09 czerwca 2013
ZIelono mi i niespokojnie .... w zielonej szkole
W polskich szkołach czuje się już końcówkę roku. Są takie klasy (zespoły uczniowskie), które właściwie nie mają już lekcji, bo... nauczyciele nie mają dla nich czasu. Muszą wypełniać stertę dokumentów, formularzy, arkuszy. Robią tak w klasach, w obecności uczniów pozwalając im na to, by sami zajęli się sobą. Jak któryś jest za głośno, to natychmiast spada na niego reprymenda. Tylko czym jeszcze można "niesfornych" postraszyć? No i czy rzeczywiście to oni są niesforni? Jeszcze niektórzy nauczyciele dopytują, przepytują uczniów, którym zależy na poprawie oceny końcowej z ich przedmiotu. Pozostali są w klasie intruzami. Najlepiej, jakby w ogóle nie przychodzili do szkoły. Po co pałętają się po niej i tylko przeszkadzają nauczycielom w pracy... papierowej.
W nieco lepszej sytuacji są uczniowie tych klas, którzy wyjeżdżają w tym okresie na tzw. "zielone szkoły" czy wycieczki. Ze szkołą to, co niby ma być zielone, nie ma nic wspólnego, ale zawsze można odnotować w swoim dorobku dydaktycznym ów hit doby transformacji. W gruncie rzeczy przyzwolenie nadzoru pedagogicznego na tego typu pseudopraktyki, a często i zachęta wiąże się z faktem ratowania stanu rodzimych ośrodków wypoczynkowych oraz wspieranie polskiej wsi. Najczęściej w takich właśnie ośrodkach mogą znaleźć sezonowe zatrudnienie okoliczni mieszkańcy, więc trudno się dziwić, że ktoś jednak cieszy się z tego faktu.
Z "zielonych szkół" zadowoleni są uczniowie, bo mają w ciągu roku szkolnego najnormalniejsze wakacje, labę, totalny luz poza tym, że od czasu do czasu pełniący rolę opiekunów nauczyciele będą od nich oczekiwać spełnienia minimalnych wymogów regulaminowych - żeby wstali o określonej porze, umyli się, posprzątali w pokojach (głównie butelki, puszki, opakowania od wypalonych papierosów, śmieci itp.), łaskawie przyszli na posiłki i starali się w ciągu dnia zachowywać względnie przyzwoicie. W nocy nauczyciele mają prawo do odpoczynku, w odróżnieniu od młodzieży szkolnej, która nadaje mu zupełni inny charakter, weryfikując prawdy i mity edukacji seksualnej. W gruncie rzeczy jest to sprawdzian efektywności realizowania w ramach zajęć pozalekcyjnych programu tej edukacji przez młodzieżówkę Ruchu Palikota w ramach środków unijnych. Im mniej jest po takich szkołach ciąż, tym lepsza była edukacja.
Ciekawe, czy tymi wskaźnikami posługują się dzisiaj pedagodzy szkolni? Pamiętam, że przed laty b. minister edukacji Roman Giertych nakazał nawet dyrektorom szkół policzenie ciężarnych uczennic. Nigdzie jednak MEN nie opublikował raportu z tych wyliczanek. Nie wiemy też, czy - a jeśli tak, to w jakim zakresie - analizowano korelację zmiennych: "edukacja seksualna w szkołach" w wykonaniu grupy SPUNK a liczba ciąż, poronień wśród uczennic szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych po "zielonej szkole" lub kilkudniowej wycieczce krajoznawczo-turystycznej? Mogłaby powstać na tej podstawie dobra praca doktorska lub nawet habilitacyjna. Przed nami są jeszcze wakacje, w tym kolonie czy obozy dziecięco-młodzieżowe.
W ostatnim czasie do "zielonych szkół" zachęca się też przedszkola. Tym samym należałoby mówić o "zielonych przedszkolach", ale ta nazwa może być dla naszych zachodnich pedagogów myląca, bowiem tam zielone przedszkole to edukacja w naturalnym środowisku. Dzieci przez cały rok przedszkolny nie uczęszczają na zajęcia i posiłki do budynku, ale realizują wszystkie formy aktywności w środowisku naturalnym, w lesie, na łąkach, nad jeziorem czy stawem. Czesi określają tego typu przedszkola jako "wychowania w przyrodzie". Najpiękniej jest wiosną i latem, o ile nie padają deszcze, jest sucho i słonecznie. Nieco trudniej jest takim dzieciom w okresie jesiennym i zimowym, gdyż zajęcia przez kilka godzin tylko i wyłącznie na powietrzu, w naturze, często deszczowej czy skutej lodem i zasypanej śniegiem mogą wydawać się mało atrakcyjne. A jednak tego typu formy survivalowe cieszą się narastającym zainteresowaniem niektórych rodziców.
"Zielone przedszkole" jest dla dzieci w wieku przedszkolnym fantastyczną okazją do niemalże nieustannego przebywania na wolnym powietrzu, do zabaw, gier, zawodów itp. Survivalem natomiast jest przetrwanie tego okresu przez niektóre nauczycielki, które nie mają - jak w budynku - ograniczonej i dającej się w pełni kontrolować przestrzeni do pracy z dziećmi, ale właśnie muszą zapanować nad jej otwartością i nieoznaczonością. Do tego dochodzą dodatkowe emocje - dziecięcej tęsknoty za własnym domem, rodzicami, radości, wzruszeń i nowych lęków, gdyż tu dzieci poddawane są bardzo silnej presji grupy rówieśniczej niemalże przez 24 godziny na dobę. Nauczycielki nie mogą spać spokojnie, bo jednak długo trwa wieczorna toaleta maluchów, utulanie ich do snu czy panowanie nad emocjonalnym rozedrganiem.
W przedszkolu, które kończy moja córka, nie było na szczęście "zielonej - śródrocznej kolonii", natomiast został zorganizowany znakomity piknik dla rodzin przedszkolaków. Sprawdzili się rodzice, którzy zatroszczyli się o najróżniejsze wiktuały podwieczorkowe (ciasta, sałatki, cukierki, zimna napoje, a nawet grillowane kiełbaski i... wata cukrowa oraz popcorn). Niezwykłym wydarzeniem dla przedszkolaków było to, że wybrani rodzice przygotowali dla nich własny spektakl teatralny: w tym roku był wystawiony "Kopciuszek" - dowcipnie, z własnym tekstem, znakomitymi gagami aktorskimi, rewelacyjną scenografią i prawdziwie teatralnymi strojami. Zabawa była przednia dla wszystkich. Były też dla wszystkich dzieci przygotowane upominki. Każde mogło wylosować pamiątkowy prezent. Szkoda, że przepisy nie pozwalają na organizowanie w przedszkolach loterii fantowych, gdyż z tego typu akcji można było przed laty uzyskać trochę grosza na zakup jakiejś nowej pomocy dydaktycznej czy wyremontowanie sprzętu na placu zabaw.
(fotografie z "Rodzinnego Pikniku" w Przedszkolu Publicznym Nr 106 w Łodzi - wspaniała kadra pedagogiczna, genialna praca z dziećmi, stąd i naturalnie współpracujący z nią rodzice)