17 kwietnia 2023

"A światłość w ciemności świeci..."

 



Dziękuję Oficynie Wydawniczej "Impuls" za wydanie książki Sergija Belińskijego i Julii Iwaszko pod tytułem "A światłość w ciemności świeci... ", która jest etnograficzną opowieścią o tragizmie wojny w Ukrainie. Kiedy do mnie dotarła, odkładałem ją na bok, jak dziecko, które boi się dotknąć czegoś, czego się obawia, by nie stracić wiary w istniejące Dobro. Zapewne dlatego, że pierwszego dnia wojny byłem u mojej mamy, która pod wpływem wiadomości z Ukrainy zaczęła opowiadać o beznadziejnym dla niej czasie II wojny światowej.  

Przeczytałem tę książkę i jestem nią zafascynowany, gdyż otrzymaliśmy etnograficzny i artystyczny zarazem reportaż z pierwszych pięciu miesięcy inwazji na Ukrainę zbrodniczych wojsk Federacji Rosyjskiej. Umieszczona na okładce fotografia grającego "brodatego Olega" (jak dowiadujemy się z treści na s. 64-65) na ocalałym fortepianie sentymentalną melodię z filmu "Parasolki z Cherbourga", w  zbombardowanym budynku szkolnym, jest światłem nadziei na powrót pokoju, a zarazem symbolem trwałości ponadczasowych wartości w obliczu ofiar wojny, niepowetowanych zniszczeń i śmierci.

Bohaterką narracji jest Ola, mieszkanka Kijowa, uczona, która doświadcza deja vu przypominając sobie wspomnienia ojca z czasu II wojny światowej, kiedy w 1941 roku wojska niemieckie wkroczyły do Kijowa, a w dwa lata później radzieckie samoloty bombardowały to miasto. 

Porównuje własne przeżycia z ojcowską relacją sprzed kilkudziesięciu lat. Przeżyli dwuletnią okupację Niemców, zniszczenia miasta, głód, ale odnotowuje w swoim notatniku, że  „(...) agresja Rosjan w 2022 roku będzie wyglądać brutalniej, bardziej absurdalnie. Rosjanie przewyższyli pod tym względem Niemców" (s.12). 

Wraz z Olą i oficerem prasowym (artystą fotografikiem) Stanisławem wkraczamy w przestrzeń indyferentnej wojny w XXI wieku, który zapowiadał się jako "Stulecie pokoju", era nowych technologii mających ułatwiać i przedłużać życie mieszkańcom świata dobrobytu. Z każdą stroną narracji, ilustrowaną zdjęciami z miejsc tymczasowych schronień, zniszczeń infrastruktury, pól stoczonych bitew i miejsc potwornych zbrodni najeźdźcy, doświadczamy wojennych wydarzeń, przeżyć mieszkańców, na których domy spadały rakiety. 

Życie w lęku, niepewności, ciągłym przemieszczaniu się w poszukiwaniu bliskich, względnie bezpiecznego schronienia, pożywienia mieszało się z alarmami przeciwlotniczymi, ulicznymi walkami z dywersantami, ratowaniem rannych, brakiem dostępu do informacji, opuszczaniem domów przez mieszkańców zagrożonych czy już częściowo zburzonych osiedli.

Po raz pierwszy czytam o zjawisku "szklanej ściany" w komunikacji międzyludzkiej: "Ludzie komunikują się ze sobą, bywają nawet przyjaciółmi, widują się, ale dzieli ich przezroczysta szklana ściana, która umożliwia zobaczenie drugiej osoby tylko z zewnątrz. Nie pozwala poznać jej wewnętrznego świata, tak zwanej duszy. Przez taką ścianę można się z kimś porozumiewać przez wiele lat i można pomagać. Jednak ta ściana może się nagle rozpaść na tysiące fragmentów, a ludzie po obu jej stronach nagle widzą się nawzajem takimi, jakimi naprawdę są... "(s.22).

Wojna nie zaskoczyła Ukraińców, bo przecież toczyła się od 2014 roku, jednak dla większości z nich wciąż była daleko. Dopiero narastające z początkiem 2022 roku napięcie w polityce między obu państwami, ostrzeżenia z Zachodu sprawiły, że część Ukraińców miała już przygotowaną "alarmową walizkę", która zawierała niezbędne dokumenty w razie koniecznej ewakuacji. 

Ludzie i wojna. To nie jest jedynie tytuł jednego z rozdziałów, ale sedno reportażowej narracji. Ola organizuje wśród naukowców grupę wolontariuszy ratujących ludzi i zwierzęta. Fotografują, rejestrują narracje ofiar wojny, zdobywają lekarstwa w ocalałych jeszcze aptekach, zabezpieczają żywność dla obrony terytorialnej, ale też prowadzą  w warunkach wojennych zajęcia ze studentami. Budują sieć samopomocy i wspierają młodzież akademicką, by ta dokończyła semestr broniąc pracy licencjackiej czy magisterskiej.

Po obronie Kijowa podejmują działania wspomagające żołnierzy. Bezgraniczna wiara w obrońców i zwycięstwo a zarazem dramatyzm i romantyzm ludzi w sytuacjach krytycznych pozwalała im walczyć o motywację innych do życia, do nierezygnowania z dotychczasowych obowiązków, ale i do radzenia sobie z tragizmem i okrucieństwem, jakie spotkało ich bliskich, znajomych w oddalonych od stolicy miejscowościach - Hostomel, Bucza, Irpień, Borodzianka, Makarow, Mikołajewo, Charków... . 

Z każdym dniem wojny Ukraińcy musieli nauczyć się żyć z bólem i świadomością skutków terroru, który wciąż wydawał się czymś niemożliwym, niewiarygodnym. Jak relacjonuje jedna z przytulanych przez Olę naukowczyń:

"Ale faszyzm Rosjan to nie do uwierzenia. Przyjaźniliśmy się z ich naukowcami i razem organizowaliśmy konferencje naukowe... A teraz naszemu narodowi odmawiają prawa do istnienia..." (s.41) .

Poznajemy losy nauczycieli, którzy podejmowali działania celem podtrzymania ciągłości edukacji szkolnej dzieci mimo trwającej wojny, a więc w formie zdalnej, przerywanej brakiem energii elektrycznej czy koniecznością zejścia do schronu. Setki tysięcy matek z dziećmi opuściły kraj uzyskując schronienie w Polsce, by pozostała część członków ich rodzin mogła walczyć w obronie ojczyzny. 

Wraz z "czułą narratorką" przenosimy się w kolejne rejony Ukrainy, gdzie organizowana jest pomoc dla mieszkańców zbombardowanych domów, szkół, szpitali, placówek handlowych, targowisk czy dworców kolejowych. Na pytanie: Jak się czują ludzie?  otrzymuje odpowiedź:

- "Większość wierzy w nasze zwycięstwo, ale są oczywiście i tacy, którzy godzą się żyć pod okupacją, żeby nie było wojny, oraz aktywni sprzymierzeńcy wroga"(s.49-50).

Zdjęcia szkieletów zburzonych domów przedzielają kolejne relacje z frontu, odtwarzania życia lub przeżycia w miastach, wsiach i miasteczkach. Poznajemy rozmówców Oli, frontowych żołnierzy, rannych, chorych, nagle bezdomnych, choć wcześniej cywilnych lekarzy, artystów, fotografików, muzealników, nauczycieli i in. Rejestruje tragizm wojny, jej okropności, a Stanisław uwiecznia trudną sytuację napotkanych świadków ofiar zbrodniczej napaści. 

Opublikowane w książce kolorowe fotografie z pogrążonej wojną Ukrainy uświadamiają czytelnikom, że nie są to kadry z wojennego filmu fabularnego. Dochodzi do tego przejmujący opis m.in. zniszczonej przez ostrzał szkoły czy .... krowy spoglądającej na zrujnowaną wieś:

"Zwierzęta nie mogą mówić jak ludzie. Nie mogą płakać jak ludzie. Nie rozumieją jak ludzie, dlaczego zabito ich właścicieli, zbombardowano ich dom, w którym były pod ochroną, dlaczego wyrzucono je na ulicę, jakby były nikomu niepotrzebne. Nie rozumieją jak ludzie, że to jest wojna, która tak zawsze wygląda" (s. 60-61)

Znajdziemy w tej narracji opowieści ludzi z ich „normalnego" życia na co dzień w warunkach wojennych, tych, którzy podtrzymują świąteczne tradycje, ale zarazem pamiętają o żołnierzach. To dla nich wypiekają ciasta czy gotują potrawy, by dostarczono na front trochę domowego jadła i "ciepła" solidarnej wdzięczności. 

Wydarzenia w ostatnim rozdziale książki są umiejscowione w Polsce, w Warszawie i Łodzi. Jest to poruszająca opowieść o bohaterskiej walce  narodu o wolność ojczyzny, o tożsamość narodową, którą napisali i zilustrowali dla nas medyk, budowlaniec, artysta-fotografik wraz z nostryfikowaną i zatrudnioną w polskich uczelniach architekt,  doktor habilitowaną, profesorką Kijowskiego Uniwersytetu Budownictwa i Architektury,  a u nas profesorką Politechniki Krakowskiej im. T. Kościuszki a współpracującą w projektach naukowych z polskimi uczonymi z Uniwersytetu Łódzkiego i Politechniki Łódzkiej. 

 Tytuł pięknie napisanej etnowojennej opowieści pochodzi z pierwszych słów z Ewangelii św. Jana: "A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła".  

 

16 kwietnia 2023

Wychowanie sumienia wciąż jest aktualne

 



    W procesie wychowania nieustannie mamy do czynienia z rozziewem między ogólnym charakterem obiektywnego ładu społeczno-moralnego a codziennością życia każdego z nas. Rolą wychowania jest zatem spowodowanie, by jeśli nie zlikwidować, to chociaż maksymalnie zmniejszyć istniejącą rozbieżność, „zasypać” powstałą czy istniejącą od dłuższego czasu szczelinę. To właśnie przed pedagogiką otwiera się – jak pisze Tadeusz Ślipko – szerokie pole do działań na rzecz rozwiązywania tych zagadnień, gdyż filozofia może nas wprowadzić jedynie na sam próg moralnego konkretu. 

    Dalej już pozostaje człowiek, wychowawca ze stanem swojego sumienia wobec wartości i nieustannie wyłaniających się pytań: co czynić, jak reagować - milczeć czy mówić, wołać czy skrywać, być czy udawać, mówić prawdę czy kłamać? Jak nauczyć wychowanków tego, by tak teraz, jak i w swojej dorosłości potrafili zwracać się ku samym sobie, ku własnym aktom myśli, uczuć i woli, by przeżywali w całej pełni i autentycznie to wszystko, czego doświadczają w sobie, w związku z sobą czy wokół siebie, by nie pytali innych - co mają zrobić? Na tym polega dojrzałość, emancypacja, oświecenie, że człowiek jest w stanie zapytać samego siebie, w czym uczestniczy lub do czego jest zmuszany?

Dorosłość oznacza pełne kierowanie własnym rozwojem, bycie sobą, samostanowienie. Staje się to możliwe dzięki mechanizmowi specyficznego reagowania podmiotu wychowanego na sens wartości, mechanizmowi introcepcji. W pełni jest to możliwe, gdy zdarzy się wybitny wychowawca, który ujawnia przed swoimi podopiecznymi własne oblicze duchowe. Wówczas dzieci, młodzież a nawet dorośli lgną do niego (…) i coś pięknego zaczyna się dziać. Jakiś wzór się rysuje, powstaje chęć dorównania mu, chęć pobudzająca do urabiania się wewnętrznego, jakiś prąd płynie od silnego charakteru do charakterów jeszcze nie ustalonych, od harmonijnych osobowości do ludzi, którzy jeszcze nie wyszli z zewnętrznych sprzeczności i zamętu. (B. Nawroczyński, Szukajmy człowieka, „Kwartalnik Pedagogiczny” 1964 nr 3)

Fakt zróżnicowania obu osób pod jakimkolwiek względem np. wiedzy, charakteru, wieku czy zajmowanej pozycji społecznej nie stanowi żadnej bariery we wzajemnym na siebie oddziaływaniu. Niewątpliwie wymaga to ze strony wychowawcy szczególnej troski i wysiłku, by nie ulec groźnej „chorobie” – określonej przez Janusza Reykowskiego mianem „kompleksu zagrożonego autorytetu”, która w konsekwencji doprowadza do jednostronnego podporządkowania sobie wychowanka.

W tym wypadku wychowawca tłumi, często nieświadomie, silny niepokój dotyczący własnego autorytetu przez blokadę informacji zwrotnych o nim samym bądź przez stosowanie punitywnych form władzy wobec wychowanków, którzy poddają jego autorytet w wątpliwość. Interakcja pedagogiczna niweczy samodzielność, otwartość, aspiracje perfekcjonistyczne i poczucie podmiotowości wychowanków, eliminując z edukacji proces samowychowania. 

Edukacja zamiast być instrumentem układania się człowieka ze światem, zamiast wspomagać go w dialektycznych sprzecznościach przekształcenia świata i siebie, reguluje jego szanse i wybory samorealizacji i samorganizacji społecznej poprzez sztywne nałożenie siatki celów. I nikt już nie pyta, czy owe cele są celami, które wynikają z życia ludzi, ich kłopotów i radości, aspiracji i powinności, z ich przymierza z rzeczywistością potencjalną; człowiek generuje własne cele, a edukacja – własne (R. Łukaszewicz, W poszukiwaniu alternatywy humanistycznej, „Kwartalnik Pedagogiczny” 1985 nr 2).

Im mniej w naszym środowisku jest osób świadczących swoimi działaniami postawy moralne, tym trudniej jest wychowankom przeżywać podobne zachowania w kontekście obowiązujących wartości. Nie można zjeść ciastka i go nie zjeść. To nasi wychowankowie muszą umieć zapytać siebie, jak się z czymś czują, jakie wywołuje to w nich odczucia oraz podjąć decyzję, jak zachować się w sytuacji konfrontacji wartości z przejawami ich zaprzeczeń. Co i komu będą chcieli w określony sposób udowodnić, a co i przed kim usprawiedliwić?

Niestety, sumienie ludzkie ma janusowe oblicze, gdyż zwraca się ku zamierzonym dopiero, ale jeszcze nie spełnionym aktom, bądź też ku aktom już dokonanym. Ma więc charakter prospektywno-retrospektywny: wybiega ku przyszłości, ale cofa się też wstecz i dosięga przeszłości (…). Śledząc przeżywane przez nas stany sumienia dostrzec także możemy, że kiedy sumienie ma za przedmiot działanie przyszłe, rozpatruje raczej moralną zawartość zamierzonego aktu, czy jest on dobry, zły, nakazany czy dowolny. Jeżeli zwraca się ku aktom minionym, z przeżyciem moralnej treści aktu łączy się, i to w silniejszy jeszcze sposób, jakieś osądzenie samego siebie: sam o sobie daję świadectwo, jakim jestem pod względem moralnym. (T. Ślipko, Zarys etyki ogólnej, Kraków 2004, s. 369).

Wychowanie do introcepcji wartości jest ustawicznym zadaniem pedagogiki współczesnej nie tylko w odniesieniu do dzieci i młodzieży, ale także osób dorosłych. Człowiek uczy się przez całe życie czegoś więcej niż tylko subiektywnych wzruszeń czy intuicyjnie doświadczanego „wyczucia” lub „olśnienia”. Uczy się bowiem i doświadcza skutków świadomego kształtowania własnego moralnego „ja”. Tylko niezależne sumienie –stanowi absolutnie przeciwny biegun dla tyranii, tylko uznanie jego nienaruszalności strzeże człowieka przed człowiekiem i przed sobą samym; tylko jego panowanie gwarantuje wolność (Kard. Joseph Ratzinger, Sumienie w dziejach).

Warto zatem zaangażować się w wychowanie sumienia, gdyż świadczy ono o moralnej nieskazitelności osoby, szczególnie w zawiłych sytuacjach życia, a tych w ponowoczesnym świecie nie brakuje. W każdym zatem środowisku socjalizacyjnym, w danej społeczności lub instytucji, jeśli władzę sprawuje ludzkie sumienie, a nie dyktatura pozbawionego sumienia pedagoga, istnieją bariery dla usiłującego nadużywać swojej władzy wychowawcy i dla jego samowoli. 

Władza przejawia wielkość wtedy, kiedy z władzy rezygnuje. I osiąga wielkość tam, gdzie poddaje się ocenie sumienia. (tamże) W każdym z nas istnieje pewne sacrum, które musi pozostać nietykalne dla innych i którym, dzięki jego suwerenności, nie mogą dysponować ani obcy, ani swoi.


15 kwietnia 2023

O monomanii tendencyjnych intelektualistów w polityce

 

Thomas Sowell – amerykański ekonomista, profesor w Instytucie Hoovera na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii, należy do tych publicystów oświatowych, których ksiązki chętnie tłumaczy się na język polski. W 2010 roku wydał książkę pod tytułem" Intellectuals and Society", którą zainteresowało się jedno z dolnośląskich wydawnictw. Polski tytuł widoczny jest na zamieszczonej powyżej okładce. 

Ekonomista podjął się socjologicznego zagadnienia, które w naszej kulturze nie jest obce, a tym bardziej nowe, gdyż wystarczy sięgnąć do rozpraw chociażby Floriana Znanieckiego,  Józefa Chałasińskiego, Stanisława Ossowskiego czy Józefa Pietera, którzy na wiele lat przed intelektualnym zmaganiem się przez T. Sowella problemem roli społecznej intelektualisty, inteligencji. Jednak spojrzenie outsidera może ożywić debatę na temat tego, kim są mądrzy i niemądrzy (głupi) intelektualiści w trzeciej dekadzie XXI wieku oraz jaką spełniają dziś rolę? 

Kalifornijskiemu profesorowi nie były znane dzieła Znanieckiego czy Chałasińskiego, który korzystał w swoich analizach głównie z artykułów prasowych, publicystycznych, ale i naukowych rodzimej proweniencji. Przekładu jego ksiązki dokonał Kamil Maksymiuk-Salamoński, zaś przekład z oryginałem porównał i poprawił dr Przemysław Hankus, dzięki czemu przywołane przez autora niektórych rozpraw amerykańskich politologów o orientacji liberalnej czy libertyńskiej mają odwołanie do polskiej edycji.        

Thomas Sowell ma dzisiaj 92 lata, piastując od 1980 roku stanowisko Senior Fellow w Instytucie Hoovera Uniwersytetu Stanford. Jak podają źródła: (...) wykładał w prominentnych uniwersytetach amerykańskich takich jak Howard University, Cornell University, Brandeis University oraz UCLA. W Polsce ukazało się już pięć jego książek: 

·  Amerykańskie szkolnictwo od wewnątrz (1996)

·  Ekonomia dla każdego (2003)

·  Ekonomia stosowana (2005)

·  Oni wiedzą lepiej. Samozadowolenie jako podstawa polityki społecznej (2008)

·  Bieda, bogactwo i polityka w ujęciu globalnym (2016).


 Z powyższych tytułów wynika, że Sowell należy do grona tych intelektualistów publicznych, o których pisze w najnowszej monografii jako wychodzących poza obszar swoich dziedzin. Nie znam wprawdzie recepcji jego książek z ekonomii, ale ta z polityki oświatowej USA nie przyjęła się w polskiej pedagogice porównawczej, gdyż znacznie lepsze książki na temat amerykańskiego szkolnictwa napisała i wydała profesor Eugenia Potulicka z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu.  

Po lekturze książki o intelektualistach odniosłem wrażenie, że napisał ją ktoś, kto ma poczucie krzywdy, gdyż nie został właściwie doceniony na świecie. W Wikipedii jest mowa o tym, jak to podjął studia na Uniwersytecie Columbia, gdyż bardzo chciał uczestniczyć w wykładach George'a Josepha Stiglera (noblista z ekonomii w 1982 roku). Kiedy dowiedział się, że jego mistrz przeniósł się na University of Chicago, podążył za nim. Jednak nie stworzył własnej szkoły naukowej. Być może sądził, że osiągnie sukces  wygłaszając sądy na temat społeczeństwa i postaw intelektualistów zaangażowanych w apologetykę polityki rządu, powstrzymując niektórych przed narzucaniem innym swojej wizji świata.  

Cytując słowa Stiglera na temat innych laureatów Nagrody Nobla: "Prawie co miesiąc obwieszczają publicznie jakieś dramatyczne ultimatum. Byłoby lepiej, gdyby postawili raczej na dramatyczną ciszę" (s.29). 

Ciekawe, że wydawca polskiego przekładu nadał tytułowi nieco bardziej wyostrzony tytuł, zamiast "Intelektualiści a społeczeństwo" wolał "Intelektualiści mądrzy i niemądrzy". Sprofilował tym tytułem naukoznawczy charakter rozprawy, która jednak taką nie jest, przez co wprowadza czytelników w błąd. Nie dotyczy ona bowiem naukowej kategorii mądrości i głupoty, ale odgrywania znaczącej roli przez intelektualistów w społeczeństwie demokratycznym z rozróżnieniem na demokrację państwa demokratycznego i totalitarnego. Jak pisze w "Przedmowie":

Niniejsza książka traktuje o intelektualistach, lecz nie została napisana dla intelektualistów. Jej celem jest zrozumienie istotnych społecznych zjawisk oraz podzielenie się tym zrozumieniem z osobami skłonnymi przyjąć tę wiedzę niezależnie od wyznawanych poglądów. Osoby należące do "inteligencji", które na kartach tej ksiązki szukać będą miłych słów na swój temat lub krytyki, z powodu której będą czuć się urażone, dogłębnie się rozczarują. Niniejsza książka przeznaczona jest dla czytelników skłonnych przyłączyć się do mojej "podróży ku zrozumieniu" intelektualistów - czyli dość pokaźnej grupy ludzi żyjących wśród nas, których działalność może mieć - i de facto ma - niezmiernie istotny wpływ na poszczególne państwa, a nawet całą cywilizację (s. 13). 

To już wiem, dlaczego i ta rozprawa T. Sowella nie spotka się z recepcją w środowisku naukowym, bo jest adresowana do tej części społeczeństwa, która potrafi i lubi czytać, ale nie zawsze czyni to ze zrozumieniem sedna sprawy. Autor poprowadził swoją analizę zgodnie z samosprawdzająca się hipotezą. Jest bowiem przekonany, jak na ekonomistę przystało, że teorie, poglądy, koncepcje, modele teoretyczne nauk humanistycznych i społecznych nie posiadają wartości, jeśli jej prawdziwość nie została potwierdzona w badaniach empirycznych i/lub doświadczeniu ludzkości. Jak dodaje: 

Tak by się to przedstawiało w formie prostego równania matematycznego: inteligencja minus osąd równa się intelekt. Natomiast mądrość jest dobrem najrzadszym ze wszystkich - jest ona umiejętnością łączenia intelektu, wiedzy, doświadczenia oraz osądu, a z tej mikstury ma się następnie wyłonić spójne zrozumienie (s.16).      

W rozdziale zatytułowanym "Intelektualiści a ekonomia" odnosi się nie do błędnych teorii ekonomicznych, ale do powtarzanych przez publicystów, dziennikarzy mitów, pseudonaukowych sądów, których celem nie jest oświecanie społeczeństwa, ale wywierania nań wpływu o charakterze moralnym i politycznym zarazem. Polemizuje zatem z publikowanymi nieporozumieniami, nieudolnością lub zamierzonym sposobem operowania przez niektórych intelektualistów przefiltrowanymi danymi statystycznymi, by osiągać cele nie mające wiele wspólnego z prawdą o omawianej rzeczywistości.        

W tym sensie książka jest ciekawa, bowiem pozwala na porównanie polityk informacyjnych polskich rządów wszystkich formacji ideologicznych, która, podobnie jak w USA, ma na celu manipulowanie społeczeństwem, wywieranie wpływu na opinię publiczną, by zdobyć władzę i/lub ją utrzymać. Stara śpiewka: intelektualiści uparcie cytują statystyki, które o wiele bardziej pasują do ich wizji Ameryki niż statystyki przez nich gremialnie ignorowane (s. 63).       

Autor powyższej ksiązki demistyfikuje przykłady indoktrynowania uczniów przez nauczycieli, a obywateli przez dziennikarzy i rzeczników prasowych władz państwowych. Przywołując liczne przykłady dowodzi, jak mądrość jest niszczona przez dominujące wśród posłusznych wobec władzy intelektualistów wprowadzanie ludzi w błąd bez względu na możliwe tego tragiczne następstwa. 

Kolektywne podejmowanie decyzji (ang. collective decision-making), odbywające się w ramach procesów demokratycznych bądź poprzez odgórne nakazy, sprowadza się w swej istocie do tego, że jedni ludzie  podejmują decyzje za innych ludzi, a nie za siebie samych. Obu procesów dotyka  ten sam problem: niewystarczająca wiedza (s. 48). 

Ignorancja polityków oraz używanie przez nich prawa jako "instrumentu zmian społecznych" stały się już chlebem powszednim, toteż korzystają oni z parasola ochronnego lojalnych wobec nich, bo dobrze opłacanych ekspertów, którzy  (...) robią jedynie za zasłonę dymną arbitralnych i często podszytych korupcją decyzji podejmowanych przez inne osoby (...) (s. 44). 

Działalność ekspertów nie jest bezstronna, nie jest bezinteresowna, nie jest też całkowicie wolna od ich osobistych interesów. To oni jednak mają chronić władze przed społeczeństwem, gdyby w wyniku podjętych rozwiązań doszło do jakichś strat ludzkich, materialnych itp. Inaczej mówiąc: często korzysta się z usług ekspertów bynajmniej nie po to, by uzyskać sprawdzone informacje lub bezstronne analizy pomocne przy podejmowaniu decyzji przez odpowiedzialnych urzędników, lecz po to, by ekspert służył jako polityczna przykrywka dla z góry ustalonych decyzji, opartych na zupełnie innych przesłankach i względach (s.43).

 W gruncie rzeczy Sowell krytykuje część środowiska akademickiego za nieodpowiedzialne angażowanie się w sprawy publiczne, w publiczne popieranie tej czy innej formacji politycznej. Jego zdaniem niektórzy intelektualiści ze stopniami naukowymi są (...) tak samo jak inni ludzie, ślepi i głusi na rzeczy niezwykle istotne, jako że żaden człowiek nie jest w stanie posiadać wiedzy na poziomie umożliwiającym podejmowanie decyzji w imieniu całego społeczeństwa. Możliwe jest co najwyżej decydowanie o sprawach będących znikomym wycinkiem szerokiego spektrum ludzkich spraw (s. 35). 

  W książce padają ciekawe przykłady z dziejów Ameryki i Europy, które naznaczone są błędnymi decyzjami polityków wysługujących się ekspertyzami intelektualistów, operujących eufemizmami, szafujących sloganami, zmieniających znaczenia słów, którzy w wyrafinowany sposób umniejszają prawdzie, racji, przeinaczają argumentację przeciwników panującej władzy. Jak pisze (...) "stawanie po czyjejś stronie" często kończy się fatalnie - obie strony tylko na tym tracą. W inny sposób i w innym stopniu, ale jednak tracą (s.84).  

Różnice w społeczeństwie nie sprowadzają się tylko do odmiennych światopoglądów, gdyż dotyczą one kwestii ekonomicznych, gospodarczych, ustrojowych, aksjologicznych, bezpieczeństwa, sprawiedliwości itd. Duża część głoszonych przez ekspertów poglądów nie rządzi się prawami logiki, ale preferowaną ideologią, za którą nie ma empirycznie dowodzonych faktów. 

Używa się w walce politycznej "słownej wirtuozerii", by wykluczyć oponentów z gry o władzę. Każda ze stron konfliktu staje w obronie swojej wizji, nie walczy wyłącznie o swoje hipotezy na temat świata zewnętrznego, ale o własne dusze. Cytuje zatem za Josephem Epsteinem: Poróżnij się z kimś na prawicy, a pomyśli on, że jesteś tępakiem i półgłówkiem tkwiącym w błędzie. Poróżnij się z kimś na lewicy, a pomyśli on, że jesteś egoistą, sprzedawczykiem i osobą pozbawioną wrażliwości, dodatkowo prawdopodobnie przesiąkniętą złem  (s. 113).  

Przekład pracy T. Sowella trafia na polski rynek wydawniczy w samą porę, by w okresie debat przedwyborczych zwiększyć wrażliwość obywateli na odbiór informacji, jakie są przekazywane przez obóz władzy i partii opozycyjnych, media oraz naukowców-pseudointelektualistów, którzy komentują niemalże codziennie każde wydarzenie na scenie politycznej, społecznej, gospodarczej a nawet oświatowej.