26 lutego 2014

Akademicki w(y)kład oczami dziecka



















Wczoraj miałem wykład dla pracowników naukowych mojej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie na temat naukowego trybu postępowań habilitacyjnych i na tytuł naukowy profesora. W diagnozie sytuacji, z jaką mamy już do czynienia od 1 października 2011 r., skupiłem się tylko i wyłącznie na sytuacji awansów naukowych z pedagogiki, gdyż taką reprezentuję dyscyplinę naukową. Byłem pod wrażeniem ogromnego zainteresowania młodych kadr, jak i kierownictwa Uczelni, instytutów czy katedr, gdyż w udostępnionej na to spotkanie auli było kilkadziesiąt osób, które poświęciły swój prywatny czas na to spotkanie. To znaczy, że jest ogromna potrzeba rozmawiania o prawnych i proceduralnych aspektach spraw, które jednym wydają się oczywiste, innym niepokojące czy pozbawiające nadziei, ale kiedy mamy możliwość wyjaśnienia wątpliwości, niejasności czy nawet krążących mitów, rodzi się nadzieja, tak na kontynuowanie własnych działań naukowo-badawczych, jak i godzenie z nimi osobistego życia i licznych obowiązków dydaktycznych czy społecznych.

Rozwój naukowy może być przedmiotem nieustannej troski, myślenia i rozwiązywania problemów, które dotychczas nie były jeszcze przedmiotem dociekań, refleksji czy eksperymentów. Ktoś może iść drogą akademickiego perfekcjonizmu, a ktoś inny akademickiego perfekcjoryzmu. To pierwsze podejście jest skoncentrowane na traktowaniu nauki jak pracy (wy-)twórczej, toteż ktoś sam mówi o niej w kategoriach produkcyjnych, że "robi doktorat", "robi habilitację". Wiele swoich działań taka osoba podporządkowuje produkcji/pracy naukowej, kurczowo trzymając się krążących tu i ówdzie wzorów, kryteriów, punktów odniesień. Niektórzy poszukują - jak to ma miejsce na wolnym rynku czy rynku "niewidzialnej ręki" - dostawców "towaru", "komiwojażerów" wiedzy, marketingowców czy nawet sponsorów. Są też tacy, co chcą obejść prawo, by jak najszybciej się "wzbogacić". Skala dla tej postawy jest szeroka: od narzekania, że nic się nie da zrobić, chociaż samemu chce się wiele, po rzetelnie realizowane małymi czy większymi krokami zadania badawcze, jakie postawiono sobie na drodze do powyższego celu. Zwolennicy takiej orientacji naukowej, którą możemy też określić mianem perfectio prima, dążą do osiągnięć, które są wyłącznym motywem ich postępowania i celem samym w sobie.

Natomiast w tym drugim podejściu, perfekcjorystycznym (perfectio secunda) zasadniczym dla aktywności naukowca motywem jego/jej działań jest wyjście poza myślenie o samym sobie, o końcowym wyniku. Jest to raczej osiąganie doskonałości niejako per accidens. W tym przypadku koncentrujemy się na zadaniach, problemach, procesach, zjawiskach poznawczych czy praktycznych, które są ważniejsze od nas samych, ale dzięki zaangażowaniu się w ich rozwikłanie, pojawiają się osiągnięcia - niejako przy okazji, po drodze wyniki naszej aktywności naukowej, dydaktycznej i popularyzatorskiej jako dające się odnieść do istniejących w regulacjach akademickich standardów. To jest tak, jak z samowychowaniem, o którego takim właśnie rodzaju pisze Maria Dudzikowa: "Niektórzy zaś w ogóle mówią o „nieświadomym samowychowaniu”, a więc o spontanicznym kształtowaniu się osobowości jako ubocznym efekcie działań skierowanych przez jednostkę „bez myśli o własnym rozwoju” na świat zewnętrzny" (Praca młodzieży nad sobą. Z teorii i praktyki, 1993, s. 7) W tej strategii naukowego życia, jak ująłby to zapewne Bogdan Suchodolski, ma miejsce orientacja "być" przed orientacją "mieć" jako typową dla tej pierwszej strategii angażowania się w naukę.

Zapewne wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak więc i jedni i drudzy konfrontują często wyniki swoich badań oraz postaw z poczuciem jakiegoś zysku lub straty. Zawsze coś odbywa się jakimś lub czyimś kosztem. Z tym większą więc atencją dostrzegłem wśród uczestników mojego wykładu matkę z dzieckiem, ślicznie ubraną dziewczynką, pogodną, z pięknymi warkoczykami, której wiek szacowałem na 9 lat (ale może była młodsza, a może starsza), trzymającą pod pachą blok listowy. Jej mama zapewniła, że dziecko nie będzie przeszkadzać, bo zajmie się rysowaniem. Znakomicie! Jakże to ciekawe, że mamie udało się namówić córkę do towarzyszenia jej w sytuacji zawodowej. Dzisiaj spotykamy się w salach wykładowych naszych uczelni ze studentkami, które przychodzą na zajęcia nawet z niemowlętami. Można to pogodzić. Jakież było moje miłe zaskoczenie, kiedy po wykładzie podeszła do mnie wspomniana dziewczynka, by podarować mi wykonany przez siebie rysunek. Raz jeszcze jej dziękuję. Prawda, że świetnie uchwyciła aktorów tego wydarzenia?

25 lutego 2014

Przymiarka do oświatowego POPiSu



Od stycznia resort edukacji skutecznie odwraca uwagę społeczeństwa od zapaści oświatowej, z jaką mamy do czynienia od połowy lat 90. XX w., kiedy to nastąpił powrót do światopoglądowo konstruowanej edukacji w minionym ustroju. Teraz zapowiada się nieco inne rozwiązania. W sferze szkolnictwa różnic w tzw. "nadbudowie" może być zatem mniej, niż podobieństw. Daje się to odczytać w przedstawionym programie Prawa i Sprawiedliwości, która to partia zapowiada rozwiązania znane nam już z debat publicznych, jakie przetoczyły się w naszym kraju w latach 2005-2008. To tylko potwierdza moją wcześniejszą diagnozę, że każdy minister świadom rychłego opuszczenia gmachu na Szucha pozostawia w nim swoje przyczółki, które będą wiernie czekać na jego powrót, a w każdym razie na odgrzanie niemalże gotowych przecież ustaw i rozporządzeń, których przed laty nie udało się wdrożyć w życie. Wówczas opór społeczny był zbyt silny, a władza zbyt słaba. Urzędnicy jednak czuwają. Przechowują akta, by w odpowiednim momencie móc je ponownie wyłożyć na stół, jak tylko pojawi się dogodna ku temu okazja.

Kiedy czytałem program PiS miałem doznanie déjà vu. Może jednak się mylę. Rozsądźcie sami. W rozdziale poświęconym diagnozie obecnego stanu edukacji wyraźnie stwierdza się, że:

"(...) polityka w sferze oświaty, kultury, a nawet nauki i mediów publicznych może być zaliczona do szeroko rozumianej sfery społecznej. Ma jednak aspekt odmienny od innych sfer tej polityki, wpływa bowiem bezpośrednio na świadomość społeczną. Niechęć rządzącej dziś grupy do państwa łączy się ze zdystansowanym stosunkiem do narodu. Jest to przypadłość wielkiej części elit III RP; w wielu środowiskach wpływowych w sferze mediów, kultury i nauki samo posługiwanie się słowem naród jest źle widziane. Wydaje się, że ta postawa jest przynajmniej w niemałym stopniu bliska członkom kierownictwa PO, a przynajmniej ich bardzo wpływowej części. Nie bez znaczenia jest też gotowość do daleko idącego brania pod uwagę woli ośrodków zewnętrznych, które z obawą spoglądają na czynniki umacniające polską tradycję i poczucie narodowe, a w szczególności na te jego aspekty, które związane są z katolicyzmem.

Z tych powodów dwie kolejne minister oświaty zredukowały nauczanie historii i literatury polskiej. Trzeba było protestów głodowych byłych działaczy opozycji, aby doprowadzić do korekty tych zamierzeń. Ograniczeniom, o których mowa towarzyszy pełna zgoda na zamieszanie, jeśli chodzi o treści i sens nauczania. Brak jakiejkolwiek spójnej polityki „podręcznikowej” uniemożliwia kształtowanie wspólnej świadomości uczniów, jednocześnie prowadzi do przekazywania treści o skandalicznym charakterze, np. relatywizuje się zbrodnie komunistyczne oraz skalę zbrodni niemieckich w II wojnie światowej. Te zabiegi składają się na proces wprzęgania oświaty w dekonstruowanie naszej tożsamości, na którą wpływa także wiele innych czynników. Sytuacji tej sprzyja także demontaż państwowego nadzoru nad szkołami i osłabianie roli kuratorów.

Dekonstrukcją w innym sensie jest koncentrowanie edukacji na kształtowaniu umiejętności rozwiązywania testów, co w praktyce uniemożliwia w umysłach dzieci i młodzieży utrwalanie obrazu polskiej historii, literatury i współczesnego życia społecznego. Także inne aspekty działalności oświatowej budzą najdalej idące zastrzeżenia. Nie rozwiązany został problem gimnazjów i szkół zawodowych, gdzie mamy do czynienia z posunięciami jawnie dyskryminującymi dzieci oraz młodzież ze wsi. Ogranicza się nakłady na programy stypendialne i dokształcanie nauczycieli. Poszukiwanie zasobów w polityce oświatowej oznacza likwidację licznych szkół. Skala ta dalece przekracza wymiar racjonalny, wynikający ze znacznego zmniejszenia się ilości uczniów. W wielu przypadkach likwidacja szkoły oznacza też zniesienie jedynej instytucji kulturalnej na danym terenie. Chociaż proces likwidacyjny można obserwować w różnych miejscach, to koncentruje się on przede wszystkim na wsi i w małych ośrodkach miejskich."




Prof. Piotr Gliński jako szef rady programowej PiS zachęca do dyskusji, do kierowania uwag, więc może ktoś chciałby się włączyć do niej, skoro nie działa nasze państwo właściwie.Stwierdza bowiem:

To nie jest program, który ja napisałem. Jest to program partii, który odpowiada na obecne wyzwania Polski. Rada Programowa ma pracować nad rozwijaniem, doprecyzowywaniem tego programu, a nawet twórczo spierać się z partią na ten temat. Ma charakter konsultacyjno-doradczy.

Co proponuje PiS w oświacie? Powrót do przeszłości, jak np.:

1. Bezpłatne przedszkola - W wielu miastach brakuje w przedszkolach publicznych miejsc dla dzieci, stąd nawet mniej zamożni rodzice muszą korzystać z o wiele droższych przedszkoli prywatnych. Sieć przedszkoli nie zaspakaja potrzeb w dostępie do miejsc w przedszkolach, ciągle utrzymują się dysproporcje między miastem i wsią, barierą jest brak miejsc w publicznej opiece przedszkolnej. Edukacja przedszkolna stanie się powszechnie dostępna i bezpłatna.

Chciałbym zobaczyć te przedszkola fizycznie! Gdzie one są? Gdzie one będą? Pojawią się w budynkach mieszkalnych wójtów, w siedzibach powiatów, władz miast i miasteczek, w zlikwidowanych szkołach wiejskich? Gdzie jest infrastruktura dla tych bezpłatnych przedszkoli, bo moje dziecko nie miało szans na takowe w mieście, gdyż zabrakło dla niego miejsca. Wolne były w odległości dwudziestu kilometrów od domu.

2. Szkoła dla dziecka: Trzeba zerwać ze szkodliwą, utopijną teorią uporczywie stosowaną w polskich szkołach, oddzielenia nauczania od wychowania i opieki nad dzieckiem. Uczeń musi mieć możliwość uzyskania pomocy w odrabianiu lekcji w swojej szkole, nie zaś przez pobieranie drogich korepetycji, które stają się obecnie plagą. Również wszelkiego rodzaju dodatkowe zajęcia powinny być bezpłatne i dostępne w obrębie szkoły, w jej świetlicy, sali gimnastycznej.

Czekamy na taką szkołę od 1989 r. Jakoś politykom to nie wychodzi... Może wreszcie to się zmieni. IBE już opublikowało raport na temat tego, jak polska szkoła publiczna niszczy dzieci z trudnościami w procesie uczenia się, a nawet o tym, że korepetycje też są do niczego. To może ktoś w MEN weźmie korepetycje z dydaktyki i teorii wychowania? Może wreszcie zaczną patrzeć na kształcenie i wychowanie integralnie? Co zrobi PiS z milionami wyrzucanymi na PISA? Przerzuci je do szkół z uczniami o specjalnych potrzebach rozwojowych? Skieruje do nich najlepszych nauczycieli?

3. Odbiurokratyzujemy wydawanie decyzji o dożywianiu dzieci. Docelowo doprowadzimy do zagwarantowania każdemu uczącemu się w Polsce dziecku możliwości spożywania pełnowartościowego posiłku we wszystkich szkołach. Na czym ma polegać ta debiurokratyzacja? Czy na tym, że powrócą do szkół domowe kuchnie i obiady zamiast cateringu, zimnych dań, odgrzewanych, niestrawnych, ale za to tanich?

4. Uruchomimy programy społeczne związane z prowadzeniem świetlic socjoterapeutycznych, organizacją czasu wolnego, wypoczynku wakacyjnego. Świetnie. Rozumiem, że powrócą izby harcerskie do szkół, sale na bezpłatne magazynowanie namiotów i sprzętu turystycznego dla harcerzy i organizacji dziecięcych, a Związek Strzelec dostanie nowe karabinki i tarcze strzelnicze. Czy może będą to półkolonie, a nie survival w wielkim mieście?


5. Stan zdrowia dzieci i młodzieży musi być systematycznie kontrolowany i nie może być oceniany na podstawie badania subiektywnego samopoczucia. Systematyczną opieką lekarza i pielęgniarki obejmiemy ogół dzieci i młodzieży kształcącej się w szkołach wszystkich typów i poziomów. Zwiększymy zakres działań i kontraktów dotyczących opieki medycznej, edukacji zdrowotnej, promocji zdrowia i rodziny, monitorowania stanu zdrowia dzieci i młodzieży oraz wdrożenia programów profilaktyki finansowanych ze składek na ubezpieczanie zdrowotne, budżetu państwa i środków unijnych. Powrócą do szkół - ale nowocześnie wyposażone gabinety medyczne, w tym stomatologiczne?


6. Obowiązek szkolny będzie się rozpoczynał w roku, w którym dziecko kończy 7 lat. To jest zgodne z psychologicznymi podstawami rozwoju dziecka w tym wieku. Znakomicie. Rozumiem, że znowu trzeba będzie zmienić podstawę programową wychowania przedszkolnego. Wrócimy do poprzedniej czy PiS ma nową?

6. Koncepcja gimnazjów nie była przemyślana. Nie przewidziano ani poważnych problemów wychowawczych, ani kłopotów w programach nauczania: nie wiadomo było, jaka jest rola gimnazjów w procesie kształcenia i jakie mają być proporcje między zakresem nauczania w gimnazjum i w liceum. Licea trzyletnie straciły swoją funkcję ogólnokształcącą i doprowadziły do fragmentaryzacji nauczania. Ponadto w praktyce okres nominalnie trzyletni trwał dwa i pół roku, gdyż ostatni semestr stanowiły preparacje do matury. Koniecznością jest zatem wydłużenie liceum do lat czterech, a tym samym wygaszanie gimnazjów.

Proponuje się zatem wariant ustroju szkolnego z PRL i ostatniej dekady XX w.:

– 8-klasową szkołę podstawową, z podziałem na klasy I-III i IV-VIII
– 3-letnią szkołę zawodową,
– 4-letnie liceum ogólnokształcące,
– 5-letnie technikum,
– 2-letnie liceum i 3-letnie technikum uzupełniające,
– szkoły policealne,
– 3-letnie szkoły specjalne przysposabiające do pracy uczniów z określonymi stopniami upośledzenia lub niepełnosprawności.

A świat będzie naszym dzieciom uciekał... szybko i skutecznie pogłębiając ich niedostosowanie do ponowoczesnego świata w takim wariancie myślenia o roli szkoły. Proponuję jeszcze przywrócić Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, a w klasach wydzielenie oślej ławki. Koniecznie też warto wrócić do rózgi i oślich uszu na niesfornych... uczniów. Warto też już pomyśleć o przetargu na lustra weneckie do wszystkich szkół i klas.

7. Program nauczania będzie miał charakter integrujący. Zrezygnujemy z systemu testowego także w trakcie matury. Czy to znaczy, że nie będzie zewnętrznych egzaminów w szkołach, a matura będzie taka, jak za dawnych lat? To już nie będziemy molestować uczniów testami? Jak dla mnie, bomba!


8. Ważną instytucją pozwalającą sprawnie sterować polską oświatą stanie się Narodowy Instytut Wychowania, Programów Szkolnych i Podręczników, powstały po likwidacji trzech podpadających ministerstwu instytucji: Ośrodka Rozwoju Edukacji, Instytutu Badań Edukacyjnych i Centrum Informatycznego Edukacji. Celem Narodowego Instytutu będą prace badawcze, koncepcyjne, metodyczne, doradcze i popularyzatorsko-wydawnicze. Instytut zostanie obarczony, między innymi, zadaniem uporządkowania rynku podręczników szkolnych. To teraz rozumiem, dlaczego PO tak spieszy się z jednym podręcznikiem, też w standardzie rodem z PRL. Niezły czeka nas POPiS. Właściwie jedni drugim już przygotowują teren do zaorania. Zapomniano o jeszcze dwóch instytucjach centralnych, które powinny być częścią Narodowego Instytutu Wychowania, Programów Szkolnych i Podręczników, a mianowicie o Ministerstwie Edukacji Narodowej (po co jeszcze je utrzymywać?) i Krajowym Ośrodku Wspierania Edukacji Zawodowej i Ustawicznej. Jednak edukacja dotyczy całego życia, więc nie może być wyłączony spod sterowania przez polską oświatę człowiek dorosły.






24 lutego 2014

ZNP nie popiera krytyki ekspertów w zakresie wczesnej edukacji przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN

Pisałem w blogu o ekspertyzie profesorów, członków Zespołu Edukacji Elementarnej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN na temat tzw. programu "Równościowe przedszkole", wyrażając swoje oburzenie na podejmowanie przez inicjatorów Listu Otwartego działań sprzecznych z nazwą stowarzyszenia, które ponoć walczy za pomocą ideologii gender z dyskryminacją także w polskiej edukacji. Zdziwił mnie wówczas wśród sygnatariuszy tego Listu "podpis" ZNP, toteż zwróciłem się do Prezesa tego Związku z następującym pismem:

Szanowny Panie Prezesie,

piszę do Pana ze względu na to, że ktoś z ZNP wkręca kierowany przez Pana Związek w sprawę, która nie przysparza chwały ani Panu, ani ZNP. Rzecz dotyczy sygnowania przez ZNP Listu Otwartego, jaki został skierowany do mnie przez panią Martę Rawłuszko z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej oraz za jej sprawą także pozostałych 41 organizacji pozarządowych, w tym jednego nauczycielskiego związku zawodowego (ZNP). Mam wrażenie, że albo ktoś nie zapoznał się z opinią Zespołu Komitetu Nauk Pedagogicznych i nie porównał jej treści z reakcją w/w Towarzystwa w formie Listu Otwartego, tylko na zasadzie włączania się w spór ideologiczny postanowił dopisać do tego ZNP. Jeśli jestem w błędzie i owo poparcie ZNP jest zgodne z jego statutowymi działaniami i taką postawą przyzwolenia na patologie, to proszę nawet nie reagować na mój list. Przyjmę to do wiadomości, żeby wiedzieć na przyszłość, czy ZNP jest poważnym podmiotem w debatach o edukacji, czy też nie.

Opinia publikacji dla nauczycieli programu autorstwa Anny Dzierzgowskiej, Joanny Piotrowskiej, Ewy Rutkowskiej pt. „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” została przygotowana przez Zespół Edukacji Elementarnej pod kierunkiem prof. APS dr hab. Józefy Bałachowicz, a nie przeze mnie, co insynuuje się w Liście Otwartym. Jego Autorka chyba nie zrozumiała treści opinii o publikacji ani też nie doczytała, kto jest autorem recenzji naukowej publikacji. Na jakiej bowiem podstawie ów List skierowano do mnie, a nie do pani prof. APS dr hab. Józefy Bałachowicz, czyli autorki Opinii ZEE przy KNP PAN? Czyżby to było takie trudne, czy może w ramach działań dyskryminacyjnych pani Marta Rawłuszko postanowiła pominąć Panią Profesor z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie i jej ekspertów z Zespołu Edukacji Elementarnej przy KNP PAN? A może w jakiejś mierze postanowiła ocenić recenzentkę poza jej plecami, bo nie jest w tym Liście wymieniona nawet jako adresat "do wiadomości"? Przyznam szczerze, że z takimi praktykami dyskryminacyjnymi, mającymi jednoznacznie charakter wywierania presji na kogoś przez słanie skarg do przełożonego, spotykałem się tylko w okresie państwa totalitarnego. Jak widać pewne mechanizmy i przyzwyczajenia są reprodukowane przez kolejne pokolenia osób, tym razem rzekomo angażujących się na rzecz walki z dyskryminacją. Czy rzeczywiście Pan Prezes uważa, że ZNP powinno popierać działania dyskryminacyjne wobec autorów naukowych recenzji?

Poniżej przedstawiam in extenso treść Listu Otwartego, w odróżnieniu od liderki antydyskryminacyjnego towarzystwa, która nie raczyła w domenie TEA udostępnić czytelnikom treści opinii pani prof. J. Bałachowicz. Kto zatem i kim manipuluje?

Załączam też moją nań odpowiedź jako Przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Ubolewam, że ktoś, kto mieni się społecznikiem na rzecz działań antydyskryminacyjnych, sam dyskryminuje innych, także w treści tego Listu. To zdumiewające, że pretensje w sprawie eksperckiej opinii, która dotyczyła przecież pozbawionej jakiejkolwiek recenzji naukowej publikacji dla nauczycieli (sfinansowanej ze środków publicznych!) kieruje się do Przewodniczącego Komitetu z insynuacją o mających miejsce manipulacjach itp. Ba, kierując List do władz resortowych usiłuje się dodatkowo wywrzeć na mnie presję. W tym sensie jest to akt godny pożałowania i nie mający nic wspólnego z antydyskryminacyjnymi ideami. Wciąganie do tego politycznego manewru organizacji pozarządowych i związku zawodowego stawia pod znakiem zapytania, czy aby ich liderzy wiedzieli, pod czym się podpisali? A podpisali się pod tym, by możliwe było faszerowanie nauczycieli publikacją z logo instytucji publicznych, pozbawioną jakiejkolwiek recenzji.

Niestety prasa nie opublikowała eksperckiej opinii ekspertów KNP PAN in extenso, ale i KNP PAN o to nie zabiegał. Uważałem, czemu dałem wyraz w komentarzu do artykułu pana Artura Grabka z "Rzeczpospolitej", że sprawą powinna zająć się Najwyższa Izba Kontroli. Sam uczestniczyłem w różnych rolach (w tym także jako ewaluator) w realizacji kilku projektów edukacyjnych ze środków UE, ale niedopuszczalne było, by tzw. produkt finalny, który jest adresowany do beneficjentów, nie był w ogóle ewaluowany! Czyżby to zdenerwowało autorki - ocenianej przecież nie przeze mnie publikacji? Czy pani M. Rawłuszko sądzi, że jak zgromadzi nawet 200 sygnatariuszy swojego listu, to uzyska prawo cenzurowania opinii naukowych w publicystycznej stylistyce? Czy ZNP jako największy związek zawodowy w Polsce popiera tego typu manipulacje?


Poniżej odpowiedź Prezesa ZNP Sławomira Broniarza, która wszystko wyjaśnia. Nie zamierzam kontynuować korespondencji z autorami Listu Otwartego, skoro dokonują zaskakujących w tej kwestii manipulacji w imię walki z dyskryminacją. Chyba muszą jeszcze popracować nad sobą, by edukować innych.