01 czerwca 2023

"Szkoła boli"

 


To smutne, że kiedy w czasie konferencji naukowych, seminariów, debat czy zajęć ze studentami studiów niestacjonarnych pedagogiki podejmowana jest problematyka szkoły w naszym kraju, rozmówcy kierują ją w pierwszej kolejności na negatywne doświadczenia własne, bliskich lub potwierdzone wynikami badań terenowych. Nie jest to uogólniająca na cały system szkolny diagnoza toksycznego stanu edukacji szkolnej, to jednak "zło" - jak mawiał Janusz Korczak - jest bardziej krzykliwe, wyraziste, stąd przebija się do naszej wiadomości jako powszechne. 

W czasie Ogólnopolskiego Seminarium Doktorskiego i Podoktorskiego, które prowadzimy od 2016 roku w Katedrze Teorii Wychowania Uniwersytetu Łódzkiego, referująca profesor zaczęła swój esej od najświeższych kazusów z własnego regionu. Chciała w ten sposób uzasadnić tytuł swojego wystąpienia, który zacytowałem w tytule dzisiejszego wpisu, bo to oznacza, że wciąż nie możemy wyeliminować toksyn ze środowiska szkolnego. 

Niepokojące jest w tym wszystkim to, że w niegodnych pedagogów praktykach niektórych nauczycieli od dziesiątek lat odczytujemy te same źródła i następstwa patologii w placówkach edukacyjnych, w których nie tylko nie ma zorientowanej na dziecko edukacji, ale i nie ma wychowania. Jest za to oswajanie dzieci z dehumanizującymi zachowaniami dorosłych, nauczycielek jako czymś normalnym, oczywistym, a nawet koniecznym. 

Zapewne każdy uczestnik naszego Seminarium mógłby przytoczyć jakiś przykład a może i wiele zdarzeń z własnych lat szkolnych, które zapisały się w pamięci społecznej i osobistej jako syndrom "czarnej pedagogiki". Chociaż ta nie jest już w XXI wieku przyzwoleniem na stosowanie wobec uczniów kar fizycznych, to jednak została zastąiona opresją psychiczną, pseudopedagogiczną. Erich Fromm określał metaforycznie przemoc dorosłych wobec dzieci mianem "polukrowanej tabletki". Tak, jak dla dobra małych pacjentów firmy farmaceutyczne skrywają gorzki smak tabletek oblaniem ich odpowiednio słodkim czy bezsmakowym lukrem, tak też dorośli postanowili zastąpić przemoc fizyczną nauczycieli wobec uczniów opresją psychiczną.    

Padło w czasie wczorajszego spotkania zaledwie kilka przykładów ze szkolnego środowiska z ostatnich trzech tygodni, które to zachowania nauczycielek nie powinny mieć miejsca, a jednak doprowadziły do nich stając się ich scenarzystkami i aktorkami zarazem. Zabrakło tylko reżysera:

1. Nauczycielka klasy pierwszej szkoły podstawowej postanowiła codziennie udowadniać dziecku, że przychodząc do szkoły musi dowiedzieć się, że jest niesamodzielne, nie radzi sobie z zadaniami, jest słabe, beznadziejne itd. Jednego dnia przeprowadziła w swojej klasie dyktando wystawiając dziecku "jedynkę" za pięć błędów. 

Już samo to powinno uświadomić rodzicom tego dziecka, że nauczycielka nie tylko jest pseudopedagożką, psychopedagogiczną ignorantką, skoro wystawiła ocenę cyfrową. W edukacji wczesnoszkolnej powinny być tylko oceny opisowe. Reakcją dziewczynki na takie postępowanie nauczycielki był komunikat dziecka do mamy: "Mamo, nie warto się uczyć".  

Czyżby w tej szkole obowiązywał wewnątrzszkolny regulamin oceniania, który jest niezgodny z prawem oświatowym?  To, że nauczycielka tak postępuje źle świadczy o niej, o jej ignorancji, a nie tylko o bezprawnym działaniu. 

2. Siedmioletnie dziecko, które doświadcza w szkole podstawowej tego typu porażek, przed wyjściem z domu do szkoły ucieka przez okno, by nie być do niej odprowadzonym przez matkę. Na szczęście mieszka na parterze.   

3. W poniedziałkowy poranek dzieci w klasie pierwszej dzielą sie z odbywającą praktykę pedagogiczną studentką wrażeniami z minionego weekendu, opowiadają jedno przez drugie o różnych zdarzeniach, zabawach i atrakcjach. Rzeczywiście, przyszłe nauczycielki wczesnoszkolne wiedzą, że nauczyciele klas pierwszych tak właśnie powinni zaczynać z dziećmi nowy tydzień, od wspólnej rozmowy w kręgu, a przy okazji od ćwiczenia zasad komunikacji. Wychowawczyni tej klasy nie mogła się z tym pogodzić, krytykując studentkę za to, że "przez nią ma co najmniej dwa dni stracone, bo teraz będzie musiała nadrobić z dziećmi karty pracy".   

4. W klasie drugiej jednej ze szkół podstawowych chłopiec z problemami czytania miał już wystawionych w ciągu 3 miesięcy nauki siedemnaście "jedynek". Trudno komentować tak skandaliczną praktykę jego nauczycielki (patrz pkt 1). 

W takich przypadkach "szkoła boli". Szkoda, że nie tych, którzy okazują się toksycznymi pseudonauczycielami. 


31 maja 2023

„Dziecko i dzieciństwo w sytuacji zagrożenia kryzysem – kontekst wojny”

 


Katedra Pedagogiki Społecznej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w ramach współpracy z pracownikami Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Rzeszowskiego zorganizowała w dniu wczorajszym ósmą edycję Międzynarodowej Konferencji Naukowej z zakresu edukacji globalnej, która w tym roku została ukierunkowana na problem „Dziecko i dzieciństwo w sytuacji zagrożenia kryzysem – kontekst wojny”. 

Jak zapisali w założeniach debaty jej Organizatorzy: „Losy dzieci nie da się oddzielić od losów kraju. Niekiedy otaczająca rzeczywistość, określone wydarzenia społeczne czy polityczne, w sposób szczególnie niekorzystny ograniczają rozwój młodego pokolenia. Dzieje się tak w sytuacjach skrajnych, których źródłem jest np. wojna” (Wiesław Theiss). 

Na całym świecie dzieci stoją w obliczu wielu zagrożeń i kryzysów. Pozornie współczesne dzieciństwo uległo przeobrażeniom na lepsze, jednak wojna w Ukrainie dobitnie pokazuje znaczenie idei edukacji globalnej, zwłaszcza w zakresie wychowania dla pokoju i wsparcia dzieci w sytuacji zagrożenia kryzysem. Rosyjska agresja na Ukrainę stała się przyczyną nie tylko licznych tragedii, cierpień i kryzysu humanitarnego na terenach ogarniętych działaniami wojennymi, ale również wyzwaniem dla państw Europy i świata, w tym w pierwszym rzędzie dla Polski jako kraju sąsiadującego z Ukrainą i udzielającego na masową skalę wsparcia uchodźcom wojennym. 

Wyzwanie, które stanęło przed naszym krajem i jego obywatelami, dotyczy działań z zakresu interwencji kryzysowej, wsparcia oraz pomocy osobom poszkodowanym i uciekającym przed okrucieństwem wojny, wśród których dominują kobiety, dzieci (wiele z nich nie ma zapewnionej opieki rodzicielskiej), osoby starsze. Każde dziecko zasługuje na dzieciństwo nasycone miłością i ochroną. Tymczasem działania wojenne w Ukrainie i sytuacja w krajach przyjmujących uchodźców wymaga trwałej i skutecznej odpowiedzi na ich ogromne potrzeby. 

Dzieci, które pozostały w Ukrainie giną w wyniku wojny od jej pierwszego dnia. Część z nich zostało rannych, niekiedy okaleczonych na całe życie. Ale nawet wśród tych, którym udało się uniknąć obrażeń fizycznych, okrucieństwo wojny pozostawiło głębokie rany w psychice. Nieodłącznym towarzyszem codzienności tych dzieci jest poczucie straty, permanentnego zagrożenia, życia w niepewności. Wiele dzieci doświadczyło strachu ucieczki i konieczności odnalezienia się w obcym kraju, wśród obcych ludzi (podkreśl. moje) .

W czasie konferencyjnych obrad rozmawiano o sytuacji dzieci ukraińskich pozostających w swojej ojczyźnie, jak też o matkach z dziećmi uciekających przed okrucieństwem wojny i szukających schronienia w Polsce. Dwa dni temu ktoś zarejestrował i zamieścił w Fb porażającą emocje i poruszającą wyobraźnię sytuację biegnących wzdłuż murów budynków w Kijowie dużej grupy płaczących i przerażonych dzieci w wieku przedszkolnym, którym ich nauczycielki torowały drogę do schronu. W tle było słychać syreny alarmu. 

Taka jest codzienność dzieci w sąsiednim kraju, ale nie tylko tych. Te bowiem, które przeżyły bombardowania i straciły niemalże wszystkich i wszystko, bo nie istnieje już ich dom, miasteczko, przedszkole czy szkoła, a dotarły do Polski, także mają zaburzoną równowagę psychiczną, sny pełne traumy, widoku zniszczeń i leżących na ulicach ciał osób zabitych. Jak spać spokojnie, jak cieszyć się życiem, dzieciństwem, które zostało w tak tragicznych okolicznościach nasycone przemocą i jej skutkami? 

Mogłoby się wydawać, że panujący w auli UKSW w Warszawie naukowy namysł, padające z ust referujących słowa pełne troski o losy dzieci, empiryczne dowody zniszczeń ciał i dusz ludzkich są debatą z wydarzeń historycznych z lat 1939-1945. NIE! NIESTETY, TO już ponad rok zbrodniczej inwazji "wojsk" rosyjskiego agresora na bezbronną ludność cywilną, która płaci najwyższą cenę za obronę własnej ojczyzny, suwerenności państwa, narodu, społeczeństwa, jego tradycji, kultury, gospodarki i natury. 



Nie było w programie dr. Michała Palucha, a spodziewałem się właśnie jego wprowadzenia do tak traumatycznego zagadnienia. Pod kierunkiem prof. UKSW Anny Fidelus i z jego udziałem pracowano przez kilkunaście miesięcy w zespole pedagogów, psychologów, politologów, socjologów oraz filologów tej Uczelni w ramach finansowanego przez MEiN projektu "Program wsparcia psychologiczno-pedagogicznego dla uczniów i nauczycieli" , którzy w polskich placówkach oświatowych - przedszkolach, szkołach, internatach, domach dziecka itp. ugościli dzieci-ofiary wojny w Ukrainie. 

W 317 dniu inwazji na Ukrainę Michał Paluch pisał: Znamy ten paraliżujący stan ciała i ducha, kiedy na skutek doświadczenia przemocy lub na sam widok cierpiących osób, a w szczególności matek i dzieci, odbiera człowiekowi mowę (s.11). Wsłuchując się w referaty pierwszego panelu powyższej konferencji, w słowa osób referujących namysł nad dramatem dzieci sąsiedniego kraju, miałem poczucie bezradności wobec okrucieństw wojny, która wciąż trwa i powiększa już istniejący ogrom ludzkich strat.

Zgadzam się jednak z Michałem, którego studium "Słownik wyrazów ratujących życie" (Warszawa, 2023) powinno tu szczególnie mocno wybrzmieć, byśmy nie karmili się (...) tylko słowami zbrodni i okrucieństwa, resentymentu i żalu i poczucia niesprawiedliwości. Nie chcemy po raz kolejny mierzyć własnej wolności poczuciem bezsilności wobec  późniejszych społecznych dewiacji, psychicznych deficytów, nihilizmu moralnego i defetyzmu, które nie pozwalają na zrodzenie się życiodajnej myśli pedagogicznej (s.12). 

W tym, samym duchu mówił o tym w czasie tej konferencji prof. UŚ Marek Rembierz w swoim referacie zatytułowanym: "Twarz Dziecka jako ikona ofiar dehumanizacji i bestialstwa czasów wojny": 

W warunkach wojny szczególnie nasilają się sytuacje – wręcz totalnie – zagrażające dziecięcej niewinności i – manifestującej się w niej – ludzkiej godności, sytuacje, w których nie respektuje się najbardziej elementarnego, najbardziej podstawowego apelu, który wyraża Twarz Dziecka jako Twarz Innego. Twarz Dziecka jako ikony ofiar dehumanizacji i bestialstwa czasów wojny przejawia się – rzec można, że przejawia się z mocą – w dziecięcych rysunkach, w których zapisano i wyrażano dziecięce doświadczenia. 

Te rysunki to także napisane dziecięcą ręką ikony: ujawnia się w nich dziecięce widzenie wielorakiego i zasadnie rzec można, że przekraczającego ludzką wyobraźnię systematycznego zło-czyństwa czasów wojny, ujawnia się dziecięca podatność na bardzo głębokie – niejako w epicentrum człowieczeństwa danej osoby – zranienie przez agresję, brutalność, dehumanizację i bestialstwo czasów wojny, ujawnia się w nich i do głosu dochodzi apel o to, aby nie krzywdzić i nie zabijać.  

Ludzka miłość, opiekuńczość, bycie z dzieckiem, piecza nad nim, ale i jego ekspresja artystyczna - muzyczna, plastyczna, fotograficzna pozwalają ofierze okrutnej wojny wydobyć, a może i na zawsze wyrzucić ze swojej pamięci obrazy ZŁA, by dać zarazem świadectwo jego zaistnienia ku przestrodze dla innych, dla tych, którzy jeszcze są bezpieczni, żyją w oddali od ludzkiej podłości.    

30 maja 2023

Dogmat autorstwa i "spółdzielnie edytorskie" w polskiej "nauce"

 


Odpowiadam na poniższy dylemat jednego z adiunktów: 

Szanowny Panie Profesorze, przygotowuję wraz z kolegą tekst naukowy, na podstawie moich badań, do czasopisma za 140 pkt. Jestem twórcą hipotezy badawczej, pomysłodawcą badań, i ich wykonawcą. Mój kolega - współautor (dr hab.) dokonał analiz statystycznych i napisał tekst po angielsku. 

 

Ustaliliśmy, że to on będzie autorem korespondencyjnymMam jednak pytanie, czy istnieje taki termin w naukach społecznych, jak: "dwóch pierwszych autorów"? Spotkałem się z tym w innych dyscyplinach. Będę wdzięczny za pomoc w rozwiązaniu dylematu. 

***

 

Tego typu problem nie powstał wraz z Konstytucją 2.0., gdyż ma swój początek w nowelizacji Ustawy o Szkolnictwie wyższym i Nauce z 2011 roku, która m.in. uruchomiła nowe zasady ewaluacji czasopism naukowych. w dwa lata później dr Emanuel Kulczycki z UAM w Poznaniu opublikował na swoim blogu wyjaśniający te kwestie wpis pod tytułem:  Kolejność autorów w pracy naukowej. Alfabetycznie, losowo czy według wkładu?  Już wówczas jak członek Rady Młodych Naukowców wskazał na panujący chaos w tym zakresie pisząc m.in.:

 

 Bo kim jest główny autor? Jest to… No właśnie! Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie. Wszystko zależy od dziedziny, dyscypliny, subdyscypliny, czasami od czasopisma czy redaktora. Oczywiście są pewne „standardowe” wytyczne, które są popularne w pewnych kręgach. Ale nie ma „dogmatu autorstwa”

 

W ramach prac nad rekomendacjami do regulaminu nowych edycji Iuventus Plus w Radzie Młodych Naukowców dyskutowaliśmy nad tym zagadnieniem. A że w Radzie zasiadają przedstawiciele wielu dyscyplin, to i poglądów na temat głównego autorstwa było wiele. Niektórzy podkreślali, że głównym autorem jest na pewno ten „na pierwszym miejscu”, na pewno ten „na ostatnim miejscu”; a że tylko alfabetycznie, a że to bez znaczenia (...) arbitralne określenie głównego autorstwa jako „nazwiska wymienionego w pierwszej kolejności” nie jest dobrym rozwiązaniem. Bo i konwencje, i zasady są różne.  (podkreśl. -moje).

 

Otóż to. W dziedzinach nauk medycznych, technicznych, przyrodniczych, innymi słowy w Science obowiązują dość precyzyjne, ale pozaustawowe normy, które są wynikiem uzgodnień środowiska naukowego w skali międzynarodowej, a nie tylko instytucjonalnej w danym kraju. Dla czytelnika musi być jasne, kto jest PIERWSZYM AUTOREM, a kto jednym z wielu członków zespołu badawczego, którego praca była kluczowa dla danego  osiągnięcia naukowego. 

 

Słusznie przed dziesięciu laty pisał E. Kulczycki, że w naukach humanistycznych i społecznych jest wciąż bardzo mało rozpraw, które byłyby doniesieniem z badań zespołów klinicznych, eksperymentalnych. Dlatego w tych dziedzinach nie przywiązuje się jeszcze takiej wagi do tego, kto jest pierwszym, drugim czy trzecim autorem artykułu lub książki. Raczej wynika to z innych przyczyn aniżeli wspomniane powyżej. Bywa, że nazwiska autorów są podane w kolejności alfabetycznej albo prestiżowej (status naukowy). 

Niestety, mamy w polskich realiach do czynienia z nieetyczną procedurą, która jest nierozpoznawalna jako rodzaj doraźnych umów między niektórymi nauczycielami akademickimi. Pisze o tym prof. Józef Górniewicz z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego jako o procederze "spółdzielni edytorskich":

 

(...) skupiające uczonych z różnych środowisk akademickich z kraju i z zagranicy. Jeden rzeczywisty autor tekstu dopisywał nazwisko prominentnego uczonego z innego kraju, innej uczelni i umieszczał go w czasopiśmie znajdującym się na wysokiej pozycji w rankingu ministerialnym. Sam został dopisany przez swojego kolegę do innego tekstu umieszczonego w innym czasopiśmie. Kiedy trójka uczonych napisawszy po jednym tekście otrzymywała punkty za trzy artykuły była niezwykle ceniona przez władze uczelni, bo ów dorobek znacząco wzbogacał daną instytucję naukową poddawaną ocenie parametrycznej (W: Z pogranicza pedagogiki ogólnej i teorii wychowania społecznego, red. J. Górniewicz, Toruń 2022, s. 159)

 

Gdyby zatem ktoś szukał odpowiedzi na pytanie, jak to jest możliwe, że dana jednostka akademicka uzyskała dla określonej dyscypliny kategorię B+, A lub A+, to mamy już jeden z możliwych powodów. Polacy słyną z akademickiej "przedsiębiorczości". Był już opisywany przeze mnie "oscylator profesorski", "turystyka habilitacyjna", to teraz mamy "spółdzielnie edytorskie".  Proszę jednak nie generalizować tego, co jest oparte na nieprawdzie niektórych akademików, bo jednak jest ona marginesem, tak jak marginalni są jej kreatorzy lub reprezentowana przez nich dyscyplina naukowa. 

 

Sięgam zatem do dostępnego w sieci wzoru, dobrej praktyki w powyższym zakresie, a taki znalazłem w dokumencie: Zasady autorstwa artykułów publikowanych przez pracowników Instytutu Pomnik "Centrum Zdrowia Dziecka" oraz ustalania kolejności autorów", który może znaleźć swoje zastosowanie w "zdrowej pedagogice". Przytaczam tylko fragment:

 

2. Definicja pierwszego/ostatniego/korespondencyjnego autora:

- *Pierwszy autor jest to główny autor danej publikacji (udział tego autora jest największy ze wszystkich ujętych autorów). Jest to np.: twórca hipotezy badawczej, pomysłodawca badań, wykonawca specyficznych badań, wykonawca analizy wyników, twórca manuskryptu artykułu.

- **Autor korespondencyjny - osoba odpowiedzialna za całokształt publikacji wysyłanej do druku, która otrzymuje komentarze recenzentów i odpowiada na nie. Dane kontaktowe tej osoby są drukowane w artykule, aby również czytelnicy mogli skontaktować się z grupą badawczą. 

Autor korespondencyjny jest utożsamiany ze stażem pracy, zazwyczaj jest to kierownik grupy badawczej lub jednostki badawczej (szef zespołu), ale może to być dowolny ze współautorów, ustalony na podstawie zgody wszystkich, posiadający wystarczającą wiedzę do podjęcia tej roli.

- ***Ostatnia pozycja wśród autorów danej publikacji zajmowana jest przez lidera (opiekuna naukowego) grupy prowadzącej dane badania, który sprawuje nadzór merytoryczny nad tym badaniem (nie jest to jednoznaczne z funkcją kierownika Kliniki/ Zakładu/ Pracowni).

Autorstwo prac naukowych ma ważne implikacje naukowe, społeczne i finansowe. Autorstwo oznacza również odpowiedzialność za opublikowaną pracę. Poniższe kryteria mają na celu zapewnienie, że autorzy, którzy wnieśli istotny wkład intelektualny do artykułu, będą uznawani za autorów, ale także, że autorzy uznani za autorów rozumieją swoją rolę w przyjmowaniu i ponoszeniu odpowiedzialności za to, co zostało opublikowane.

W artykułach publikowanych przez pracowników (...) autorstwo opiera się na następujących kryteriach:

1.      *Wniesienie twórczego i istotnego wkładu w koncepcję lub projekt badań lub w powstanie materiału badawczego;

                                                                        lub

* czynny udział w pozyskiwaniu danych, w tym: klinicznych, laboratoryjnych;

                                                                        lub

* analiza lub interpretacja publikowanych danych;

ORAZ

2.      Sporządzenie wstępnego dokumentu do publikacji lub nanoszenie poprawek lub uwag krytycznych do treści artykułu;

ORAZ

3.      Ostateczne zatwierdzenie wersji do publikacji;

ORAZ

4.      Przyjęcie odpowiedzialności za wszystkie aspekty pracy w celu zapewnienia, że kwestie związane z dokładnością lub wiarygodnością jakiejkolwiek części pracy są odpowiednio badane i rozwiązywane.

5.      Co najmniej jedno z kryteriów wymienione w pkt 1 musi wystąpić łącznie z kryteriami wymienionymi w pkt 2-4.

Wszyscy inni, którzy nie spełniają kryteriów autorstwa, a przyczynili się do powstania pracy, powinni zostać wymienieni w podziękowaniach, a ich wkład powinien zostać opisany.


Muszę jednak dodać za informacją od przedstawicieli nauk biomedycznych, że: Autor korespondencyjny jest utożsamiany ze stażem pracy, zazwyczaj jest to kierownik grupy badawczej lub jednostki badawczej (szef zespołu), ale może to być dowolny ze współautorów, ustalony na podstawie zgody wszystkich,  posiadających wystarczającą wiedzę do podjęcia tej roli. Redaktorzy czasopism postrzegają to jako rolę czysto administracyjną.

 

Gorąco polecam komitetom naukowym przy PAN w dziedzinie nauk społecznych, by jednak zainteresowały się wartością PRAWDY dla NAUKI. Reszta jest już tylko w gestii naukowców i marginesu pseudonaukowców.   



 (źróło ilustracji: paradaopornych.pl - zakupiona przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" dla potrzeb blogera)