02 marca 2021

Tak to było

 


Rację miał prof. Zbigniew Kwieciński pisząc w 1994 r., że Polacy nie byli przygotowani do podjęcia nowych wyzwań, do obywatelskiego, oddolnego, samodzielnego, a wolnego od sterowania przez władze polityczne, który byłby w dużej mierze zaangażowany w tworzenie nowego ładu gospodarczego i demokratycznego naszego kraju. Stali się oni zatem ofiarami przemian, których w większości nie rozumieli i nie akceptowali. 

W świetle jego diagnoz stan wykształcenia Polaków na pograniczu dwóch ustrojów cechowały: (…) fragmentaryzacja rozumu przez przestarzałe ale rozrosłe „przedmioty nauczania”, ciasnota horyzontów humanistycznych, wąskie profile wczesnego przygotowania zawodowego, nie pozwalającego obecnie elastycznie zachowywać się na kształtującym się rynku pracy, niedobór kompetencji komunikacyjnych i informatycznych, brak systemu instytucji ustawicznego kształcenia, wielkie zróżnicowanie w poziomie funkcjonowania szkół, ogromne strefy ubóstwa kulturowego, w tym funkcjonalnego analfabetyzmu w sytuacji, gdy liberałowie i zwolennicy wolnej gry rynkowej skłonni są odrzucać zasadę równych szans w oświacie [Mimikra czy sternik? Dramat pedagogiki w sytuacji przesilenia formacyjnego w: Tożsamość pedagogiki, red. Henryka Kwiatkowska, Warszawa: Polskie Towarzystwo Pedagogiczne 1994, s. 15].

W 1993 r. także prof. socjologii - Jan Szczepański pisał o tym, jak rozczarowania obywateli wobec kryzysów w oświacie przekładały się na powody uruchamianych przez nauczycieli protestów, rezolucji, gróźb, żądań, apeli i niekończących się negocjacji związkowców z władzami. Ideologia opozycyjna przewidywała, że po obaleniu ustroju realnego socjalizmu powstanie Rzeczpospolita samorządna, w której władza przejdzie w ręce elit lokalnych, demokratycznie wybranych. Spodziewano się także, że eliminacja instytucji państwa socjalistycznego i eliminacja władzy PZPR ustabilizuje ustrój, w którym sprawiedliwość społeczna zostanie zapewniona przez realizację zasad chrześcijańskich oraz zasad wypracowanych przez ideologów demokratycznych ruchów ludowych. 

Tymczasem wielka transformacja zmieniająca realny socjalizm w kapitalizm i demokrację parlamentarną przyniosła obok zmian pożądanych także władzę szybko się odradzających elit posiadania, stworzyła warunki dorabiania się działaniami przestępczymi bądź wykorzystującymi luki w prawie, jak przemyt, oszustwa bankowe, nadużycia władzy politycznej dla przyznawania dotacji, itp. Ta moralna dzikość powstającego kapitalizmu została odczytana przez nauczycieli jako zdrada ideałów, o które walczyli [Szkoła jest niezniszczalna, Polityka 1993 nr 5, s. s. IV].  

Satysfakcję mieli głównie ci nauczyciele, którzy dostrzegli dla siebie i swoich podopiecznych ogromną szansę na działanie w wolności i doświadczanie jej skutków, prowadząc szkoły czy klasy autorskie, tworząc autorskie programy i podręczniki do kształcenia czy angażując się w aktywizujące uczniów metody kształcenia. Takich klas autorskich powstało w całym kraju w szkolnictwie publicznym ok.10 tys. (do 1995 r.) . 

W Polsce działały równolegle dwa, silne ruchy akademickiego wsparcia dla kreatywnych nauczycieli - Danuta Nakoneczna powołała do życia Towarzystwo Szkół Twórczych, które wspierało nauczycieli liceów ogólnokształcących, w Łodzi zaś powołaliśmy dla szkolnictwa podstawowego Polskie Stowarzyszenie Szkoła dla Dziecka, w którym najbardziej aktywnymi byli nauczyciele przedszkolni i edukacji początkowej.   

Szansy demokratyzowania oświaty upatrywaliśmy głównie w przenikaniu do szkół publicznych odmiennych od dotychczasowych celów, treści oraz metod nauczania i wychowania, poszerzaniu sfery szkolnictwa niepaństwowego  czy zmian ustroju szkolnego (np. odstąpienie od prosowieckiej reformy oświaty, zmiana Karty Nauczyciela, Ustawy o Systemie Oświaty itp.). Domagaliśmy się, by szkoły mogły rzeczywiście służyć dobru dziecka, by zostały uwolnione od konieczności realizacji doraźnych dyrektyw władz oświatowych, na rzecz utrzymania i wspierania przez władze oświatowe ruchu szkół i klas autorskich oraz szeroko pojmowanej podmiotowość nauczycieli. 

Niestety, w 1993 r. doszło do upadku rządów solidarnościowych i powrotu na scenę polityczną formacji postlewicowych, postsocjalistycznych (SLD i PSL) wspomaganych przez cyniczną politykę antydemokratyczną i antynauczycielską Związku Nauczycielstwa Polskiego. To środowisko partyjno-związkowej "koalicji" sukcesywnie odwracało proces przemian demokratycznych i wolnościowych w polskiej oświacie. Dzisiaj wylewa "krokodyle łzy"... , ale trzeba dodać, że także NSZZ "Solidarność" dokończył destrukcji polskiego szkolnictwa i niszczenia autonomii nauczycielstwa polskiego. Łzy działaczy tego pseudosolidarnościowego związku były jednak łzami radości z korzyści, jakie czerpała i czerpie nomenklatura także tego związku.       

 









01 marca 2021

Co stało się z etyką solidarności?

 



Zaczynam od cytatu z 1981 r.: 

Etyka solidarności rodziła się w przedziwnym krajobrazie. Dobrze pamiętam dzień, w którym powstał jej pierwszy rozdział. Było to jeszcze przed pierwszą legalizacją "Solidarności", w pogodny dzień październikowy, rano. Na Wawelu zjawili się przywódcy "Solidarności" z Lechem Wałęsą na czele, by uczestniczyć we Mszy św. , którą odprawiał ks. prałat Stanisław Czartoryski, potomek słynnego rodu. Usiedli przed konfesją Św. Stanisława, biskupa krakowskiego i męczennika. Siedzieli wciśnięci między sarkofagi polskich królów, jakby chcieli wziąć w siebie część ich wielkości. 

Byliśmy pełni niepokoju. Był to przecież dopiero 1980 rok. Ale w głębi duszy każdy czuł: tym razem musi się udać. Gdy zaniosłem tekst kazania do redakcji "Tygodnika Powszechnego", red. Mieczysław Pszon powiedział: "pisz dalej". Gdy inni strajkowali, manifestowali, kłócili się o należne im prawa... ja pisałem. Tak z tygodnia na tydzień rodziła się niniejsza książeczka. Gdy jesienią roku 1981 zaczęła się druga tura Zjazdu "Solidarności", książeczka znalazła się w rękach delegatów" [J. Tischner, Etyka solidarności, 1981]. 

 Dzisiaj, po czterdziestu latach od tych wydarzeń - inny jest Wawel, inne są msze św., inni rzekomi założyciele i przywódcy "Solidarności", inne niepokoje, inni biskupi modlący się już nie między sarkofagami królów,  inni kłócący się o należna im prawa.... . 

A co WY piszecie? O czym piszecie? Komu i czemu służycie? Co się stało z polską licencją na etykę solidarności? Jak to jest możliwe, że przemeblowano WAM głowy, skonfiskowano godność? Jak mogli hierarchowie Kościoła katolickiego dopuścić do niszczenia wielkiego dorobku swoich poprzedników, dziedzictwa Kardynała Tysiąclecia - Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II w walce o wolność polskiego państwa, narodu, społeczeństwa, o godność dzieci i obywateli?  

Ks prof. Józef Tischner dopisał na początku lat 90. XX w. do "Etyki solidarności" drugą część pt. ""Homo sovieticus" (Krakó: Znak 1992), odsłaniając nie tylko istotę syndromu sowczłowieka w naszym społeczeństwie, w tym także w jego warstwach władzy. 

Niezwykle trafnie ujął w niej naznaczenie każdego Polaka ideologiczną doktryną komunizmu, pisząc metaforycznie: Płynęliśmy wszyscy i każdy czuje się zamoczony. Jeden mniej, drugi więcej. Mimo że nie istnieje idealne wcielenie „sowczłowieka”, możemy zarysować jego idealny obraz i pytać, na ile jesteśmy doń podobni [tamże, s. 125].

Naznaczany zniewalaniem w edukacji, pracy oraz pozbawiany przez władze wolności i godności naród doświadczał krzywd, poniżenia i utraty kontaktu z państwami demokracji zachodniej.  Komunizujący totalitaryzm legitymizował totalitarną, autorytarną edukację, która przenikała z materią ideologii marksistowsko-leninowskiej, monistycznej, ortodoksyjnej do wszystkich sfer życia społecznego. 

Potwierdza się teza pedagoga humanistycznego nurtu okresu II RP - Janusza Korczaka, że żaden nauczyciel i wychowawca nie może obdarzyć dzieci wolnością, skoro sam jest zniewolony. Nadzieję i godność przywracał swoją myślą Tischner pisząc: 

Po pożegnaniu z komunizmem człowiek wita się z samym sobą. Uświadamia sobie swą wolność. Wybiera ją jako podstawową wartość, od której może zacząć się etyka. (…) Jako podmiot praw i obowiązków, jest odpowiedzialny za siebie. Nie jest niewolnikiem. Dopiero teraz może zdecydować, komu będzie służył, ale już nie jako niewolnik, lecz jako wolny    [tamże]. 



Nie sądzę, że pożegnaliśmy się z komunizmem. Nie rozstaliśmy się z destrukcją kodu moralnego w państwie, także w oświacie i nauce. 

28 lutego 2021

Ile jest nauki w naukowych czasopismach?

 



Poświęciłem czas na analizę zestawienia wykazu czasopism punktowanych, które podpisał - a także w którym dopisał niektóre periodyki - minister Przemysław Czarnek. Imponująca. 

PEDAGOGIKA  przypisana do 1703 czasopism naukowych.  Niech nikt nie mówi, że nie ma możliwości publikowania swoich rozpraw naukowych. Wiele czasopism ma tak szeroki profil naukowy, że pedagogika mieści się niemal w większości z całego zbioru. To oznacza, że jesteśmy dyscypliną naukową o niezwykle szerokich horyzontach, daleko możliwej implementacji idei do praktyki. 

Pedagogika jest bowiem w czasopismach otwartych na inżynierię biomedyczną, nauki farmaceutyczne,  architekturę i urbanistykę, ekonomię i finanse, nauki o kulturze i religii, archeologię, filozofię, nauki socjologiczne, psychologię, nauki o zdrowiu, nauki o kulturze fizycznej, nauki medyczne, nauki o komunikacji społecznej i mediach, nauki prawne, nauki o zarządzaniu i jakości, prawo kanoniczne, geografię ekonomiczno-społeczną i gospodarkę przestrzenną, językoznawstwo, informatykę techniczną i telekomunikację, nauki o polityce i administracji, nauki o sztuce, literaturoznawstwo, historię, nauki o bezpieczeństwie, nauki biologiczne, nauki... . WOW. 

Wszędzie mogą publikować teksty z pedagogiki zgodnie z retoryką Lecha Wałęsy - Nie chcę publikować, ale muszę albo redakcja jest ZA a nawet PRZECIW.    

Sięgając do ministerialnego, bo pozanaukowo stworzonego wykazu czasopism naukowych, zaczynamy zastanawiać się, w którym z nich nasz artykuł powinien (o ile mógłby) zostać opublikowany? 

Periodyków dla pedagogów o najwyższej punktacji, a więc liczącej się w administrowaniu finansami w szkolnictwie wyższym (w tym premiami), jest niewiele. Czasopism dla pedagogiki jest:

200 pkt. -  46 

140 pkt., - 104  

100 pkt. -  208 

Tu  listę należy zamknąć. Wszystko, co poniżej, naukowe już nie jest.   

Łącznie zatem na 1703 periodyków, cenione będą artykuły wydane w co najmniej jednym z 358 czasopism. Mamy wybór? Mamy. Tyle tylko, że te czasopisma nie są wydawane w Polsce, ale poza granicami kraju, w różnych krajach Europy, a nawet szerzej, bo zachodniego świata.      

Cóż pozostaje tym naukowcom, którzy nie odnajdą w tym wykazie i powyższej skali pisma, które odpowiadałoby ich problematyce badawczej, osiągnięciom naukowym, ale i wymaganiom redakcyjnym wydawców? Muszą doskonalić swój warsztat pisarski, opanować strukturę i dobór treści w sposób odpowiadający redakcji wybranego periodyku i liczyć na szczęście, na miejsce w danym woluminie, na termin wydania, na fakturę itp.

Są jeszcze czasopisma naukowe ponoć mniej naukowe. Przypomina to trochę dociekanie, ile jest cukru w cukrze? Profesor Hubert Izdebski wydał nawet książkę pod tytułem "Ile jest nauki w nauce?"

Oczywiście, w czasopismach niżej punktowanych ponoć nauki jest mniej. Tak wiec mamy periodyki za: 70 pkt. ,  40 pkt. i 20 pkt. oraz pozostałe, których nie wymienia się nawet z nazwy, bo i po co, skoro są nienaukowe - zdaniem urzędników resortu oraz KEN.     

Trudno, żeby minister P. Czarnek wraz z uległą mu i pozorujący jakościową analizę naukowości czasopism naukowych Komitet Ewaluacji Nauki przyznał wszystkim po 200 punktów. Mowy nie ma. Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Redakcyjnej zlitował się nad polskimi naukowcami, przypisując np. czasopiśmienniczej pedagogice następujący poziom nauki w nauce:

70 pkt - 296  

40 pkt. - 319 

20 pkt.  - 720

Gdyby tylko analizować te dane statystycznie, to widać, że proporcje są wyraźnie pseudonaukowe. Co to oznacza? Nie mniej, nie więcej, tylko ręczne, polityczne, bywa, że i interesowne sterowanie całą punktacją. 

Dyskusję na temat aspektów prawnych tego przedsięwzięcia, kulturowych, narodowych, światopoglądowych, osobistych tego procederu pozostawiam tym, którym chce się walczyć z wiatrakami interesowności władzy.  

Uczymy młode pokolenie, że jak znajmy zostanie  kiedyś ministrem czy wiceministrem (kazus b.wiceministra Szumowskiego), to "załatwi" 200 pkt czasopismu, które ktoś będzie wydawać lub w którym będzie chciał publikować. Nie o naukę tu chodzi. Wszyscy już to wiedzą, nie od dziś.