W wielu szkołach ponadpodstawowych jest jak na działkach w
PRL, o których śpiewała Barbara Kraftówna:
"A poza
tym nic na działkach się nie dzieje
Co niedziela działkowiczów barwny tłum
Pośród kwiatów głośno dziecię się zaśmieje
Bo wesoło, bo beztrosko tutaj mu"
Dobiegają
(nie-)szczęśliwego finału egzaminy maturalne i ósmoklasistów. To jest znakomity
okres dla dziennikarzy i publicystów, bo mogą codziennie pisać o tym: czy, a
jeśli, to gdzie były przecieki egzaminacyjnych testów, kogo przyłapano na
nieuczciwości, a ilu tysiącom uczniów udało się uniknąć przyłapania na
ściąganiu, czy zadania były (zbyt) łatwe lub za trudne, a uczniowie do nich
świetnie przygotowani czy wprost odwrotnie.
Egzaminy
były, są i będą niezależnie od tego, jak będą organizowane przez władze
oświatowe. Zdumiewające jest jednak przyzwolenie na trwające od miesiąca
pozbawienie kształcenia młodzieży młodszych roczników, bowiem przedmiotowe lekcje w wielu szkołach w ogóle się nie odbywają. To tylko pokazuje, z jaką fikcją mamy do
czynienia w szkolnictwie publicznym.
Można
skomentować tę sytuację cytatem z Johna Deweya, który tak pisał kilkadziesiąt
lat temu:
„-
wychowanie moralne zawiera się właśnie w pojęciu szkoły, rozumianej jako pewna
postać życia społecznego. Najlepsze i najgłębsze nawyknienia moralne zdobywa
się mianowicie w bezpośrednich i żywych stosunkach z innymi we wspólnocie pracy
i myśli. Współczesne metody wychowawcze, zaniedbując i niwecząc tę wspólnotę,
utrudniają, a nawet uniemożliwiają wszelkie planowe nabywanie prawdziwie
moralnych nawyknień” .
Pobierający studia w zakresie
zarządzania oświatą mają dyplomy, bo zdali jakieś egzaminy. Tylko z
czego? Chyba z pozorowania pracy, skoro nie potrafią zorganizować edukacji dla uczniów klas niematuralnych w liceach ogólnokształcących czy w technikach?
Samozadowolenie
zbytecznych urzędników MEN i w kuratoriach oświaty oraz w organach władz
samorządowych wzmacnia radość uczniów i frustrację ich rodziców. Szkoła wdraża
młodych ludzi do pozornej pracy, nicnierobienia. Uczęszczanie do szkoły, w
której odwoływane są lekcje, wprowadzane zastępstwa tylko po to, by wyświetlano
uczniom filmy, oferowano im "czas wolny" ("róbcie, co
chcecie, byle nie było głośno"), jest ewidentną stratą czasu dla
uwięzionych w przestrzeni szkolnej.
W
Ustawie "Prawo oświatowe" zapisano w art. 55. 1. Nadzór pedagogiczny
polega na:
"inspirowaniu
nauczycieli do poprawy istniejących lub wdrożenia nowych rozwiązań w procesie
kształcenia, przy zastosowaniu innowacyjnych działań programowych,
organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji
uczniów".
Otóż
stwierdzam, że nadzór na niczym nie polega, bowiem pobiera
wynagrodzenie za pozorowanie pracy. Uczniowie nie polegają na nadzorze i
nauczycielach, ale to nastolatkowie poniosą tego konsekwencje, nie tylko w przyszłych egzaminach zewnętrznych.
Czekamy
zatem na te inspiracje nauczycieli ze strony pseudonadzoru. Kabaret ma się
dobrze. To pośpiewajmy sobie:
"A poza tym nic na lekcjach się nie dzieje
Co zajęcia, to nauczycieli brak
w ramach zastępstw każdy uczeń się zaśmieje
Bo wesoło, bo beztrosko tutaj tak".