Fizyk prof. Łukasz Turski stał się gwiazdą socjometryczną polskich mediów w zakresie oświatowej ignorancji. W „Rzeczpospolitej” z dn. 27 maja 2013 r. opublikował artykuł pt. „Obrońcy dzieciństwa na manowcach”. Moja polemika z tym tekstem ukazuje się w dn. 6 czerwca 2013 r. na łamach opiniotwórczego dziennika, za co jestem wdzięczny jego redakcji. Środowisko akademickie pedagogów było bowiem słusznie wzburzone i dotknięte sformułowaniami niekompetentnego celebryty, który przecież od lat krytykował brak w polskiej oświacie głębokich reform. Nie rozumie jednak, że nie mają z tym faktem nic wspólnego naukowcy, których regularnie władze ignorują. Natomiast chętnie, szczególnie jeśli nie znają się na rzeczy, włączają uległe wobec władzy jednostki do uzasadniania fatalnych rozwiązań ustrojowych, organizacyjnych, programowych i metodycznych. Tak było zawsze, ale dziwi nas szczególnie teraz, kiedy tak być nie musi, bo ponoć żyjemy w suwerennym państwie. Tak, suwerennym zewnętrznie, ale nie wewnętrznie, bo tu wolność obywateli jest naruszana w bardzo różnych obszarach.
Tak to już jest, jak jakieś medium chce się podeprzeć postmodernistycznym autorytetem, to znaczy takim, który nie ma wiedzy na dany temat, ale ma tytuł profesora, a profesorom nikt do umysłów nie zagląda, bo przecież są w tym kraju umysły renesansowe (Niemcy określają je mianem Besserwisser). Nic dziwnego, że publikuje się każdą głupotę, byle tylko zadrukować strony, rozjątrzyć. Słusznie. Na tym polega dzisiejsza stymulacja opinii publicznej. Trzeba wpuścić bełkot, żeby zdenerwowali się fachowcy i napisali, jak jest naprawdę. Tyle tylko, że w społeczeństwie pozostaje ślad owego bajdurzenia postmodernistycznego profesora, bo przecież po tygodniu czy dwóch, kiedy nawet ukaże się polemika z jego tekstem czy wypowiedzią, i tak już nikt do nich nie wróci. Kto trzyma w domu gazety sprzed dwóch dni, a co dopiero sprzed tygodnia? Gazetę się czyta i wyrzuca do śmieci, oczywiście zgodnie z zasadami segregacji.
Postmodernistyczny profesor może mówić na każdy temat. Mówi i pisze tym więcej, im mniej się na nim zna, bo przecież nie o wiedze tu chodzi, tylko o brylowanie w mediach. Punktem wyjścia do własnej narracji jest albo zła pamięć szkoły z czasów socjalizmu, a tym samym także negatywny obraz pedagogiki jako „nauki”, która przecież nie mogła się zmienić. Panu Ł. Turskiemu wydaje się, ba, on jest nawet pewny, że z pedagogiką jest jak z fizyką. Jak już ktoś, coś kiedyś napisał, to znaczy, że to obowiązuje na wieki wieków. Zapewne dlatego kojarzy tę naukę z dawno już zdewaluowaną pedagogiką socjalistyczną. Nie wie, że pojawił się w całej humanistyce Wielki Zderzacz Hadronów, przełom paradygmatyczny, bo gdyby był tego świadom, to może pisałby inaczej.
Fizyk nie musi wiedzieć, że humanistyka i nauki społeczne zmieniają się nieustannie, są płynne jak nowoczesna i ponowoczesna rzeczywistość. Istotą tych nauk jest właśnie zmienność, a nie stałość, aczkolwiek pewne prawidłowości mamy już dawno odkryte i istnieje wokół nich czy w związku z nimi pewna zgoda akademickiej społeczności. Zgoda, umowa społeczna profesorów jest tu jednak doraźna. Trwa tak długo, jak nie pojawi się do dotychczasowych ustaleń antyteza. Wiedza humanistyczna i społeczna jest ambiwalentna, co wcale nie czyni jej gorszą nauką w stosunku do innych. Niech sobie sięgnie Ł. Turski do najnowszej rozprawy prof. Lecha Witkowskiego. Mam nadzieję, że coś z niej zrozumie. W końcu pedagogika to nie fizyka.
Pedagogika w odróżnieniu np. od fizyki uczy nie tylko pewnej mądrości o świecie wychowania i kształcenia drugiego człowieka czy formowania samego siebie, ale także uczy zarówno swego rodzaju pewności, optymizmu, zaangażowania, jak i skromności, pokory wobec świata i ludzkości, by stosowane przez pedagogów metody i formy edukacji a przecież zakorzenione w swoich uzasadnieniach we wszystkich naukach, mogły – jak pisał wybitny antropolog Claude Levi -Strauss - służyć poznaniu człowieka i umożliwieniu mu pogodzenia własnego człowieczeństwa i natury w uogólnionym humanizmie.
Można mówić i pisać o edukacji, o systemie oświatowym na podstawie tego, jak czuje się w szkole nasz wnuczek czy dziecko sąsiada, ale jak czyni to przedmiotem uogólnień profesor fizyki, medialny celebryta, to zaprzecza nie tylko własnym kompetencjom, pozycji społecznej, ale i narusza status dyscypliny, której nie znał, nie zna i zapewne nie zamierza się nią w ogóle interesować, bo i po co. On ją po prostu traktuje z wyniosłością czy pogardą typową dla niektórych - mam nadzieję - przedstawicieli nauk ścisłych. Gdybyśmy bowiem poczytali książki ks. prof. Michała Hellera, to odczytalibyśmy w nich zupełnie inną kulturę reprezentowania filozofii nauk ścisłych. A przecież w dziejach nauki także pedagodzy mogliby znaleźć przykłady fizyków, którzy przejawiali służalczość wobec reżimu własnego lub obcego państwa totalitarnego. W żadnej mierze jednak nie formułowaliby uogólnień w stylu: fizycy to „postkomunistyczna zgraja”, gdyż byłoby to poniżej wszelkich standardów. A tak niestety uczynił w odniesieniu do pedagogów akademickich profesor Ł. Turski.
Pedagogika nie rozliczyła się z minionym okresem socjalizmu. Szkoda. Wielokrotnie o tym pisałem i zwracałem na to uwagę mojemu środowisku. W humanistyce jednak pewne procesy i tak zachodzą w sposób naturalny. Wiatr historii, powiew nowej myśli, także radykalnie krytycznej, nowej metodologii badań wymiata ze sceny nie tylko dotychczasowe teorie, modele czy podejścia, ale i ich twórców, przenosząc do „muzeum (nie-)pamięci narodowej”. Jednych przechowuje w nim z szacunkiem, bo nie wszystko, co i jak pisali o kształceniu czy wychowaniu nadaje się do wykluczenia w systemie zero-jedynkowym, innych zamyka w „sejfach politowania godnej submisji”, bo na szczęście praktyka często szła innym torem, niż chciała tego władza czy niektórzy pseudouczeni.
Pisanie zatem przez profesora fizyki tekstu na zamówienie politycznego sponsora nie tylko odsłania upadek niektórych autorytetów, ale także czyni żałosnym stan, w jakim znajduje się część akademickiego środowiska. Fizyk nie musi wiedzieć, że aby poznać i zrozumieć procesy społeczno-wychowawcze, edukacyjne, trzeba umieć wyzwolić się z poprawności politycznej, ze służalczej postawy wobec wszelkiego władztwa, w tym własnej ignorancji, trzeba nauczyć się patrzenia na te procesy m.in. z punktu widzenia Innego.
Dla mnie ważniejsze jest od komentarzy profesora fizyki to, co pisze na temat rozwoju społeczeństw wspomniany powyżej antropolog:
(…) społeczności, uważane za zacofane, traktowane jako „resztki” ewolucji, zepchnięte na margines i skazane na wyginięcie, stanowią źródłowe formy życia społecznego. Są doskonale wiarygodne, ponieważ niezagrożone wpływami z zewnątrz”. (Antropologia wobec problemów współczesnego świata, Kraków 2013, s. 21)
Protestujący przeciwko pseudoreformie obniżenia wieku szkolnego rodzice nie są kanibalami kultury, nędznikami na marginesie cywilizacji, ale pełnoprawnymi obywatelami III Rzeczpospolitej, których władza nie może ignorować i za pomocą profesorskich wypowiedzi ignorantów dezawuować. Ponoć mamy społeczeństwo obywatelskie, a nie totalitarne, etatystyczne, w którym racja jest tyko i wyłącznie po stronie władzy. Żaden antropolog kultury nie pozwoliłby sobie na taką arogancję, by stwierdzić, że określona część polskiego społeczeństwa postrzegana zrazu jako tradycyjna czy archaiczna, nie ma w nim prawa do godnej egzystencji, do ochrony własnych wartości i praw. Pan Łukasz Turski nie musi znać i nie musi też uznawać Międzynarodowej Konwencji o Prawach Dziecka. Może uznawać jako jedynie ważne w jego życiu tylko prawa fizyki. Rodzice mają jednak bezwzględne pierwszeństwo w relacjach z władzą w wypowiadaniu się na temat własnych dzieci i warunków do ich instytucjonalnej edukacji. Już mieliśmy taki ustrój, w którym to władza państwowa rozstrzygała sprawy za obywateli i przeciwko nim.