Środki na granty w Narodowym
Centrum Nauki są radykalnie cięte przez ministra P. Czarnka o
jedną trzecią. Tak oto z planowanych 140 mln. w konkursie OPUS zostały one
zredukowane - jak informuje jednego z adiunktów urzędniczka MEiN w sprawie szans ubiegania
się o finansowanie w ramach tego konkursu - do 100 mln. zł.
Teraz rozumiem, dlaczego minister Przemysław Czarnek
ogłosił konieczność wsparcia naukowców, którzy są apologetami ideologii
konserwatywnej. Zaczyna się powrót ortodoksyjnego zarządzania szkolnictwem
wyższym i nauką. Nie ma to z nimi nic wspólnego, gdyż rolą nauki jest
odkrywanie prawdy, a nie głoszenie jej w wymiarze partyjnych,
ideologicznie-czy światopoglądowoskrętnych kontekstach lub aspektach.
W wywiadzie dla "Gazety Polskiej" szef naszego
resortu stwierdził: Musimy wyswobodzić
konserwatystów na uczelniach. Nie wiedziałem, że są w gronie np. mojego
wydziału naukowcy, którzy z racji swoich postaw prawicowych czują się
zniewoleni, ograniczani, pozbawiani praw do realizowania powinności
naukowo-badawczych.
To
straszne, że do tej pory byli tak uciskani, że trzeba było poruszyć aż nowego
ministra, by wyzwolił ich z pęt zniewolenia przez ... no właśnie, przez kogo?
Aha, przez jakieś lewackie sitwy! To dopiero. Czy rzeczywiście ich Minister
wyzwoli, bo sami są jak małe dzieci i nie posiadają własnego głosu,
kompetencji, a może i dorobku naukowego?
Wszystko
przez studentów i pracowników Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, bo gdyby nie
wydarzenie, do którego doprowadzili polityczno-medialną kampanią, nikomu by nie
przyszło na myśl, by minister miał kogokolwiek wyzwalać ze względu na jego
światopogląd.
Natomiast przekonania, że małżeństwo to kobieta i
mężczyzna, że ojciec to ojciec, a matka to matka, to są przekonania, które mogą
być głoszone na uczelniach i nie wolno za nie nikogo pociągać do
odpowiedzialności. To co stało się na Uniwersytecie Śląskim w sprawie pani
prof. Ewy Budzyńskiej, gdzie wysłałem swojego przedstawiciela na ostatnią
rozprawę, to był 9-godzinny pokaz czegoś, czego nie było nawet w PRL. Ta ustawa
sprawę załatwi, bo spowoduje zakaz ograniczenia głoszenia swoich przekonań.
Spowoduje też, że rektor będzie miał obowiązek udostępniać infrastrukturę na
różne konferencje, nie tylko lewicowe".
Czekam zatem na opublikowanie listy ciemiężonych konserwatywnych
koleżanek i kolegów, żeby zbadać, w jakim stopniu, przez kogo i z jakich
powodów są oni zniewalani. Trzeba zbadać tę patologię naukową, a nie nadawać jej tylko publicystyczny charakter. Nawet mam pomysł na grant na ten temat w ramach konkursu
OPUS w NCN, tylko czy zmieszczę się w puli 100 mln. złotych?
CZY PAŃSTWOWA/QUASIPUBLICZNA SZKOŁA KIEDYKOLWIEK
BYŁA DLA UCZNIA?
Coraz
częściej zamieszczane są w mediach artykuły i potoczne komentarze wskazujące na
to, że polscy nauczyciele są już wypaleni przedłużającą się edukacją w formie
zdalnej. Jak ktoś jest wypalony, to nie powinien pracować, tylko zatroszczyć
się o własne zdrowie, bo jest w stanie permanentnego wyczerpania, co zagraża
nie tylko jemu, ale i jego najbliższym.
Podlegającym
jego wpływom osobom zagraża w sposób szczególny, gdyż nie tylko nie ma
motywacji, chęci, woli do poświęcenia im uwagi i wsparcia ich w znacznie
trudniejszej sytuacji życiowej, tylko ich tym bardziej włącza w stan własnej
apatii, depresji, poczucia beznadziei. Za to też otrzymuje, liche, bo liche,
ale jakieś wynagrodzenie.
Neurotyczna
ucieczka od odpowiedzialności, od zaangażowania na rzecz kształcenia i
wychowania młodych pokoleń w sytuacji trudnej, ale nie beznadziejnej, znajduje
dzięki mediom swoje wsparcie oraz usprawiedliwienie lokowane w okolicznościach
zewnętrznego świata (pandemii i szkolnego lockdownu). Nareszcie ci, którzy byli
wypaleni przed pandemią, mogą dalej pozorować swoją pracę, odnajdując
sojusznika w CoV-Sars-2.
Nauczyciele
tak samo chorują, cierpią, zmagają się ze skomplikowaną codziennością i
umierają jak inni profesjonaliści, Czy jednak stan naruszanej równowagi
psychicznej, duchowej części z nauczycieli (a nikt nie wie, jakiego odsetka to
dotyczy) uzasadnia kreowanie przez dziennikarzy głodnych sensacji, bo tylko
takie teksty dobrze się sprzedają i są lajkowane, fałszywego obrazu stanu
polskiego nauczycielstwa?
W
środę posłuchałem znakomitej rozmowy prof. Romana Lepperta w jego akademickim
zaciszu na Facebooku z dyrektorem szkoły STO w Warszawie Jarosławem Pytlakiem,
który prowadzi ją od 28 lat i jakoś nie było mowy o tym, że jest wypalony,
zmęczony, zniechęcony, zdegustowany, itp. itd. Wprost odwrotnie, mogliśmy
spotkać nauczyciela z krwi i kości, kogoś odpowiedzialnego za siebie i uczniów
kierowanej przez siebie szkoły (ponad 400 uczniów), komu nawet przez myśl by
nie przeszło, że należy w sytuacji społecznego i państwowego kryzysu narzekać
na samego siebie i współpracowników, tak innych nauczycieli, jak i personelu
administracyjno-technicznego placówki.
Wyniki
wielu badań syndromu burn out w środowisku nauczycielskim, jakie uzyskiwali
psycholodzy i pedagodzy w okresie przed pandemią były bardzo zbliżone do
siebie, mimo iż dotyczyły różnych środowisk oświatowych, odmienne były metody
doboru prób badawczych, techniki diagnoz i związane z tym adekwatne do nich
analizy ilościowo-jakościowe. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach
Europy, syndrom wypalenia zawodowego jest stałym zjawiskiem, choć
determinowanym częściowo odmiennymi czynnikami.
Nic
dziwnego, że w prowadzonych dzisiaj badaniach diagnostycznych (na zasadzie już swoistej mody, okazji do
rzekomej aktualności, by uchwycić stan zjawiska w danym okresie) otrzymujemy
potwierdzenie o stanie wypalenia zawodowego nauczycieli na poziomie ok. 25
proc. Tak było przed pandemią i tak jest w trakcie jej trwania. Kto był
wypalony dalej nim będzie, tylko szczęśliwy jest, że może przenieść
odpowiedzialność za nicnierobienie, a stawianie uczniom wymagań, na zewnętrzne
okoliczności, na chaos rządzenia w RP, na brak czy spóźnioną akcję szczepień,
na to i tamto ... , bo przecież każdy czytelnik takich doniesień to zrozumie.
Centralistycznie
zarządzający szkolnictwem urzędnicy upartyjnionego resortu edukacji (od lat tak
się dzieje) będą tylko wykorzystywać do walki politycznej w kraju doniesienia
zatroskanych dziennikarzy o wypaleniu nauczycieli, generalizując je na całą
społeczność pedagogiczną, dzięki czemu zyskują usprawiedliwienie dla dalszego
poniżania tej grupy zawodowej, marginalizowania jej uzasadnionych potrzeb i
nieszanowania godności zaangażowanych w edukację profesjonalistów pod pozorem
rzekomej troski o uczniów. To sprawujący władzę będą szczuć społeczeństwo
przeciwko nauczycielom, skoro są wypaleni, nie mogą uczciwie pracować, bo nie
chce im się, a potrafią jedynie narzekać i zgłaszać kolejne roszczenia.
Otóż rodzice uczniów, którzy są zadowoleni, a nawet zachwyceni nauczycielami bez względu na okres wykonywania przez nich zawodu, mogą stać się dla tych najbardziej zaangażowanych, oddanych, z pasją poszukujących i stosujących nowe formy, metody, środki kształcenia dzieci i młodzieży także w formie zdalnej, powinni komunikować im swoje pozytywne odczucia, gdyż syndrom wypalenia dotyka nie tylko pozorantów, nieudaczników, kiepskich rzemieślników nauczycieli nieradzących sobie z nadmierną kontrolą i roszczeniowością nadzoru pedagogicznego bez okazywania im wsparcia, nauczycieli źle opłacanych, ale także tych najbardziej zaangażowanych w swoją pracę.
Syndrom wypalenia dotyka też nauczycieli z pasją,
maksymalizujących swoje zaangażowanie w pracę z uczniami, gdyż stawiają samym
sobie bardzo wysokie wymagania zapominając o psychofizycznych ograniczeniach
własnej wytrzymałości z tytułu nowych obciążeń. Tacy nauczyciele spychają na
plan dalszy własne potrzeby i oczekiwania ich środowiska rodzinnego.
Pasjonaci nauczycielskiej profesji, a nawet sztuki kształcenia, jeśli mają w swej więks povzucie akceptacji, to uruchamiają u innych nauczycieli siły społecznego i psychicznego wsparcia, organizując m.in. spotkania, konferencje, webinaria, dzielą się publikacjami i pomysłami, uruchamiają akcje społecznego zrozumienia i dostrzegania wartości ich pracy ("O co chodzi w szkole?"). Należą im się wyrazy najwyższego szacunku.
Pojawiają
się wątpliwości w sprawie możliwościumorzenia
procedury habilitacyjnejprzez habilitanta. Tymczasem
ustawa z 2018 r. przerwała nadużywanie tego środka przez niektórych
habilitantów (o pseudonaukowych osiągnięciach) kosztem pieniędzy
podatników.
Ustawa Prawo o
Szkolnictwie Wyższym i Nauce z 2018 r. art 221.pkt.13 - jednoznacznie określa,
że wniosek można wycofać po powołaniu komisji habilitacyjnej.
Tomasz Jędrzejewski
pisze:Powołanie komisji
habilitacyjnej jest ważnym elementem postępowania o nadanie stopnia doktora habilitowanego,
również z tego powodu że czynność ta zmienia konsekwencje wycofania wniosku o
nadanie stopnia. Jeżeli wycofanie wniosku o nadanie stopnia doktora
habilitowanego nastąpi już po powołaniu komisji habilitacyjnej, to
po pierwsze, ten wniosek
nie może być podstawą ubiegania się o nadanie stopnia doktora
habilitowanego w innym
podmiocie habilitującym oraz,
po drugie, wnioskodawca
nie może ubiegać się o nadanie stopnia doktora habilitowanego przez okres dwóch
lat liczony od dnia wycofania wniosku.
Natomiast wycofanie
wniosku o nadanie stopnia doktora habilitowanegoprzed
powołaniem komisjihabilitacyjnej nie wywołuje
takich konsekwencji. Z procesowego punktu widzenia w obu przypadkach wycofanie
wniosku będzie stanowiło podstawę do umorzenia postępowania w sprawie nadania
stopnia doktora habilitowanego w formie decyzji administracyjnej właściwego
organu podmiotu habilitującego[red. Jerzy Woźnicki, Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce.
Komentarze, s.581].
Nieco inaczej
komentuje tę sprawę w wydaniu Komentarza do powyższej Ustawy
prof. Hubert Izdebski. Stwierdza bowiem:Istotne
znaczenie powinno mieć wyraźne unormowanie spornej dotąd kwestii skutków
wycofania (prawidłowo powinno być: cofnięcia)wniosku po powołaniu komisji habilitacyjnej[Izdebski, s. 357].
Z powyższych
komentarzy wynika, że wycofanie wniosku o postępowanie habilitacyjne może nastąpić
także po powołaniu komisji habilitacyjnej, ale habilitant musi mieć świadomość
związanych z tą decyzją konsekwencji.