05 kwietnia 2024

Prawo Marcina jako prawo misia

 

 

 

Częściowo podoba mi się poradnik, jaki wydał prawnik Marcin Kruszewski pt. "Prawo Marcina. Znaj swoje prawa w szkole" (Warszawa, 2024). Nie jest ani pierwszym, ani ostatnim z autorów świadomych konieczności posiadania przez szkolną młodzież wiedzy na temat jej praw.  Autor nie zadał sobie trudu, by sprawdzić czy istnieją publikacje poświęcone prawom ucznia, gdyż wyważanie otwartych drzwi potraktował jako okoliczność łączącą jego osobiste, negatywne doświadczenia z własnej edukacji szkolnej z wiedzą prawniczą, jaką uzyskał w czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim w zakresie prawa.

Publikacja nie jest naukowym studium, toteż jako poradnik, popularnonaukowy przekaz wiedzy może nie uwzględniać istniejącej literatury na dany temat, a tym samym także rozmijać się w mniejszym lub większym zakresie z wiedzą naukową. Zwracam na to uwagę, bo warto sytuować dane źródło adekwatnie do jego rodzaju. Kruszewski także o tym pisze, że zależało mu na tym, by książka była przystępna i ciekawa. 

"Chciałem poruszyć w niej najważniejsze zagadnienia w popularnonaukowej formie, co oznacza, że niektóre, nieistotne z perspektywy tematu, kwestie zostały pominięte. Ale materiału i tak jest sporo! Chciałbym, żeby ta książka była drogowskazem - i dla szkół, jak działać zgodnie z prawem, i dla was, jak respektować reguły gry. I jak przy tym wszystkim zachować wzajemny szacunek" (s.14-15).  

Książka Kruszewskiego spełnia zatem funkcję informacyjną i motywacyjną, bowiem nie tylko uczniowie, ale także ich rodzice czy nauczyciele powinni zdać sobie sprawę z tego, jakie prawa ucznia wynikają z obowiązujących w kraju ustaw i aktów wykonawczych różnych władz państwowych. 

Nie mogę zgodzić się z tytułem tej publikacji, bowiem Marcin Kruszewski nie sformułował własnego prawa, tylko jest przewodnikiem po jego zawartości w różnych aktach prawnych.  Zarówno treść poradnika jak i jego edytorska forma zasługują na uznanie, bowiem uczniowie powinni mieć wiedzę na temat swoich praw i móc z niej korzystać w sytuacji, gdy są one naruszane czy nierespektowane przez nauczycieli, gdyż szkoła jest dla ucznia a nie na odwrót.

Znakomicie, że autor podporządkował swój przekaz zgłaszanym mu przez młodzież problemom, dylematom, a mianowicie: 

- Czy nauczyciel może zabrać telefon? czyli o prawie własności i o tym, dlaczego konstytucja jest taka ważna; 

- Czy uczeń ma prawo do własnego wyglądu - ubioru, makijażu, farbowania włosów i in. podstawowych praw człowieka? 

- Czy dzwonek jest dla nauczyciela?

- Czy chroniona jest godność ucznia? 

- Czy można wychodzić w czasie lekcji do toalety?

-  Czy uczeń ma prawo do prywatności w szkole? 

- Czy w szkole może być monitoring? 

- Czy można zawiesić zajęcia?

- Czy uczniowie powinni płacić za sprawdzian wiedzy?

- Czy istotny jest ciężar plecaka szkolnego? 

- Czy uczeń ma prawo do wypoczynku? 

- Czy uczeń ma prawo do głosu?       

- Czy trzeba chodzić do szkoły oraz w jakich lekcjach należy uczestniczyć?

- Jak uczeń jest oceniany oraz klasyfikowany oraz dlaczego?

- Jak szkoła może karać ucznia? 

- Co zrobić, kiedy szkoła łamie prawa ucznia? 

    Zapewne niektórzy uczniowie zaczną czytać od odpowiedzi autora książki na ostatnie pytanie i poprzestaną na lekturze wcześniejszej części vademecum.  Układ treści jest podporządkowany organizacji roku szkolnego, a zatem od rozpoczęcia roku szkolnego po jego finalizację, której podstawą jest klasyfikacja i promocja uczniów. 

W związku z tym, że prowadzona jest od kilku lat olimpiada wiedzy o prawach ucznia, to jednak zainteresowanym udziałem w niej polecam lekturę całości książki M. Kruszewskiego, niezależnie od konieczności zapoznania się z Prawem oświatowym i odpowiednimi tej tematyce rozporządzeniami  ministra/-y edukacji. 

Są jednak w tej publikacji merytoryczne błędy lub dyskusyjne wykładnie prawa. Oto przykład: 

1. Na s. 29 M. Kruszewski pisze: "Statuty szkół uchwalane są przez radę szkoły na podstawie ustawy Prawo oświatowe".

Który uczeń, a nawet który nauczyciel przeczytał ustawę Prawo oświatowe, skoro liczy ona ... 239 stron i nie ma spisu treści?! Nie przeczytał jej dokładnie autor recenzowanego vademecum.  

Otóż Art. 80. 1. powyższej ustawy wprawdzie zawiera zapis: "W szkołach i placówkach mogą działać rady szkół i placówek. 

2. Rada szkoły lub placówki uczestniczy w rozwiązywaniu spraw wewnętrznych szkoły lub placówki, a także: 1) uchwala statut szkoły lub placówki",

tylko M. Kruszewski nie wie, że w szkołach publicznych III RP takie rady nie są powszechnie powołanym do życia organem społecznym. Ba, z moich badań ogólnokrajowych sprzed 10 lat wynikało, że rady szkół powołano w niespełna 2 proc. szkół podstawowych i ponadpodstawowych!  Od tej pory nikt już ich nie powtórzył, a należałoby, bowiem ośmioletnie rządy Zjednoczonej Prawicy mogły doprowadzić do likwidacji co najmniej części z tych rad szkolnych. 

Tym samym autor vademecum-prawnik powinien rzetelnie wskazać na następującą regulację prawną dotyczącą walenia statutu szkoły, a brzmi ona: 

"Art. 72. 1. Rada pedagogiczna przygotowuje projekt statutu szkoły lub placówki albo jego zmian i przedstawia do uchwalenia radzie szkoły lub placówki".

 

Ten zapis wynika właśnie z samozachwytu władz ministerstwa edukacji, że w szkołach publicznych nie powstały i powstawać nie powinny (bo tylko "mogą") rady szkół, zatem ich zadania przejmuje .... rada pedagogiczna. Innymi słowy, drodzy uczniowie- czytelnicy vademecum, albo zainteresujecie się tą możnością i doprowadzicie dzięki swoim rodzicom (w przypadku szkoły podstawowej) lub uchwale samorządu uczniowskiego (w przypadku szkoły ponadpodstawowej) do powołania rady szkoły, albo wszelkie obiecanki nie tylko autora tego vademecum, są jak cacanki. 

Jak wynika z moich badań - dyrektorzy szkół jako przewodniczący rad pedagogicznych uchwalą taki statut, żebyście nie mieli możliwości wyegzekwowania swoich praw. Uczniowie nie tylko nie posiadają zbyt wielu praw, ale, jeśli w szkole nie ma rady szkoły, a nie ma, nie będą w stanie wyegzekwować od dyrekcji szkoły przestrzegania nawet statutowych praw czy spełnienia ich potrzeb, które są ujęte w ustawie. 

"Art. 81.13. Powstanie rady szkoły lub placówki organizuje dyrektor szkoły lub placówki z własnej inicjatywy albo na wniosek rady rodziców, a w przypadku szkół ponadpodstawowych także na wniosek samorządu uczniowskiego.

(...) 

Art. 82. 2. W szkołach lub placówkach, w których rada nie została powołana, zadania rady wykonuje rada pedagogiczna". 

W szkole nie posiadającej rady szkoły wyegzekwowanie praw ucznia jest możliwe jedynie w takim zakresie, w jakim dojdzie w niej do czynów przestępczych czy wykroczeń ze strony któregoś z nauczycieli, w tym dyrektora szkoły czy pracownika administracji.

Dzięki lekturze książki uczniowie dowiedzą się, że kluczowy dla ich dobrostanu, poszanowania ich godności i praw społecznych jest statut szkoły. Kruszewski często zwraca na to uwagę pisząc: 

 "...Również nauczyciele mogą ....  tylko o tyle, o ile statut im na to pozwala" (s. 41); 

"W statucie szkoły może się również pojawić zakaz..." (s.43). "Jeśli w statucie szkoły znajduje się zakaz..., jest on niezgodny z prawem... przede wszystkim z konstytucją" (s. 66). Zdaje się, że powoływanie się na konstytucję jest problematyczne nie tylko w szkołach, ale przede wszystkim w polskim Sejmie i organach władzy państwowej czy nawet wśród sędziów. Cóż zatem może uczeń uczynić, kiedy naruszane są konstytucyjne prawa? Jednak M. Kruszewski nie cytuje tych norm konstytucyjnych, które dotyczą praw dziecka realizujacego obowiązek szkolny.       

To prawda, że "Nauczyciele nie mogą własną wolą zmieniać postanowień ustaw, konwencji międzynarodowych, ani statutu szkoły" (s.51), ale tak postępują. To wola silniejszego, posiadającego władzę nad uczniem rozstrzyga o tym, czy jego/jej prawa są respektowane czy też nie. 

 Są w tej książce naiwne porady w odniesieniu do naruszania rzekomo konstytucyjnych praw uczniów już w zapisach statutu szkoły. Oto przykład:

"Być może jednak wystarczy po prostu rozmowa przedstawicieli uczniów z dyrektorem szkoły" (s.66). "Być może" to jednak nazwa peerelowskich perfum dla kobiet.

albo: 

"Z kolei nauczyciel, który swoją odmową albo nieuzasadnionymi pytaniami doprowadzi do upokarzającej dla ucznia sytuacji, musi liczyć się z konsekwencjami. Może na przykład odpowiadać cywilnie... " (s.67).   

Sprawczość uczniów i ich rodziców w kwestii egzekwowania konstytucyjnych i ustawowych praw jest minimalna, bowiem: "Niestety, polityka, zarówno ta krajowa, jak i lokalna, ma dużo większy wpływ na codzienne życie uczniów, niż mogłoby się wydawać... "(s.90). Ba, kuratorów oświaty nie interesowało i nie interesuje to, czy w szkołach publicznych respektowane są prawa ucznia, ale i niektóre prawa nauczyciela. Co z tego, że szkoła nie może, nie powinna, nie ma przyzwolenia, skoro jest wprost inaczej? 

Autor sam stwierdza: "Statut, który pozwoli nauczycielowi na... , będzie niezgodny z prawem" (s.101) Będzie. No  i co z tego, skoro M. Kruszewski wcześniej stwierdza, że statut szkoły jest wewnątrzszkolną konstytucją, która ma być przestrzegana, bo została przyjęta zgodnie z Prawem oświatowym? Czytamy:

"Każda szkoła sama ustala w statucie.... Zajrzyj do statutu swojej szkoły, żeby wiedzieć, jak to wygląda u ciebie. Nie znaczy to jednak, że szkoła ma w tej kwestii pełną swobodę. Bo jak wspomniałem wcześniej. szkolny statut musi respektować prawo do..." (s.103). Musi? Na jakiej podstawie, skoro Kruszewski sam rozstrzyga, jaka norma powinna w szkołach obowiązywać argumentując to nie odwołaniem do aktu wyższego rzędu od statutu szkół, ale - jak pisze: "...w mojej opinii..." (s.103)?

To może to jest Prawem Marcinaco jemu wydaje się, że powinno w szkołach obowiązywać? Po co nauczycielom profesjonalna wiedza w zakresie dydaktyki, organizacji procesu kształcenia, skoro w świetle opinii Marcina powinni oni to czy tamto? Dalej: "Gdybym miał się zastanawiać nad tym, jakie jest najważniejsze prawo ucznia w szkole, to bez wahania stwierdziłbym, że jest to prawo..." (s.106).

Doboru praw ucznia autor tej książki nie uzasadnia. Nie wiadomo, dlaczego kończą się one w jednej trzeciej poradnika. Od "Lekcji 2" M. Kruszewski informuje uczniów, jak mogą postępować w toku zajęć szkolnych i w związku z organizacją roku szkolnego. W tej części są oczywiste oczywistości jak to, że nie ma przymusu uczęszczania na lekcje religii, zwalniania z zajęć, usprawiedliwiania nieobecności, odrębności ocen zachowania od ocen z przedmiotów, realizacji obowiązku szkolnego i obowiązku nauki. W tej ostatniej kwestii nie informuje, że ów obowiązek można realizować w formie edukacji domowej, a więc nie ma w Polsce bezwzględnego  przymusu uczęszczania do szkoły!

Dwie trzecie treści są rzeczywiście potocznym "Prawem Marcina", które cechuje "prawo misia", czyli to, co wydaje mi się, że być powinno. 

Niezależnie od braku podstawowej wiedzy z zakresu pedagogiki szkolnej - dydaktyki i psychologii kształcenia, dobrze, że M. Kruszewski napisał i wydał tę książkę, bo zachęca do myślenia prawem. Jednak trzeba pamiętać, że proces edukacji wymaga tak samo jak proces sądzenia w sądach profesjonalnego podejścia do jego organizacji i przebiegu. Każdy nauczyciel musi być suwerenny w swojej działalności, a nie kierującym się głównie prawem i zobowiązanym do przestrzegania określonych w aktach prawa oświatowego procedurami. 

Kruszewski przyznaje: "Pamiętajcie jednak, że czasami może być trudno rozstrzygnąć, czy dane postanowienia statutu są legalne, czy nie. Prawo zawsze wymaga interpretacji, a te bywają różne" (s. 307 - podkreśl. moje). Dalej to rozwija: 

"Pamiętajcie jednak, że łamanie praw ucznia nie zawsze jest przejawem złej woli nauczycieli czy dyrektorów. Polskie prawo, w tym to regulujące życie szkoły, nie zawsze jest jasne. Przepisów jest bardzo dużo. Tak, prawo podobnie jak pieniądz dotknięte jest swoistą inflacją. Wszyscy, również nauczyciele, toniemy w setkach coraz mniej zrozumiałych ustaw i rozporządzeń. A przecież mało kto jest prawnym ekspertem" (s. 331). 

Szkoda, że M. Kruszewski nie uwzględnia dobrej woli nauczycieli, kultury szkoły, obyczajów. Jego narracja jest wysoce jednostronna, pro uczniowska, co nie przyczyni się do poprawy sytuacji w szkołach. Wprost odwrotnie, wzmocni procedury nauczycielskiego władztwa, by ci, którym nie chce się pracować z dziećmi, mogli się asekurować. Skutek zatem będzie odwrotny dopóty, dopóki nie zmieni się kultura polityczna w kraju i w ustroju szkolnym. Autor tej książki nie wie, bo wiedzieć nie musi, na czym polega złożoność procesu kształcenia dzieci i młodzieży, gdyż nie ma odpowiedniego wykształcenia. 

Prawo to nie wszystko i nie to, co ma przede wszystkim decydować o jakości procesu kształcenia i wychowania w szkołach. Nauczyciele mają kształcić, edukować, socjalizować dzieci i młodzież, a jeśli czynią to nieprofesjonalnie i niezgodnie z prawem, to od tego powinien być organ społeczny - rada szkoły, w którym zasiadają w odpowiedniej liczbie uczniowie, nauczyciele i rodzice, by można było te fakty omawiać, określać ich skutki, sankcjonować je i im przeciwdziałać w przyszłości. Zawsze mogą zaprosić na swoje  obrady eksperta - prawnika, psychologa, uczonego-dydaktyka, policjanta, radnego, proboszcza itp.