16 września 2014

Co mogą stracić nauczyciele, rodzice i uczniowie?


Nie tak retoryczne pytanie zadają dziennikarze "GazetaPraca.pl". Oni zapytali "Co mogą stracić nauczyciele?", by ostrzec prawie pół miliona profesjonalistów, że rządząca koalicja partyjna PO i PSL zamierza rozmontować Kartę Nauczyciela dopiero po wyborach samorządowych. Są w błędzie. Karta zostanie "zdegradowana" po wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 r., jeśli nie dojdzie do tych drugich znacznie wcześniej. A ja dodatkowo pytam, co mogą stracić rodzice i uczniowie?

Nie po to ministra Joanna Kluzik-Rostkowska "pisze" - jak twierdziła w Sejmie - podręczniki do klas II i III, by narażać się nauczycielom. Nie po to zabiera głos, gdzie tylko się da (z przeświadczeniem wyćwiczonym przez specjalistów od PR), że to dzięki niej rodzice zaoszczędzili ponad 45 mln. PLN, skoro MEN wydał na elementarzowy "twór" zaledwie 75 mln. PLN.

Ten eleMENtarz jest - zdaniem ministry i premiera - najlepszy na świecie, bo który był tak, jak ten, poddany ostrej krytyce i mimo wykazanych patologii w jego powstaniu oraz błędów - został wydany, wydrukowany i nawet osobiście dowieziony do szkół przez niektórych kuratorów oświaty? No niech ktoś wskaże, który? stwierdziła nasza ministra: 60 tysięcy osób weszło na stronę. Było kilkaset opinii. Ten podręcznik naprawdę nie budzi złych emocji

Och, jacy zdolni są dzisiejsi, postmodernistyczni i popkulturowi autorzy, że wysiłkiem zbiorowym poradzili sobie z 600 opiniami! Doprawdy, żaden dotychczasowy elementarz, nawet ten Mariana Falskiego z "Alą, co ma kota", nie miał w ciągu kilkudziesięciu lat obecności w szkołach aż tylu recenzji! No, ale to był przedwojenny profesor, więc musiał być kiepski. Nie oglądał serialu o "Kiepskich".

Któż mógłby się spodziewać, że nie tylko jego praca została przez MEN skiepszczona. Na śmietnik historii edukacji wczesnoszkolnej wyrzucono ponad 20 autorskich elementarzy. No i dobrze. Po co zaśmiecać wielością, jak powracamy do wymarzonej przez naród jedności, spokoju i dobrobytu.

Protestowało Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne w Warszawie przeciwko ustawie podręcznikowej, rzekomemu plagiatowi jego publikacji itp. Cóż za problem? Władza jest gotowa na ustępstwa. Załagodziła konflikt ocierając dyrekcji łzy rzuceniem na ochłap prawa do dystrybucji MEN-skiego "wytworu". No niech ktoś powie, że MEN prowadzi niewłaściwą politykę?

W końcu, bez przetargu znalazły się wydawnictwa, które wydały w czasie wakacji komplet zeszytów (ćwiczeniówek) z adnotacją na okładce "Dostępne w ramach dotacji MEN". Czy resort edukacji wyraził na to zgodę? Zweryfikował, ocenił przydatność? Nie, bo i po co? Niech lud przyjmie z dobrodziejstwem "elementarza zapewnienie o nieodpłatnym dostępie do tych materiałów. Wydawca nie skłamał. Wydawca prawidłowo napisał, że są one "dostępne w ramach dotacji MEN", a ta wynosi 50 zł. na każdego pierwszoklasistę. Niech no tylko szkoły zakupią inne pomoce. Przecież wiadomo, że są droższe i nie mają na okładkach logo "elementarza".

Tylko dziennikarze z "Gazety Wyborczej" wyśledzili (ach, jacy oni są szybcy), że ponoć są takie szkoły publiczne, w których ten wybitny elementarz zamyka się w szafkach na klucz, by nie uległ zniszczeniu. Słusznie. Ja bym nawet oprawił chociaż jeden egzemplarz w każdej szkole w złote ramki, by rodzice składali pod nim kwiaty wdzięczności.