06 lutego 2017

Projekt reformy nauki i akademii w Ustawie 2.0 w wydaniu zespołu A. Radwana


Tak jak przypuszczałem, a pisałem o tym w blogu, Instytut Allerhanda w Krakowie uraczył nas Projektem "Reforma nauki i akademii w Ustawie 2.0", który członkowie zespołu pisali częściowo na kolanie wyciągając swoje tekściki z szuflad i katalogów w domowych komputerach. Nie przedstawili bowiem danych z własnych badań naukowych, do czego się przecież zobowiązali i na co wydatkowali część publicznych środków.

W opublikowanym dokumencie nie raczą wytłumaczyć się z metodologii własnych badań, co mnie wcale nie dziwi, bo była ona poniżej poziomu studenta studiów licencjackich.

W dużej mierze mamy tu do czynienia z powrotem do tych samych argumentów, na których kreowała swoją pseudoreformę i wdrażała w 2011 r. prof. Barbara Kudrycka. To platformerska wersja przypudrowanych odwołaniami do niewielu publikacji zagranicznych powtórek z rozrywki i normatywnych westchnień. Sam prof. A. Radwan cytuje siebie z tekścików publicystycznych m.in. w tygodniku "Przekrój", albo przywołuje nam Raport Ernst & Young z 2009 r.

Zastanawiam się, jak to jest możliwe, że firma uzyskuje w konkursie grant z budżetu państwa, którego wynikiem jest niezrecenzowany produkt. To każdy uczony realizujący nawet najmniej kosztowny projekt badawczy w NCN wie, że musi on być zweryfikowany przez recenzentów. Tymczasem tutaj mamy wytwór zapewne zadowolonych z siebie osób.

Nie będę koncentrował się na pomysłach dotyczących polityki państwa w zakresie szkolnictwa wyższego, gdyż nie ma tu niczego nowego, ani też znaczącego. Autorzy Projektu nie zadali sobie trudu, by zrozumieć, że są istotne różnice (na całym świecie, a nie tylko w Polsce), w powstawaniu najwyższej jakości dzieł w naukach ścisłych, przyrodniczych i np. w naukach humanistycznych czy społecznych.

Nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że w humanistyce czy w naukach społecznych najbardziej
produktywnym i płodnym intelektualnie okresem życia jest 25-40 lat. W tych dziedzinach "skrócenie czasu potrzebnego na uzyskanie samodzielności naukowej (z obecnego średniego wieku 46 lat do 30-35 lat)" (s.14) będzie skutkować wytwarzaniem makulatury podobnego rodzaju, jak powyższy Raport pod red. A. Radwana.

Miejscami treść materiału przyjmuje karykaturalny obraz. Oto najpierw stwierdzają autorzy, że młodym dorosłym naukowcom w wieku 25-40 lat należy się nie tylko godne uposażenie, ale także upodmiotowienie w strukturach uczelni, by parę akapitów dalej stwierdzić: "Sekwencja powinna być jednak taka: najpierw reformy ustroju i ścieżek kariery w nauce, połączone z wprowadzeniem
nowych zasad zapewnienia jakości („uszczelnianie” systemu), a dopiero potem (znaczący i konieczny!) wzrost nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe.
" (s.15)

Wielokrotnie powtarzają zasadę V. Pareta, którą wciskają od lat studentom w naukach o zarządzaniu, że "znacząca mniejszość naukowców dokonuje znaczącej większości istotnych osiągnięć naukowych" (s. 20, 32).

Pojawiające się w publikacji diagnozy są wzięte - mówiąc kolokwialnie, czyli na poziomie autorów Projektu - "z sufitu", tzn. z różnych tekstów, różnych autorów, w tym także z publicystyki. Przyznam szczerze, że wolę badania Marka Kwieka, bo ten chociaż prowadzi je rzetelnie i to dokumentuje.

Nie zajmuję się tu projektem reformy organizacji uczelni. Powtórka z B. Kudryckiej mnie nie interesuje. Redaktor tego Projektu nie zadał sobie nawet trudu, by wyeliminować wielokrotne powtarzanie tych samych tez. Wstyd. Tego oczekujemy już od naszych studentów, w humanistyce i naukach społecznych. No, ale jak widać... nie każdy ma ten warsztat. Widać to było, jak po wygraniu konkursu, zatrudniano asystenta, który tylko zaprzeczył jakością swojej pracy tezie o roli w wieku w uzyskiwaniu najlepszych wyników.

Przejdźmy do kwestii awansu naukowego. Absolutnym brakiem rzetelności jest przywoływanie danych sprzed kilku lat, kiedy usiłuje się przekonać czytelnika, że w Polsce samodzielność naukową uzyskuje się wraz z uzyskaniem habilitacji. Statystycznie pracownicy naukowi polskich uczelni uzyskują habilitację w wieku 46,2 lat. . Nawet nie zadano sobie trudu, by sprawdzić, policzyć, jak ta sytuacja wygląda w ostatnich 3 latach, tylko przywołuje się dane z lat 2004-2011 (sic!) Podatnicy płacą za takie lenistwo umysłowe.

Ta część zapełniona jest powtórkami z prawa, kodeksów, ustaw i regulaminów. Wszystko to znamy. Czyżby członkowie zespołu Allerhanda nie wiedzieli, że piszą ten Projekt dla ministerstwa, a więc ludzi, którym nie trzeba przypominać definicji nauczyciela akademickiego czy obowiązujących regulacji prawnych?

Projekt jest potwierdzeniem diagnozy, którą autorzy odnieśli do innych, a w rzeczy samej dotyczy ich samych: (i) słabości etosu krytyki naukowej; (ii) ograniczeniu otwartości myślenia, dopływu świeżych bodźców i nowych idei, czego skutkiem jest zanik kreatywności; (iii) ograniczeniu szerokiego horyzontu i erudycji w rozwoju intelektualnym i ocenie kadr naukowych na rzecz wąskich specjalizacji (...) (s.111)

Szkoda, bo byłbym ciekaw, na jakiej podstawie sformułowali przeświadczenie o słabości etosu krytyki naukowej: "Przejawia się to przede wszystkim: niską jakością krytyki spowodowaną m.in. zbyt wysokim udziałem czynników pozamerytorycznych/uznaniowych, wynikających z antypatii bądź sympatii recenzenta wobec autora lub osób z otoczenia autora a także unikaniem uczestniczenia w procesie krytyki naukowej mającej za przedmiot nauczycieli akademickich zajmujących stanowiska kierownicze oraz profesorów tytularnych." Czyżby tu nie obowiązywała zasada V. Pareto?

Ciekaw byłem, co też napiszą na temat zagadnienia utrzymania bądź zniesienia habilitacji, jako stopnia naukowego? Nareszcie ktoś zajrzał w tym celu do rozpraw naszych pedagogów - historyków oświaty, a mianowicie do pracy pod red. K. Jakubiaka i T. Maliszewskiego, z której wynika, że "Tradycja nadawania wywodzi się z Prus i powstała na przełomie XVII i XVIII w. Nadanie habilitacji pozwalało na samodzielne nauczanie i prowadzenie wykładów (venia legendi)." Dla obecnej władzy to ważny punkt odniesienia, bo może nadszedł czas na uwolnienie się od pozostałości germańskiej kultury :).

Generalnie habilitacja w Polsce to samoreprodukujące się zło, aczkolwiek "ma pewne zalety":

1) zapewnia dodatkową weryfikację kompetencji zdobytych po doktoracie, co ma pewne znaczenie przy istniejących w Polsce uwarunkowaniach kulturowych (pozanaukowe motywacje do podejmowania
pracy nad doktoratem);

2) jeśli proces dochodzenia do habilitacji odbywa się w sprzyjającym rozwojowi naukowemu otoczeniu, w którym znajdują się życzliwi mentorzy, habilitacja może rzeczywiście pomóc ukierunkować i mobilizować habilitanta do dalszego rozwoju naukowego po uzyskaniu stopnia doktora;

3) zapewnia standaryzację kwalifikacji;

4) podnosi transparentność procedury – dzięki jawności recenzji oraz uchwał w sprawie nadania bądź odmowy nadania stopnia Reforma nauki i akademii w Ustawie 2.0 doktora habilitowanego, co ma pewne znaczenie z punktu widzenia redukcji czynników pozamerytorycznych w postępowaniach awansowych
.

Co ciekawe, te zalety wykluczają wcześniej podane przez autorów wady. Czyżby zamierzali dać Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek? Zawsze wyjdzie się z tego cało. Proszę bardzo:

Jedynym stopniem naukowym, jaki może być nadawany w nowym systemie, jest stopień doktora. Nabyte uprzednio stopnie i tytuły naukowe zostają zachowane i mogą być używane, ale ich rangę określa rynek akademicki (reputacja), a nie państwo w drodze ustawowej (reglamentacja).

Następuje decentralizacja postępowań awansowych. Rację bytu traci Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów Naukowych. Następuje odwrót od dotychczas przyjmowanej filozofii, wedle której odpowiedzialność za jakość w nauce ponosi państwo. W nowym systemie gwarantem jakości – mówiąc obrazowo – „przestaje być orzełek, a staje się logo uczelni. To nie narzędzia administracji państwowej, ale renoma uczelni decydują o wartości stopnia naukowego"
.

Tylko gdzie jest ta renoma, skoro wcześniej autorzy piszą o jej braku? Co ciekawe proponuje się do rozważenia (...) nadawanie tytularnej profesury jako zwieńczenia kariery osób odchodzących na emeryturę ze stanowiska profesora.. Nie wiedziałem, że tytuł profesora jest zwieńczeniem kariery, bo w czasie minionej kadencji tytuły profesora otrzymywali uczeni ok. 40 r. życia. Czyżby zespół A. Radwana tego nie sprawdził?

Które uczelnie miałyby prawo do nadawania jedynego stopnia naukowego - doktora? Najlepiej wszystkie, gdyż (...) nie należy ograniczać prawa nadawania stopnia naukowego doktora wyłącznie do najlepszych jednostek, ponieważ byłoby to równoznaczne z odebraniem istotnego elementu „procesowego” i reputacyjnego uczelniom regionalnym i aspirującym. (...) Zbyt wąskie ujęcie prawa do nadawania
stopnia doktora mogłoby się okazać dyskryminujące dla części studentów – zwłaszcza tych, którzy z niezależnych od nich powodów (tło socjalne, bariery materialne) podjęli studia w ośrodkach nie będących krajową czołówką w danej dziedzinie
.

I takim projektem mamy walczyć o poziom nauki w świecie, wzmacniając poziom socjalistycznego egalitaryzmu, który jest zakorzeniony w uczelnianych układach, przy miernych rektorach, oligarchii profesorów, manipulacjach partyjnych urzędników w resorcie szkolnictwa wyższego itp., itd. - o czym piszą kilkadziesiąt stron wcześniej autorzy tej publikacji?

Przecieram ze zdumienia oczy, kiedy czytam: Ranga doktoratu, jako ostatniego (najwyższego) stopnia naukowego, stanowiącego przepustkę do kariery akademickiej, powinna zostać podniesiona do pułapu obecnej habilitacji, bądź nawet – na najlepszych uczelniach – do poziomu wyższego. Skoro stopień doktora jest ostatnim i najwyższym stopniem naukowym, to gdzie są te wcześniejsze, niższe stopnie naukowe?

Czytam dalej jak to autorzy Projektu (...) sugerują poszukiwanie kompromisu pomiędzy podejściem liberalnym, wedle którego każda uczelnia może „produkować” słabych doktorów, przy założeniu naturalnej reakcji rynkowej w postaci podniesienia standardów przez uczelnie budujące w ten sposób swoją reputację, a podejściem reglamentacyjnym, wedle którego państwo powinno, poprzez swoją politykę regulacyjną, gwarantować jakość doktoratów." To państwo ma gwarantować tę najwyższa jakość doktorów??? Czy pan A. Radwan czytał ten tekst?

Wynika z tego, że mamy dopuszczać produkowanie "słabych doktoratów". Tylko w imię czego? W imię podwyższania reputacji przez "wyższe szkółki gotowania na gazie"?

Wreszcie znajduję w tym projekcie obronę turystyki habilitacyjnej Polaków na Słowację. Wcale nie dziwię się autorom, bo w ich regionie kwitła ona w sposób znaczący. Piszą oto w obronie rzekomo międzynarodowego wizerunku polskich uczelni- nie sięgając chociażby po istniejące publikacje na temat tej w dużej mierze patologicznej ścieżki awansu naukowego wielu nieudaczników:

(...) rezygnacja z jakichkolwiek, narzucanych centralnie standardów, może odbić się reputacyjnie na całej polskiej nauce (podobnie, jak przysłowiowe stały się „słowackie habilitacje”, bez niuansowania, czy dany ośrodek słowacki jest mocny czy słaby naukowo)." (s.122)

Otóż muszę poinformować zespół A. Radwana, że tu nie ma co niuansować. Właśnie kolejne wydziały w uniwersytetach utraciły uprawnienie do nadawania stopnia naukowego doktora, gdyż generowały nie tylko patologię i ośmieszały polską naukę poza granicami kraju, ale niektórzy docenci słowaccy zaczęli produkować w Polsce doktoraty na poziomie prac licencjackich.

Czytelny jest zamysł autorów. Jeśli jednak z jakichkolwiek powodów w przyszłości stopień doktora habilitowanego miałby zostać zachowany – wbrew czynionym tu rekomendacjom – wówczas konieczna będzie dalsza inflacja doktoratu, tak, aby nie mnożyć szczebli formalnej weryfikacji „tytularnej” i aby habilitacja mogła być – w większości przypadków – uzyskiwana przez naukowców między 30 a 35 rokiem życia. Z opisanych wyżej powodów takie rozwiązanie jest jednak nieprzekonujące w stosunku do rekomendowanego tutaj rozwiązania „radykalnego” obejmującego zniesienie habilitacji i pozostawienie
doktoratu jako jedynego stopnia naukowego.
(s. 128)

W dalszej części jest mowa o wdrożeniowych doktoratach, które - jeśli zostaną wprowadzone, to można podnosić wątpliwości, czy przy postulowanej tu likwidacji habilitacji, będzie on mógł pełnić funkcję przepustki do kariery naukowej. (s.130) Młody doktor, bez względu na to, czy jest doktorem branżowym czy naukowym - bo jest tu mowa o dwóch rodzajach doktoratów - musi być mobilny, nie wolno mu zakładać rodziny, stabilizować się w tej samej uczelni, tylko najlepiej, by wyjechał i ubiegał się w konkursie o etat na innej uczelni. "Dzięki temu zaistnieje proces stałej migracji (promieniowania) idei od najlepszych ośrodków na resztę ekosystemu szkolnictwa wyższego (top down). Jednocześnie zwiększoną szansę na pracę w nauce będzie dawało zrobienie doktoratu w dobrej uczelni. (s. 134)

Każdy będzie tak dużo zarabiał, że: "Ścieżka naukowa będzie, co do zasady, pełnoetatowa i jednoetatowa (eliminacja zjawiska wieloetatowości)."

Wiele miejsca poświęca się w tym Projekcie - i słusznie - organom kontroli typu PKA czy instytucjom dzielącym biedę budżetową na badania w ramach grantów (NCN, NCBiR). Nie zabieram w tej kwestii głosu, bo wymaga ona zupełnie odrębnych analiz.

Proponuje się jeszcze nowe twory, czyli nowotwory polskiej nauki, jak: Narodowa Rada Doskonałości Naukowej czy Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej (NAWA) (s. 286) Polska Akademia Nauk jest instytucją - jak piszą - "nie pasującą w obecnym kształcie do nowej koncepcji. Wymaga głębokiej reformy." (s. 291)

To byłoby tyle uwag "na gorąco". Polecam lekturę. Propozycja cytowania: A. Radwan (red.), Plus ratio quam vis consuetudinis. Reforma nauki i akademii w Ustawie 2.0, Kraków 2017.