14 marca 2023

Wóz przed koniem

 


Metafora stworzenia przez ustawodawców "pojazdu", w którym "wóz jest przed koniem" padła z ust jednego z profesorów fizyki, który wczoraj zabrał głos w dyskusji w trakcie zorganizowanego przez Radę Doskonałości Naukowej szkolenia z zakresu tematyki dotyczącej postępowań o awans naukowy. Zachęcał do tego gospodarz szkolenia - rektor Uniwersytetu Warszawskiego - prof. Alojzy Nowak, który nie szczędził gorzkich słów pod adresem ustawodawców. Nauka nie powstaje dzięki coraz bardziej rozbudowanym procedurom administracyjno-prawnym.  

Inicjatywa władz RDN była trafiona w przysłowiową dziesiątkę, bo hybrydowe spotkanie z władzami tego organu (profesorowie Grzegorz Węgrzyn i Bronisław Sitek) i mecenasem Arturem Woźniakiem  wyspecjalizowanym w prawie administracyjnym było niezwykle potrzebne. Uczesticzyło w nim ponad 2 tys osób, pracowników naukowych i uczelnianych administracji. 

  Wprawdzie są już na portalu RDN poradniki, dobre wzory recenzowania osiągnięć naukowych, z których można korzystać w toku postępowań, to jednak bezpośredni komentarz do regulacji prawnych jest niezastąpiony. Znaczące bowiem podporządkowanie procedur awansowych normom kodeksu postępowania administracyjnego rodzi więcej wątpliwości i niepokoju niż treść ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. 

Z jednej bowiem strony uczelnie dysponujące w swoich jednostkach uprawnieniami do nadawania stopni naukowych mogą wprowadzać własne regulacje, ale...  , jak zostało to wczoraj wyeksponowane - pod warunkiem uwzględnienia jeszcze tych norm prawa administracyjnego, które dopełniają zobowiązania wynikające z resortowej ustawy.  Czego nie ma w ustawie prawo o szkolnictwie wyższym i nauce oraz w kpa trzeba wzmocnić wewnątrzuczelnianymi normami. 

Innymi słowy, to, co do 30.04.2019 roku było regulowane ustawą o stopniach i tytule naukowym oraz uszczegółowiane odpowiednimi rozporządzeniami ministra nauki i szkolnictwa wyższego, a tylko w niewielkim zakresie podlegało wprost regulacjom kpa, teraz czyni postępowania awansowe jeszcze bardziej administracyjno-prawnymi, chociaż najważniejsza jest ocena stricte naukowa, merytoryczna czyichś osiągnięć. Dotyczy to wszystkich trzech poziomów awansu naukowego, a więc nadawania stopnia doktora, doktora habilitowanego i nominowania do tytułu profesora. 

Jeśli "koniem" nauki miało być rozpoznanie rzeczywistego poziomu osiągnięć naukowych kandydatów do stopnia czy tytułu naukowego, to okazuje się, że "wóz" jest w pewnym stopniu ważniejszy, gdyż w każdej procedurze tkwią różnego rodzaju pułapki czy jak określał to prof. Grzegorz Węgrzyn - "hamulce", czyli jednak administracyjne "lejce".  W szkoleniu powinni zatem wziąć udział wszyscy ci pracownicy szkół wyższych i instytutów naukowych PAN, którzy odpowiadają za nawet najbardziej banalne - jak by się wydawało - czynności, jakimi są np. wysłanie powiadomienia, udostępnienie akt sprawy, zarejestrowanie wniosku itd., itd. 

Kandydat, któremu podmiot doktoryzujący czy habilitujący odmówi nadania stopnia wykorzysta każdy, nawet najbardziej banalny błąd, by złożyć zażalenie/odwołanie od negatywnej dla niego/niej uchwały, co generuje koszty po wielu stronach, ale często bez uzyskania merytorycznej zmiany treści uchwały. Rozczarowanie, żal, wściekłość, gorycz są tymi emocjami, które w nielicznych przypadkach skutkują "zemstą" w stosunku do tych recenzentów, którzy ośmielili się napisać recenzje z negatywną konkluzją. 

Istotnie, zaczynamy zastanawiać się nad tym, co ma rządzić nauką i awansami naukowymi? "Wóz" czy "koń"? 

(źróło ilustracji: paradaopornych.pl - zakupiona przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" dla potrzeb blogera) 

13 marca 2023

Po czyjej jesteś stronie?

 


To banalne pytanie pojawia się najczęściej w sytuacjach konfliktu interesów. Ktoś musi je komuś postawić, żeby wiedzieć, o co toczy się gra. Życie zaś jest nieustanną grą, która jako żywo przypomina „dylemat więźnia”.  

    Można spojrzeć na typ wzajemnych relacji między dyrektorem szkoły a nauczycielem o wysokim poczuciu i potrzebie własnej autonomii jak na pewien rodzaj konfliktu o władzę, o to, kto jest ważniejszy, silniejszy, kto ma rację, jaki jest zakres wolności każdego z nich. W takiej sytuacji obie strony zapominają lub nie biorą pod uwagę strat, jakie się pojawią w ich otoczeniu, a więc w tym przypadku po stronie uczniów. 

Kiedy, na domiar złego, obie strony nie porozumiewają się ze sobą, zaczynają podejmować decyzje, które stają się przysłowiowymi „strzałami zza węgła”. Postrzeganie i ocenianie drugiej strony wyznacza wrogość, jaką wobec niego odczuwają. Zanika gotowość do empatii, brania pod uwagę racji drugiej strony, do kierowania się we wzajemnych relacjach  zasadami moralnymi i gotowość do współczucia. 

Wzajemna i nasilająca się z każdym incydentem antagonizacja stosunków sprawia, że już żadna ze stron nie chce poznawać i rozumieć racji tej przeciwnej, bo ona jej po prostu posiadać nie może. Obie strony zaistniałego między nimi konfliktu albo się nie rozumieją, albo rozumiejąc się, nie są w stanie lub nie chcą uwzględnić w swoich działaniach wzajemnych potrzeb i interesów.

Ktoś musi przegrać, żeby ten drugi mógł wygrać. Psychologowie pytają, jak to się dzieje, że ludzie, którzy dzięki współpracy ze sobą mogliby wzajemnie zyskiwać, wolą razem tracić? Skąd bierze się to nagłe załamanie we wzajemnych relacjach? Czy ktoś w ogóle zastanawia się nad tym, jak taka sytuacja sporu o dominację (moje jest ważniejsze – lepsze - niż twoje) rzutuje na osoby trzecie? 

Czy kogokolwiek obchodzą w takich konfliktach dzieci? Jaki wgląd w toczący się spór mają wszystkie strony? Czyż w takich sytuacjach nie potwierdza się powiedzenie, że dzieci i ryby głosu nie mają, co wolno wojewodzie, to nie tobie … . 

Kiedy dyrektor szkoły zawierał umowę o (współ-)pracy z nauczycielem, coś jemu obiecywał, a może i nawet wzajemnie sobie coś obiecywali. Po jakimś  czasie okazało się, że mają do siebie pretensje, poczucie zawodu, niespełnienia. Dyrektor szkoły, jeśli jest jej właścicielem, jest za nią odpowiedzialny, musi w niej zostać, jak kapitan na tonącym okręcie. 

Nauczyciel, rzecz jasna, w każdej niemalże chwili może odejść, „wyskoczyć za burtę”, by „ratować siebie” (przed złym kapitanem lub niewłaściwymi warunkami na statku). Gra na wzajemne zniszczenie zaczyna się wówczas, kiedy każda ze stron podejmuje działania na rzecz zdrady tej drugiej, choć w istocie także tej trzeciej. Żadna z nich już nie zastanawia się nad tym, że tak, jak w rozpadającym się małżeństwie, rozwód niechybnie prowadzi do strat po stronie dziecka, a więc strony najsłabszej. 

Kiedy zatem nauczyciel postanawia opuścić szkołę, tak naprawdę opuszcza swoich uczniów. Kiedy dyrektor szkoły zdradza swojego nauczyciela, także w jakimś sensie opuszcza swoich podopiecznych, bowiem w jakimś zakresie przyczynił się też do tego, że nauczyciel odchodzi ze szkoły. Co gorsza, obie strony są zadowolone z  osobistej korzyści. To, co czują, myślą i przeżywają dzieci nikogo już tu nie obchodzi, bo one są tu tylko środkiem do realizacji osobistych celów osób wydawałoby się – dorosłych, odpowiedzialnych.    

W świetle teorii gier okazuje się, że samolubny wybór zdrady jest zawsze bardziej nagradzany niż współpraca – niezależnie od tego, co zrobi druga strona - ale jeżeli obaj zdradzą, obaj wyjdą na tym gorzej, niż gdyby ze sobą współpracowali. Dylemat więźnia polega więc na tym, czy zdradzić, czy też współpracować z drugą osobą. 

Szkoły są poniekąd jak więzienia, niezależnie od tego, że nie  we wszystkich jest monitoring, strażnicy, kraty w oknach. Tu nauczyciele są skazani na dyrektora, dyrektor na nauczycieli, a na nich wszystkich uczniowie i ich rodzice. Konflikt między dyrektorem a nauczycielem czy nauczycielem a dyrektorem szkoły  daje impuls zapalny do walki,  która będzie się tak długo toczyć, aż któraś ze stron się nie podda, nie wykrwawi, nie odstąpi, czy nie zejdzie z pola walki.  

Cechą charakterystyczną dla prowadzonej walki przez każdą ze stron konfliktu jest zniszczenie tej drugiej. Zaczyna się zabieganie o sojuszników – innych nauczycieli czy przedstawicieli nadzoru pedagogicznego oraz uczniów lub ich rodziców. Dochodzą w tym procesie emocje, poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, które dodają sił i wiary w zwycięstwo własne lub w porażkę tej drugiej strony. 

„Ja ci pokażę” - zdają się powiadać zwolennicy ostrej konfrontacji. „Obyś sobie skręcił nogę”, oby ci się nie wiodło beze mnie. Każda ze stron zaczyna coraz silniej wierzyć w słuszność swojej postawy. Pojawia się tendencja do autogloryfikacji własnej sytuacji w tym sporze i totalnej destrukcji tej drugiej. Strona przeciwna staje się wcieleniem zła. 

Jeśli ktoś z otoczenia wyraża odmienne na ten temat zdanie, a zarazem jest blisko jednej ze stron sporu okazuje się,  że stara się ich unikać lub unikać rozmów na tematy, które mogą ich dzielić. Zaczyna się wypalanie przestrzeni edukacyjnej. Niektórzy tego nie wytrzymują i jako świadkowie sporu przyjmują postawę ucieczkową (w chorobę, inne obowiązki itp.).  

Mają pretensje o to, że obserwujące to pole walki dzieci nie rozumieją tego, dopytują się o powody nagłej zmiany sytuacji, a przecież szkoła miała być dla nich. Gdyby nie dzieci, które są w wieku obowiązku szkolnego, nie byłoby szkół, a nauczyciele i dyrektorzy nie mieliby miejsc pracy. Dorośli realizują swoje interesy tak naprawdę nie tylko na koszt rodziców ich uczniów, ale i kosztem dzieci i ich rodziców. Po czyjej są zatem stronie?    

 

11 marca 2023

Odszedł nagle znakomity Uczony, pedagog społeczny - profesor Jerzy Modrzewski

 


Trudno będzie nam pogodzić się z nagłą, przedwczesną śmiercią wybitnego Uczonego, pedagoga społecznego, socjologa wychowania poznańskiej szkoły badań nad socjalizacją człowieka. Ponad sześć lat temu radowaliśmy się jubileuszową okolicznością, która była okazją do spotkania z przeszłością i teraźniejszością dokonań naukowych, ale też dydaktycznych i oświatowych profesora Jerzego Modrzewskiego z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. W 2016 roku byliśmy pewni, że Profesor będzie z nami przez wiele jeszcze lat jako mistrz, mentor, recenzent, opiekun młodych kadr akademickich i wrażliwy na wszelkie przejawy życia publicznego obserwator oraz doradca w zakresie koniecznych zmian, korekt, napraw, by ludziom  żyło się lepiej, a szczególnie by młode pokolenie miało szansę na inkulturację w ramach socjalizacji wtórnej, w tym edukacji szkolnej.       

Byłem niezmiernie wdzięczny Redaktorkom i pomysłodawczyniom przygotowania Księgi dla Jubilata, który obchodził siedemdziesiątą rocznicę urodzin. Obecność w tak szacownym gronie uczonych przyjaciół i współpracowników poznańskiego pedagoga społecznego z różnych uczelni w naszym kraju pozwoliła na wyrażenie najwyższego szacunku dla dostojnego Jubilata, którego życie i twórczość naukowa, aktywność społeczna oraz dydaktyczna wpisują się złotymi zgłoskami w pamięć ludzkich serc i wywołują naturalne poczucie zobowiązania do wielopokoleniowej wzajemności w akademickiej trosce o naukową prawdę. 

Uczeni o tak wysokim etosie akademickim stanowią dla kolejnych pokoleń punkt odniesienia nie tylko do humanistycznego zakorzenienia się w nauce, ale i do urzeczywistniania osobistych dążeń, zamiarów, aspiracji i działań na rzecz pedagogiki jako nauki oraz praktyki społecznej. Jeśli można powiedzieć o naukowcu, że jest darem (dla) pedagogiki, uniwersytetu i społeczeństwa, to z pewnością dotyczyło to Jerzego Modrzewskiego, z którym spotkania w salach dydaktycznych, konferencyjnych czy na kartach jego dzieł stanowiły ważną dla formowania się ludzkich charakterów możliwość przebudzenia się z trwania w schematach poznawczych, jednostronności czy nazbyt pospiesznie uznawanych poglądów na temat wychowania i teorii socjalizacji. 

Doskonale pamiętam dylematy, jakimi dzielił się Profesor J. Modrzewski z naszym środowiskiem, kiedy miał za zadanie napisania recenzji wniosku o awans naukowy, który został mu przekazany przez uczelniany czy ogólnokrajowy organ akademicki. Wiedzieliśmy, że każda Jego opinia jest pochodną głębokiego namysłu nad dostrzeżeniem wszelkich racji (ZA i PRZECIW), by odpowiednio je ważąc mógł podjąć optymalną decyzję. Był zatem nie tylko znakomitym uczonym w przedmiocie własnych badań naukowych, ale także wzorem   refleksyjnego i odpowiedzialnego naukoznawcy. 

Jedną z recenzji poprzedził niezwykle ważną analizą dylematów, z jakimi musi poradzić sobie każdy recenzent: 

Osoby kandydujące do uzyskania stopnia naukowego doktora habilitowanego ujawniają w zasadzie trojakiego rodzaju biografie:

1)po ukończeniu studiów „terminują” u mistrza, z którym się identyfikują, dzieląc czas na: pozyskiwanie i rozwijanie swoich kompetencji intelektualnych pozostając w stałej konfrontacji z naukowym środowiskiem akademickim, oraz na ich permanentne doskonalenie i weryfikację w procesie edukacji młodzieży akademickiej;

2)po ukończeniu studiów podejmują stosowną do uzyskanych kwalifikacji praktykę zawodową nie zaniedbując doskonalenia swoich kompetencji intelektualnych – pozostając w rozmaitych mniej lub bardziej trwałych kontaktach z sytuacyjnie pojawiającymi się w ich biografii intelektualnymi mentorami – co może skutkować zrodzeniem się nadziei i aspiracji na podjęcie przez nich roli usamodzielniającego się nauczyciela akademickiego;

3)po ukończeniu studiów angażują się w rozmaite formy aktywności zawodowej, politycznej, administracyjnej czy organizatorskiej w tych obszarach kultury i praktyki społecznej, w których pojawiają się możliwości awansu naukowego i z nich korzystają po rzeczywistym bądź pozorowanym spełnieniu formalnych i merytorycznych wymogów owego awansu.  

Profesor zawsze konfrontował jakość dorobku naukowego ze standardami nauk społecznych, ale także z wymaganiami formalno-prawnymi, jakie określał resort nauki i szkolnictwa wyższego. Nie zawsze były one i nadal nie są ze sobą zgodne, toteż recenzenci muszą sami radzić sobie z szeregiem problemów, które są pochodną wielu aporii. Profesor dzielił się swoimi wątpliwościami i opinią, które w pewnym stopniu stanowią dla całego środowiska akademickiego ważne przesłanie, dlatego je przywołam w tym miejscu:

        Z oceną dorobku naukowego kandydatów aspirujących do stopnia naukowego a terminujących u swoich uznanych w środowiskach akademickich mistrzów nie ma w zasadzie problemu. Ich dorobek naukowy jest permanentnie oceniany, konfrontowany i doskonalony sytuując się w przedmiocie uprawianej przez mistrza i kandydata dyscyplinie naukowej. Uwzględnia on jej dotychczasowe osiągnięcia, stan teoretycznego i empirycznego zaawansowania, standardy metodologiczne i potrzeby praktyki, zwłaszcza jeśli dyscyplina wyrosła z doświadczenia praktycznego i orientuje się głównie ku rozwiązywaniu tego rodzaju problemów.

        Z oceną dorobku naukowego kandydatów wpierw zyskujących doświadczenia praktyczne i podejmujących wysiłki w kierunku racjonalizacji  i  eksplikacji owej praktyki a także bądź przede wszystkim jej optymalizacji tak czy inaczej uzasadnionej jest już pewien istotny kłopot.  Dotyczy on jakości publikowanych przez takie osoby tekstów, którym czasami przydaje się identyfikację – naukowych. Są one nierzadko publikowane w czasopismach i drukach zwartych etykietowanych jako naukowe i często są tak kwalifikowane formalnie – mimo iż nie spełniają ich standardów teoretycznych i metodologicznych.

         Z tego rodzaju problemem mamy zwłaszcza do czynienia wówczas, gdy ich treści pozostają w luźnym a nawet opacznym związku ze stanem teorii i jej empirycznej weryfikacji w dyscyplinie, z którą autor się identyfikuje.  Wśród ich niedostatków znajdujemy najczęściej takie, które wynikają z niezbyt systematycznej, spontanicznie kształtowanej i stąd ułomnej merytorycznie erudycji a przede wszystkim z praktyką dość dowolnego stosowania wymogów metodologicznych podjętych i referowanych w nich efektów własnych przedsięwzięć badawczych. Odrębną kwestią jest w takim przypadku ocena walorów praktycznych owych tekstów, które mogą i spełniają wymóg formy upowszechniania wiedzy np. z zakresu tych dyscyplin naukowych, które  interesują się konstrukcją prakseologii danej dziedziny praktyki społecznej (np. oświatowej). 

         O kryteriach oceny  dorobku naukowego  trzeciej kategorii kandydatów do stopnia naukowego doktora habilitowanego w zasadzie się nie dyskutuje – pozostają one zbyt często w sferze działań tajemnych kręgów wzajemnie się wspierających, posiadających władzę zawłaszczania obszaru praktyki awansowania naukowego bez konieczności czy potrzeby jej uzasadniania. Zdarza się – wcale nierzadko, że są one – takie osoby - niezwykle skuteczne w wynajdywaniu i stosowaniu taktyk i strategii obchodzenia merytorycznych (a nie formalnych) wymogów awansowania w hierarchii stopni i tytułu naukowego.    


Odszedł wybitny kontynuator tradycji socjologizmu pedagogicznego, który nasycał polską pedagogikę własną myślą, wzmacniając teoretyczne podstawy i status wiedzy naukowej. Stworzył bowiem swoimi oryginalnymi studiami autonomiczny, a zarazem interdyscyplinarny system wiedzy o modelowaniu szeroko pojętego wychowania niezależnie od zmieniającego się wokół nas codziennego świata życia. Tego typu badania podstawowe najlepiej służą rozwojowi pedagogiki (nie tylko pedagogiki społecznej) oraz konceptualizacji w polu jej zainteresowań poznawczych badań empirycznych dociekających środowiskowych uwarunkowań socjalizacji i inkulturacji jednostek. 

Rozprawy prof. Jerzego Modrzejewskiego będą zatem nadal wzmacniać potrzebę prowadzenia dalszych badań naukowych, by dzięki stosowanym paradygmatom optymalizować szanse życiowe dzieci i młodzieży. Konieczne jest bowiem uwzględnienie w diagnozach warunków rodzinnych, środowiskowych, ustrojowych i cywilizacyjnych. Wielkopolski Pedagog uzasadniał w swoich publikacjach funkcjonowanie człowieka w rzeczywistości instytucjonalnej i środowiskowej w zróżnicowanych rolach społecznych (przedmiotowo i/lub podmiotowo) jako poddawanego m.in. napięciom poznawczym, ekonomicznym, kulturowym czy politycznym i współtworzącego zarazem formy jego bycia człowiekiem. Dostrzegał relacje międzyludzkie, które w różnym stopniu i zakresie sprzyjają partycypacji osoby w życiu społecznym.

Jestem pewien, że ostatnie lata życia i twórczości naukowej Profesora były wypełnione osobistą satysfakcją z własnych dokonań oraz sukcesów wypromowanych kadr naukowych, owocowały poczuciem zasłużonego szczęścia oraz czyniły je wartościowym w przeżywaniu zachodzących zmian i doświadczaniu spełnienia własnych planów i marzeń. Pozostanie z nami w pamięci, w naszych sercach, ale przede wszystkim w naszych bibliotekach, zbiorach ważnych, ponadczasowych dzieł, które są inspiracją do dalszych badań naukowych kolejnych generacji.  

Łączę się w bólu z rodziną, współpracownikami, uczniami/studentami i wszystkimi tymi, którzy równie wysoko cenili Osobę zmarłego humanisty, nauczyciela nauczycieli i społecznika.