13 kwietnia 2024

Pokolenie wulgarsów

 


Naukowcy lubią klasyfikować wielość zjawisk społecznych czy fenomenów humanistycznych kierując się różnymi kryteriami. Jeśli wskazuje się na jakieś cechy różnicujące młodzież, to jednak rozstrzygającym kryterium o istniejących różnicach między nimi nie jest czynnik temporalny, ale łączące ją wydarzenia społeczne, kulturowe czy polityczne.          

Każdy może tworzyć typologię generacji, bo fenomen pokoleń znakomicie nadaje się do publicystycznej narracji. Jak dla mnie, jako osoby spoza badaczy generacji młodzieżowych, mamy do czynienia z POKOLENIEM WULGARSÓW. To ci, dla których łącznikiem jest komunikacyjnym jest niska kultura komunikacji międzyludzkiej a wysoki próg roszczeń wobec sprawujących jakąkolwiek władzę. Jak nie zostaną one spełnione, to będą ich j...., gdyż k...,  ch...., itp., itd. 

Pod koniec lat 90. XX wieku wydaliśmy przekład jednej z wielu rozpraw socjologa młodzieży prof. Hartmuta M. Griese, która dotyczyła socjologicznych teorii młodzieży. W wersji niemieckiej tytuł brzmiał "Teorie socjalizacji młodzieży", ale pojęcie socjalizacji kojarzyło się w pierwszych latach transformacji ustrojowej z socjalizmem.


 

Niemiecki socjolog współpracując z łódzką szkołą andragogiczną Olgi Czerniawskiej i jej kontynuatorką Elżbietą Dubas sygnalizował, że wiek XXI będzie zdominowany przez młodzieżową kulturę hip-hopu, bowiem raper ma szansę na sukces wówczas, jeśli w tekście będzie jak najwięcej przekleństw. Miał rację. Nawet unika się w analizie tekstów słowa "wulgaryzm" , by zamiast niego nadać mu rzekomo wyżej jakości walor określeniem - "niższy rejestr języka".    

Ponoć raperzy z tym niższym rejestrem języka, który jest w istocie kodem niskiej kultury, wykorzystują go jako podstawę przekazu kontestacyjnie ukierunkowanych emocji. W internetowej sieci pojawił się wynik analizowanych tekstów polskich raperów pod kątem używanych przez nich słów. Jak się okazało słowo na k.... pojawiło się 4335 razy, na - ch...  2293, a je... 687.  Nie wiadomo, ilu tekstów dotyczył ów pomiar (chyba tylko kilku?) i jaki jest ich zasięg. 

Wystarczy jednak pobyć na długiej przerwie w szkole publicznej lub w transporcie publicznym, by przekonać się, że rzeczywiście w efekcie negatywnej socjalizacji rozwija się pokolenie wulgarsów, czyli tych, którzy stosują niższy rejestr języka polskiego lub obcego. 

 

12 kwietnia 2024

Nowelizacja ramowych planów nauczania zgodnie z political correctness

 

(źródło foto: https://www.gov.pl/web/edukacja/edukacja-obywatelska-zamiast-hit-u) 


Ministra edukacji skierowała do konsultacji publicznych oraz zaopiniowania autoryzowany przez Katarzynę Lubnauer "Projekt rozporządzenia w sprawie ramowych planów nauczania dla publicznych szkół" (Link do projektuz uprzejmą prośbą o zgłaszanie ewentualnych uwag w terminie do dnia 2 maja br.  Stylistyka uzasadnienia treści projektu rozporządzenia świadczy o tym, że nowe władze resortu edukacji reprezentują podejście, które nie niesie z sobą nawet krzty zmian w paradygmacie kształcenia dzieci i młodzieży. 

Treść w/w rozporządzenia wskazuje na to, że w MEN panuje duch dydaktyki z lat 60. XX wieku, a więc typowy dla paradygmatu indoktrynacyjnego, behawioralnego: 

* "Ramowy Plan Nauczania..."; 

* "Dodatkowe godziny na nauczanie języka...", itd.

Nauczyciele mają zatem nauczać a nie kształcić. Ich obowiązkiem jest realizacja założeń programowych a nie integralne kształcenie młodych pokoleń do życia w wielowymiarowym świecie. Uczniowie konfrontują jednokierunkowy przekaz władzy z realiami codziennego świata życia, który dalece odbiega od założeń oświatowych partii władzy.              

Ponoć nowelizacja rozporządzenia wynika z potrzeby wzmocnienia znaczenia umiejętności udzielania przez dzieci i młodzież pierwszej pomocy tym, którzy jej potrzebują. Począwszy od klasy I szkoły podstawowej wprowadza się zatem obowiązek realizowania przez nauczycieli w klasach I-III szkoły podstawowej zajęć w tym zakresie w ramach edukacji przyrodniczej. To jest rewolucja szkolna?  

Natomiast w odniesieniu do uczniów klas IV-VIII szkoły podstawowej i uczniów szkół ponadpodstawowych doskonalenie umiejętności udzielania pierwszej pomocy ma być realizowane podczas zajęć z wychowawcą klas. Ciekawe, jakich certyfikatów kompetencji w tym zakresie będą oczekiwać od nauczycieli-wychowawców klas dyrektorzy szkół? Zapewne nauczyciele będą wyświetlać filmiki na ten temat, bo ta metoda idealnie nadaje się do powyższego paradygmatu nauczania.  

Resort edukacji rezygnuje z nauczania przedmiotu historia i teraźniejszość (HiT), począwszy od roku szkolnego 2024/2025 w liceum ogólnokształcącym, technikum, branżowej szkole I stopnia oraz w liceum ogólnokształcącym dla dorosłych. HiT ma zostać zastąpiony nowym przedmiotem dotyczącym edukacji obywatelskiej, który będzie realizowany od roku szkolnego 2025/2026, nie wcześniej niż od klasy II szkoły ponadpodstawowej. Znikają zatem podręczniki, które przez kilka lat sowicie opłacały się autorowi, by zastąpić je innym autorem i nieco inną treścią, która będzie poprawna politycznie. Ciekawe, czy autor nowego podręcznika spotka się z analogiczną krytyką jak jego poprzednik.  

Skrócony zostaje z dwóch lat do jednego roku okres, o jaki może zostać przedłużona uczniowi nauka w branżowej szkole II stopnia lub szkole policealnej, dzięki czemu słuchacze szkoły tego typu mają uzyskać lepsze przygotowanie do egzaminu zawodowego i do egzaminu maturalnego. Podobnie nastąpi skrócenie okresu z dwóch lat do jednego roku, o jaki może zostać przedłużona uczniowi nauka w branżowej szkole II stopnia lub szkole policealnej. Dotyczy to jedynie uczniów, którym nie przedłużono okresu nauki w szkole podstawowej na I lub II etapie edukacyjnym lub w szkole ponadpodstawowej. 

Ulegnie zwiększeniu liczba godzin przedmiotów ogólnokształcących w klasie II branżowej szkoły II stopnia (i odpowiednio zmniejszeniu ulegnie liczba tych godzin w klasie I, co pozwoli dyrektorowi branżowej szkoły II stopnia na zaplanowanie takiej organizacji obowiązkowych zajęć edukacyjnych, aby słuchacz klasy II branżowej szkoły II stopnia mógł przystąpić do egzaminu zawodowego w styczniu lub w lutym danego roku. 

Generalnie jest tak, jak było dotychczas, tylko w inwersyjnym odcieniu ideologiczno-politycznym. Niewątpliwie "historycznym przełomem" jest zastąpienie wyrazu "kwalifikacja rynkowa" na "kwalifikacja wolnorynkowa lub sektorowa".  To jest dopiero "biur-owacja" (sic!).     

Radio Zet przeprowadziło sondę wśród swoich słuchaczy, którzy odpowiadali na pytanie rozstrzygnięcia (sugerujące): Czy Barbara Nowacka sprawdza się w roli ministra edukacji? 

Wynik sondy:

TAK - 42 proc.

NIE - 58 proc. 


11 kwietnia 2024

Jak trudno pogodzić się niektórym nauczycielom akademickim z negatywną oceną ich publikacji





Nie ma znaczenia nazwisko osoby, której poświęcę uwagę, dlatego dzisiejszy wpis nie jest spersonalizowany. W odróżnieniu od niektórych pieniaczy, których inicjałów imienia i nazwiska nie muszę w tym miejscu przywoływać, warto powstrzymać repulsję, by chronić tych naukowców, którzy w pełni zasługują na miano rzetelnych badaczy, a także by zadbać o powagę pedagogiki jako dyscypliny naukowej. 

Rzecz dotyczy wniosku o tytuł profesora dla przedstawiciela nauk społecznych jednego z uniwersytetów badawczych, który od lat nie przyjmuje do wiadomości, że chociaż kształci studentów w zakresie metodologii badań społecznych, to jednak sam nie potrafi jej poprawnie stosować we własnych badaniach. Tacy nauczyciele akademiccy nie znoszą merytorycznych uwag krytycznych, bo przecież są przekonani, że skoro mają stopień doktora habilitowanego, to dysponują certyfikatem poprawności naukowej. 

Jak się okazuje, czasami rady naukowe popierają "swoich", bo przecież nie zamierzają skrzywdzić kogoś, kto od nastu lat pracuje w ich jednostce. To jest fałszywa solidarność, bo prowadzi do zawyżonej samooceny, nieadekwatnej do nawet wydawniczych opinii kolejnych rozpraw takiej osoby. Skoro została upełnomocniona przez swoje koleżanki i kolegów, to uważa, że może ubiegać się o awans na tytuł profesora, mimo zawartych w jej rozprawach awansowych fundamentalnych błędów. 

To, że przepuszczono takie rozprawy w toku postępowania habilitacyjnego, źle świadczy o profesorach danej jednostki, bowiem niewiedza przekonanego o własnych kompetencjach uczelnianego kandydata do tytułu profesora powinna być w którymś momencie jemu uświadomiona. Kiedy wpłyną negatywne recenzje, to niektórzy nauczyciele akademiccy poklepią go po ramieniu i zapewnią o rzekomo nierzetelnych opiniach. 

Trzeba jednak znaleźć winnego. Najlepiej, jeśli będzie nim ten, kto nie recenzował pseudonaukowych osiągnięć, ale zgodnie z obowiązkiem odpowiedniego organu musi przedstawić wszystkie recenzje. Wśród nich były też negatywne oceny profesorów, którzy zapoznali się z rozprawami kandydata i potwierdzili, także swoją obecnością w czasie posiedzenia rady, że poziom kompetencji okazał się żenujący. Tym samym nie poparli wniosku o nadanie mu przez Prezydenta RP tytułu profesora.

W żadnym akapicie odwołania od tego postanowienia, a potem w złożonej skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego ów kandydat nie przyznał, że recenzenci mieli merytoryczne racje odmawiając poparcia jego wnioskowi. Natomiast krytykę skierował w sądzie pod adresem członka rady, przywołując dyskusję z posiedzenia innej jednostki naukowej, która dotyczyła nieznanego mu postępowania habilitacyjnego. 

Zgodnie z procedurą organu centralnego recenzenci takiego wniosku są losowani. W tym przypadku dostrzegli niską wartość naukową publikacji kandydata, uzasadniając to w swoich opiniach. Zakomunikowali naukowemu środowisku powody odmowy poparcia komuś, kto nie spełnił w swoich badaniach naukowych kryteriów. 

Morał z tego wynika taki: jeśli ktoś chce wprowadzać w błąd członków rad naukowych i opinię publiczną tylko dlatego, że nie akceptuje rzeczowo uzasadnionych argumentów o braku naukowych kompetencji (niezależnie od posiadanego stopnia naukowego), to musi liczyć się z tym, że prędzej czy później zostanie to zdemistyfikowane. Posługiwanie się argumentacją ad personam nie jest skuteczne tym bardziej, gdy jest manipulacją faktami i wynika z własnej niewiedzy.    

Członkowie stosownych organów podejmują decyzję nie będąc w swoim skłądzie recenzentami w postępowaniach o nadanie stopnia naukowego czy tytułu profesora. Referują i poznają dane oraz argumenty, jakie są zawarte w recenzjach tych, którzy zostali wylosowani do zrealizowania powinności eksperckiej. Wyniki głosowania są pochodną pięciu recenzji. 

Niektórzy kandydaci mają poczucie goryczy wówczas, jeśli recenzje ich osiągnięć są nierzetelne, oparte na nieuzasadnionym naukowo preferowaniu paradygmatu badań jako jedynie słusznego, czy kiedy oceniający eksperci kierują się różnicami światopoglądowymi lub ukrytymi uprzedzeniami. W tym jednak przypadku tak nie było.