01 stycznia 2012
Akademiccy łgarze jako twórcy szkól pseudopedagogiki
Nie wierzcie tym, którym coś i z jakiegoś powodu jest wygodne wciskać pseudoakademicki kit. Jeśli jesteś studentem studiów doktoranckich z pedagogiki w uczelni publicznej lub w niepublicznej (takie uprawnienia ma tylko DSW we Wrocławiu), asystentem, wykładowcą z aspiracjami naukowymi, to nie wierz tym, nawet dużo starszym od ciebie, którzy usiłują cię odwieść od konceptualizacji i prowadzenia własnych badań naukowych zgodnie z obowiązującymi w naszym kraju standardami na rzecz przyjęcia opcji ucieczkowej i (auto-)degradacyjnej w naukach społecznych i humanistycznych, jaka może wynikać z wyboru uczelni poza granicami kraju - w Czechach czy na Słowacji.
Jak czytam w wydawnictwach uczelnianych brednie kogoś, kto posługuje się stopniem czy tytułem naukowym, jaki uzyskał z pedagogiki w Rosji, na Ukrainie czy u południowych sąsiadów, jakoby w Polsce młodym osobom została zamknięta droga do rozwoju naukowego, a szczególnie do habilitowania się z pedagogiki, to jestem coraz bardziej przekonany o bardzo niskich (nie tylko kompetencjach, ale i rzeczywistych) kwalifikacjach naukowych ich autorów. Najczęściej, bowiem głoszą czy publikują je ci, którzy nie byli w stanie spełnić polskich wymogów, a więc sami wykluczyli się z polskiej nauki. Jak bowiem chcą ją rozwijać, skoro jej nie tylko nie znają, nie rozumieją, ale i nie potrafią poruszać się godnie, merytorycznie i otwarcie w jej obszarze? Jak mogą mienić się nauczycielami akademickimi ci, którzy chowają (wygodnie dla siebie) głowę w piasek, nie ujawniając rzeczywistych powodów, dla których sami nie byli w stanie spełnić nawet minimalnych wymagań naukowych w Polsce?
Pisze do mnie młody doktorant jednej z publicznych uczelni w naszym kraju:
Chciałbym podzielić się doświadczeniem z pierwszych tygodni pracy w uniwersytecie (niby jeden z najlepszych w kraju wśród tzw. uniwersytetów przymiotnikowych). W trakcie rozmowy z dwoma starszymi pracownikami z tytułem doktora usłyszałem coś, co mógłbym streścić następująco:
Nie widzisz, co się dzieje w pedagogice? Kurde, kazali nam robić jakieś habilitacje przymusowo i co mamy niby zrobić. W Polsce nie da się przejść procedury habilitacyjnej i jeździmy jak ci głupi na Słowację, tam przynajmniej są normalne zasady.
Przyznam, że mnie to zasmuciło, jeśli problem "habilitacji z przymrużeniem oka" zaczyna dotykać tych "lepszych" uczelni, to jak uda nam się wykształcić kolejne pokolenie pedagogów... Szkoda, że w miejsce tych, którzy nie są w stanie sprostać polskim wymogom, nie daje się szansy młodym pracownikom z interesującymi pomysłami. Na koniec chciałbym prosić - na wypadek, gdyby wplótł pan gdzieś słówko na ten temat - o zachowanie dyskrecji, co do mojej osoby ponieważ nadal zależy mi na tej pracy:). "
Jeśli ktoś tak wam mówi, to przyjrzyjcie się jego dorobkowi naukowemu. Może on jest naukawy. Może warto taką osobę zapytać o to, czy podejmowała w naszym kraju próbę habilitowania się, a jeśli tak, to z jakiego powodu ona się nie powiodła? Jak jest taka szczera w swoich radach, to niech wam pokaże treść recenzji jej naukowego dorobku? Jakie zostały postawione w niej zarzuty? Z czego to wynika - z obiektywnych kryteriów pomiaru poziomu jakości jej rozpraw czy może innych, a jeśli tak, to jakich jakie są na to dowody?
Zastanówcie się, kim chcecie być - tzw. "łatwiejszymi" doktorami czy doktorami habilitowanymi (w rozumieniu zapewne - o niższych kwalifikacjach)? Jeśli tak, to, po co? Czy po to, by zarabiać na „łatwiej" pozyskanym dyplomie? To ogłoście to publicznie i pokażcie swoich mistrzów, odkryjcie ich "zalety", bo wad przecież nie mają! że nie jesteście zainteresowani byciem naukowcami, tylko posiadaczami dyplomu, jak ktoś trafnie to określił w stosunku do jednego z takich słowackich habilitowanych, a sprzedającym się wszem i wobec - "z certyfikatem na "mądrość". Niech to będzie wasze pseudopedagogiczne credo, by nikt nie miał wątpliwości, że jak będzie chciał naprawdę czegoś się nauczyć, to powinien poszukać sobie kogoś innego. Szkoda jego czasu i ambicji.
A może akademicka troska o młode pokolenia powinna dawać nam odpowiedź na pytanie, które wielokrotnie przywołuje w swoich rozprawach Zbigniew Kwieciński: "czy lepiej jest być szczęśliwą świnią niż nieszczęśliwym Sokratesem?"