05 kwietnia 2023

FreeWolki, czyli literacki wybryk akademickiego pedagoga - mnemonika

 

Wydawało mi się, że FreeWolki to jedynie dowcipnie pomyślany tytuł zbioru aforyzmów, do których autor ma swobodny stosunek do różnych kwestii natury ludzkiej. Okazało się, że jest to bardzo mylące, gdyż minitomik nie jest zorientowany na sferę intymnej prywatności człowieka. Ta pojawia się w nim implicite, będąc wpisaną w coś, co sam określa jako pogranicze aforyzmu, haiku, sentencji, paremii czy apokryfu.

Nie jestem literaturoznawcą, toteż o FreeWolkach będę pisał w nieco freewolnej stylistyce, dzięki czemu zostanę uwolniony od eksperckiego ciśnienia. Dla wielu mężczyzn, których poszukiwała  w piosence Danuta Rin, frywolność nie jest niczym złym. Żyjemy w czasach przyzwolenia w swojej prywatności na opowiadanie erotycznie (p-)odsmażanych dowcipów, robienie żartów z tej sfery ludzkiej natury, która znakomicie pozwala rozładować napięcie, sublimować kompleksy, odreagować od nierozwiązanych problemów czy sprzyjać rozwiązywaniu konfliktów. 

Trzeba tylko wiedzieć, gdzie, w jakim otoczeniu i z jaką intencją są FreeWolki czynione czy  wyrażane. Zawarte w tomiku bon moty nadają się na każdą okazję. 

Jednak nie dajmy się zwieść tytułowi, gdyż w większości zestawionych aforyzmów zdecydowana większość z nich ma w swoim znaczeniowym przesłaniu coś z filozofii wartości, moralizatorstwa, socjopedagogicznego, kulturowego a nawet politycznego wyolbrzymienia niestosowności ludzkich postaw, wad, słabości czy pokus.

Nie każdemu przystoi dzielenie się z innymi frywolnością, podobnie jak nie w każdej sytuacji może ona być na miejscu. Są osoby, które w ogóle nie powinny operować jakąkolwiek formą czy gatunkiem literackim o erotycznym nachyleniu, by swoją gruboskórnością, brakiem taktu, określanego mianem „chamstwa”, nie naruszyć czyjejś godności.

Janusz Stanek bardziej prowokuje czytelników tytułem, aniżeli czyni z frywolności fundament własnego przesłania. Jego podejście jest w pewnej mierze detabuizacją ludzkich zachowań, aspiracji, potrzeb, postaw czy nawyków. Jawi się nam jako surowy krytyk, który wciela się w rolę pedagoga wydobywającego z natury ludzkiej to, co ona sama intencjonalnie lub nieświadomie skrywa przed sobą i innymi. 

Autor ciekawie łączy w swoich aforyzmach kulturę osobistą z elastycznym podejściem do erotyki, polityki, świata codziennych przeżyć i doświadczeń,  wplatając w strukturę przekazu własnej pedagogii hidden curriculum. Jawi się dzięki temu jako refleksyjny i krytyczny zarazem intelektualista, który musiał z siebie wydobyć niezgodę na codzienny, a częściowo patologiczny świat życia, w tym zdarzeń, ról społecznych lub niektórych racji, działań i emocji.

Jego aforyzmy z jednej strony coś skrywają, by z drugiej to uwydatnić z jeszcze większym natężeniem kulturowych sensów. Tomik FreeWolków może znakomicie posłużyć do tego, co uwielbia młodzież każdego pokolenia, a mianowicie do tzw. gier słownych, słowotwórczych żartów, będących pochodną semantycznych przekształceń, filipik czy - jak utrwaliło się w ostatnich latach w równoległym świecie – do tworzenia memów, które  już na stałe zadomowiły się w Internecie.

Podziwiam błyskotliwość J. Stanka, który stara się trafnie dobierać przedrostki lub przyrostki, by manipulując nimi, całkowicie zmienić sens niektórych pojęć. Z głównym morfemem wyrazu radzi sobie na tyle dowcipnie, że po oddzieleniu od niego wszystkich afiksów, wzbudza  u czytelnika zaskoczenie.

Wybrane przez Autora słowo staje się punktem wyjścia do aforystycznie sformułowanej riposty, zastosowania ostrego cięcia, uderzenia w czyjeś niegodne zachowania lub postawy. Niektórzy będą musieli sięgnąć do słownika obcych pojęć, by uchwycić sens nieznanej kategorii i spróbować rozwikłać, czy słusznie J. Stanek stawia pytanie: Deflacja i defloracja – właściwie... przeciwieństwo? (s.101) Być może niektóre ze skonstruowanych zwrotów wejdą do codziennego użytku, jak np. Coco wsianel.

Czytelnicy muszą wyrobić sobie pogląd, czy FreeWolki mówią same przed siebie, czy może same za siebie? Nie wszystkie aforyzmy zaskakują, wywołują uśmiech czy zadumę. Ich wartość powinna przecież wynikać z operowania głębią, kontrastem, paradoksem czy metaforą. 

Jak dla mnie wybrany aforyzm z tomiku J. Stanka może być idealnym wstępem do wykładu czy polemicznej riposty w prowadzonych sporach na określony temat. Zachęcam do lektury książeczki, która zmieści się w kobiecej torebce czy kieszeni męskiej marynarki. Przyda się w naszej codzienności błyskotliwy humor, bo w gruncie rzeczy będziemy śmiać się z samych siebie, a może i do siebie.     

Najważniejsze dla autora tomiku, który od lat jest nauczycielem akademickim, może okazać się przyznanie mu 120 punktów za tę publikację, gdyż - jak zawarł w jednej z pierwszych sentencji - Dla wielu złudzenie to pożywienie (s.17).  Bardzo bym chciał, by poruszył tych, których już nic nie wzrusza i nic nie cieszy. Przed wyborami warto przyjąć do wiadomości: Każda sytuacja bez wyjścia ma jakieś wejście (s.95).  

 

04 kwietnia 2023

Dietetycy chcą mieć samorząd zawodowy

 

Przed nami święta Zmartwychwstania Pańskiego, które kończą zarazem okres postu, dlatego postanowiłem napisać o czymś, co pośrednio wiąże się ze spożywaniam przez nas posiłków, koncentrując uwagę na sprawach diety.  Jak wynika z badań naukowych specjaliści od dietetyki narzekają na:

Ograniczony dostęp do dietetyka w ramach NFZ;

Zbyt krótki czas wizyty;

Zbyt dużą liczbę pacjentów w ciągu dnia;

Brak zaangażowania pacjentów;

Brak „prestiżu” zawodu dietetyka wśród innych zawodów medycznych i około medycznych.


Dietetycy jako przedstawiciele coraz bardziej wyspecjalizowanej profesji zabiegają o to, by miała ona ustawowo uregulowany status. Dla nich jest ważne, by o tym, kto może być dietetykiem, a kto nie spełnia minimalnych wymagań, nie rozstrzygał wolny rynek, ani też politycy, związkowcy czy dziennikarze, ale specjaliści tej samej profesji. 

Zbyt dużo jest zagrożeń i nieszczęść w wyniku nieprofesjonalnego wykonywania tego zawodu przez niektóre osoby. Konieczne jest zatem objęcie profesji dietetyka ramą środowiskowego przyzwolenia na wykonywanie tego zawodu i/lub potencjalne wykluczenie z niego. W przeciwnym razie zły pieniądz będzie wypierał ten dobry.     

Uczelnia Łazarskiego opublikowała raport dla Rady Pracodawców RP z badania jakościowego oraz analizy eksperckiej, które zostało przeprowadzone wśród dietetyków działających w lecznictwie otwartym. Wynika z niego konieczność ustalenia standardów w zakresie wykształcenia (wiedzy, umiejętności i kompetencji) osób pragnących wykonywać powyższy zawód. 

Podstawą dla określenia standardu zawodu dietetyka może być projekt Komitetu Nauki o Żywieniu Człowieka Polskiej Akademii Nauk, który pozawala na ujednolicenie znaczenia porady dietetycznej oraz określenie zakresuu kompetencji na tle innych zawodów medycznych. Sprzyjać temu może powołanie (...) 

samorządu zawodowego dietetyków i ustanowienie instytucji prawa wykonywania zawodu – nadawanego przez samorząd i wpisywanego do odpowiedniego rejestru publicznego – oraz uregulowanie bezpośrednie kwestii ich odpowiedzialności zawodowej. Należy uznać, że uzyskanie tytułu licencjata jest wystarczające do wykonywania zawodu dietetyka, oczywiście z fakultatywna możliwością podniesienia kwalifikacji – uzyskanie tytułu magistra. 

Równocześnie – obok samego formalnego wykształcenia – zdobycie odpowiedniego na przykład dwuletniego doświadczenia zawodowego mogłoby powodować dopuszczalność samodzielnego świadczenia usługi w ramach działalności gospodarczej. Konieczne wydaje się wdrożenie systemu weryfikacji kompetencji zawodowych osób posługujących się tytułem zawodowym.

Zasadne jest wskazanie minimalnej liczby godzin kształcenia dla kierunku dietetyka oraz innych kluczowych elementów tego kształcenia, niezbędnych do uzyskania właściwego poziomu wiedzy i umiejętności absolwentów kierunku dietetyka. W odniesieniu do konsultacji dietetyka zasadne wydaje się też poszerzenie ich zakresu także w typowym leczeniu otyłości. 


Psycholodzy nie doczekali się ustawy o zawodzie psychologa, mimo prowadzonych od lat 90. XX wieku konsultacji, debat naukowych a nawet wydania publikacji o profesjonalizacji i etyce zawodowej psychologa. Nauczyciele też nie lobbują w sprawie powołania samorządowych izb nauczycielskich, gdyż utrzymują ich w ustawicznym konflikcie i ubóstwie m.in. największe oświatowe związki zawodowe. 

Nie dość, że nie stać ich na kaloryczną i zdrową żywność, to tym bardziej nie będzie ich stać na profesjonalnych dietetyków. W kraju-raju niech zatem poprawi się samorządowo chociaż dietetykom.    

  


03 kwietnia 2023

... wprawdzie wystarczy..., jednak wobec......., może być.... , ale muszą być.... . Nie jest pewne...

 


Pisze do mnie jeden z adiunktów, który wysłuchał wykładu prof. Grzegorza Węgrzyna na temat postępowania o awans naukowy w sprawie nadania stopnia doktora habilitowanego. Przewodniczący Rady Doskonałości Naukowej stwierdził w dn. 13 marca br. w trakcie szkolenia kadr akademickich, że doktorzy muszą mieć poza posiadaniem głównego osiągnięcia naukowego jeszcze udokumentowaną pracę w przynajmniej dwóch jednostkach naukowychDo tego warunkiem jest, żeby nie pracowali jednocześnie w tym samym miejscu (na filmie 1:20:00).  Wykład został opublikowany w formie prezentacji na portalu RDN, w dziale "Aktualności", skąd pochodzi powyższy slajd.

Sądzę, że zapis i wypowiedź miały skrótowy charakter, bowiem pamiętam, jak Przewodniczący podawał przykład, że jeśli ktoś pracował naukowo np. w innej (publicznej lub prywatnej) uczelni czy instytucie, to jest to miernik spełnienia przez niego powyższego wymagania. Istotna jest w tym zapisie liczba mnoga, ale ta w żadnej mierze nie zobowiązuje adiunktów czy profesorów uczelnianych bez habilitacji, by zwalniali się z obecnego miejsca pracy i zatrudniali w innym. Absurd. 

 Mam wrażenie, że sami tworzymy problemy, których nie ma, ale ustawodawca w jakiejś mierze dał temu powód. Zapis norm prawnych w ustawie prawo o szkolnictwie wyższym i nauce jest ogólny, wieloznaczny, żeby pozwolić recenzentom na merytoryczną ocenę aktywności naukowej habilitanta w konfrontacji z jej wytworami/efektami w postaci np. publikacji, narzędzi diagnostycznych itp. 

Gdyby ustawodawca określił, jakie to mają być instytucje, ile, w jakim czasie powinniśmy odbyć w nich staż naukowy czy podjąć z jej pracownikami wspólne badania, to nie byłaby potrzebna do oceny czyichś osiągnięć analiza merytoryczna tych dokonań. Z jednej strony upominamy się o wolność naukową, a z drugiej strony, kiedy jest ona zachowana w tak ogólnie sformułowanych normach, to obawiamy się, że ich nie spełnimy. Tak, jakby zredukowana do liczbowych wskaźników norma miała być dowodem na osiągnięcie pożądanej jakości pracy naukowej.

 Zapis w ustawie jest - moim zdaniem - czytelny: 

art.219 ust. 1 pkt 3. 

wykazuje się istotną aktywnością naukową albo artystyczną realizowaną w więcej niż jednej uczelni, instytucji naukowej lub instytucji kultury, w szczególności zagranicznej. 

W Komentarzu do w/w artykułu ustawy Tomasz Jędrzejewski pisze:

Z legislacyjnego punktu widzenia przepis ten jest co najmniej nieprecyzyjny i nie pozwala na proste ustalenie intencji prawodawcy co do liczby i rodzaju podmiotów (instytucji), w których osoba ubiegająca się o nadanie stopnia doktora habilitowanego powinna wykazywać się aktywnością, odpowiednio, naukową lub artystyczną. [Warszawa, 2019, s. 575]  

W innym Komentarzu do tej samej ustawy, ale autorstwa Huberta Izdebskiego, czytamy dla tego wymagania odpowiedni fragment uzasadnienia ustawodawcy:

Zostanie dodane również wymaganie dotyczące aktywności naukowej lub artystycznej, która wykracza poza mury jednego podmiotu. Szczególnie akcentuje się w tym względzie osiągnięcia międzynarodowe osoby ubiegającej się o stopień doktora habilitowanego. 

W uzasadnieniu jest mowa o aktywności kandydata do stopnia, która wykracza poza mury jednego podmiotu - bez wskazania, jak dalece miałaby aktywność ta   wykraczać. Z literalnego brzmienia art. 219 ust.1 pkt 3 wynikałoby, że wprawdzie wystarczy, aby aktywność była realizowana w co najmniej dwóch wymienionych instytucjach: uczelniach, instytucjach naukowych lub instytucjach kultury (z czego jednak, wobec użycia spójnika "lub", wynika, że aktywność naukowa może być realizowana np. w dwóch instytucjach kultury), ale wśród nich muszą być dwie instytucje zagraniczne. 

Nie jest pewne, czy taka była intencja ustawodawcy, a wobec tego, czy zamiast wykładni literalnej nie należy zastosować wykładni funkcjonalnej - i, w konsekwencji, wymagać, z jednej strony, aktywności naukowej w uczelniach i instytucjach naukowych (i tylko tych instytucjach kultury, które - jak Biblioteka Narodowa i Biblioteka  Jagiellońska, ważniejsze muzea oraz archiwa państwowe - prowadzą działalność naukową) albo aktywności artystycznej w uczelniach artystycznych i instytucjach kultury, oraz, z drugiej strony, wykazania się aktywnością jedynie w jednej odpowiedniej instytucji zagranicznej [Warszawa, 2019, s. 350].    

Jak widać, nic nie jest pewne w nauce, a szczególnie w ocenie osiągnięć naukowych. Nie rozumiem sformułować H. Izdebskiego, który pisze: ... wprawdzie wystarczy..., jednak wobec......., może być.... ,  ale muszą być.... . 

Drodzy adiunkci, jeśli którykolwiek z recenzentów odmówi nadania stopnia doktora habilitowanego w wyniku podważenia waszej aktywności w drugim podmiocie naukowym (krajowym lub zagranicznym, uczelnianym np. inny wydział, inna dyscyplina lub pozauczelnianym itp.), to sąd administracyjny unieważni taki zarzut, bo nie wynika on ani wprost, ani pośrednio z treści ustawy. Posługiwanie się argumentacją, jakie być może intencje legły u podstaw powyższych sformułowań, a one nie zostały opublikowane, jest grą w nierzetelność oceniania czyichś osiągnięć i pracy naukowej.