Szkoła jest dla polityków jak śmietnik, do którego można wrzucić wszystko, czego dorośli nie są w stanie wyegzekwować od siebie, a nie od uczniów. Jak minister sprawiedliwości doszedł do wniosku, że młodzież nie zna prawa, to postanowił zabiegać o wprowadzenie specjalnego przedmiotu do programów szkolnych, w trakcie którego prawnicy będą sobie mogli dorobić (skoro nie mają szans na aplikacje) prowadzeniem odrębnych lekcji w zakresie prawa. Dla mnie bomba! Nareszcie niektórzy uczniowie, którzy są szykanowani w swoich placówkach edukacyjnych, będą mogli swoim rodzicom uświadomić, co mają zrobić w sytuacji, gdy nie są w szkołach respektowane prawa człowieka, prawa obywatelskie, prawa dziecka, prawa ucznia, prawa pacjenta (to w tych, w których są gabinety lekarskie), prawa nauczyciela, prawa rodzica itd., itd. Skuteczność tych lekcji będzie zerowa, gdyż, gdzie jak gdzie, ale właśnie w tych placówkach młodzi ludzie wraz ze swoimi oddanymi im nauczycielami i kochającymi ich rodzicami doświadczają ze strony różnych osób bezprawia i są wobec niego bezradni. Mało kto na to bezprawie reaguje.
Zanim zatem nasza młodzież zacznie uczyć się o tym, jakie będzie miała prawa, kiedy osiągnie dorosłość, niech może najpierw, bez udziału fachowców spoza szkoły, przećwiczy przestrzeganie przysługujących im już praw dziecka i ucznia, niech zapozna się z normami, które są wpisane do statutu szkoły i zweryfikuje, które z nich są martwą literą, a które są ewidentnie w niej naruszane – przez rówieśników, starszych, nauczycieli czy rodziców, we własnym gronie, na miejscu. Tylko niech na oczekiwaniach w tej kwestii nie kończy. Niech żąda pełnej możliwości (struktury i procedur) egzekwowania przysługujących jej praw. Nie powinno to dotyczyc tylko uczniów, ale także wszystkich pracowników szkoły i rodziców.
Rozumiem, że trzeba na coś wydać unijne pieniądze, by opozycja nie zarzucała obecnemu rządowi, że ich nie potrafił wykorzystać. Wydawanie jednak tej kasy na tzw. pilotażowy program edukacyjny "Świadomy swoich praw obywatel", który ma realizować Okręgowa Izba Radców Prawnych, jest chybione. Nie obejmuje on bowiem praw, które powinny na co dzień być znane, akceptowane i przestrzegane w szkołach, przez wszystkie osoby związane z procesem kształcenia, a więc począwszy od nauczycieli, pracowników administracji szkolnej, poprzez uczniów i na ich rodzicach czy prawnych opiekunach kończąc.
Najsłabszą stroną są skazani na szkołę uczniowie, którzy z jednej strony bezpośrednio lub pośrednio doświadczają w niej w różnym zakresie i częstotliwości przejawów i skutków bezprawia albo złego prawa, pozorów mających w niej obowiązywać norm społecznego współżycia, z drugiej strony nie posiadają żadnej instancji, w której mogliby skutecznie, nie obawiając się czyjejkolwiek zemsty, dochodzić swoich roszczeń. Prawa w szkołach są łamane nagminnie, wobec różnych osób i rzadko w której z placówek reaguje się na to natychmiast, na jawną bądź skrywana niesprawiedliwość, i to nie tylko wówczas, kiedy jest się ofiarą szeroko czyjejś przemocy, ale i jej świadkiem.
Po co uczniom lekcja prawa w liceum, w którym „nauczyciele” szantażują tych, którzy – ich zdaniem - nie rokują sukcesu na egzaminie maturalnym i zobowiązują młodych ludzi (choć już dorosłych) do złożenia fałszywego oświadczenia, że nie chcą do przystąpić do tej próby sprawdzianu swojej dojrzałości np. z powodów „trudności rodzinnych”? Czyż nie jest to dla naszej młodzieży najlepsza lekcja bezprawia i skandalicznego krycia sprawców „przemocy w białych rękawiczkach”? Oni już do tej matury nie przystąpili mimo, iż być może niektórzy mogliby podjąć się takiej próby. Nie ulega bowiem dla mnie wątpliwości, że część młodzieży ze względu na znajomość własnego braku wiedzy i umiejętności z w pełni suwerennie zadecydowała o tym, by nie zdawać matury. Okazuje się jednak, że tej matury nie zdali niektórzy ich nauczyciele. Nie zdali matury z prawa.
Po co ta hipokryzja dorosłych wobec młodzieży? Po co to zapewnianie ich o tym, że jak odbędą 30 godzin lekcji, to społeczeństwo będzie bardziej praworządne, skoro niemalże na co dzień łamie się w społeczności szkolnej prawo w różnym zakresie i w odniesieniu do różnych uczestników procesu kształcenia?
Może by jednak zacząć zachęcać młodzież do tego, by mogła nie tylko znać prawa na miarę swojego wieku i środowiska szkolnego, ale i stwarzać jej możliwości do skutecznego egzekwowania norm, także od uczniów, w tej właśnie przestrzeni, i nie od święta, na pokaz, okazjonalnie, pod przedmiot „godzina wychowawcza” czy „lekcje prawa”, tylko może tak, jak czynił to Janusz Korczak, że w każdej ze szkół ktokolwiek nie byłby ofiarą naruszenia jego praw (uczeń, nauczyciel, pracownik administracji czy rodzic) będzie miał komu przedłożyć swoją skargę i wyegzekwować zadośćuczynienie, doświadczyć sprawiedliwości w tej społeczności. Po co wiedza o prawie, skoro samemu doświadczało się jako ofiara lub świadek upokorzeń ze strony dorosłych czy rówieśników w instytucji, która z założenia powinna być środowiskiem prawdy, dobra i piękna, a nie kłamstwa, podłości i kiczu?