02 listopada 2011

Cenzura oświatowa w XXI wieku, czyli o zakazanym blogu


Pewien właściciel wyższej szkoły prywatnej w naszym kraju, na terenie której jest swobodny dostęp do internetu dla studentów, nauczycieli i administracji, założył wszystkim pracownikom administracji blokadę na stronę mojego blogu. Są też i inne zakazane strony, ale tymi w tym wpisie się nie interesuję. Nie ma się co jemu dziwić. Prawdopodobnie opisywane w blogu różne patologie akademickie, i nie tylko, egotycznie odnosi do siebie i swojej firmy. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Nie ukrywam, że bardzo mi to pochlebia, bo to oznacza, że pracownicy mają czego się obawiać, skoro wszystkie nieszczęścia tego świata, jakie opisuję w blogu, są dostrzegane przez ich pracodawcę.

Zarazem bardzo im współczuję, bo niemalże codziennie, któryś z nich jest wypytywany, o kim to dzisiaj Śliwerski napisał w swoim blogu. Muszą koniecznie dopasować sobie jakieś wydarzenie czy osobę do tego czegoś lub tego kogoś, co mogłoby chociaż częściowo być podobne do wydarzenia lub do "bohatera" moich wpisów. Co za paranoja? Szkoda, że tak mało jest instytutów psychiatrii lub dobrych klinicystów, bo może ktoś pomógłby tej osobie zatroszczyć się o siebie. Krzywdzi swoich pracowników, oskarżając ich o to, że pewnie wynoszą jakieś fakty z pracy, a autor blogu je upublicznia. Nic bardziej chorego im się nie mogło przydarzyć. Z czegoś jednak trzeba żyć, więc muszą znosić liczne upokorzenia.

Proponuję, by ich pracodawca założył blokadę na sto innych jeszcze blogów, bo jest znacznie więcej takich, których autorzy piszą o szkolnictwie wyższym bardziej krytycznie, niż w moim blogu. Proponuję, by ta postać zakazała bibliotece zakupów książek i czasopism z artykułami takich autorów, jak - poza moją skromną osobą - L. Witkowski, T. Szkudlarek, Z. Melosik, P. Zamojski, L. Kopciewicz, E. Bilińska-Suchanek, Z. Kwieciński, Cz. Kupisiewicz, E. Gruszczyk-Kolczyńska, M. Czerepaniak-Walczak, M. Dudzikowa itd., itd. a jeśli, nie daj Panie Boże już są, to by je sprzedała na allegro. Koniecznie należy zaprzestać czytania "Forum Akademickiego". Zarobi się dzięki temu na czasy kryzysu, bo publikacje tych autorów dobrze się sprzedają.

Ja nie jestem zainteresowany, ani tym, ani jakimkolwiek innym właściclem tzw. wsp, ani jego, ani innych - szkołą, ani tym, co się w niej dzieje. Jeśli jednak któryś z poruszanych problemów, w jakiejś mierze jest podobny do tego, jaki ma miejsce w jego środowisku pracy, to lepiej niech weźmie się do roboty i zacznie od siebie, albo udaje, że to jego nie dotyczy. To nie jest moja sprawa, że ktoś ma problem z samym sobą.

Wyższych szkół prywatnych w naszym kraju jest ponad trzysta. Otrzymuję korespondencję od wielu ich pracowników, studentów, często anonimową, bowiem – jak to bywa w naszym niby wolnym i demokratycznym państwie – ludzie boją się podpisywać, ujawniać dane, by nie zostało to wykorzystane przeciwko nim. Bardzo dużo podróżuję po kraju, uczestniczę w kilkunastu konferencjach naukowych rocznie, prowadzę otwarte wykłady i seminaria, recenzuję rozprawy naukowe oraz biorę udział w pracach wielu redakcji czasopism naukowych (nie mylić z naukawymi, bo te najczęściej są w takich szkółkach).

To wszystko składa się na metapoznanie zjawisk, problemów, dylematów czy dominujących w tym środowisku zjawisk. Jedne są pozytywne, inne patologiczne. Dziwne, że niektórzy pracownicy godzą się na zatrudnienie w toksycznych dla siebie warunkach, ale być może nie mają lepszych. Jakoś to muszą przeżyć, przetrzymać, licząc na jakąś zmianę. Cieszę się, że mój blog dociera do wielu miejsc, że jest czytany przez osoby nie tylko z naszego kraju. Nie piszę go dla siebie, choć jestem w nim w różnych wymiarach obecny. Większości czytelników w ogóle nie identyfikuję, jeśli się nie podpisują. Z częścią czytelników prowadzę korespondencję.

Niektórzy śmieją się, że założona w ich komputerach blokada zachęca do intensywniejszego czytania moich tekstów. Oni wiedzą, że ich pracodawca codziennie ten blog też czyta. Gdyby nie czytał, to by nie pytał, nie węszył, nie szperał i nie snuł kolejnych intryg. Zakazany owoc lepiej smakuje.

Uwaga! Jakiekolwiek podobieństwo do osób i zdarzeń opisywanych w niektórych postach tego blogu zawsze było i jest przypadkowe. Wiedzą o tym ci, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem, interesują się problemami wymagającymi badań naukowych, diagnoz społeczno-pedagogicznych czy kulturowych oraz poszukujący rozwiązań w relacjach nie tylko akademickich, dzięki którym edukacja i nauka mają służyć poznawaniu prawdy i doskonaleniu codziennego życia. Swoją drogą, ostatni raz cenzurowano moje teksty w latach 80. XX w.