Dan Norris w zbiorze esejów poświęconych
kreatywności i nienawiści kumuluje własne doświadczenia ze spotkań z ludźmi
sukcesu. Pierwszy z esejów zatytułowany „Ludzie sukcesu są twórcami"
otwiera myślą Jima Lovella, którą strawestuję na użytek własnej refleksji. Owa myśl mogłaby brzmieć następująco:
Są
ludzie, dzięki którym coś się dzieje w edukacji, szkolnictwie wyższym i nauce,
są
ludzie, którzy tylko patrzą na to, co się dzieje,
są
ludzie, których zadziwia to, co się stało,
i
są ludzie, którzy nie mogą tego ścierpieć.
Trudno jest nawet wnikać w czyjeś motywacje,
powody wrogich a nie innych postaw wobec ludzi sukcesu. Za tymi ostatnimi
pojawia się cień osób, którym ktoś zamknął drogę do sukcesów, bo wprawdzie
rzetelnie wykonywali swoją pracę, ale - jak zapewne mógłby to napisać Dan
Norris: "bez malowania nią baśni". Ich obraz stopniowo tracił kolory
stając się zupełnie szarym płótnem.
Cóż im pozostało? Narzekanie na tych, którym się powiodło. Zawsze można powiedzieć, że miało się gorszej jakości farby, pędzle, a może i płótno było źle przygotowane przez kogoś, bo złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.
Zamiast zatem hamować nienawiść do samych siebie, wolą negować twórczość innych oraz atakować ich za to, że odkryli cząstkę przyczyn ich niepowodzeń.