecka w kryzysie psychicznym". Nie jest to słabością tej pracy czy niedociągnięciem autora, tylko konsekwentnie poprowadzoną analizą sytuacji dzieci jako pacjentów, których prawa są wprawdzie zapisane w kodeksach, ale... realia są dla nich bardziej dramatyczne. Warto zatem nawet dla tego rozdziału poczytać o psychiatrii dziecięco-młodzieżowej, jej problemach, nadziejach i oczekiwaniach wobec niej nie tylko z punktu widzenia istniejących regulacji prawnych, ale przede wszystkim etycznych i psychospołecznych. 

Nie respektuje się w Polsce praw dziecka, a co dopiero mówić o jego prawach jako pacjenta szpitala psychiatrycznego. Z taktem i troską o poszanowanie godności dziecka pisze Błażej Kmieciak także o sytuacji dzieci w placówkach resocjalizacyjnych. Całość tomu wieńczy równie krótka, syntetyczna analiza prawa w psychiatrii i psychiatrii w prawie. Warto zrozumieć dzięki tej rozprawie, czym różni się zastosowanie przymusowej terapii od działań przemocowych wobec osób, które "więcej czują i inaczej rozumieją, dlatego bardziej cierpią" (za Kępińskim, s. 258). 

Być może to, w jaki sposób podchodzi B. Kmieciak do problemu kryzysów psychicznych dzieci i sposobów reagowania na nie psychiatrii, wpisuje się bardziej nie tyle w antypsychiatrię, co w postpsychiatrię. Ta bowiem jest krytycznym podejściem badaczy różnych  nauk do dokonań współczesnej psychiatrii i podmiotów stanowiących prawa wobec problemów egzystencjalnych i społecznych, a nie tylko biologicznych, podwójnie doświadczanych przemocą osób jako "użytkowników serwisu psychiatrycznego". Tak oni, jak i ich opiekunowie powinni mieć prawo do kontroli poczynań psychiatrów i wpływu na nie, (...) gdyż władza przez  nich sprawowana jest często nadużywana i chroni interesy tzw. służby zdrowia, a nie tych, którym ma służyć (P. Gorczyca, Wpływ aglomeracji miejskich i pozycji przestrzennej na występowanie chorób psychicznych i uzależnień od alkoholu - studium z zakresu medycyny i socjologii, Kraków: 2009, s. 67)  

 

 

20 października 2022

Likwidacja habilitacji in statu nascendi

 



Profesor nauk biologicznych Marek Konarzewski jest kolejnym uczonym w gronie zabierających publicznie głos w sprawie reform nauki, który - w udzielonym Polskiej Agencji Prasowej wywiadzie - mówi o potrzebie zlikwidowania w Polsce ubiegania się przez nauczycieli akademickich o stopień doktora habilitowanego. Argumentacja kandydata na Prezesa PAN jest pochodną rozwiązań w uczelniach m.in. amerykańskich. Polskie uczelnie państwowe nie są wprawdzie tak jak w USA i w takim stopniu finansowane, ale powinniśmy odejść od traktowania habilitacji jako głównego stymulatora prowadzenia badań naukowych i ogłaszania ich wyników. 

Ma zatem M. Konarzewski rację, kiedy oponuje przeciwko pseudonaukowej mentalności wyrażanej przez część środowiska akademickiego określeniem konieczności "robienia": doktoratu, habilitacji czy "profesury". Uczony nie uwzględnia w swojej wypowiedzi jednak tego, że już od wielu lat jesteśmy na dobrej drodze ku likwidacji habilitacji, o czym świadczą m.in. zmiany w prawie i decyzje MEiN:

1. Wprowadzenie w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce fakultatywności habilitowania się przez tych nauczycieli akademickich, którzy nie widzą potrzeby ubiegania się o ten stopień naukowy, skoro on już nie obowiązuje jako zasadniczy powód zatrudnienia w uczelni a także jako konieczny warunek ubiegania się o tytuł naukowy profesora. 

2. Aż 120 jednostek akademickich uzyskało w wyniku patoewaluacji dyscyplin naukowych uprawnienie do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego. Wystarczyło do tego nadanie przez ministra P. Czarnka kategorii B+ dyscyplinom nauki w tych jednostkach, które dotychczas nie miały nawet uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora.  

3. Endemiczna środowiskowo dewaluacja krytyki naukowej artykułów i monografii w naukach humanistycznych i społecznych. 

4. Wewnątrzuczelniane zmiany organizacyjne skutkujące likwidacją "szkół badań naukowych". 

W ubiegłotygodniowym wydaniu tygodnika "Polityka" (2022 nr 42, s.61-63) Janusz A. Majcherek - b. prof. Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie  stwierdza w swoim artykule, że wprawdzie habilitacja jest w Polsce krytykowana, ale skoro już istnieje, to niech dalej tak będzie. Należy jednak oceniać nie tylko osiągniecia naukowe habilitanta, ale także jego zaangażowanie dydaktyczne. 

ba, dodał, że skoro już mamy pozostać przy habilitacji, to przynajmniej niech postępowanie w tej sprawie przebiega w innej jednostce niż zatrudniająca habilitanta. Słusznie. Sam tego doświadczyłem.  

Okazuje się, że autor artykułu nie zna obecnie obowiązujących procedur, bowiem pisze: Należy skończyć z procedurami oceniania samych publikacji i przyznawania stopni naukowych bez oglądania kandydata na oczy (tak to bywało). Od 2019 roku habilitanci uczestniczą w kolokwium habilitacyjnym także wówczas, gdy otrzymają dwie negatywne recenzje a komisja habilitacyjna nie ma innego wyjścia, jak zgodnie z ustawą wnioskować do rady dyscypliny naukowej o odmowę nadania stopnia doktora habilitowanego.  Postulat zatem jest nietrafiony.

Janusz A. Majcherek jest niekonsekwentny w swoich analizach, bowiem z jednej strony upomina się w czyimś imieniu o docenianie działalności dydaktycznej habilitantów, ale z drugiej strony dodaje, że nie podoba im się prawo studentów do oceniania tej aktywności w ramach ewaluacji. Ponoć uwłacza to adiunktom czy profesorom. To jakie osiągnięcia dydaktyczne adiunktów miałyby rzutować na przyznanie im stopnia naukowego doktora habilitowanego?  Mamy postępować tak jak w Rosji czy na Słowacji? 

Chyba jeszcze długo nie wyjdziemy z tego klinczu. "Pseudonaukowe mleko" już się rozlało. 

 (źróło ilustracji: paradaopornych.pl - zakupiona przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" dla potrzeb blogera) 

18 października 2022

Dramatyczne pogorszenie osiągnięć szkolnych w Niemczech

 




Instytut badań jakości kształcenia ogólnego w krajach związkowych Republiki Federalnej Niemiec (Das Institut zur Qualitätsentwicklung im Bildungswesen) przeprowadził badania poziomu wiedzy i umiejętności  uczniów kończących w 2021 roku klasę czwartą. Tego typu ogólnokrajowe badania są prowadzone co kilka lat, by możliwe było uchwycenie trendu poziomu edukacyjnego młodych pokoleń. 

W dużej mierze od poziomu wykształcenia elementarnego, początkowego zależą dalsze losy uczniów uczęszczających do szkół podstawowych, a następnie do szkół średnich ogólnokształcących i zawodowych. Wyniki diagnozy, którą objęto wszystkich uczniów klas czwartych (z wyłączeniem uczniów szkół specjalnych), są alarmujące. Jest to prawdopodobnie następstwo okresu pandemii i kształcenia na odległość. 

Testami objęto wiedzę i umiejętności 26 844 uczniów z 1 464 szkół z dwóch przedmiotów: matematyki i języka niemieckiego.  Jak się okazało, kompetencje w zakresie języka niemieckiego (czytanie, słuchanie i ortografia) oraz z matematyki uległy dramatycznemu pogorszeniu u dzieci we wspomnianym roczniku szkolnym. Testy zostały opracowane na pięciu poziomach: poniżej minimalnego, minimalny, przeciętny, powyżej średniego i optymalny standard.   

W zależności od rodzaju kompetencji okazało się, że średnio od 18 do 30 proc. uczniów nie spełnia minimalnych standardów. Badania miały charakter porównawczy, we wszystkich krajach związkowych (Landy). Z badań wynika, że poziom wykształcenia uległ poważnemu obniżeniu w prawie wszystkich krajach związkowych, choć w różnym stopniu. 

Jednocześnie pogłębiła się różnica między dziećmi pochodzącymi ze środowisk rodzinnych, opiekuńczych, znajdujących się w niekorzystnej sytuacji społecznej a dziećmi ze środowisk imigracyjnych w porównaniu z dziećmi z rodzin bardziej uprzywilejowanych. 


17 października 2022

Jakże aktualne myśli Stanisława Szczepanowskiego

 



Matka uczennicy w klasie trzeciej szkoły podstawowej A.D. 2022 stwierdza:

 

nauczyciele wczesnoszkolni zamiast towarzyszyć dziecku w odkrywaniu siebie, wchodzą w ten rytm prac klasowych, sprawdzianów, klasówek. Moja córka w drugiej klasie miała z końcem roku szkolnego kilka sprawdzianów. Patrzenie na dziecko, które dosłownie karłowacieje zamiast wzrastać jest męczarnią. "Mamusiu, ja tak marzyłam o tym, żeby uczyć się w szkole, a teraz płacze, gdy muszę tam iść"...

 

Zastanawiam się, w jakim celu taka ilość ocen, czemu ma to służyć? Czy w taki sposób wychowamy człowieka mądrego?


W tomie pierwszym "Pisma i przemówienia Stanisława Szczepanowskiego" czytam: 

Zdawałoby się, że ten wykształconym, dojrzałym człowiekiem, jest tylko doktor Uniwersytetu; uczeń szkoły ludowej jest po prostu niedoszłym uczniem szkoły średniej; uczeń szkoły średniej jest niedoszłym słuchaczem uniwersytetu; uczeń uniwersytetu jest niedoszłym doktorem.

Gdybym chciał przyrównać do pracy rzeźbiarza, to tak jak rzeźbiarz bierze kawałek marmuru i z niego stosownym obrabianiem najpierw robi szkic, a potem dopiero stopniowo wykańcza dzieło, to tak samo tutaj, każdy, kto przebył te dolne stopnie, jest takim nieokrzesanym, niezupełnym okazem ludzkości i dopiero staje się kompletnym człowiekiem, jak ma dyplom doktora uniwersytetu.

 

Na takie pojęcie wychowania jednak ja zupełnie a zupełnie zgodzić się nie mogę.  - Najpierw te dyscypliny, te nauki, których się udziela w szkole ludowej, wyglądają teraz po wielkim postępie cywilizacji tak nadzwyczaj łatwe, jasne, że zowiemy je elementarnymi, tak jakby ten, kto te nauki posiada, tak w ogóle tylko posiadał coś bardzo małej wartości. A jednak zastanawiając się nad historią, każdy przyjść może do przekonania, że sztuka pisania była o wiele doroślejszym wynalazkiem jak sztuka drukarska; sztuka pisania i czytania, te rudymenta arytmetyki, których uczą w szkole ludowej, to są zdobycze cywilizacji, oparte na wiekowej pracy ludzkości.

 

Historia powszechna dostarcza ilustracji, że rzeczywiście te elementarne wiadomości są już wielką zdobyczą ducha ludzkiego; tak na przykład, czytając w historię Karola Wielkiego widzimy, że on dopiero w późniejszym wieku nauczył się pisać i czytać, że sprowadził sobie z Anglii uczonego Aleuina, który urządzał na jego dworze, jakby teraz nazwali kurs dla dorosłych. I te kursa na dworze Karola, obejmowały jako wyższą matematykę, tę sumą tabliczkę mnożenia, która jest podstawą rachowania w każdej szkole ludowej. (...)

 

Ja więc zakresu wykształcenia ludowego wcale nie cenią tak nisko, jak ci, co ją nazywają nauką elementarną; a tym mniej, że tę naukę pojmuję nijako pewną sumę wiedzy, tylko uważam jako dostarczenie narzędzia i broni, które temu, kto je posiada, dają możliwość zdobycia całego obszaru wiedzy. Bo kto posiada te “elementa”, może sam nad sobą i uzupełnić te braki wiedzy, których z konieczności szkoła ludowa dostarczyć mu nie mogła. Nie mogę się zgodzić z tym zapatrywaniem, aby całe wykształcenie było jedynie w uczeniu się szeregu lekcji, bo stawiam ponad egzaminy we wszystkich szkołach i uniwersytetach, tą najniższą szkołę: szkołę życia samego i dlatego robię stanowczością różnicę pomiędzy dwoma metodami oceniania skutków wychowania i rozróżniam mądrość od uczoności. 

    Śmiem twierdzić, że społeczeństwo nie potrzebuje się wcale składać z samych tylko uczonych ludzi to jest specjalistów, którzy podjęli wszystkie te szczegóły i skomplikowane zadania, które są potrzebne do wykształcenia, np. lekarza, urzędnika lub profesora. Ale twierdzę, że całe społeczeństwo powinno się składać z mądrych ludzi i dlatego nie wyobrażam sobie, aby ta mądrość była tylko dostępną na podstawie tych najrozmaitszych egzaminów i dyplomów, które pociąga za sobą hierarchia szkolna. A  a nawet wątpię, czy jakikolwiek dyplom dla mądrości może istnieć, czy może istnieć egzamin z mądrości?

 

Bo cóż to jest mądrość? Mądrość to jest zrozumienie przez człowieka tego miejsca, które zajmuje w życiu, na świecie, w swej ojczyźnie, rodzinie, społeczeństwie. Mądrość to jest zrozumienie tych obowiązków, które człowiek posiada naprzód, jako sen, lub córka rodziców, później jako głowa rodziny, które posiada jako obywatel kraju, jako obywatel wobec innych obywateli. Kto zrozumiał obowiązki wypływające z tych obowiązków i kto przystosował swój charakter do tych obowiązków, kto zrozumiał tę busolę, tą igłę magnetyczną, którą Każdy człowiek posiada w swoim sumieniu, która nim kieruje w labiryncie życiowym – ten jest człowiekiem mądrym (...)” (Szczepanowski 1903, s. 116).

 


 


16 października 2022

Wypalenie ewaluacyjne studentów

 


Kilkanaście lat temu, a może nawet wcześniej wprowadzono do szkół wyższych obowiązkową ewaluację zajęć dydaktycznych  przez studentów. Wydano wiele publikacji na ten temat, obroniono nawet rozprawy doktorskie, habilitacyjne i na tytuł profesora, które były poświęcone ewaluacji jako rzekomemu narzędziu doskonalenia jakości kształcenia młodzieży i starszyzny akademickiej. Wydano miliony złotych w Polsce na różne konferencje "naukowe" i publikacje, które zostały przygotowane i zrealizowane w ramach Projektu Rozwojowego „Kompetentnie ku przyszłości" współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego Działanie 4.1. Wzmocnienie i rozwój potencjału dydaktycznego uczelni oraz zwiększenie liczby absolwentów kierunków o kluczowym znaczeniu dla gospodarki opartej na wiedzy, Poddziałanie 4.1.1 Wzmocnienie potencjału dydaktycznego uczelni.

Przyznam szczerze, że w żadnej mierze to rzekome narzędzie nie poprawiło, nie udoskonaliło jakości procesu kształcenia akademickiego, gdyż to nie ma najmniejszego znaczenia w wyniku obowiązujących procedur oceny nauczycieli akademickich. Dydaktyka szkoły wyższej jak była "piątym kołem u wozu", tak nadal jest. Nauczyciele akademiccy zarabiają tak mało, że mają nawet usprawiedliwienie, by nie wysilać się zanadto, skoro - czy się stoi, czy się leży, 3 tysiące się należy.  

Ewaluacja nie ma już żadnego znaczenia, gdyż interesuje się nią raz na co najmniej pięć lat jedynie Polska Komisja Akredytacyjna. Ta jednak i tak przyznaje oceny pozytywne jednostkom prowadzącym na bardzo niskim poziomie kształcenie na ocenianym kierunku studiów, bo w kraju-raju nie o to chodzi, by cokolwiek zmieniać na lepsze, lecz by jakoś to było. Z każdym rokiem przyjmujemy coraz mniej studentów, bo uniwersytety, politechniki wychodzą z założenia, że to młodzieży ma zależeć na uzyskaniu dyplomu, a nie akademickim kadrom na jak najlepszym jej kształceniu. 

Mamy Ramową Strukturę Kwalifikacji, którą przyjęto w Bergen w 2005 roku, a nawet opracowane dla trzech cykli kształcenia deskryptory efektów kształcenia i kompetencji absolwentów oraz przypisane poszczególnym etapom studiów punkty ECTS. Kierownicy jednostek akademickich powinni zatem zajrzeć do wyników ankiety, którą w każdej uczelni wypełniają studenci. Przepraszam, zapędziłem się, bo przecież chodzi o ankietę ewaluacyjną, którą studenci mogą wypełnić, ale nie muszą.

W kolejnym roku akademickim przekonałem się, że ankiety ewaluacyjne są studentom niepotrzebne. Na szczęście są w sieci, więc nie marnujemy papieru na ich drukowanie, ale nic z nich nie wynika dla potrzeb doskonalenia jakości kształcenia. Przeglądam wyniki z ostatniego semestru i wyciągam wniosek, że studenci są już ewaluacyjnie wypaleni. Co jest tego wskaźnikiem? Proszę bardzo: 

1. Na 65 studentów uczestniczących w wykładzie i ćwiczeniach z przedmiotu X - ankiety wypełniło aż 2 studentów. Na 66 studentów - ankietę wypełniły tylko dwie osoby; na 43 studentów - ankietę wypełniły 3 osoby; na 29 - tylko jedna.  Są też takie grupy studenckie, w których żaden student/żadna studentka nie wypełnił/-a ankiety. 

2. Na pytania otwarte: Co podobało się Pani/Panu w pracy osoby prowadzącej zajęcia? w przeważającej mierze czytam: 

Brak odpowiedzi.

Co według Pani/Pana powinno zostać poprawione w pracy osoby prowadzącej zajęcia? Podobnie: 

Brak odpowiedzi.

W ankietach ewaluacyjnych niektórych osób pojawiają się wprawdzie zdawkowe opinie typu (pisownia oryginalna) 

Pani doktor jest życzliwą osobą, zawsze z uśmiechem reagowała nawet na moje spóźnienie na zajęcia. Zajęcia były ciekawe, interesujące i przyjemne; 

myślę że przekazanie informacji w sposób aktywny i również myślę że jest X miła dla wszystkich i chce za wszelką cenę pomóc drugiej osoby w rozwiązaniu problemu np. na egzaminie;

nic - po prostu doskonała; 

polecam wykładowcę. 

Oczywiście, zdarzają się w studenckich grupach osoby, którym zależy na podzieleniu się opinią o osobie prowadzącej zajęcia, ale jest to rzadkość. Można mieć jedynie nadzieję, że nauczyciele akademiccy doświadczają zwrotnej informacji w trakcie zajęć, więc arkusz ewaluacyjny nie wnosi niczego nowego do ich metodycznej samowiedzy.   

Może czas odejść od pozorowania ewaluacji, skoro studiujący są nią już wypaleni. Nie mają nawet potrzeby, chęci, sensu rejestrowania w systemie odpowiedzi na pytania zamknięte i otwarte czy wskazanie wartości w skali 1-5 w odniesieniu do wymienionych sądów.   

  

15 października 2022

O "podnoszeniu" rangi ... konsultacji z pominięciem badań oświatowych

 


Ministerstwo Edukacji i Nauki zachęca na swoim portalu do zgłaszania wszelkich uwag dotyczących nowego przedmiotu "Biznes i Zarządzanie".  Każdy minister chce mieć rzekomo "swój" przedmiot nauczania jako nowy i obowiązujący, bo dzięki temu można kierować środki finansowe do różnych podmiotów, które mają upełnomocnić sens jego wprowadzenia. 

W przypadku tego przedmiotu nie mamy do czynienia z czymś nowym. Jest to kontynuacja przedmiotu zapoczątkowanego jeszcze za rządów AWS i realizowanego pod okiem resortu przez kolejne formacje polityczne: SLD/PSL, PO/PSL a teraz PiS z przydatkami innych partii "prawicowych". Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne rzecz dotyczy finansów.   Jak informuje MEiN:    

W Szkole Głównej Handlowej odbyła się prezentacja raportu „Biznes i Zarządzanie – reforma podstaw przedsiębiorczości”, przygotowana przez GovTech. W spotkaniu uczestniczył Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek, Pełnomocnik Ministra Edukacji i Nauki do spraw Transformacji Cyfrowej, szef Centrum GovTech Justyna Orłowska oraz Pełnomocnik Rządu ds. Polityki Młodzieżowej Piotr Mazurek. 

Wysłuchałem rzekomego "raportu", który - jako że była to prezentacja - niewiele ma wspólnego z istotą tego typu materiałów. Trochę to zdumiewające, że tak szacowna uczelnia, jaką jest SGH, organizuje spotkanie z udziałem ministra, w czasie którego niewiele ma do powiedzenia poza banałami, ogólnikami. Przede wszystkim, brakuje w polskim systemie szkolnym rzetelnych badań naukowych, które powinny stanowić punkt wyjścia do jakichkolwiek projektów m.in. programowych zmian

Na stronie SGH nie znajdziemy żadnego raportu badawczego, który dotyczyłby uzasadnienia potrzeby zastąpienia przedmiotu "Podstawy przedsiębiorczości" - nowym z nazwy przedmiotem "Biznes i Zarządzanie".  Zastanawiam się zatem nad tym, do jak dalekiej deformacji dochodzi w środowisku akademickim, że za podstawę rzekomej konieczności zmian przedmiotowych w edukacji ogólnokształcącej  czyni się sondaż opinii kuratorów oświaty, nauczycieli obecnie prowadzących zajęcia z "podstaw przedsiębiorczości" i uczniów, których w ogóle ten przedmiot nie dotyczy? Badano opinie tych, którzy nie będą uczestniczyć w realizacji BiZ. 

W żadnej mierze nie przekonało mnie zapewnienie pełnomocnika rządu do spraw polityki młodzieżowej Piotra Mazurka, który pytany: (...) o konsultacje dotyczące przedmiotu biznes i zarządzenie ocenił, że były to największe konsultacje społecznej w historii Polski. "Wzięło w nich udział 30 tys. osób - to byli młodzi ludzie ze wszystkich regionów kraju oraz młodzi Polacy, którzy w tej chwili studiują, mieszkają za granicą, bo nam także zależało na tej perspektywie". 

Jest to zatem kontynuacja nie tylko pseudoakademickich praktyk włączania się do zmian w podstawach programowych kształcenia ogólnego, ale także nieodpowiedzialnej polityki oświatowej. Łatwo bowiem zmieniać nazwy, wprowadzać do założonych celów i treści kształcenia "nowe" określenia, wartości bez rzetelnego zbadania dotychczasowego stanu edukacji w tym samym przecież zakresie, chociaż nieco inaczej określonym. Mamy tu do czynienia z kontynuacją neoliberalnej praktyki uczelni ekonomicznych, które szukają zastępczego i asekuracyjnego zarazem miejsca pracy dla swoich absolwentów. 

Jak ktoś nie nadaje się do biznesu, to niech idzie do szkoły, by tam nauczać formułek, oczekiwać od młodzieży realizacji projektów, których samemu nie potrafiło się nawet zaprojektować, a co dopiero mówić o sensownej ich realizacji w swoim życiu zawodowym. Kto będzie kształcił za minimalną pensję biznesu i zarządzania własnymi środkami, których nie wystarcza na godne, nauczycielskie życie, a co dopiero mówić o byciu mistrzem, wzorem sukcesów w biznesie? 

Przypominam sobie, jak nauczyciel "podstaw przedsiębiorczości" w jednym z polskich liceów ogólnokształcących Zygmunt Kawecki pisał w 2009 roku (rządy PO/PSL):

Nie ma takiego drugiego przedmiotu, wprowadzonego do szkół w ostatnich latach, który wzbudzałby tyle emocji, jak podstawy przedsiębiorczości. Nie ma takiego drugiego, wokół którego powstało tyle oddolnych inicjatyw: olimpiad, konkursów i gier. Nie ma takiego drugiego, który wciąż nie może się doczekać podniesienia swej rangi przez nadanie statusu przedmiotu maturalnego, a zamiast tego często jest niedoceniany i deprecjonowany.

Jak widać, po 13 latach przedsiębiorczość doczeka się kolejnych deklaracji, kolejnego ministra. Istotnie, warto zastanowić się nad wprowadzeniem już nowego z nazwy przedmiotu do zestawu egzaminów maturalnych na poziomie rozszerzonym, bo...  to podnosi rangę tego przedmiotu.  Tak PiS będzie spełniał marzenia PO i PSL, a w gruncie rzeczy oczekiwania ekonomicznego lobby.