11 września 2018
Bić czy nie bić? Ciągle jest pytaniem
Pedagog społeczna - dr hab. Ewa Jarosz z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego opublikowała na stronie Rzecznika Praw Dziecka Raport pt." Postawy wobec przemocy w wychowaniu - czy dobra zmiana?" (2018, ss. 44). Mogłoby się wydawać, że nie ma już sensu pytać Polaków o to, jakie są ich postawy wobec bicia dzieci przez rodziców lub prawnych opiekunów. Czy to coś zmienia w rzeczywistości najmłodszej i ostatniej już grupy społecznej, która - jak ryby - nie ma głosu w swoich sprawach? Czy mierzenie temperatury opinii publicznej jest odzwierciedleniem rzeczywiście zachodzących zmian w społeczeństwie polskim, które jest bardzo konserwatywne?
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej! W tym akcie prawa jest Art.72:
1. Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę praw dziecka. Każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją.
Każdy ma prawo żądać, ale większość milczy. Jak pisze E. Jarosz: "Poglądy aprobujące kary cielesne są niebezpieczne, szkodliwe" (s.3) Tymczasem zwolennicy bicia nic sobie z tego nie robią. Niech inni mają swoje poglądy i opinie, a oni, jak będą chcieli, to i tak przyleją. "Nikt nie będzie wtrącał się do ich rodzinnego życia" - powiadają. Argumenty naukowe - psychologów, pediatrów, pedagogów, socjologów, psychiatrów nic dla oprawców nie znaczą, bo oni ich nie znają, niczego nie czytają, o tym nie rozmawiają, bo dziecko jest ich własnością, z która mają prawo czynić, co im się żywnie podoba. Szczególnie, jak sobie popiją lub są na narkotykowym głodzie.
Odwołania do Konstytucji RP, szczególnie dzisiaj,nie mają już żadnego znaczenia, także dla jakiejś części społeczeństwa. Politycy, posłowie, przedstawiciele partii władzy nie są zainteresowani żadnymi raportami Rzecznika Praw Dziecka, a tym bardziej uczonej, która bada dynamikę zmian w tym zakresie od wielu, wielu lat i pewnie ma poczucie rzucania grochem o ścianę. Gdyby bowiem sprawcy przemocy fizycznej wobec dzieci nie odwoływali się do własnych emocji, zaburzeń, problemów egzystencjalnych czy psychicznych, w wyniku których radykalnie obniżone jest poczucie empatii, współodczuwania stanów psychicznych dziecka, nie trzeba byłoby się przejmować zjawiskiem, które niechybnie zniknęłoby z relacji międzyludzkich.
Nikt nie jest w stanie zatrzymać reprodukcji bicia dzieci, skoro wciąż są sprawcami tego ci, którzy też byli bici, maltretowani, poniżani, wykorzystywani seksualnie - jak się okazuje - nie tylko przez kogoś najbliższego z rodziny, ale także przez osoby zaufania publicznego. Ich acting-out jest próbą sprawowania władzy nad słabszymi, a więc takimi, jakimi oni sami kiedyś byli, by odreagować i odzyskać poczucie własnej mocy. Pytają: - Dlaczego innym ma być lepiej? Dlaczego tylko ja musiałem znosić liczne upokorzenia? Okazja czyni ich sprawcami ZŁA. Osobisty "akumulator niweczenia ich godności" musi znaleźć ujście dla swoje energii.
Jadwiga Bińczycka pisała przed ponad dwudziestu laty o tym, jak to się dzieje, że bici biją, z czego to wynika i czym skutkuje. Dzisiaj mamy kolejny raport, nowe argumenty, które nie wnoszą już żadnej nowej wiedzy poza tym, że aktualizują jej dramatyczne wymiary w życiu milionów dzieci na całym świecie, dzieci ulicy, dzieci-śmieci, dzieci-podrzutki, dzieci-wyrzutki, dzieci-wojny, dzieci-kanałów i dworców, ale i dzieci z tzw. "dobrych rodzin".
Część społeczeństwa jest za penalizacją bicia dzieci. Prawnie są one pod tym względem chronione, ale tylko w aktach prawa. Na co dzień nie da się monitorować przemocy wobec nich, toteż słuszna reakcja każdego z rzeczników praw dziecka pojawia się post factum, kiedy już media doniosły o akcie zbrodni na dziecięcej duszy i ciele. Nowelizacje ustaw uspokajają sumienia polityków najbardziej wrażliwych na los krzywdzonego dziecka. Są jednak niezadowoleni z takich zmian, korekt, bo być może mają na sumieniu los własnych dzieci.
Badania Ewy Jarosz nie są reprezentatywne dla zjawiska przemocy, chociaż są metodologicznie poprawne. Nie wiemy bowiem, czy respondentami byli także ci, którzy w dzieciństwie doświadczyli przemocy ze strony dorosłych. Poziom aprobaty ponad 1000 badanych wywiadem bezpośrednim osób dorosłych wyniósł 43 proc. Aż tyle osób odpowiedziało aprobująco na pytanie "Czy zgadza się Pan/i ze stwierdzeniem, że są takie sytuacje, kiedy trzeba dziecku dać klapsa?
Ciekawe, że nie akceptują klapsów zdecydowanie młodzi ludzie (poniżej 30 r.ż.). Nie wiemy, czy mają już własne dzieci? Jeśli tak, to zapewne są one jeszcze w wieku przedszkolnym, a takie dzieci są raczej przez młodych rodziców rozpieszczane, traktowane nadopiekuńczo, aniżeli karcone klapsami czy bite.
Jest też w tym raporcie wynik odpowiedzi na pytanie o tzw. lanie. Nie wiadomo, co rozumieli pod tym pojęciem respondenci, ale chyba tak, jak autorka badania - jako ciągłe bicie, wręcz procedura wymierzania fizycznej kary dziecku za jakieś przewinienia. Zwolennikami lania było 24 proc. respondentów. Trzy czwarte badanych Polaków było temu przeciwnych.
Badani nie musieli spowiadać się z własnego postępowania wobec dzieci, tylko wyrażali swój sąd na temat przypuszczalnego karania dzieci. W takiej sytuacji gdybać można na każdy temat, bo to nic nie kosztuje i nic społecznie nie znaczy. "Trzepnięcie w plecy, ramię lub w tyłek" wydaje się możliwe 28 proc. badanych, ale największe natężenie ich hipotez dotyczyło "nakrzyczenia na dziecko" (58 proc.) i "zabronienia jemu jakichś przyjemności np. oglądania tv, korzystania z telefonu komórkowego itp. (59 proc.). Być może dokonywali wyboru na podstawie doświadczeń z własnego dzieciństwa czy obserwacji u takich sytuacji wśród rówieśników?
Mimo tak wielu programów profilaktycznych w szkołach, rozwoju i działania organizacji pozarządowych zajmujących się sprawami krzywdzonego dziecka, na pytanie o to: "Czy i kto Pana/i zdaniem przede wszystkim powinien działać jeśli dziecko jest bite przez rodziców?" nie znalazła się odpowiedź "ofiara"m czyli samo dziecko.
Dziecka nie traktuje się jako podmiotu, który nie tylko ma prawo, ale powinno być przygotowane przez rodziców lub nauczycieli do tego, jak komunikować własną krzywdę lub zagrożenia dla naruszenia jego cielesności. Tradycyjnie uważa się, że to szkołą powinna reagować (23 proc.), ktoś z rodziny, krewny lub bliski rodzinie (22 proc.), pracownicy socjalni (17 proc.) i policja/prokurator/sąd (17 proc.). Ujawnianie doświadczonej przemocy po latach zawsze będzie obciążone innymi powodami, niż fakt rzeczywistego upokorzenia dziecka. Zapewne lepiej to ujawnić w ogóle, niż wcale, ale dzieci powinny być upełnomocnione przez dorosłych w odwadze mówienia o ZŁU, jeśli go doświadczyły z czyjekolwiek strony.
Nie wszyscy wiedzą, że w Polsce obowiązuje prawny zakaz bicia dzieci. Trudno zgodzić się z treścią Raportu, że z analizy wyników badań w latach 2011 - 2018 można odczytać jakąś tendencję w zmianie postaw rodziców wobec przemocy w wychowaniu dzieci. Nie są to przecież badania longitudinalne, a więc prowadzone od wielu lat na tej samej populacji, tylko badania poprzeczne. Być może właśnie dlatego trudno jest uchwycić jakiekolwiek zmiany w sferze postaw, skoro każdego roku diagnoza obejmuje inną populację osób.
Ponad 20 proc. respondentów (241 osób) - jak wynika z ostatniej części Raportu - jest rodzicami, toteż wypowiadało się na temat tego, czy sami wymierzali swojemu dziecku klapsa. Tu wskaźnik odpowiedzi przyznających się do tego aktu wyniósł 49 proc. Nie wiemy jednak, jakie zajmowali postawy wobec dawania klapsa innym dzieciom przez ich rodziców. Niewielki odsetek badanych przyznał, że sprawił w ostatnim roku swojemu dziecku lanie (6 proc.). Kłamali przy tym jak najęci, bowiem na pytanie "Czy kiedykolwiek zdarzyło się Panu/Pani wobec własnego dziecka wymierzenie mu klapsa w ostatnim roku aż 55 proc. odpowiedziało TAK.
Jak widać, respondenci pogubili się w swoich kłamstwach i deklaracjach. Słusznie zatem Ewa Jarosz pisze:"Całość obrazu (...) nie ma waloru diagnozy rozmiarów zjawiska przemocy w wychowaniu i raczej należy należy go interpretować w kategoriach analizy postaw, niż jako dane na temat faktycznych rozmiarów zjawiska". (s. 34) Moim zdaniem konieczne są w tym przypadku inne badania, niż sondowanie opinii wobec fizycznego czy psychicznego karania dzieci. Brakuje też solidnych metaanaliz już istniejących wyników badań. Warto też pomyśleć o interdyscyplinarnych badaniach zespołu uczonych, którzy reprezentują różne dyscypliny nauk czyniących także przedmiotem swoich badań dziecko w różnych środowiskach socjalizacyjnych i wychowawczych.
10 września 2018
Wkręceni w harcerską opowieść o Aleksandrze Kamińskim
W słoneczną, ciepłą niedzielę na ponoć najdłuższej ulicy w Europie, jaką jest ulica Piotrkowska w Łodzi, odbył się festyn organizacji pozarządowych, które prezentowały swoje dokonania, informowały o celach i zadaniach statutowych zachęcając do współpracy w ramach wolontariatu czy wspierania finansowego ich niezwykle wartościowej społecznie działalności. To rzeczywiście było mikro-święto NGO z woj.łódzkiego, bo prezentowały się podmioty z różnych miast i okolic Łodzi, potwierdzając sens społecznie zaangażowanej przedsiębiorczości.
Jakież było moje zdumienie, kiedy wśród kilkudziesięciu stanowisk byli instruktorzy Chorągwi Łódzkiej ZHP, którzy zorganizowali aktywne poznawanie życia i dokonań jednego z najwybitniejszych łodzian XX wieku, wspaniałego pisarza, skautmistrza, wiceprzewodniczącego ZHP, harcmistrza, jednego z dowódców "Szarych Szeregów", żołnierza Armii Krajowej, historyka, badacza dziejów organizacji i związków młodzieżowych na przełomie XIX i XX w. oraz pedagoga społecznego, profesora Uniwersytetu Łódzkiego ALEKSANDRA KAMIŃSKIEGO (1903-1978).
Każdy, kto chciał poznać tę postać, miał znakomitą ku temu okazję, gdyż została perfekcyjnie przygotowana wystawa ilustrująca najważniejsze etapy w życiu i dokonaniach "Kamyka". Na dużych planszach można było zapoznać się z najważniejszymi myślami pedagoga, jego przesłaniem dla kolejnych pokoleń, wydarzeniami z jego życia w jakże trudnych dla tego pokolenia czasach, bo przecież dwudziestolecie międzywojenne zakończyła II wojna światowa, a potem przeżywał czas hitlerowskiej niewoli, zbrojnej walki harcerskiego podziemia z okupantem, odzyskania niepodległości na krótko, by wpaść w niewolę rosyjską w dobie stalinizmu.
Aleksander Kamiński nie dożył trzeciej fali wyzwolenia Polski w 1989 r. Nie doczekał nawet I fali "Solidarności", która w latach 1980-1989 zaowocowała wydobyciem na światło dzienne także jego dotychczas ocenzurowanych publikacji. O tym wszystkim można było dowiedzieć się nie tylko z tzw. posterów, ale przede wszystkim, jak na harcerzy przystało, w ramach zadań, za których poprawne wykonanie można było otrzymać pamiątkowy znaczek "Opowieść o Kamyku", a co najważniejsze - dowiedzieć się o życiu, twórczości i bohaterstwie tak wybitnego pedagoga i instruktora harcerskiego.
Zainteresowani mieli do wyboru 10 zadań, z których należało zrealizować co najmniej pięć. Wyniki każdego zadania były odnotowane na specjalnej karcie, a były to:
1. Obejrzyj naszą wystawę. Poznaj Kamyka - Aleksandra Kamińskiego, który jest bohaterem Chorągwi Łódzkiej ZHP.
2. Ułóż trzy portrety Aleksandra Kamińskiego (Kamykowe puzzle).
3. Zagraj w memory "Kamykowe lektury". Na kartach memory były okładki książek Kamińskiego.
4. Timeline - ułóż wydarzenia z życia Kamyka w chronologicznej kolejności. (To było trudne zadanie dla dzieci, gdyż musiałyby więcej czasu poświęcić wydarzeniom z życia tego instruktora).
5. Zuchowe kolorowanki - należało pokolorować wybraną ilustrację do książki Kamyka o zuchach.
6. Kamykowe myśli - należało oznaczyć wybrany cytat (myśl) Kamyka czerwonym serduszkiem. Dzięki temu można było zobaczyć, która z jego idei cieszyła się wśród łodzian największą popularnością.
7. Plątanina linii - to zadanie polegało no rozpoznaniu, który z trzech znaków Polski Walczącej został namalowany na murach Warszawy w czasie okupacji przez członków Szarych Szeregów, znanych z "Kamieni na szaniec" - Tadeusz Zawadzki, Janek Bytnar i Maciej Aleksander Dawidowski.
8. Rysowanka - dla małych dzieci polegała na połączeniu punktów w oznaczonej kolejności, by otrzymać w finale rysunek... Krzyża Harcerskiego.
9. Labirynt - na osobnej karcie należało wyznaczyć drogę, którą zuch dotrze na miejsce biwaku.
10. Labirynt - na osobnej karcie - należało wyznaczyć drogę, którą zuch dotrze na miejsce biwaku, w którym czeka na niego Antek Cwaniak.
Harcerski namiot oblegany był nieustannie przez dzieci, które przyszły na ul. Piotrkowską z rodzicami lub opiekunami. Jak ktoś się zatrzymywał przy Kamykowych Opowieściach, to można było się domyślać, że miał lub nadal ma coś wspólnego z harcerstwem lub/i pedagogiką społeczną.
09 września 2018
Mateczniki plastyki - The bastion of art
Jak na pedagogów sztuki przystało ukazała się nakładem Uniwersytetu Jana Długosza w Częstochowie (chociaż jeszcze nazwa jego oficyny widnieje jako AJD) piękna monografia zbiorowa pod redakcją dr Marzeny Bogus , a zatytułowana “Mateczniki plastyki”.
O ile poprzednia publikacja pt. “Nasze kunsztowanie” została poświęcona osobom, animatorom kształcenia artystycznego w regionie, na ziemi częstochowskiej, którzy promowali warsztaty artystyczne w ramach różnych form zajęć pozaszkolnych i pozalekcyjnych, o tyle przywołana dziś książka obejmuje kształcenie estetyczne w skali całego kraju. Jakże trudno jest oceniać tego typu publikacje, które z jednej strony są egzemplifikacją znakomitych doświadczeń praktycznych nauczycieli, edukatorów i artystów inspirujących dzieci i młodzież do realizowania marzeń w osobliwym kolorycie sztuki, a z drugiej strony ich autorzy odwołują się do modeli i teorii kształcenia przez sztukę.
Trzeba łaknąć obcowania z pięknem, by wraz z ujętymi w publikacji i zilustrowanymi dokonaniami dzieci i ich edukatorów, studentów i nauczycieli-nauczycieli (metodyków ośrodka doskonalenia nauczycieli) zajrzeć do matecznika plastyki, w którym każdy miał możliwość artystycznej samorealizacji łącznie z prawem do popełniania błędów. Jak pisze Redaktor tomu:
"Matecznik daje przyzwolenie na potknięcia i pomyłki, na "zepsute" matryce, ":sosy" na blejtramie poszukiwaniu korzystnego połączenia kolorystycznego, jednocześnie pozwala na to, by rozwiązanie było drogą i procesem. Klarując utworzony termin "matecznik plastyki", myślimy o artystycznej oazie, ale przecież miejsce samo z siebie nie tworzy zazwyczaj atmosfery. Specyficzny genius loci jest możliwy dzięki konkretnemu człowiekowi lub grupie ludzi" (s. 10).
"Matecznik plastyki" został podzielony na trzy części i epilog zatytułowane:
I część - Stary niedźwiedź mocno śpi
II część - Mało nas do pieczenia chleba
III część - Wyspy interesujących technik
Epilog - Sroczka kaszkę warzyła, dzieci swoje karmiła.
Część pierwsza jest przebudzeniem nauczycieli w zakresie wiedzy o ekspresji twórczej dziecka do zharmonizowania i współgrania ich pracy pedagogicznej z artystyczną. Maria Drzewiecka słusznie upomina się o wykorzystanie wiedzy plastycznej, pedagogicznej, historycznej, psychologicznej z zakresu prawidłowości procesu rozwoju, wychowania i edukacji w inspirowaniu podopiecznych do twórczości plastycznej. Jakże ważne są tu pytania, które postawił już wiek temu Georg Kerschensteiner (s. 23), a ja dopełniam je współczesnymi dylematami:
1. Kiedy i jak rozwija się w dziecku zdolność i potrzeba przedstawiania w dwuwymiarowej formie przedmiotu widzianego w przestrzeni? Dzisiaj będziemy to pytanie poszerzać o przestrzeń trój- a nawet czterowymiarową.
2. Czy dziecku łatwiej rysować z natury czy z wyobraźni? Możemy to uzupełnić o dylemat: - Czy otwarty dostęp do sztuki i instrukcji rysowania w sieci sprzyja temu zadaniu?
3. Czy tkwi w dziecku szkolnym zmysł dekoracyjny do ozdabiania przestrzeni, kiedy i jak się rozwija? Otóż to, co dzisiaj sądzimy o graffiti jako popkulturowej formie ozdabiania otaczającej nas przestrzeni?
4. Jak postępuje rozwój wybitnie zdolnych do rysunku dzieci? Interesujące jest bowiem to, czy ów postęp ulega zwiększeniu populacji dzieci uzdolnionych plastycznie?
Marzena Bogus i Kevin Lipok poświęcają w części pierwszej swoje studium technikom plastycznym, które są stosowane podczas lekcji plastyki w szkołach. Analizują podstawy programowe dla wszystkich etapów edukacyjnych tak w odniesieniu do reformy z 1999 r., jak i szczegółowo, sondażowo od września do listopada 2016 r. dociekano, które z technik plastycznych są przedmiotem ekspresji plastycznej uczniów. Okazało się, że w zależności od etapu kształcenia stosowane są najczęściej i często techniki rysunkowe (powyżej 90%), malarskie (od 65% do 86%), graficzne (od 4% do 22%), fotograficzne (od 1% do 2%), rzeźbiarskie (od 15% do 18%), komputerowe (od 11% do 13%), dekoracyjne (od 13 do 18%).
Marzena Bogus i Adrianna Zalewska publikują w kolejnym rozdziale wyniki konkursu, który zorganizowały w ramach Zespołu Wychowania przez Sztukę na w pełni swobodną wypowiedź dzieci i młodzieży w dziedzinie plastycznej, fotograficznej i innych a łączonych technik wizualnych. Nagrodzone prace - po siedem z I i II etapu edukacyjnego oraz osiem z III poziomu zostały opublikowane na s. 97-111. Rzeczywiście, są znakomite jak na wiek przecież młodych artystów.
Ciekawe są też najczęściej podejmowane w zgłoszonych na konkurs pracach ich tematy. Zdominowały je zwierzęta (32%), portret/postać (19%), kompozycje fantastyczne i abstrakcyjne (16%) i pejzaż (12%). Poniżej 10% były wybierane takie tematy, jak: pojazdy, architektura, martwa natura czy kopie dzieł innych twórców oraz elementy dekoracyjne.
W drugiej części książki "Mateczniki" Joanna Biskup-Brykczyńska, Kamila Muśko-Parafieniuk, Agnieszka Chrzanowska-Małys, Jerzy Jankowski, Michał Liszka kolejno piszą o swojej pracy zawodowo-artystycznej oraz o dziecięcych diamentach, które z pasją szlifowały w trakcie prowadzonych przez siebie zajęć. Ujawniają tajniki nauczycielskiego warsztatu, jak powstawały ich projekty, jak tworzone były autorskie pracownie oraz dlaczego warto podążać za dziećmi.
Ostatnia część książki poświęcona jest interesującym, mało znanym czy rzadziej stosowanym technikom plastycznym, które przybliżają nam Marzena Bogus, Anna Steliga, Barbara Szymska, Barbara Bartnik, Małgorzata Franc, Marzena Strzelczyk-Jończyk,, Aleksandra Szczygieł i Teresa Gemelova. Tę część publikacji polecam nie tylko nauczycielom, ale także rodzicom, którzy dostrzegli u swoich dzieci artystyczne talenty. Znajdują się tu niezwykle ciekawe techniki, zaś poszczególni autorzy przybliżają metodykę ich aplikacji.
Gorąco polecam tę książkę także politykom oświatowym. Zamyka ją cytat Stanisława Rodzińskiego:
"Budując szkolnictwo nie można nie mieć wyobraźni, wyobraźnia jest elementem twórczości, jeśli ktoś nie ma wyobraźni, myśląc o szkole, tzn. nie uczono go wychowania plastycznego" (s.300).
08 września 2018
SZKOLNYCH ABSURDÓW ciąg dalszy
Pierwsze dni roku szkolnego owocują kolejnymi absurdami. Nie wiadomo, śmiać się czy płakać? Nauczyciele wykonują polecenia władzy, bo przecież nie mogą lekceważyć prawa, chociaż widzą w tym nonsens. Inna rzecz, że niektórzy sami są kreatorami absurdów, począwszy od naszej ministry. :)
1. Nauczyciel jednego z przedmiotów w szkole podstawowej ("Nie podaję danych, bo jak uderzy się w stół, to odzywają się nożyce") powiada do uczniów: "Możecie robić, co chcecie, bo nie ma jeszcze podręcznika dla waszego rocznika". Zabawne?
2. Idea "róbta co chceta" udziela się nie tylko w ostatnim tygodniu roku szkolnego, ale i pierwszym. Uczniowie pytają, za co nauczyciele biorą płace? Większość lekcji pokega na tym, że się nie odbywają.
3. Kurator oświaty w woj.małopolskim zarządziła 1 października 2018 r. Dniem Lekkiego Plecaka, czyli dniem ważenia tornistrów szkolnych. Wizytatorzy mają tego dnia ważyć. Ciekawe, czy zakupiono tyle wag. Przydałaby się jedna, w kuratorium - do mierzenia poziomu głupoty.
4. Niech żyje RODO. Dzieci podpisują prace numerem z dziennika. Ciekawe, czy te numery będą wkrótce tatuowane? Osiemnastka!!! Do tablicy!!!
5. A propos osiemnastki. Uczeń klasy maturalnej, który ukończył 18 rok życia jest zobowiązany w szkole średniej do przedłożenia pisemnej zgody rodziców na opuszczenie szkoły w czasie, gdy dobywają się dobrowolne dla uczniów zajęcia, a on z nich nie korzysta.
6. Minister edukacji Anna Zalewska na stwierdzenie dziennikarza, że brakuje w szkołach nauczycieli, odpowiedziała: Panie Redaktorze, to nie są informacje, że brakuje nauczycieli, tylko o tym, że są wolne miejsca".
Cudne! Kto wręcza Medal "Złote Usta"?
07 września 2018
Potrzeby i oczekiwania młodych naukowców związane z rozwojem zawodowej kariery naukowej
Dział Badań i Analiz Centrum Zarządzania Innowacjami i Transferem Technologii Politechniki Warszawskiej przeprowadził wśród polskich naukowców w ramach Projektu Naukowiec finansowanego przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz z programu Unii Europejskiej w zakresie badań naukowych i innowacji Horyzont 2020 badanie społeczne potrzeb i oczekiwań młodych naukowców związanych z rozwojem ich zawodowej kariery naukowej.
Wydany raport nie wnosi niczego do nauki, natomiast spełnia funkcję diagnozy społecznej dla kierownictwa resortu szkolnictwa wyższego. Autorami raportu są - jedna adiunkt dr Aleksandra Wycisk i bez stopni naukowych członkowie zespołu: Mateusz Kałamarz, Jarek Chojecki, Dariusz Parzych, Katarzyna Modrzejewska i Anna Wiśniewska. Jak każdy tego typu sondaż opinii nie został on oparty na modelu teoretycznym potrzeb i oczekiwań osób dorosłych, toteż ma on charakter publicystyczno-informacyjny.
Badanie zostało przeprowadzone w niespełna miesiąc, w okresie od 23 października do 20 listopada 2017 r. na niereprezentatywnej próbie, bowiem uwzględniono w nim przesłane przez 477 respondentów (399 młodych naukowców i 78 ekspertów) wypełnione kwestionariusze ankiety. Respondentami byli doktoranci (60%), doktorzy (18,7%) i doktorzy habilitowani (12,2%), w śród których większość stanowiły kobiety (52,8%). Ankietowani reprezentowali nauki ścisłe (38,4%), przyrodnicze (37,9%), techniczne (37,3%) społeczne (20%) i humanistyczne (12,4%). Nie pozyskano danych od doktorantów z nauk medycznych i nauk o sztuce.
Zawsze zastanawia mnie powód uwzględniania w takiej diagnozie zmiennej pośredniczącej, jaka jest reprezentowana w tym przypadku dziedzina nauki, skoro nie uwzględnia się tego zróżnicowania w analizie odpowiedzi na większość pytań. Tymczasem byłbym zainteresowany głownie opiniami doktorantów nauk społecznych, w tym jeszcze z podziałem na reprezentowane przez nich dyscypliny naukowe. Zgeneralizowana analiza wypowiedzi i wyborów odpowiedzi wszystkich badanych jest mało ciekawa.
Zapewne dziennikarze zwrócą uwagę na to, że ok. 80% badanych doktorantów, a przecież jeszcze nie naukowców, chciałoby znaleźć zatrudnienie na polskich uczelniach czy w instytutach badawczych, by przyczyniać się do rozwoju polskiej nauki. Jednakże aż 65,4% spośród nich poinformowało, że jest skłonna wyjechać z kraju, jeśli nie będzie to możliwe. Trochę to dziwne, skoro jedynie 31% przyznało, że jest chciałoby podjąć pracę w sektorze akademickim.
Jak wynika z tej diagnozy, doktoranci koncentrują się na przeszukiwaniu ofert dotyczących wyjazdów zagranicznych do instytucji naukowych oraz informacji o grantach zagranicznych i krajowych, zaś pracę własną koncentrują na zdobywaniu wiedzy z pisania wniosków. Pytani o bariery i przeszkody w ich własnym rozwoju oraz realizacji marzeń zawodowych stwierdzali m.in.:
- niskie zarobki, które uniemożliwiają utrzymanie się wyłącznie z nauki oraz uzyskanie samodzielności finansowej.
- zbyt mało jest miejsc pracy (etatów) dla młodych naukowców na uczelni, trudno znaleźć pracę, trzeba mieć szczęście, a wręcz „znajomości”.
- nieprzejrzystość postępowań grantowych i kwalifikacyjnych oraz nieodpowiednie kompetencje ekspertów oceniających granty (np. nierozumienie ocenianych zjawisk).
- praca na uczelni jest zdominowana przez biurokrację, skostniałą hierarchię i nieprzychylną młodym kadrę np. uprzedzenia, zniechęcanie do kontynuowania pracy naukowej, brak poparcia przełożonych i przytaczają przykłady łamania etyki zawodowej;
- niesamodzielność na ścieżce zawodowej: małą elastyczność w indywidualnych ścieżkach kariery, mała kontrola swoich działań, zjawisko „punktozy” decydujące o rodzaju, częstości i jakości podejmowanych działań naukowych.
- brak systemu motywacji pracowników, czego przykładem może być niedopasowany system oceny pracownika;
- duże obciążenie pracą naukową i dydaktyką,
- mało rozwojowa praca naukowa, obciążenia czasowe niepozwalające na dodatkowe działania, przemęczenie.
Jakie kompetencje społeczne, tzw. "miękkie" wzmocniłyby realizację własnych projektów badawczych? "W ocenie respondentów zdecydowanie najbardziej efektywnymi narzędziami są wyjazdy oraz staże zagraniczne w sektorze akademickim. Pozostałe przydatne narzędzia to networking, szkolenia i warsztaty z zakresu tematyki badawczej oraz staże zagraniczne w sektorze nieakademickim. Z perspektywy wspierania rozwój kariery młodego naukowca, do zdecydowanie najmniej efektywnych narzędzi włączyć można działania samorządu, seminaria doktoranckie oraz działania kół naukowych.
Na koniec warto odnotować, że ponad połowa badanych nie znała założeń projektów reformy 2.0. Ci, którzy potwierdzili znajomość projektu Konstytucji Dla Nauki negatywnie ocenili pozostawienie oraz upolitycznienie uczelni, związane z wprowadzeniem rady nadzorczej. Nie podoba im się umniejszenie roli wydziałów oraz wprowadzenie stanowiska profesora dydaktycznego. Wyrażali tez obawy przeniesienia uprawnień do nadawania stopni naukowych z wydziałów na uczelnie oraz wprowadzanie na uczelni korporacyjnego stylu pracy.
"Pojawiły się też komentarze, że zmiany są nierealne do wprowadzenia i że w dużej mierze jakiekolwiek zmiany w polskiej nauce to kwestia długiego czasu, wymiany pokoleniowej i zmiany mentalności. Nie zabrakło wypowiedzi zaciekawionych, jakie będą konsekwencje zmian (umiarkowany optymizm) oraz wypowiedzi powątpiewających, że zmiany cokolwiek przyniosą (rezygnacja)."
Nihil novi.
06 września 2018
Centralna Komisja m.in. "niedoskonałości naukowej" do 2020 r.
W związku z przyjętą przez Sejm w dn. 20 lipca 2018 r. ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, która - jak już zapowiedział to minister Jarosław Gowin będzie wkrótce nowelizowana (ad infiniutum), do końca 2020 r. działa Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów w Warszawie.
W przyszłym roku powstanie Rada Doskonałości Naukowej, która rozpocznie swoje prace w październiku 2019 roku rozpatrując wnioski z nową obowiązująca już procedurą awansową w naukowym rozwoju najwybitniejszych polskich naukowców. Doktorzy niech się szykują do kolokwiów habilitacyjnych, jeśli chcą się habilitować, bo nie muszą. RDN będzie zajmować się doskonałością naukową, czego tylko możemy jej pozazdrościć, bowiem jeszcze przez dwa lata będziemy zajmować się NIEDOSKONAŁOŚCIĄ, z nadzieją, że będą też "okruchy" jakiejś i czyjejś doskonałości. W końcu o stopnie i tytuły naukowe będą ubiegać się już pozbawieni nalotów PRL nauczyciele akademiccy, międzynarodowej sławy młodzi uczeni, którzy już szlifują swoje dokonania w kraju i poza jego granicami.
Tymczasem Centralna Komisja będzie finalizować postępowania na stopnie naukowe i tytuł naukowy, które będą wszczynane na dotychczasowych zasadach i zgodnie z obecnymi procedurami. Do końca kwietnia 2019 r. każdy mniej lub bardziej doskonały naukowiec będzie mógł zmierzyć poziom własnych dokonań w ramach przewody doktorskiego, postępowania habilitacyjnego czy na tytuł naukowy profesora. Chcielibyśmy, żeby byli to primus inter pares, ale ... jak wynika z dotychczasowej praktyki prymusów jest coraz mniejszy odsetek.
Mamy zatem nadzieję, że kolejna re-forma w szkolnictwie wyeliminuje patologie indywidualne i instytucjonalne (administracyjne) w uczelniach państwowych oraz wzmocni motywację uczonych do jak najwyższych osiągnięć naukowych, których egzemplifikacja i weryfikacja nie nastręczy dyskomfortu członkom komisji i rad jednostek naukowych, a sprawi dużo satysfakcji poznawczej i komparatystycznej.
Sekcja Nauk Humanistycznych i Społecznych CK spodziewa się bowiem kolejnej fali wniosków, z których nie wszystkie będą nośnikiem wysokich wartości naukowych i etyki akademickiej ich autorów. Swoją drogą, warto będzie podsumować za dwa lata stan sukcesów i patologii w polskiej humanistyce i naukach społecznych, ale nie w kategoriach parametrycznych, bo te właśnie kryją fałsze, plagiaryzm, naruszanie dobrych obyczajów, niestaranność i nierzetelność aplikujących o awans, ale także osób odpowiadających za ten stan z racji pełnionych funkcji kierowniczych w uczelniach.
O zapowiadającym się wzroście zainteresowania awansem naukowym świadczy fakt, że w wrześniu Sekcja I Nauk Humanistycznych i Społecznych wyznaczyła recenzentów przewodzie habilitacyjnym dla 150 naukowców, zaś w postępowaniu o nadanie tytułu naukowego profesora - dla 40 kandydatów. Życzymy im pomyślnego finału, bo niemalże każda porażka skutkuje wielostopniowym procesem odwoławczym, który wszczynają nauczyciele akademiccy, którzy uzyskali 3 negatywne recenzje swoich osiągnięć naukowych. O patologiach piszę w swoich rozprawach. W odróżnieniu od innych dyscyplin naukowych pedagodzy nie "zamiatają ich pod dywan".
05 września 2018
Rytualizacja naukowego pozoru
Moja najnowsza książka pt. "Turystyka habilitacyjna Polaków na Słowację w latach 2006-2016" rozeszła się w ciągu 3 tygodni, a Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego otrzymywało zapytanie-... kiedy będzie dodruk. Dyrekcja potwierdziła, że nastąpiło to 17 lipca 2018 r. Zapewne opublikowana w tygodniku "Polityka" rozmowa ze mną red. Agnieszki Sowy wzmocniła zainteresowanie problematyką akademickiej nieuczciwości części rodaków ze stopniem doktora nauk.
Prof. Aleksander Nalaskowski opublikował na łamach tygodnika "Sieci" recenzję mojej monografii zachęcając do jej przeczytania. Oba teksty w tak nośnych tygodnikach społeczno-kulturalnych wzbudziły szczególne zainteresowanie problematyką patologii w szkolnictwie wyższym, tym bardziej że akurat w Sejmie i Senacie debatowano nad ustawą 2.0, by przyjąć ją z niewielkimi korektami.
Zadzwonił do mnie b.rektor jednej z krajowych politechnik, by przekonać mnie, że z nauk technicznych docentury Polaków były na wysokim poziomie. Kiedy jednak zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach, to szybko przeszedł ze mną na naiwną argumentację w stylu -"... ale wie pan, że w Polsce też bywa różnie z habilitacjami".
Inny z czytelników napisał do mnie:
"Szanowny Panie Profesorze, bardzo dziękuję za artykuł. I przyznaję, że pomysłowość ludzka rzeczywiście jest bezgraniczna, człowiek zrobi wszystko, żeby się nie narobić a zarobić. Najwyraźniej cwaniactwo i kombinatorstwo są wpisane w naturę ludzką i "przyozdabiają" jej demoniczne oblicze. Podziwiam za odwagę bowiem piętnowanie nieuczciwych działaczy wojskowych i służb specjalnych rzeczywiście może owocować kłopotami. Jednak taka kolej rzeczy nie jest chyba niczym nowym dla ludzi, którzy zdecydowali się kroczyć sokratejską ścieżką i krytykować władzę. Z drugiej strony wierzę mocno w łacińską mądrość: śmiałym los sprzyja, bojaźliwych odtrąca."
Niestety, przyznaję komentatorom rację. Patologia poza granicami kraju nie dotyczyła wszystkich, ale też nie może być usprawiedliwiona inną, krajową, o której zresztą piszę nieustannie. To zresztą wzbudziło refleksję, że może teraz nadszedł czas na przyjrzenie się polskim habilitacjom.
Kolejny z samodzielnych pracowników nauki potwierdził w korespondencji ze mną, że słowacki proceder był przejawem obustronnej patologii. Napisał bowiem:
"Serdecznie gratuluję Panu publikacji nowej książki pt. Turystyka habilitacyjna Polaków. Jest to zasadniczy głos, domagający się zachowania etosu uczonego, głos o sprawiedliwość i prawdę. Uważam za bardzo kulturalne, że zaznaczył Pan we Wstępie (nie czytałem jeszcze całej pracy. W internecie znalazłem tylko pierwsze 21 stron), że nie wszystkie osobowy habilitujące się na Słowacji, zdobyły swój stopień w nieuczciwy sposób. To na pewno prawda, ale nie zmienia to faktu, że istniała tak patologia "kupowania" dyplomów.
Podczas "kryzysu" z moją habilitacją dwukrotnie spotkałem się z ks. dziekanem A. (...), a kilkakrotnie rozmawiałem z nim przez telefon. Nie mogę tego udowodnić, ale ksiądz A. (...) zasugerował, że muszę się z nim spotkać i zapłacić. Miała to być ofiara na "cele kościele". Wówczas zostałbym dopuszczony do postępowania habilitacyjnego. Uznałem, że jest to moralna granica, której nie mogę przekroczyć i stąd nie kontynuowałem dalszych rozmów ze Słowakami. Wiem, że inne osoby nie miały skrupułów. Jeszcze raz Panu gratuluję Panie Profesorze. Jest Pan niezłomnym współczesnym Sokratesem. Prawda wymaga odwagi!"
No cóż, byłbym zadowolony, gdyby ta publikacja nie musiała powstać, bo nie byłoby tego typu przypadków i nie miałyby miejsca takie komentarze uczonych jak:
Przeczytałem Twoją "słowacką" książkę. Lektura powalająca, ścinająca z nóg. Narracja, metodologia, dowody - nie do podważenia. Powiedziałbym "znakomita książka", ale niestety, to nie jest książka o czymś "znakomitym". Zatrważająca. Pokazujesz szambo. A powiedz mi, czy ten proceder został już jakoś sensownie ukrócony? To przecież ważne. A ile tam znajomych nazwisk. A ten gość co w trzy miesiące został z magistra habilitowanym, to mnie po prostu uwiódł. czy to aby nie ksiądz? To już nawet nie cwaniactwo, to bezczelność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)