08 października 2010

Dopalacze w prywatnych szkołach (pół-)wyższych

W dzisiejszym „Dzienniku. Gazeta Prawna” pojawił się artykuł Artura Grabka zatytułowany „Wielkie oszustwo w prywatnych szkołach”. Rzecz dotyczy niezwykle poważnego oszustwa, jakiego – w świetle jego ustaleń - dopuszczają się właściciele prywatnych szkół dla dorosłych, które nawet teraz, kiedy rekrutacja do tych placówek, podobnie jak i do szkół wyższych powinna być zakończona, ogłaszają nabór, nęcąc klientów darmową edukacją.

Rzeczywiście, sprawa jest niesłychana, skoro z budżetu państwa wysysa się środki podatników nie na rzeczywiste kształcenie osób dorosłych, mających wcześniej z różnych powodów problemy z ukończeniem szkoły średniej i uzyskaniem jakichś kwalifikacji, ale na to, by sponsorować im zwolnienie ze składek ZUS, ulgi na komunikację i możliwość wystąpienia o zasiłki socjalne. Dorośli zapisują się do tych szkół, niektórzy nawet do dwóch w różnych miejscowościach, ale na zajęcia nie uczęszczają i nie przystępują do egzaminów końcowych. To oni podnoszą wskaźniki niskiej zdawalności matur w tych placówkach nie dlatego, że niczego się nie nauczyli, tylko dlatego, że w ogóle nie uczęszczali dna zajęcia. Jak pisze red. A. Grabek:

Resort edukacji zdaje sobie sprawę ze skali oszustwa. Nie jest jednak w stanie oszacować, ilu fikcyjnych uczniów znajduje się na szkolnych listach. Walcząc z plagą, MEN w tym roku wprowadziło przepis obligujący uczniów szkół dla dorosłych do przynajmniej 50 proc. frekwencji i obowiązku przystąpienia do egzaminu. Szkoły do zapisu podchodzą z przymrużeniem oka, bo korzystają na omijaniu prawa.”


Powyższy proceder nadaje się do prokuratury i ciekaw jestem, czy takie działania zostaną w tym celu podjęte? Podobnie jak z dopalaczami, powiada się – mrugając do klienta okiem – że zakupiony towar jest tylko do kolekcji, ale jak sobie go zajara, to już sprzedającego nie obchodzi. Podobnie i w tych szkołach, niektórzy ich właściciele doskonale zdają sobie sprawę z całej fikcji – jak pisze Grabek – ale mrugają do klientów, by ci zwiększali im zyski, czerpiąc także dla siebie z tego określone korzyści. Dziennikarze sprawdzili, jak dzisiaj prowadzi się ten interes, dzwoniąc do wybranych szkół dla dorosłych, pytając o oświatowe „dopalacze”:

Czy muszę chodzić na zajęcia. Jak wygląda sprawa frekwencji”? Odpowiedź brzmiała: Frekwencja? – To szkoła dla dorosłych. My na to nie zwracamy uwagi. Albo pan płaci i chodzi, albo pan płaci i nie chodzi – słyszymy.
– A jak płacę i nie chodzę, to co?
– To jest pan najprawdopodobniej niepromowany, ale rada pedagogiczna jest dopiero na koniec semestru – informuje pracownica


Zdaje się, że ktoś odpowiedzialny za ten poziom oświaty odpuścił sobie problem, stąd po raz kolejny państwo przegrywa z „oświatowymi dopalaczami”. Tymi bowiem handluje się w „białych rękawiczkach”. Co ciekawe, pojawiła się nawet hipoteza, że gdyby bliżej się przyjrzeć tym szkołom dla dorosłych, które równocześnie prowadzą niepubliczne szkoły wyższe, to proceder może zatoczyć bardzo szeroki krąg innego jeszcze rodzaju nadużyć.


(zob: http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/304597,wielkie-oszustwo-w-prywatnych-szkolach.html)