17 września 2023

Szkoła barbarzyńców?

 


Do zbiorowego tomu p. t. "Tyrania postępu", o którym wczoraj pisałem,  włączył się Profesor Aleksander Nalaskowski, co nie powinno wzbudzać czyjegokolwiek zdumienia. Od ponad roku jest już na wcześniejszej emeryturze, by nie zajmować się nauką, tylko cieszyć się życiem.  

W swoich felietonach czy  esejach powraca jednak do problemów edukacji, bo trudno jest wyzwolić się od komentowania rodzimej rzeczywistości. Tę zaś postrzega już przez inne "okulary" niż czynił to jako uczony UMK.

Już nie chce, nie musi angażować się w zmianę edukacyjną, nie musi publikować w punktowanych czasopismach, by uzbierać 4 sloty do ewaluacji. Teraz może komentować w odmiennej ideowo narracji politykę oświatową także obecnej formacji politycznej u władzy. 

W swoim artykule "Szkoła barbarzyńców" znakomicie posługuje się krytyką, choć jej ostrze skierowane jest na wybiórcze obiekty poznania. Pedagog słynął z tego, że czasami wyostrzał sądy o rzeczywistości edukacyjnej, by poruszyć czyjeś sumienie, postrzeganie świata, innych, samego siebie czy zachęcić do dostrzeżenia alternatywnych rozwiązań. 

Artykuł otwiera zdaniem, którym smaga także obecną formację kierującą państwem. Pisze bowiem o ośmioletnich rządach Zjednoczonej Prawicy: 

"Kolejną już dekadę przeżywamy Polskę jako swoistą tragifarsę. Bez wątpienia nagromadzenie zdarzeń, wypowiedzi, rozmaitych zachowań, akcji, manifestacji, lapsusów już dawno przekroczyło barierę krytyczną i mocno przesłoniło to, co rozsądne, normalne, niebudzące wątpliwości. Są takie obszary, w których bez opamiętania rozkwita radosna twórczość" (s.183).

W ocenie zdarzeń politycznych każdy Polak może mieć inne zdanie, a że każdy ma takowe, toteż trudno z nim polemizować. Zapewne różnilibyśmy się w ocenie kondycji polskiego stanu nauczycielskiego. Profesor podważa bowiem udział nauczycieli w strajku z 2019 roku nie dostrzegając, a raczej przemilczając, bo nie jest możliwe, by nie był tego świadom, skandalicznie niski poziom wynagrodzeń tych, którzy kształcą i wychowują młode pokolenia.

Niczym nie usprawiedliwia Go w tej krytyce,  jakże słusznego moim zdaniem nauczycielskiego buntu, fakt zniewalającego niekiedy niskiego poziomu u niektórych aktorów tego wydarzenia „(...)  znajomości języka ojczystego, panujących w nim reguł gramatycznych, a nierzadko ortograficznych (...)”, skoro wszyscy ponosimy za to odpowiedzialność wraz z rządzącymi. 

Niepotrzebnie zatem eksponuje incydentalne, a zapewne uzasadnione arogancją władzy, zachowania nielicznych, skoro kilka akapitów dalej pisze: 

"Wśród nauczycieli mamy bowiem zarówno osoby głęboko wierzące, jak i ateistów, bywają pedagodzy innych wyznań niż powszechny katolicyzm, bywają osoby samotne i pozostające w związku małżeńskim, pary żyjące w konkubinacie, osoby w separacji i rozwiedzione. Są nauczyciele bezdzietni i tacy, którzy wychowują całą gromadkę swoich dzieci, osoby szczęśliwe i nieszczęśliwe. W ponad półmilionowej rzeszy nauczycieli znajdziemy przedstawicieli niemal każdej z możliwych grup. Czy można o nich myśleć i mówić jako o grupie jednorodnej, której członkowie bez względu na ich losy życiowe w sposób identyczny wykonują swoją pracę?"

Profesor  formułuje w swoim artykule sądy ideologicznie poprawne, by zaprzeczyć ich znaczeniu, kiedy powraca do naukowej diagnozy.  Nie zajmuję się w tej recenzji Jego polemiką z krytykami podręcznika szkolnego HiT autorstwa Wojciecha Roszkowskiego, bo nie jest to zadanie dla pedagoga, tylko dla historyka i dydaktyka historii. Nie jestem historykiem, podobnie jak A. Nalaskowski, więc pozostawiam tę kwestię ekspertom. Wolę profesjonalizm od potocznych sporów.

Całość tekstu wieńczy refleksja Autora na temat "nowej barbarii". Jak przystało na przedstawiciela nauk społecznych, wieńczy ją typowe dla odchodzącego pokolenia narzekanie nie tylko na młode pokolenie, ale także na polityków wszystkich formacji:

"Nowa Barbaria zajmuje dzisiaj sporo poselskich foteli, senatorskich lóż i dyrektorskich gabinetów. Jest wszechobecna w redakcjach studiach telewizyjnych, dobrze umoszczona i utytułowana na uczelniach, wśród artystów, duchownych i celebrytów. Omija tylko domy starców, hospicja i jadłodajnie Caritasu" (s.205).

Ma rację. Jednak ostatnie zdanie nie jest zgodne z faktami. Wiemy bowiem, kto okradał kilka lat temu Caritas, w których hospicjach znęcano się nad osobami terminalnie chorymi i gdzie poniżano ich godność. Co do pozostałej Barbarii... ma rację. Zalewa nasze życie społeczne, kulturowe, polityczne, oświatowe i gospodarcze. Ryba psuje się od góry, od wewnątrz i od dołu. Co gorsza, śmierdzi od lat.

 

16 września 2023

Tyrania ideologicznej krytyki postępu

 


Sięgnąłem po wieloautorską monografię Wydawnictwa "Biały Kruk", które od lat wyróżnia się estetyką i wagą wydawanych książek. Waga ma tu różne znaczenia - waga jako urządzenie do pomiaru ciężaru, waga jako sam ciężar czegoś, waga jako kategoria sportowa zawodnika i wreszcie waga jako znaczenie, sens. Skoro jest tak wielu autorów książki pt. "Tyrania postępu" (Kraków, 2023), to zapewne można odnaleźć w ich narracji każde z tych znaczeń.    

Autorami tekstów są w kolejności układu treści: Andrzej Nowak, Wojciech Roszkowski, Zbigniew Stawrowski, Waldemar Chrostowski, Paweł Bortkiewicz, Dariusz Oko, Wiesław Mering, Aleksander Nalaskowski, Ryszard Kantor, Wojciech Polak, Jerzy Kruszelnicki, Piotr Łuczuk, Grzegorz Kucharczyk, Patryk Jaki, Jakub Augustyn Maciejewski i Leszek Sosnowski. Przed nazwiskami niektórych autorów pojawiają się godności kościelne i/lub stopnie/tytuły naukowe. Pomijam je, gdyż niektórzy lub niektórym przypisano tytuł profesora, chociaż go nie posiadają.  

Książka waży merytorycznie, bowiem jej wszyscy autorzy narzekają na stan cywilizacji i świata będąc przekonanymi, że zmierza on w złym kierunku.  Utyskiwanie na współczesną cywilizację zostało podzielone na kilka części, by autorzy poszczególnych rozdziałów nadali własnej narracji spójną wartość. 

Część I - to "Droga do nikąd"; część II to "Wiara i Kościół", część III - "Kultura zagrożona", część IV - "Środowisko (nie)naturalne" i część V - "Polityka na rozdrożu".     

Historyk A. Nowak jawi się jako prognosta,  wyszukując w wypowiedziach wybranych przez siebie filozofów i księży takie cytaty (bez przypisów), które potwierdzają trafność jego analiz. Dzięki temu wiemy, że nie jest to rozprawa naukowa, ale publicystyczna.

Wrażliwi na zło tego świata narratorzy mają nas przestraszyć, ostrzec, przerazić, bo ono już z dziejów ludzkości wynika, a te zaczynają się od Adama i Ewy. "W tym właśnie aspekcie chciałbym zastanowić się - pisze A. Nowak - nad kwestią: kim jesteśmy jako ludzie, kim - stale kuszeni- mamy się stać, i kim na pewno nie będziemy" (s.12).

Skoro historyk już wie, kim na pewno nie będziemy, a w jego tekście są błędy gramatyczne ze względu na brak korekty redakcyjnej, to przeszedłem do następnego rozdziału. Ma to o tyle swoją wagę, że na kilkunastu stronach
A. Nowak cały czas straszy wizją trans- i posthumanizmu, by następująco zakończyć swój tekst myślą: 

"Trzeba zatem wynaleźć nowy strach, który każe nam zaakceptować reguły gry transhumanizmu albo posthumanizmu. Trzeba nas zastraszyć - ta idea jest bardzo głęboko niepokojąca. Pobrzmiewa nie tylko w dziełach dawno zapomnianych, nie tylko w dziełach myślicieli i marzycieli, przypominanych gdzieś na marginesie. Brzmi w praktyce politycznej i ekonomicznej XXI wieku - w roku 2023" (s. 35).   

Nie wiedziałem, czy już mam się bać, czy wpaść w depresję. Na szczęście autor kolejnego tekstu Wojciech Roszkowski uspokoił mnie pierwszym zdaniem: "Kulturalni ludzie śpią spokojnie, zadowoleni z coraz większego dobrobytu i coraz większej wolności i myślą o spokoju w domu rodzinnym" (s. 37). 

Ucieszyłem się, że autor HiTu śpi spokojnie i jest zadowolony z dobrobytu. Zacząłem zatem czytać jego tekst, by dowiedzieć się, kim jest nowy człowiek dla antycywilizacji, skoro obecna cierpi na "porządek ciała" a nie głównie na "porządek umysłu" i "porządek serca" (za B. Pascalem). Wszystkiemu winna jest Unia Europejska, której skomplikowane "(...) przepisy unijne nie mają tu zresztą większego znaczenia wobec woli politycznej, która te zapisy po prostu ignoruje" (s.39).

Jak widzimy, transhumanizm przejawia się personifikacją jakiejś i czyjejś woli politycznej w UE, która prowadzi działalność sekularyzacyjną ograniczając religię, zakazując "(...) dyskryminacji kobiet w przypadku kapłaństwa czy innowierców lub ateistów w katechizacji, wolności badań na komórkach macierzystych pozyskiwanych z ludzkich embrionów czy pomocy rozwojowej poprzez lansowanie aborcji. Przez ideologię "multi-kulturalizmu" i "walkę z wykluczeniami" niszczy się tradycję narodową" (tamże).            

Roszkowski uważa, że wykluczanie religii ze świata polityki prowadzi do fatalnych skutków, gdyż (...) moralności społecznej nie da się budować na neutralności światopoglądowej (s. 39-40). Historyk utożsamia liberalizm ze świeckim społeczeństwem, z ateizmem, z "niezależną etyką" Kotarbińskiego, bo skutkiem działań politycznych tych formacji, wprowadza się "prawo do bycia wszystkim, kim chce się być" (s.40). 

Muszę przyznać, że tak nielogicznego, pełnego demagogii, nieuzasadnionych merytorycznie sądów nie da się czytać, bo traci się szacunek do autora. Jeśli ktoś jest profesorem a pisze w stylu dalece odbiegającym od rzetelności naukowej, to mogę jedynie zgodzić się z W. Roszkowskim: "Zamiast prawdy uprawnione stają się osobiste przekonania i emocje (...) (s. 40). Daje swoimi wywodami dowód na występowanie powyższego syndromu. 

Do swoich przekonań dobiera opinię jakichś nieograniczonych antropologów, że ludzie muszą jeść, pić i się rozmnażać, toteż nic ich nie odróżnia od zwierząt. "Akcentowanie zróżnicowania języków, wierzeń, obyczajów, struktur społecznych, norm postępowania i innych elementów kultury prowadzi często do konkluzji, że gatunek ludzki nie ma jednolitej natury. Praktycznym rezultatem  tej tezy jest cały szereg nadużyć w postaci dzielenia ludzi na lepszych i gorszych ze względu na rasę, klasę, płeć i inne wyróżniki, a także w podkopywaniu fundamentu ludzkiej cywilizacji - poczucia specjalnej godności osoby ludzkiej" (s. 42).

Nie przypuszczałem, że autorytet nauki ma dowodzić, iż natura ludzka różni się od natury zwierzęcej. To jest już tak źle z polskim społeczeństwem, że nie potrafi dokonać takich rozróżnień? Jeszcze lepiej jest, kiedy zarzuca rzekomym materialistom troskę o przyrodę "(...) choć nie bardzo wiadomo, skąd bierze się odpowiedzialność za nią, skoro sam człowiek jest jej częścią. Czy małpa dba o przyrodę?" (s.44) - pyta Roszkowski, a ja zastanawiam się nad tym, czy on o to pyta na poważnie?  

Dalej autor wmawia czytelnikom postprawdę twierdząc, że WHO narzuca "Standardy edukacji seksualnej w Europie", zaś "edukacja" pozaszkolna w postaci internetu, mediów czy mody krzewionej wśród rówieśników dokonała już poważnych spustoszeń" (s.45). Jacyś ONI dokonują operacji na umysłach nastolatków w fazie "homofilnej". Za wszystko odpowiadają ideolodzy gender, którzy godzą "(...) w podstawy rodziny, płodności i naturalnego rozwoju osobowości. Jej celem jest stworzenie kolejnego wydania "nowego człowieka" (s.49).

Odnoszę wrażenie, że W. Roszkowski pisze pod political correctness. Już nawet nie ukrywa, że: "Wiara w postęp nauki jest fundamentem ideologii, które już nieraz doprowadziły do katastrof. Wiara ta oparta jest w dodatku na dość wątłych podstawach. Jest wiarą w naukę, która ostatecznie nie daje więcej pewności niż wiara" (s.53). Przyznaje, że nie o toczenie sporu naukowego mu chodzi, ale o stosowanie środków w wojnie kulturowej.   

Gdyby żył Karl Popper, to by nie uwierzył w opinię naukowca, że: "Społeczeństwo otwarte" ma być w myśl transhumanistów oparte na totalnej wolności umożliwiającej postęp. Należy więc likwidować statyczne struktury społeczne i chroniące je autorytety" (s, 52). Wprawdzie za czasów tego filozofa nie posługiwano się pojęciem transhumanizmu, ale polski historyk odnalazł jego korzenie jeszcze wcześniej. Niestety, nie poradził sobie z istotą "społeczeństwa otwartego", bo osobiście preferuje "społeczeństwo zamknięte".

 Artykuł W. Roszkowskiego tym różni się od tekstu kolegi-historyka A. Nowaka, że przywołuje źródła. Szkoda, że zgodnie z błędem logicznym "samopotwierdzającej się hipotezy". No, ale nie o prawdę naukową tu chodzi, tylko o osobistą wiarę i emocje.

Kolejny autor Zbigniew Stawrowski już w tytule swojego tekstu zapowiada:  "Zamiast wznosić się do poziomu boskiego, degenerujemy się do poziomu zwierząt. Barbarzyńska cywilizacja próbuje zabić nasze dusze". Tu także obraz świata jest binarny, oparty na jakiejś fundamentalnej religii i quasi-religii. Z wnętrza cywilizacji europejskiej wynurzyła się barbarzyńska cywilizacja, która próbuje zabić nasze dusze.  

Niech wznosi się zatem sam do poziomu boskiego, skoro jest obdarzony przez Stwórcę tym, co krytykował poprzedni autor, a mianowicie "wielką wolnością: możliwości kształtowania samego siebie" (s. 75). Właściwa cywilizacja dotyczy jedynie tych osób, które obdarzone przez Stwórcę wielką wolnością oraz mając dar autokreacji, kierują się w stronę Boga.      

Tym samym autorzy części I wcale nie piszą o drodze donikąd, gdyż ich droga prowadzi także ku postępowi, skoro korzystają ze zdobyczy technologii. Margines jej zastosowań nie ma wpływu na zdecydowaną większość społeczeństwa. Sami znaleźli się w pułapce tyranii krytykowania postępu, nie dostrzegając tyranii propagandowej sieczki ideologicznej, którą postanowili obdarzyć czytelników tej książki.      

Przypomniały mi się słowa św. Jana Pawła II, który wysłuchując tego typu ideologicznych wywodów twierdził: 

Twórcą zniewolonego dzieciństwa  jako zła społecznego był i jest zawsze człowiek. To człowiek, który występuje przeciwko drugiemu człowiekowi w imię określonych idei buduje system instytucji i środków przemocy, uruchamia machinę zła, która w różny sposób niszczy jego...

ps. Niniejsza książka waży 1,153 kg. 


15 września 2023

Zapomniane negocjacje "Solidarności" z władzą oświatową

 



Między marcem a majem 1981 roku prowadzone były negocjacje przez Krajową Komisję Koordynacyjną Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" z władzami ówczesnego Ministerstwa Oświaty i Wychowania,  które dotyczyły zawarcia porozumienia w sprawie przyjęcia zmian programowych i ustrojowych polskiego szkolnictwa. Upłynęły 42 lata od wydania zbioru dokumentów z tych negocjacji, toteż ktoś mógłby pomyśleć, że ich miejscem powinno być archiwum, może jakaś półka w bibliotece. 

Jednak przywołana przeze mnie publikacja nie wyszła oficjalnie, nie została wydana przez którekolwiek z ówczesnych państwowych wydawnictw. Została wydrukowana w nakładzie 2500 egz. na powielaczu do użytku wewnątrzzwiązkowego. 

Rządzący nie ujawniali treści protokołów z rozmów z opozycją, ale wówczas niezależny od władzy państwowej Związek Zawodowy "Solidarność" zabezpieczył możliwość wydrukowania kompletu materiałów w formie pozawydawniczej, nieoficjalnej, na powielaczu (bez numeru ISBN).  

 Przywołam zatem fragmenty z tego dokumentu, by uświadomić czytelnikom, że polityka oświatowa została zdradzona nie tylko przez postsocjalistyczne "elity Solidarności", bo ZNP nie był zainteresowany realizacją tej koncepcji edukacji, kiedy sam był na salonach władzy III RP.  Proszę porównać, o co walczyło tamto pokolenie, a jak jest dzisiaj:

"SZKOŁA JAKO ŚRODOWISKO WYCHOWAWCZE

Szkoła służyć ma dziecku. Stwierdzenie to stanowi dla nas podstawę oceny polskiego szkolnictwa i punkt wyjścia dla postulowanych przez nas zmian w funkcjonowaniu systemu oświaty i wychowania. 

Szkoła służy dziecku wówczas, gdy stwarza warunki dla rozwoju jego indywidualnych możliwości, gdy wspiera proces jego samorealizacji. Szkoła służy dziecku, gdy sprzyja wzrostowi sił jego ciała i umysłu, rozwojowi jego uzdolnień, wyobraźni i uczuciowości. Szkoła nie służy dziecku, gdy hamuje lub deformuje jego fizyczny, umysłowy i  duchowy rozwój. 

Rozpoczynający się w chwili narodzin  proces rozwoju człowieka zmierza w sposób naturalny w kierunku osiągnięcia  przez niego fizycznej, umysłowej i moralnej dojrzałości. Kształcenie i wychowanie nastawione na dobro dziecka powinno być wspieraniem naturalnego procesu jego rozwoju i dojrzewania. Wydaje  się to truizmem. Przypominamy te oczywiste prawdy po to, by zadać sobie pytanie: czy szkoła polska  w swej codziennej praktyce stwarza warunki sprzyjające rozwojowi i dojrzewaniu  młodego pokolenia Polaków? ". 

Odpowiedź na to pytanie nie zaskakuje, skoro stwierdzono, że instytucje oświaty i wychowania zostały podporządkowane w praktyce doraźnej polityce, dążącej do kształtowania takich cech, jak uległość, posłuszeństwo, skłonność do przystosowania się do narzuconych wymagań, konformizm postaw i poglądów: 

"Sprzeczność pomiędzy deklarowanymi i faktycznie realizowanymi celami wychowawczymi, leżąca u podstaw  funkcjonowania systemu oświaty i wychowania w Polsce, działa demoralizująco na wychowawców i nauczycieli, a za ich pośrednictwem deformuje proces rozwoju podlegających ich oddziaływaniu wychowanków. Wychowanie staje  się często w tych warunkach manipulowaniem dziećmi przez dorosłych, nie mającym nic wspólnego z ich rzeczywistym dobrem" (1981, s.4).

 No comment.