01 grudnia 2017

O naruszaniu etosu akademickiego - z pominięciem MNiSW


















Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego podjęła w czasie swoich październikowych obrad problem, który od wielu lat był jedynie przedmiotem obrad konferencji pedagogów, socjologów, komitetów naukowych PAN czy innych gremiów akademickich. Rzecz dotyczy pogłębiającego się zjawiska poważnego naruszania etosu akademickiego przez różne podmioty.

Wreszcie podjęta została Uchwała nr 465 /2017 Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 12 października 2017 r. w sprawie naruszania etosu akademickiego
czwartek, 19 października 2017. Jak każde tego typu stanowisko, które nie dotyczy wprost obowiązujących regulacji prawnych, tylko społeczno-obyczajowych i kulturowych, może być odnotowane jako jeszcze jeden sygnał niepokojących zdarzeń, postaw czy zachowań w środowiskach akademickich.

Odnotowuję z tej uchwały kilka ważnych akapitów (podkreśl. - BŚ):

Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyraża zaniepokojenie przypadkami, które mogą być świadectwem erozji etosu akademickiego w niektórych instytucjach naszego środowiska. Rada apeluje do rektorów i senatów, dziekanów i rad wydziałów, dyrektorów instytutów i innych przełożonych pracowników, do wszystkich innych gremiów w sektorze nauki i szkolnictwa wyższego o przestrzeganie zasady ograniczonego zaufania i bezwzględne stygmatyzowanie podmiotów, gremiów bądź osób naruszających etos akademicki w celu uzyskania nieuprawnionych lub nieuzasadnionych korzyści.

W szczególności Rada zwraca uwagę na jakość wniosków o uzyskanie uprawnień do nadawania stopni naukowych i tytułu, merytoryczne kryteria wyboru recenzentów i członków komisji doktorskich lub habilitacyjnych, opinii o postępach w pracach naukowych, prawdziwość informacji we wnioskach o różnego rodzaju stypendia, zwłaszcza gdy nie dotyczą cech mierzalnych. (..)

Etos akademicki nie sprowadza się tylko do respektowania prawa i specyficznych regulacji wewnętrznych uczelni. Spoiwem formalnych i nieformalnych zasad i praktyk koniecznych dla kształtowania i utrzymania etosu akademickiego są dobre obyczaje w nauce i kształceniu.

Podstawową wartością etosu akademickiego jest prawda. Uczelnie powołane są głównie po to, by jej poszukiwać, a wyniki tych poszukiwań rzetelnie dokumentować, przygotowywać przyszłych absolwentów do odpowiedzialnego pełnienia funkcji publicznych i zawodowych w demokratycznym państwie, a także wspomagać ich rozwój intelektualny i moralny.


Niestety, Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie publikuje żadnego raportu, własnej analizy czy nawet protokołu z dyskusji, które stały się podstawą do przyjęcia powyższej Uchwały. Dobrze, że ona zaistniała, bo to oznacza, że profesorowie i młoda kadra pomocnicza reprezentujący wszystkie typy uczelni wyższych w naszym kraju mają świadomość upadku etosu także we własnych uczelniach, a nie tylko tych, które aplikują do tego gremium o uzyskanie poparcia dla konkretnych wniosków czy rozwiązań.

Po raz kolejny jesteśmy świadomi tego, że Rada Główna unika - jak diabeł święconej wody - naruszania etosu przez niektórych pracowników i przedstawicieli władz resortu, którym służy swoimi opiniami. Szkoda, że członkowie Rady Głównej nie odnotowali w swojej uchwale upadku etosu w środowisku Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN dawał temu wielokrotnie wyraz, kiedy przez 8 lat walczył z "turystyką habilitacyjną " Polaków na Słowację. Nie byłaby ona możliwa, gdyby władze tego resortu szybciej, skuteczniej i adekwatnie do narastającego upadku reagowały także w stosunku do własnych urzędników. To właśnie w departamentach MNiSW część pseudonaukowców otrzymywała zaświadczenia legitymizujące uzyskanie przez nich dyplomów w dyscyplinie, z której de facto nie uzyskali na Słowacji habilitacji.

Nikt nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji, a sprawa nadużycia ministerialnego stanowiska dla poświadczenia nieprawdy powinna skończyć się wszczęciem postępowania prokuratorskiego. Wszyscy ministrowie PO i PSL kryli wystawianie dokumentów poświadczających nieprawdę! Nadal ci urzędnicy pracują w MNiSW zapewne niezadowoleni z faktu, że minister Jarosław Gowin zablokował ścieżkę słowackich "karier".

Tymczasem w Uchwale stwierdza się także:

W tych warunkach wzrasta ryzyko potwierdzania dokumentów bądź pism zawierających nierzetelne, niepełne lub nawet nieprawdziwe argumenty, dane, informacje itp. Ryzyko to jest tym większe im słabszy jest - w danym środowisku - etos akademicki, w tym poszanowanie zasad poszukiwania prawdy i obiektywizmu oceny opartego o merytoryczne kryteria.

W opinii Rady bezkompromisowe traktowanie przejawów naruszania etosu akademickiego jest niezbędnym warunkiem wyplenienia postaw i zachowań, które mogą kształtować szkodliwy wizerunek naszego środowiska.


Tu nie chodzi o kształtowanie wizerunku - szanowna Rado - ale o niszczenie etosu, nauki i kultury! Nikogo wizerunek nie obchodzi, bo ten jest fałszowany przez propagandę, "zamiatanie spraw pod dywan", wykorzystywanie procedur demokratycznych do nominowania osób niegodnych do pełnienia kierowniczych i wizerunkowych ról w uniwersytetach! Rektorzy stracili poczucie znaczenia powyższego etosu, skoro w kolejnej kadencji nie reagują we własnych uczelniach na jego niszczenie.

Rada Główna przyjęła uchwałę, która nie trafiła do świadomości społecznej, kadr kierowniczych uczelni państwowych oraz MNiSW, więc "...karawana jedzie dalej ... " a profesorowie mają "czyste" sumienia.

30 listopada 2017

Nauczycielskie rady


Rady pedagogiczne w szkołach nie zmieniły swojego statusu od czasów PRL. Nadal są pseudodemokratycznym organem w publicznych placówkach oświatowych. To dowód na to, jak bardzo środowisko oświatowe zlekceważyło w latach 1989-2017 istotę samorządności podtrzymując pozoranctwo i w jakiejś mierze doświadczając skutków tych rozwiązań. Rada pedagogiczna nie jest żadnym organem samorządności nauczycielskiej w szkołach. To sterowana społeczność pracowników, którą może dowolnie manipulować dyrekcja szkoły.

Właśnie dlatego w szkolnictwie mamy do czynienia z reprodukcją autorytaryzmu w relacjach między dyrekcją części szkół a nauczycielami. Forma prawna usytuowania rady pedagogicznej w szkołach jako podrzędnej nadzorowi pedagogicznemu kompromituje nauczycielskie środowiska w naszym kraju sprzyjając ich obezwładnianiu i przedmiotowemu traktowaniu przez ów nadzór. To tak, jakby marszałkiem Sejmu miał być premier rządu.

Nauczyciele nie mogą być przykładem dla młodzieży szkolnej, skoro sami są zniewoleni i nic z tym od kilkudziesięciu lat nie uczynili. Jak byli ptaszkami w klatce (wprawdzie nie złotej, bo ta to jest z aluminium), tak dalej w niej są i ćwierkają tak, jak każe im pracodawca.

Nauczyciele szkół publicznych mają dość przelewania z próżnego w puste. Od początku roku szkolnego mają kilka razy w miesiącu posiedzenia rad pedagogicznych, które zamieniają się w partyjne operatywki. Niektórzy mają dość tak instrumentalnego ich traktowania przez dyrekcje szkół, szczególnie wówczas, kiedy muszą te nasiadówki protokołować. A jest co stenografować, skoro trwają po kilka godzin.

Posłowie mają lepiej. Mogą na obrady Sejmu nie przyjść. Nie muszą uczestniczyć w obradach Parlamentu. Nie ma to znaczenia, projekt jakiej i czyjej ustawy jest przedmiotem debat. Coraz częściej widać, że nie ma albo 3/4 posłów, albo 1/2 z prawej czy lewej strony, a i po środku rzędy są przerzedzone.

Dlaczego zatem nauczyciele mają siedzieć na radach pedagogicznych? Niech wzorem posłów wchodzą, posłuchają i jak im się nie chce, to niech idą do domu, albo do baru. W dobie elektronicznych dzienników dyrekcja szkół może przekazywać komunikaty, zobowiązania, rady lub samokształceniowe materiały pocztą elektroniczną. Dlaczego nauczyciele mogą porozumiewać się z rodzicami uczniów mejlami, a dyrekcja z nimi już nie?

29 listopada 2017

SZKOŁA LABORATORIUM Aleksandra Nalaskowskiego - przedświątecznym rarytasem dla pedagogów


Właśnie dowiedziałem się o wydaniu przez Ośrodek Rozwoju Edukacji w Warszawie i Oficynę Wydawniczą "Impuls" w Krakowie recenzowanego przeze mnie przed kilku miesiącami maszynopisu wyjątkowego dzieła Aleksandra Nalaskowskiego pt. „SZKOŁA LABORATORIUM. OD DZIAŁAŃ AUTORSKICH DO PEDAGOGII ŹRÓDEŁ”. Autor sprawił ogromną radość wszystkim pedagogom, którzy mają ambicje, są odważni, kreatywni i z pasją traktują naukę oraz edukację.

Nie jest łatwo pisać o własnej szkole, o tym, co było w niej kluczowe, jej dominantą, by - będąc kreatorem bieżących działań pedagogicznych i rozwiązań wpisujących się w tradycję placówki - opisać to inaczej niż kronikarze, reportażyści czy przygodni lub zwiedzający szkołę refleksyjni obserwatorzy. Aleksander Nalaskowski należy do grona najwybitniejszych przedstawicieli pedagogiki szkolnej, pedagogiki współczesnych reform edukacyjnych, pedagogiki twórczości, które współtworzył mistrzostwem własnej kultury wszechstronnie wykształconego Uczonego, korzystającego z innych nauk w sposób dla większości wciąż wyjątkowy.

Autorowi nie zależy w przypadku kolejnej z jego rozpraw na deskrypcji, prostym opisie, rekonstrukcji szkolnych doświadczeń, gdyż w ten sposób nie moglibyśmy jako czytelnicy dotrzeć do egzystencjalnego rdzenia procesów socjalizacyjnych, wychowawczych, dydaktycznych a nawet organizacyjno-opiekuńczych. Konieczne jest przecież w tym celu wykorzystanie naukowych kryteriów, kulturowych kodów do wyrażenia znaczeń, jakie można odczytać w pozostałych w pamięci i materialnych świadectwach ślady dokonań.

Jak sam o tym pisze we „Wstępie”:

Dlaczego tę książkę napisałem? Bo tylko ja znam i jeszcze pamiętam wszelkie, nawet drobne szczegóły w niej przedstawione. Życie obdarzyło mnie bowiem zupełnie niezwykłą pamięcią, która pomogła uczyć się języków obcych, zapamiętać szczegóły przeczytanych książek, uniknąć sporządzania fiszek, ale też zaśmieca mózg wieloma detalami, których zupełnie nie warto pamiętać.

W książce nie ma niepotrzebnych stron, akapitów czy zdań. Czytając ją od samego początku jesteśmy wprowadzani w świat, który wyda się większości czymś niemożliwym, bajecznym, a może i mistycznym. To nie jest książka tylko o wieloletnim eksperymencie pedagogicznym w najbardziej rzetelnym tego słowa znaczeniu, o Szkole Laboratorium.

Nie jest to też autobiograficzna rozprawa, aczkolwiek odczytuję z treści, jak głęboko wpisana jest w nią osobowość A. Nalaskowskiego, jego znakomita pamięć do szczegółów, ale dotyczących spraw, których nie jest w stanie objąć niczyja zdolność do obserwacji czy wrażliwość. Profesor sam jest narzędziem poznania i twórcą własnych metod badawczych, które synergicznie skutkują pięknem literackiego języka, wciągającą w wir myśli i skojarzeń narracją oraz etnograficzną sztuką opisu szkolnego świata.

Nareszcie współczesna pedagogika polska ma swojego Celestyna Freineta czy Aleksandra S. Neilla. Przygotowujący się do nauczycielskiego zawodu młodzi ludzie powinni wreszcie przeczytać, że Polacy nie gęsi, i nie tylko swój język mają, ale także twórcę oryginalnej, niepowtarzalnej w świecie Szkoły Laboratorium. Nie chodzi także o to, że ta Szkoła musi być z tego powodu przez kogokolwiek replikowana, gdyż nie jest to w ogóle możliwe.

Książka umożliwia poznanie wreszcie rodzimej wersji edukacyjnego dokonania, którego rozwiązania organizacyjne, programowe, metodyczne i personalne są zdecydowanie inne, bogatsze duchowo, aksjologicznie i pedagogicznie od omawianych w czasie studiów szkół powyżej wymienionych twórców czy innych modeli alternatywnego szkolnictwa. Jest to książka także o pedagogice i tym, czego powinni zazdrościć nam przedstawiciele innych nauk humanistycznych i społecznych. Mam tu na myśli obecną u nielicznych autorów zdolność do naukowej transgresji, a więc wykorzystywania wiedzy innych nauk do jeszcze głębszego dociekania istoty edukacyjnych fenomenów. Jak pisze A. Nalaskowski:

(…) fakt podjęcia problematyki szkoły nie oznacza jednocześnie, że książka jest z pedagogiki. Bo oto, opisuję sposób konstruowania zespołu i kierowania nim, a to wszak zakres cybernetyki, opisuję kwestie organizacji i zarządzania (także finansowego) instytucją, a to jako żywo nauki ekonomiczne i nauki o zarządzaniu, opisuję metody komunikowania się wewnątrzgrupowego, a to nauki o komunikacji społecznej, dokonuję charakterystyki pewnej społeczności, a to wszak socjologia.

Młodzi naukowcy powinni uczyć się z tej monografii warsztatu badacza, etnopedagoga, by znaleźć – tak jak On - własną drogę do realizacji najwyższych wartości w nauce z zachowaniem własnej suwerenności, troski o prawdę, z poszanowaniem godności podmiotów edukacyjnego procesu, głębią uczciwości, autentycznym zaangażowaniem i wysoką kulturą. Książka jest także częścią historii polskich zmian oświatowych, rejestrem społeczno-politycznych kontekstów, uwarunkowań pedagogicznych intencji i możliwości działania.

Nie ma lepszego podręcznika pedagogiki szkolnej, jak ten, który został napisany nie tylko myślą, racjonalną refleksją, wspomnieniem, ale także osobistą „krwią” Uczonego-pedagoga-wychowawcy elit w zbójeckim świecie - jak to określał w swoich studiach krytycznych z socjologii edukacji prof. Zbigniew Kwieciński. Recenzowana przeze mnie książka jest interdyscyplinarnie zrekonstruowanym „archiwum” Szkoły Laboratorium. Może stać się dzięki temu wyzwaniem dla nowych pokoleń badaczy w naukach społecznych. Aleksander Nalaskowski umieścił bardzo wysoko poprzeczkę innowatyki pedagogicznej.

Nie po raz pierwszy, i nie tylko w tym zakresie toruński pedagog udowodnił, że można i warto tworzyć coś niepowtarzalnego, a zarazem generującego rozwój nauk pedagogicznych. Wydanie tej książki stanie się na kolejne lata dziełem promującym polską myśl pedagogiczną i dokonania nauczycielskiego, uczniowskiego i rodzicielskiego środowiska pod kierunkiem autentycznego lidera, charyzmatycznej postaci.

Warto przy tej okazji nadmienić, że takim dokonaniem cieszył się wcześniej twórca - także oryginalnej, polskiej szkoły alternatywnej - z Wrocławia, a potem przez lata pracujący na Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu - założyciel WROCŁAWSKIEJ SZKOŁY PRZYSZŁOŚCI - prof. Ryszard Łukaszewicz. Piszę o tym, bo młodzi naukowcy zaczynają poszukiwania alternatyw poza granicami kraju, nie zawsze mając wiedzę na temat tego, że są wśród nas i nadal publikują oraz współtworzą scenę humanistycznej edukacji.

W przypadku książki Aleksandra Nalaskowskiego Wydawnictwo "Impuls" stanęło na najwyższym poziomie nadając jego monografii alternatywny format, piękny skład oraz multimedialny zapis prezentacji i filmów wideo! WOW! To jest jeden z wielu wskaźników efektywności dokonań Szkoły Laboratorium, do których rzadko mamy dostęp jako badacze.

Po opublikowanej przed ośmiu laty książce, którą - po kolejnej edycji międzynarodowej debaty o edukacji alternatywnej - przygotowałem z prof. Zbyszko Melosikiem włączając do niej materiały filmowe o pierwszej w Polsce szkole demokratycznej Krystyny Starczewskiej, otrzymujemy także jako akademiccy wykładowcy kolejną książkę z multimedialnym zapisem relacji i osiągnięć podmiotów edukacji.


Wchodzimy jako polskie społeczeństwo w dwudziesty ósmy rok transformacji ustrojowej, ale także koniecznej refleksji o tym, co w tym okresie wydarzyło się w różnych sferach życia Polaków. Książka prof. Aleksandra Nalaskowskiego jest wyjątkowym dziełem, bowiem Autor pisze z naukowym dystansem o szkole niepublicznej, szkole w pełni autorskiej, wyjątkowej. To wyjątkowy zapis niepowtarzalnej na mapie naszej oświaty kliniki polskiej myśli pedagogicznej, którą sam rozwija od kilkudziesięciu lat powołując Laboratorium do życia w niezwykle trudnym okresie transformacji ustrojowej, by po ponad ćwierćwieczu doprowadzić swój projekt do końca.

Nikt przecież nie zakłada na początku drogi własnej inicjatywy jej końca, nie przewiduje, że za jakiś czas być może stanie się ona czymś zamkniętym, skończonym. W dziejach oświaty, w historii ewolucji alternatywnego szkolnictwa na szczęście nic się nie kończy, nawet jeśli formalnie dochodzi do takiego finału, gdyż poświęcone jemu publikacje naukowe stają się nośnikiem wartości, zdarzeń, postaci, procesów czy zjawisk, które na co dzień wpisywały się w kulturę edukacyjną szkoły, tworząc dla niej i o niej po latach zupełnie odrębny świat osobistych rejestrów.

Książka zachwyca, wciąga i wzbudza podziw oraz głęboki szacunek. Czyż nie jest to ten walor, którego mogą pedagogom zazdrościć uczeni innych dyscyplin, z wyjątkiem może nauk medycznych? Warto byłoby pomyśleć o jej anglojęzycznej edycji, gdyż nie ma lepszej wizytówki kraju i polskiej pedagogiki jak najlepsze dzieła twórczych i oddanych edukacji elit.