04 września 2018

Warto zmieniać sposób myślenia o edukacji



Uniwersytet Łódzki publikuje komentarze do najważniejszych odkryć, spraw, problemów czy wyników badań nauczycieli akademickich. Dzięki temu wiele dowiaduję się o tym, czym zajmują się koleżanki czy koledzy profesorowie z innych wydziałów UŁ, a nawet z mojego własnego - Wydziału Nauk o Wychowaniu. Tak bowiem jest w naszym profesjonalnym i społecznym życiu, że nie zawsze mamy czas i możliwość poznania innych, zajrzenia do ich laboratoriów, publikacji czy wysłuchania ich w czasie konferencji naukowych.

Z tym większą więc przyjemnością przyjąłem zaproszenie rzecznika prasowego Uniwersytetu Łódzkiego - Pawła Śpiechowicza do zarejestrowania własnego stanowiska na temat edukacji alternatywnej, skoro weszliśmy w kolejny rok szkolny. Od 1990 roku stanowimy na Wydziale Nauk o Wychowaniu środowisko naukowo-badawcze i oświatowe zorientowane na zmianę paradygmatu badań edukacyjnych oraz szeroko rozumianej praktyki szkolnej. To tu zaczął się cykl międzynarodowych konferencji poświęconych edukacji alternatywnej na świecie oraz dokonań polskich nauczycieli i uczonych w tym zakresie.

Podejmowane inicjatywy, eksperymenty i badania w zakresie alternatyw edukacyjnych kontynuowałem w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, współorganizowałem partnerską debatę z naukowcami Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i nadal dzielę się nowymi projektami alternatywnej edukacji z uczonymi w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie oraz środowiskiem akademickim macierzystej Uczelni. Za nami i przed nami setki znakomitych rozpraw, nagradzanych monografii naukowych, artykułów i spotkań z innowatorami pedagogicznymi w kraju oraz poza jego granicami.

Pedagodzy szczególnie, ale i przedstawiciele pozostałych nauk, w ramach których kształcą także kandydatów do ról nauczycielskich, wychowawczych, opiekuńczych, resocjalizacyjnych czy terapeutycznych mogą zastanowić się nad tym, czy stają się aktorami odtwarzającymi napisany im przez Ministerstwo Edukacji Narodowej scenariusz roli, czy może uwzględniając to, co jest wspólne i konieczne w edukacji ogólnopolskiej, zamierzają jednak być bardziej autorami własnej pedagogii, twórcami promieniującymi własną osobowością, doświadczeniem, mądrością i wolnością.

Mój komentarz jest zarazem apelem o to, byśmy mimo centralistycznych reform w strategii "top-down", nie zapominali o tym, że szkoła nie jest dla żadnej władzy, ale jest dla dzieci i młodzieży, a na nas spoczywa odpowiedzialność, by była INNOŚCIĄ, HUMANISTYCZNĄ ALTERNATYWĄ, przestrzenią transformatywnego oporu w edukacji.

Zachęcam do odwiedzenia strony KOMENTARZE.

03 września 2018

Nowy rok szkolny między demagogią centralistycznej władzy a nauczycielskim rozgoryczeniem



Minister edukacji opublikowała 29 sierpnia br. List do dyrektorów szkół, przedszkoli i placówek oświatowych, do nauczycieli,


Szanowni Państwo,

nowy rok szkolny 2018/2019 przynosi istotne zmiany w pragmatyce zawodowej nauczycieli. Ich celem jest wprowadzenie przejrzystego i obiektywnego systemu oceny pracy, budowanie stabilizacji zawodowej, premiowanie wysokiej jakości pracy oraz podnoszenie prestiżu społecznego nauczycieli. Pragnę przybliżyć najważniejsze zmiany oraz wskazać korzyści, jakie wynikają z nich dla Państwa sytuacji zawodowej.

Od 1 września 2018 r. zacznie obowiązywać nowy system oceniania pracy nauczycieli. Proszę, byście Państwo przyjęli te propozycje ze spokojem i zrozumieniem. Jego podstawą jest większa przejrzystość i zobiektywizowanie ocen. Nowy system wpłynie na ujednolicenie sposobu oceniania,, pozwoli na dostosowanie ocen do specyfiki pracy
w danej szkole oraz potrzeb środowiska szkolnego. Nowy system oceniania jest ściśle powiązany ze ścieżką awansu, kryteria oceny pracy zostały dostosowane do wiedzy
i umiejętności jakimi powinien legitymować się nauczyciel na danym etapie rozwoju zawodowego. Natomiast uzyskanie najwyższej oceny pracy będzie uprawniało nauczyciela do skrócenia ścieżki awansu zawodowego.

Jednocześnie pragnę podkreślić, że projektowana jest zmiana w zakresie częstotliwości obligatoryjnego dokonywania oceny pracy nauczycieli. Obligatoryjna ocena będzie dokonywana co 5 lat, a nie jak wcześniej zakładano co 3 lata. Ta zmiana jest odpowiedzią na postulaty zgłaszane przez różne środowiska oświatowe.

Wielokrotnie podkreślałam, jak wysoko cenię pracę nauczycieli. Wzrost prestiżu społecznego tego zawodu powinien iść w parze z godnym wynagrodzeniem, o co zabiegam od początku mojej pracy w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Przypomnę, że w 2017 roku, po raz pierwszy od 2012 r., dokonano waloryzacji płac, a w kwietniu tego roku rozpoczęliśmy wprowadzanie podwyżek, podnosząc wynagrodzenia o 5,35 proc. Od stycznia 2019 roku i od stycznia 2020 roku Państwa pensje będą wzrastały o kolejne 5 proc w każdym roku. Oznacza to, że w niespełna 2 lata (rok i 9 miesięcy) wynagrodzenia zostaną podniesione łącznie o 15,8 proc. Środki na podwyżki zaplanowane na przyszły rok już zostały ujęte w projekcie budżetu na 2019 rok.

Warto dodać, że od września 2020 roku zacznie obowiązywać dodatek za wyróżniają pracę. Docelowo będzie wynosił około 500 zł miesięcznie, a otrzymają go nauczyciele z najwyższym stopniem awansu zawodowego, legitymujący się oceną wyróżniającą. Zarówno zaplanowane podwyżki oraz dodatek „500+” w istotny sposób wpłyną na poprawę sytuacji finansowej nauczycieli w najbliższych latach.

Zależy mi, aby Państwa praca była zorganizowana według jasnych kryteriów i wiązała się z poczuciem stabilizacji. Dlatego też tygodniowy wymiar zajęć nauczycieli specjalistów został ujednolicony i określony w przepisach Karty Nauczyciela. Od 1 września 2018 roku pensum logopedów, psychologów, pedagogów, terapeutów pedagogicznych i doradców zawodowych będzie wynosiło nie więcej niż 22 godziny, a tzw. nauczycieli wspomagających 20 godzin.

Dodatkowo nauczyciele w niesamorządowych przedszkolach, innych formach wychowania przedszkolnego, szkołach i placówkach będą zatrudniani wyłącznie w oparciu o umowę o pracę. Takie rozwiązanie gwarantuje nie tylko większą stabilizację, ale umożliwia planowanie rozwoju zawodowego. Ochrona miejsc pracy to także efekt założeń reformy edukacji.

Dzięki wprowadzonym zmianom udało się zachować wiele etatów, a dane z Systemu Informacji Oświatowej jednoznacznie pokazały, że nowe rozwiązania w systemie oświaty przyczyniły się do wzrostu zatrudnienia. Większa liczba etatów to tylko jeden z czynników, który potwierdza zasadność wdrożenia reformy oświaty.

Jestem świadoma, że Państwa praca wiąże się z ciągłą potrzebą doskonalenia i zdobywania nowych kompetencji, które pozwalają właściwie reagować na dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość oraz lepiej rozumieć potrzeby uczniów. Z uwagi na konieczność wsparcia Państwa rozwoju zawodowego od 1 stycznia 2019 roku zacznie obowiązywać rozwiązanie gwarantujące wyodrębnienie środków na finansowanie doskonalenia zawodowego (w budżetach organów prowadzących) oraz wsparcie doradztwa metodycznego (na obszarze województwa).

Pragnę Państwa poinformować, że od września rozpoczynamy kampanię informacyjną dotyczącą rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych na rok szkolny 2019/2020. Na stronie www.men.gov.pl/rekrutacja będziemy zamieszczać odpowiedzi na najczęściej pojawiające się pytania i wątpliwości związane z procedurą rekrutacyjną. Głęboko wierzę, że dzięki wsparciu z Państwa strony uda nam się dotrzeć z właściwą informacją do wszystkich absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów oraz ich rodziców, a tym samym ułatwić młodym ludziom wybór dalszej ścieżki kształcenia.

Staramy się odpowiadać na potrzeby zgłaszane przez środowisko oświatowe. Wspólnie z Urzędem Ochrony Danych Osobowych przygotowaliśmy specjalny poradnik dla dyrektorów, który pomoże stosować przepisy RODO w rzeczywistości szkolnej.


W nadchodzącym roku szkolnym będziemy także kontynuować działania w ramach rządowego programu „Niepodległa”. Do końca września 257 szkołom i placówkom oświatowym, które wzięły udział w konkursie zorganizowanym w ramach projektu „Godność, wolność, niepodległość”, przekażemy dofinansowanie na organizację obchodów związanych z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Informacje o kolejnych działaniach podejmowanych w ramach programu „Niepodległa” będą udostępniane na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zachęcam Państwa do obserwowania zarówno naszej strony internetowej, jak profili w mediach społecznościowych.

W nadchodzącym roku szkolnym będą towarzyszyć Państwo uczniom w ich działaniach, łącząc przekazywanie wiedzy z nauką systematyczności i odpowiedzialności. Mam nadzieję, że najbliższe miesiące będą obfitowały w sukcesy edukacyjne i wychowawcze, które przyniosą satysfakcję oraz motywację do podejmowania kolejnych wyzwań zawodowych. Dziękuję za Państwa otwartość i zrozumienie potrzeb młodych ludzi.

Życzę wszelkiej pomyślności w nowym roku szkolnym 2018/2019! Z wyrazami szacunku Anna Zalewska - Minister Edukacji Narodowej



Tymczasem nauczyciele mają już dość. Dyrektorzy wygaszanych gimnazjów, ale także przedszkoli i szkół pozostałych typów mają poważny kłopot spowodowany brakiem nauczycieli do pracy. Nie ma komu uczyć dzieci. Braki w kadrach są alarmujące - piszą dziennikarze, ale minister wie (że jest) lepiej.

Jeszcze nie dotarła do świadomości pani minister arogancka wypowiedź posłanki PO, która przed laty stwierdziła, że za 6 tys. zł to w naszym kraju pracuje tylko idiota. Nauczyciele nie znaleźli się nawet w klasie średniej, toteż nadal stanowią sproletaryzowane środowisko zawodowe, które dzisiaj określa się mianem PREKARIATU.

Minister Anna Zalewska zarabia więcej niż "nędzne" 6 tys. zł. toteż może dalej wciskać kit, że troszczy się o nauczycieli i dba o ich wysoką pozycję społeczną. Demagogia i fałszywe uzasadnienia rzekomej troski o los nauczycieli weryfikowana jest przez rozwiązania, które to tylko potwierdzają. Wydłużony proces awansu nauczycielskiego jest niczym innym, jak sfinansowaniem nędznych podwyżek nauczycielskich płac właśnie z tego tytułu. Tym samym nauczyciele sami sobie pokryją marny wzrost dochodów. MEN sam się do tego przyznaje.

Nauczyciele piszą w mediach społecznościowych, jak wygląda prawdziwa, a nie propagandowa troska o ich status ekonomiczny, a tym samym kulturowy:




Na zakończenie wpisu cytuję list od jednej z nauczycielek, która pisze:

Panie Profesorze, brakuje nam sił, nam nauczycielom przedszkoli i szkół, nie mamy nic do powiedzenia pomimo to, że kształci się nas do swobodnego wypowiadania się i troski o dobro dziecka. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że podlegamy standaryzacji, na którą się nie godzimy, bo człowiek poddany standardom nie myśli samodzielnie. Niemniej jednak mniej boli mnie to, co bezpośrednio mnie dotyczy, ale nie mogę milczeć jak standaryzacji mającej na celu pokazanie jakości przez wiele lat poddawane są dzieci.

Szeroko pojęta "jakość" panuje nad wszystkim, psychologia rozwojowa zawładnęła i tworzy wyznacznik do mojej, naszej pracy. Dzieci, to nie zaprogramowane maszyny, które realizują jakość w odniesieniu do podstawy programowej i psychologii rozwojowej (masz być odtąd, dotąd i nic poza tym). Wiem, że można zrobić to inaczej, ale nauczycieli nikt nie słucha, władza nikogo nie słucha tylko narzuca i kontroluje wyznaczoną przez siebie jakość. Tylko jak można tworzyć wyznacznik do oceny jakości, nie widząc dziecka i kontekstu w jaki obserwacja zachodzi.

Panie Profesorze, proszę wybaczyć to rozpisanie się to tylko z bezsilności, ale nam nauczycielom brakuje zmian w myśleniu o dziecku i o przedszkolu jako wspólnocie. Proszę mi wybaczyć, jeżeli się mylę, bezsilność jest okrutna.


Proszę się nie martwić. Minister edukacji też jest bezsilna, bo już szykują na jej miejsce kolejnego szefa resortu. Powodem nie jest afera w PCK, która to organizacja finansowała m.in. kampanię wyborczą Anny Zalewskiej. Ona ma awansować do ... Parlamentu Europejskiego.


(źródło printscreen'ów - Facebook)

02 września 2018

Klasy ukraińskie w Liceum Pedagogicznym Nr 2 w Bartoszycach w latach 1956-1970


Trafiła do mnie wyjątkowa publikacja Stefana Łaszyna - absolwenta Liceum Pedagogicznego Nr 2 w Bartoszycach, który wyemigrował do USA, ale pozostał wierny pamięci dokonań tego zakładu kształcenia nauczycieli z klasami ukraińskimi. Potężna formatem, objętością (12 rozdziałów, 832 strony), wzbogacona o płytę DVD z archiwalnymi fotografiami stanowi znakomite źródło do badań z historii oświaty, dziejów polskiej pedeutologii i biografistyki pedagogicznej.

Mamy w tym osobliwym dziele kilka, niezwykle interesujących analiz naukowych, kronikarskich rejestrów, wspomnień i lustracji, których zbiór jest wynikiem ogromnej, wieloletniej pracy kolegium redakcyjnego. Jego przewodniczący - Stefan Łaszyn zrealizował zobowiązanie ze zjazdu absolwentów w 2006 r. przygotowania monografii poświęconej jedynemu w powojennej Polsce utrakwistycznemu zakładowi kształcenia nauczycieli szkół podstawowych z ukraińskim językiem wykładowym.

Nie było to jednak łatwe zadanie, gdyż nie zachowała się dokumentacja zlikwidowanej w 1970 r. placówki oświatowej. W tej sytuacji szef kolegium podjął się - wydawałoby się - niewykonalnego zadania poszukiwania źródeł informacji przez dotarcie do absolwentów tej szkoły i jej nauczycieli z lat 1956-1970, w części rozproszonych nie tylko po kraju, ale i przebywających poza jego granicami, głównie na Ukrainie, w Szwajcarii, USA i Kanadzie. Sprzyjała temu sieć internetowa, bowiem oprócz rozesłania tysięcy listów, można było poszukiwać osobowych źródeł wiedzy via komunikatory społeczne.

Entuzjazm członków powołanego zespołu redakcyjnego, pamięć o znaczącym wpływie tego liceum na ich życie osobiste oraz rozwój zawodowy skutkowały pozyskaniem nie tylko tysięcy zdjęć, które trzeba było odpowiednio posegregować i umieścić w odpowiednim miejscu, ale przede wszystkim nadać temu zbiorowi logiczną, historyczno-pedagogiczną strukturę i narrację. W części biografistycznej są scharakteryzowane sylwetki uczniów oraz ich nauczycieli, przy czym ci ostatni nie byli tylko pochodzenia ukraińskiego prowadząc przecież zajęcia także w klasach polskich.

Jak pisze redaktor tomu:

"W książce akcentowane są głównie momenty pozytywne, ale nie unikano pokazywania sytuacji trudnych, przykrych i kontrowersyjnych. Nie uznano za celowe dokonywanie ocen i rozliczeń osób, które były uwikłane w różne trudne sprawy. Z niepokojem odnotowano zakres i metody inwigilacji klas ukraińskich przez ówczesną Służbę Bezpieczeństwa (SB). Materiał, który nadesłał dr Arkadiusz Słabig po kwerendzie w Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) w Białymstoku, wprost przeraża. Problem wymaga dalszych badań." (s. 12)


Książka jest niesłychanie ważnym dokumentem nie tylko czasów PRL-owskiej oświaty, ale także polityki państwa wobec mniejszości narodowych. Szczególnie w dobie polskiej transformacji ustrojowej i zachodzących zmian politycznych oraz kulturowych na Ukrainie wydanie tego dzieła stanowi ważny wkład w dobro wzajemnych stosunków i szansę na kontynuowanie badań naukowych we współpracy z naszymi ukraińskimi partnerami. Książka ukazała się w tym samym czasie w języku polskim i ukraińskim. Przekładu na język ukraiński dokonał prof. Mikołaj Łesiuk, kierownik Katedry Języków Słowiańskich na Podkarpackim Uniwersytecie Narodowym im. Wasyla Stefanyka w Iwano-Frankiwsku.

Historycy wychowania i badacze polityki oświatowej znajdą w tym tomie rozdział Romana Drozda poświęcony polityce narodowościowej PRL wobec 700-tysięcznej ludności ukraińskiej oraz dr Ewy Pogorzały o polityce oświatowej wobec mniejszości narodowych w powojennej Polsce ze szczególnym uwzględnieniem stanu i wyzwań związanych z nauczaniem języka ukraińskiego. MArek Syrnyk analizuje nauczanie języka ukraińskiego w Polsce po II wojnie światowej (w latach 1952-1989).

Dr Anna Młynarczyk-Tomczyk podjęła się analizy wybranych aspektów pracy dydaktyczno-wychowawczej w liceach pedagogicznych, uwzględniając ich strukturę organizacyjno-programową, treści i metody pracy dydaktyczno-wychowawczej, zajęcia lekcyjne i aktywność pozaszkolną oraz pozalekcyjną oraz odrębny tekst na temat edukacji w zakresie przedmiotów pedagogicznych. Program kształcenia był znacznie szerszy od tego, jaki był realizowany w liceach ogólnokształcących, bowiem w tych placówkach przygotowywano przyszłe kadry nauczycielskie. Nic dziwnego, że dość wysoki był poziom odsiewu i odpadu szkolnego, a sprawność kształcenia w poł. lat 60.XX w. wyniosła 69,4%. (s. 75)

Po dzień dzisiejszy absolwenci liceów pedagogicznych wspominani są jako znakomicie przygotowani do pracy w szkolnictwie profesjonaliści. Ich kształcenie trwało pięć lat, a więc tyle, ile ponoć ma wreszcie obowiązywać w kształceniu wczesnoszkolnym na studiach pedagogicznych od 1.10. 2019 r.

Ponad 700 stron tomu poświęcono już tej jednej placówce kształcenia nauczycieli w Bartoszycach. Kolejne rozdziały odsłaniają poszczególne zakresy i dziedziny działalności Liceum Pedagogicznego, a mianowicie:
- Geneza i działalność liceum
- Działalność wychowawcza szkoły
- Warunki funkcjonowania klas ukraińskich
- Działalność artystyczna uczniów klas ukraińskich
- Biografie kadry pedagogicznej wzbogacone o wspomnienia
- Biografie absolwentów (rocznikami od 1961 do 1970)
- Wspomnienia (profesorów, absolwentów, przyjaciół i sympatyków szkoły)
- Wywiady
- Spotkania po latach (zjazdy szkolne, spotkania klasowe, działalność w Ukraińskim Towarzystwie Nauczycieli w Polsce, kursy i konferencje metodyczne, seminaria naukowe i wycieczki).
- Ku pamięci tych, którzy odeszli.

Tom otwierają strofy wiersza Wołodymyra Masiaka, którym zamykam mój wpis podkreślając zarazem piękno, mądrość i dobro w zgromadzonych w powyższym tomie treściach:

"Ucz się dziecino, Pan Bóg z Tobą,
Uszanują ludzie, polubi cię świat.
Ucz się, aby zasiać dobro pośród ludzi,
I wiecznie żyć będziesz, nie zginie twój ślad!"


Polecam znakomity zbiór wywiadów z Abp. Światosławem Szewczukiem w rozmowie z Krzysztofem Tomasikiem pt."Dialog leczy rany".

01 września 2018

W szkołach prywatnych nauczyciele muszą być na etatach


To jest jedno z niewielu, ale bardzo dobrych rozwiązań prawnych w szkolnictwie, a zobowiązujących podmiot prowadzący do zatrudniania nauczycieli na etacie, a nie na umowach zlecenie. Mam nadzieję, że skończy się dzięki temu zatrudnianie w szkołach prywatnych nauczycieli jak "niewolników", których można przyjąć na próbny okres, po czym ich nie zatrudnić na jakąkolwiek umowę o pracę, nawet tzw. śmieciową. To są najczęściej szkoły z nauczycielami-żabkami, co to doskakują po pracy na etacie w szkole publicznej na jedną lub kilka godzin tygodniowo, by sobie dorobić.

Otrzymuję sygnały, że jedna z tzw. szkół międzynarodowych w Łodzi nieustannie zatrudniała i zwalniała nauczycieli, których przyjmowano do prowadzenia zajęć z jednego czy dwóch przedmiotów. W związku z tym już od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci mają w ciągu roku nie jednego nauczyciela-wychowawcę, ale kilkoro, ustawicznie zmieniających się co kilka - lub kilkanaście tygodni. Biznesowo traktująca tę szkołę właścicielka co innego obiecywała rodzicom uczniów, a co innego realizowała, nawet nie tłumacząc się z tego pseudopedagogicznego procesu: zatrudniania-zwalniania-zatrudniania-zwalniania itd.

Pęd do kumulowania zysków finansowych kosztem jakości kształcenia i komfortu psychofizycznego dzieci oraz brak profesjonalnej etyki zawodowej sprawiał, że z każdym rokiem szkolnym z każdej z klas odchodziło kilkoro uczniów. Zmartwienie spadało na tych, którzy wciąż wierzyli, że jest to tylko chwilowe. Podporządkowana właścicielce dyrekcja nie miała nic do powiedzenia poza czerwieniem się ze wstydu przed rodzicami i okłamywaniem dzieci i młodzieży, że następny nauczyciel będzie dożo lepszy, a zmiany są wprowadzane dla ich dobra.

Szkoła prywatna otrzymuje na każdego ucznia coroczną subwencję z budżetu państwa, a mimo to podwyższa regularnie czesne i jeszcze nie dba o stałość i jakość nauczycielskich kadr. To prawda, że w takich sytuacjach procesem reguluje częściowo mechanizm rynkowy. Jak się komuś szkoła nie podoba, to zabiera z niej dziecko i już. Skoro tak, top dlaczego wszyscy mamy dopłacać do takiej szkoły? Dlaczego ma ona uprawnienia szkoły publicznej, skoro de facto nie spełnia kadrowych standardów szkół publicznych?

Za to zatem pochwalam ministerstwo, bowiem czas najwyższy skończyć z rynkiem pseudoszkół podstawowych czy ponadpodstawowych, w których wykorzystuje się oczekiwania i aspiracje rodziców gotowych dopłacać do jakości edukacji nie do realizacji założonych celów szkoły i jej misji, ale zatroszczenia się przez właścicieli o własną rodzinę w wielopokoleniowym nawet zakresie. Edukacja może być dobrym biznesem, o ile nie odbywa się przede wszystkim kosztem dzieci oraz ich nauczycieli!

Przypomnę, jak to prywatne Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące ABIS w Łodzi zatrudniało na umowy śmieciowe nauczycieli, którzy tak mówili o tym procederze:

"Jestem już po dwóch dwuletnich umowach. Moja ostatnia umowa wygasła z końcem wakacji, a nową zawarliśmy dopiero 2 września z datą 28 sierpnia. Na rozpoczęciu roku byłam, nie wiedząc, czy pracuję. (...) Część Rady Pedagogicznej w lipcu odeszła, nie zgadzając się na takie warunki. W ich miejsce przyszli nowi nauczyciele, ale nie wiemy, czy mają umowy (...). [A. Kupracz, Szkoła bez umów, Łózka Gazeta wyborcza 3-4.09.2016, s. 6].

Najwyższy czas skończyć z fałszywymi obietnicami nierzetelnie prowadzących takie szkoły, a polegającymi na tym, że np. obiecuje się międzynarodową maturę, po czym na skutek fatalnej polityki kadrowej i ucieczek uczniów do innych szkól, takowy egzamin staje się niemożliwy, bo dla właściciela nieopłacalny. Kuratoria oświaty powinny sprawdzać, czy rzeczywiście są spełnione w tych szkołach cele, a jeśli nie, to powinny być wykreślone z oferty kształcenia.

Niewłaściwa polityka kadrowa w zatrudnianiu nauczycieli powinna skutkować odebraniem tym szkołom uprawnień. Niech wreszcie skończy się pasożytowanie na rodzicach oraz ich dzieciach, którzy lokują swój kapitał w edukację z nadzieją, że będzie adekwatna do zobowiązań podmiotu prowadzącego placówkę. Nakaz zatrudniania na etacie nauczycieli skończy nieuczciwa swobodę w tych prywatnych szkołach, których właściciele już dawno zatracili poczucie godności i profesjonalizmu.

Uczciwiej dla dzieci i ich rodziców jest zlikwidowanie szkoły prywatnej, skoro nie ma się pieniędzy na jej rzetelne prowadzenie. Tak postąpiła założycielka szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum ABiS w Łodzi, gdzie - jak się wydawało jeszcze kilka lat temu - była szansa na stworzenie rzeczywiście alternatywnego modelu edukacji opartego na Planie Daltońskim.

Jak przyznali rodzice, rzekomo głównym powodem było wygaszanie gimnazjum i zmniejszająca się w związku z tym liczba uczniów. Fakty jednak były typowe dla tego typu biznesu. Jedni rodzice twierdzili, że w tej szkole był (...) po prostu straszny bajzel. Są niekompetentni pracownicy, których zatrudnia się po znajomości, inni zaś ubolewali nad rozwiązaniem szkoły, bo byli w niej zadowoleni z kadr." (A. Kupracz, Gazeta Wyborcza. Łódź 17.06.2017, s.1)

Niech ostrzeżeniem będzie organizacja "Przyjazna Szkoła", która w imieniu szkół objętych jej zasięgiem przyjmowała od rodziców 1 proc. podatków, ale nie odprowadzała ich do obdarowanych przedszkoli i szkół. (Dziennik. Gazeta Prawna 2017 nr 42, s. B10). Organizacja ta została już usunięta z krajowego rejestru stowarzyszeń, ale problem pozyskiwania w ten sposób dodatkowych środków od rodziców wielu niepublicznych szkół pozostał. Nie wszyscy ich właściciele przeznaczają je na cele statutowe, edukacyjne. Rodzice zaś już tego nie kontrolują.

Już trzy lata temu Artur Radwan pisał w Dzienniku. Gazeta Prawna "Oszuści zarabiają na szkołach" (2015 nr 120). Każdy bowiem może założyć niepubliczną placówkę oświatową na podstawie art.82 Ustawy z 7 września 1991 o systemie oświaty występując ze stosownym wnioskiem do gminy, która wpisuje szkołę do ewidencji. Podmiot powołujący do życia taką placówkę nie musi wykazywać się żadnym kapitałem na prowadzenie takiej działalności, a kiedy wynajmuje lokal na nią, to także nie musi rozliczać się z opłacania czynszu, płacenia składek ZUS, by pobierać dotację na każdego ucznia. Mimo wielu skarg rodziców resort edukacji nie zmienił tej sytuacji.

Właśnie dlatego dr Stefan Płażek z UJ sugerował w powyższym artykule, by MEN zagwarantował ustawową ochronę dzieci uczęszczających do szkół prywatnych, by to ich właściciele ponosili koszty kontynuowania edukacji w innej placówce niepublicznej, skoro w macierzystej nie mogą już jej kontynuować czy ukończyć. Może wówczas roztropniej prowadziliby swój biznes, a nie kosztem uczniów przerzucali na ich rodziców skutek ich nieuczciwego biznesu.

Rodzicu, płacisz za edukację w szkole prywatnej, to sprawdź, czy Twoje dziecko dojdzie w niej do ósmej klasy, a potem czy dotrwa do matury, nie dlatego, że może mieć problemy w uczeniu się, ale z powodu zmieniających się nauczycieli, niewłaściwej polityki zarządzania itp. Chyba, że lubisz edukację w trudnych warunkach, tak jak ja, bo one kształtują charakter. Tylko czy chcesz za to płacić?

31 sierpnia 2018

Wicemarszałek Ryszard Terlecki rzetelnie opisuje zasługi Lecha Wałęsy w odzyskaniu przez Polskę wolności


SOLIDARNOŚĆ 1980-1989. POLSKA DROGA DO WOLNOŚCI - to tytuł książki historyka Ryszarda Terleckiego, która ukazała się w tych dniach, a Poczta Polska sprzedawała ją w promocji o 10 zł taniej, niż cena wskazana na okładce.

Sięgnąłem po nią z ciekawością, bowiem obejmuje okres niezwykle ważny w życiu mojego pokolenia. Lata 1980-1989 stały się rewolucyjną dekadą, która zaowocowała wyzwoleniem się Polski i Polaków z jarzma totalitarnego ustroju, sowieckiej dyktatury i związanych z nią ludzkich tragedii, ale i znaczących doznań nadziei i wolności, marzeń i strat w codziennym życiu każdej rodziny. Nie ukrywam, że byłem niemalże przekonany o spotkaniu się z "nową" wykładnią historii, która będzie nierzetelna, okradająca nas z pamięci realiów tamtych czasów, prawdy doświadczanej, bo w różny sposób także obserwowanej i wchłanianej przez każdego młodego człowieka, świadomego tamtych wydarzeń.

Autorem jest przecież obecny wicemarszałek Sejmu, który uczestniczy w ideologicznej kontrrewolucji z ramienia własnego środowiska politycznego (PiS), a jakże niechętnego rzeczywistym dokonaniom bohaterów „Solidarności” tej dekady, wśród których autentycznym liderem był Lech Wałęsa. Tak, to ten sam, a sponiewierany przez obecne elity jako rzekomy zdrajca, esbek, donosiciel… .

Tymczasem mamy ogląd wydarzeń, które byłyby niemożliwe bez Lecha Wałęsy w finalnym akcie wyzwalania Polski z ustroju socjalistycznego. Oczywiście, że droga do wolności była usłana ofiarami i poświęceniem się tysięcy aktywnych działaczy opozycji w PRL oraz członkostwu 10 milionów członków NSZZ „Solidarność”, którzy w ramach swoich zadań społecznych, zawodowych włączali się w najróżniejszy, a niewidoczny wciąż dla historii sposób, do ostatecznego zwycięstwa.

Książka nie jest monografią naukową, chociaż została napisana przez profesora historii, a to dlatego, że nie była recenzowana, bo i jej narracja ma charakter publicystyczny. Wprawdzie R. Terlecki przywołuje fragmenty różnych dokumentów, uchwał, stanowisk, wypowiedzi działaczy opozycji, elit ówczesnego państwa, przedstawicieli władzy i hierarchów Kościoła Katolickiego, ale nie podaje żadnych odwołań do źródeł. Musimy zatem uwierzyć, że takowe rzeczywiście istnieją i miały miejsce. Ja nie muszę opierać się na ufności, bo znam przywoływane tu fragmenty z tekstów, wypowiedzi medialnych, także te z podziemia, gdyż na bieżąco czytałem je, wysłuchiwałem, oglądałem itp.

Rekonstrukcja wydarzeń tego dziesięciolecia i ich analiza są bardzo rzeczowe, zdystansowane, z rzadka opatrzone własną oceną. Raczej przywołuje Terlecki opinie, które były przedmiotem powszechnej debaty. Przywołuje wypowiedzi tych opozycjonistów, którzy dzisiaj są jego politycznymi wrogami, należą do – jak określa to jego formacja – ludzi „gorszego sortu”. Na szczęście dzięki tej książce nie można już powtarzać, że Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa są tymi, którzy byli razem z ZOMO, bo byłoby to równoznaczne z reprodukowaniem reżimowej propagandy czasów PRL. Można natomiast lepiej rozpoznać zaistniałe już w tamtym okresie podziały , napięcia, spory i intrygi w łonie opozycji, które były podsycane i inspirowane przez PRL-owskie służby bezpieczeństwa. Ofiarą tych intryg w omawianym okresie była m.in. śp. Anna Walentynowicz .


Jeśli zatem w podręcznikach szkolnych do współczesnej historii wygenerowanych przez ekipę ministry edukacji Anny Zalewskiej nie ma Lecha Wałęsy, to w tej książce znajduje on swoje godne miejsce i uznanie, a nawet jest wyrażany podziw dla jego odwagi, poświęcenia, przyjęcia godnej postawy wobec nieskutecznych starań peerelowskiej władzy o współpracę z ówczesnym reżimem.

A kiedy to się nie powiodło, to R. Terlecki odsłania działania służb specjalnych mających na celu zminimalizowanie wpływu i charyzmy Wałęsy (aresztowania, nieudana próba zamachu we Włoszech, manipulowanie faktami, próby ośmieszenia czy skompromitowania itp.) oraz morderstwa charyzmatycznych duchownych i ludzi dających moralną siłę wsparcia Polakom. Z tej książki polska młodzież czasów konsumpcyjnej wolności i zaniku odpowiedzialności za polską demokrację dowie się, że to nie Lech i Jarosław Kaczyński doprowadzili Polskę do wolności, aczkolwiek słusznie jest tu odnotowany ich cząstkowy wkład w ruch związkowy i na rzecz opresjonowanych przez władze PRL.

Ryszard Terlecki oddaje cześć Lechowi Wałęsie wraz z innymi, a wybitnymi postaciami świata nauki, kultury i środowisk robotniczych za ostatnią dekadę walki o wolną Polskę.


Być może zupełnie nowego znaczenia nabiera wypowiedź z sierpnia 1984 r. bojownika o wolność i apostoła miłości – a zamordowanego przez SB-cję - ks. Jerzego Popiełuszki: „Naród polski nie nosi w sobie nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Bo prawda i tylko prawda jest pierwszym warunkiem zaufania.” (s. 207)

Dzięki Lechowi Wałęsie i z Wałęsą de facto - „Kończyła się dekada nadziei i Polska rozpoczynała trudną drogę odbudowy niepodległego i demokratycznego państwa” (s. 290).

Teraz poczekam na kolejny tom, w którym Ryszard Terlecki pokaże, jak elity I fali „Solidarności”, a więc tej pierwszej dekady walki o wolność Polski, weszły w koegzystencję z ludźmi komunistycznego reżimu i jak są nadal utrzymywane w strukturach władzy lat 1990-2018, a więc także tej władzy.


30 sierpnia 2018

Minister Anna Zalewska przegrywa w sądach


Nie wszyscy obywatele są wciąż świadomi tego, że reforma ustrojowa w III RP zagwarantowała im prawo do sprawowania kontroli społecznej nad pracą samorządów oraz wszystkich władz państwowych, w tym także oświatowych. Obywatel ma prawo wiedzieć, jakie decyzje podjęły władze państwowe i samorządowe, jakie były tego koszty, kto jest odpowiedzialny za nieprawidłowości, czy jakie kompetencje mają osoby wykonujące zawody zaufania społecznego. Zasada jawności ma tu pierwszeństwo przed prawem do prywatności.

Istnieje przepis prawny zobowiązujący władze do udostępniania obywatelom informacji publicznej na temat tego, co dzieje się w urzędzie. Prawo to obowiązuje także ministra edukacji i podlegających mu urzędników w centrum władzy, jak i w terenie, w kuratoriach oświaty. Naczelny Sąd Administracyjny zobowiązał wyrokiem minister Annę Zalewską do ujawnienia pełnej listy ekspertów. Jak pisał jeden z dziennikarzy:

Ujrzeliśmy bowiem listę 182 nazwisk, bez tytułów naukowych i wskazania, za który przedmiot dana osoba odpowiadała. Wszystko po to, aby lista została całkowicie nieczytelna i bezwartościowa dla opinii publicznej, a autorzy mogli w swoim wkładzie pozostać anonimowymi.Okazało się jednak, że resort mógł pójść jeszcze dalej w rozmywaniu odpowiedzialności prawdziwych autorów podstawy programowej. Podanie suchych nazwisk bez wskazywania wkładu w prace mogło bowiem pozwolić dodać do listy osoby, które nie dość, że nad podstawą nie pracowały, co były jej wręcz przeciwne.

Pojawiła się już pierwsza osoba, która wypiera się swojego udziału w pracach mimo obecności na liście, powołując się, że przesłała alternatywną propozycję podstawy dla klasy IV, która nie została jednak uwzględniona, a wykonana praca nie wiązała się z żadnym wynagrodzeniem. Problem bowiem w tym, że bez tytułów naukowych osobą na liście może być dosłownie każdy i nawet osoby niesłusznie na nią wpisane nie mogą z całą pewnością stwierdzić, czy MEN się nimi posługuje, czy może doszło do zaskakującego zbiegu okoliczności. Jest to zwykła manipulacja odbiorcami i sprzeniewierzanie się intencji wyroku NSA, który miał na celu zapewnia opinii publicznej rzetelnego dostępu do informacji, czego resort karygodnie nie dotrzymał.


Poradził sobie z tym problemem obywatel - pan dr Bogdan Stępień , który także dużo wcześniej upomniał się o powyższą listę twórców podstaw programowych kształcenia ogólnego i ujawnił ją w znacznie szerszym zakresie niż uczyniło to MEN. Nie zadowolił się samym wykazem, ale wnioskował o informacją o tym, w których zespołach przedmiotowych byli oni zaangażowani. Tę otrzymał z resortu edukacji.

W związku z tym, że Piotr Gajewski - dyrektor Departamentu Informacji i Promocji MEN poinformował go, że (...) wypełniając ankietę nie było wymogu podawania stopnia naukowego, organizacji czy instytucji, którą dana osoba reprezentuje, stąd przedstawienie listy osób wg. wzorca, który Pan zaproponował nie było możliwe, zadał też sobie trud, by ułatwić zainteresowanym rozszyfrowanie nazwisk większości spośród nich, gdyż nie są to postaci znane w polskiej oświacie.

Minister Anna Zalewska przegrała także kolejną rozprawę w Sądzie Okręgowym w Jeleniej Górze, który zdecydował o umorzeniu postępowania ws. nastolatki, która miała znieważyć szefową Ministerstwa Edukacji Narodowej Annę Zalewską – podaje Polsat News. Chodzi o zdarzenie z grudnia 2016 roku, kiedy podczas wizyty polityk w Karkonoskiej Państwowej Szkole Wyższej w Jeleniej Górze jedna z uczennic nazwała Zalewską "suczą".

Sprawa była nieco skomplikowana. W pierwszej instancji sąd uznał nastolatkę Natalię S. winną znieważenia Zalewskiej, lecz nie została ona ukarana. W sądzie uznano, że dziewczyna poniosła konsekwencje ze strony nauczycieli i rodziców. Obrońca uczennicy i tak złożył apelację. W wyższej instancji sprawa została umorzona.
W tym jednak przypadku uważam, że tego typu określenia nie powinny paść wobec kobiety, niezależnie od tego, czy jest ministrem czy działaczką środowisk opozycyjnych.

29 sierpnia 2018

Matura 2018 – odwołanie przynosi efekty!



W systemie scentralizowanego ustroju szkolnego podtrzymywany jest przez władze oświatowe, a szczególnie pracowników Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych mit, że odwołanie od wyników egzaminu maturalnego czasem przynosi efekty.

Otóż, przysłówek czasem ma swój antonim: nigdy, zawsze! Jeżeli nie spróbujecie drodzy maturzyści, to nie dowiecie się, czy jednak nie należała się wam wyższa punktacja od tej, którą odnotowano na waszym świadectwie. Wciąż nie wierzymy w to, że możemy, mamy prawo, należy nam się, bo latami wdrukowuje się uczniom przekonanie o nieomylności władzy i nieograniczonym jej prawie do wyłącznego stanowienia o naszym losie.

Tymczasem człowiek jest omylny. Nie wiemy, w jakich warunkach egzaminator sprawdzał naszą pracę maturalną - czy był wypoczęty, czy może był sfrustrowany, może się spieszył, bolała go głowa, był głodny, a może wściekły na to, że właśnie traci pracę w swoim gimnazjum? To, że ktoś może się pomylić o 10, 20 pkt. może zadecydować o przyszłym losie maturzysty! Co jednak w sytuacji, kiedy błąd egzaminatora jest na poziomie prawie 50 pkt.pkt!?

Ktoś wymarzył sobie studia przykładowo - na medycynie, prawie czy psychologii, a tu nagle otrzymuje świadectwo, na którym zamiast 98 pkt z języka polskiego na egzaminie rozszerzonym z tego przedmiotu, ma ich zaledwie 48!

Upór, determinacja i odwaga są w takiej sytuacji konieczne, i to do ostatniego tchu. Opisuję tegoroczny przypadek maturzysty, który nie uwierzył w tak niski poziom oceny jego pracy. Złożył wniosek do Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej (OKE) o umożliwienie mu wglądu do swojej pracy. Każdy maturzysta ma na to 6 miesięcy od otrzymania świadectwa maturalnego.

Termin i miejsce oglądania pracy maturalnej wyznaczył mu dyrektor OKE. Najczęściej jest to siedziba tej Komisji. Abiturient miał prawo sporządzenia notatek, a także mógł fotografować swoją pracę. Konieczne jest to w procesie odwoławczym, gdyż musi uzasadnić powody zakwestionowania czyjejś oceny jego pracy. Zachęcam zatem do przeczytania regulaminu na stronie Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w mieście wojewódzkim, na terenie którym znajduje się nasza szkoła ponadgimnazjalna.

Przytoczę kolejność kroków, które są kluczowe w odwołaniu, a znakomicie zostały opublikowane w jednym z portali:

Jeżeli uznamy, że praca maturalna została źle oceniona, należy złożyć wniosek o weryfikację sumy uzyskanych punktów. Należy się spieszyć, ponieważ termin na jego złożenie wynosi zaledwie dwa dni od dokonania wglądu do pracy. Weryfikacja następuje w terminie 7 dni, a do jej przeprowadzenia dyrektor właściwej OKE wyznacza egzaminatora. Oczywiście będzie to egzaminator inny niż ten, który dokonał pierwotnej oceny. O wyniku weryfikacji abiturient dowiaduje się w terminie 14 dni od złożenia wniosku.

W przypadku, od którego zacząłem swój wpis, maturzysta najpierw napisał wniosek o ponowną weryfikację liczby punktów. Miał bowiem uzasadnione zastrzeżenia niemalże do każdej kategorii oceny jego wypowiedzi pisemnej. Dzięki sfotografowaniu pracy i przypisanej do niej karty z punktacją, mógł swoje wątpliwości skonsultować z nauczycielem przedmiotu. Nie musi to być koniecznie ten, który nas kształcił, jeśli nie mamy do niego zaufania z jakiegoś powodu. Ważne jest to, by tak, jak w przypadku wątpliwej diagnozy medycznej stanu naszego zdrowia, skonsultować ją z jeszcze innym specjalistą.

Tak też uczynił ów maturzysta. Po dwóch tygodniach otrzymał z OKE odpowiedź o pozytywnym rozpatrzeniu jego wniosku! W jednym z kryteriów oceny jego pracy pisemnej stwierdzono, że należy mu się 6 punktów, a nie 3. To już jest jest coś. Jednak na osiem kategorii analityczno-ocennych uważał, że nadal jest nierzetelnie oceniona jego praca. Co wówczas czynić? Cieszyć się, że podwyższono mu punktację z 48 pkt. na 78 pkt.? Czy może jednak powalczyć dalej, jeśli ma się merytoryczne ku temu argumenty?

Autorzy internetowej porady w tym zakresie piszą co następuje:

Rzeczywistość abiturienta bywa czasem brutalna. Może się zdarzyć, że wniosek o weryfikację oceny został negatywnie rozpoznany. W tym celu ustawodawca wprowadził drugą instancję odwoławczą od wyników egzaminu maturalnego. Jest nią Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego. Odwołanie wnosi się za pośrednictwem dyrektora właściwej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, a termin na jego złożenie wynosi 7 dni od dnia otrzymania informacji o negatywnym rozpoznaniu wniosku.

Nie bierze się pod uwagę tego, że wniosek może być w pierwszej instancji, jaką jest OKE pozytywnie rozpatrzony, a mimo to maturzysta ma prawo sądzić, że nadal jest on nierzetelnie oceniony! Czyżby dyrekcja OKE sugerowała sprawdzającemu, by nie przyczynił się do kompromitacji tego środowiska? Chyba nie.

W tym przypadku maturzysta złożył kolejny wniosek, tym razem do Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego za pośrednictwem dyrektora OKE w ciągu 7 dni, od otrzymania pierwszej, pozytywnej opinii o uznaniu jego racji i podwyższeniu mu punktacji o 30 pkt.!

Odwołanie musi zawierać wskazanie zadań, co do których nie zgadzają się z przyznaną liczbą punktów oraz uzasadnienie. W tym uzasadnieniu należy wskazać, że rozwiązanie tych zadań przez niego jest merytorycznie poprawne oraz spełnia warunki określone w poleceniu do danego zadania egzaminacyjnego. Dyrektor przekazuje odwołanie do Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, a ta następnie wysyła je do Kolegium.

Odwołanie musi być rozpatrzone w terminie 28 dni od dnia przekazania do przez dyrektora OKE. Rozstrzygnięcie Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego jest ostateczne i nie służy na nie skarga do sądu administracyjnego. Oczywiście, jeżeli w wyniku odwołania nastąpiła zmiana uzyskanej oceny, jego następstwem jest wydanie nowego świadectwa maturalnego.


Dokładnie tak postąpił nasz maturzysta. Napisał kolejne odwołanie i... po dwóch tygodnia otrzymał rozstrzygnięcie! Jakaż było jego uzasadniona radość, kiedy okazało się, że uznano wszystkie jego racje, a nie tylko częściową korektę egzaminatora OKE! Jak się okazało poprawne były tylko trzy z nich! Tym samym w pięciu kolejnych punktacja została w I instancji także zaniżona, nieadekwatna do rzeczywistej wartości pracy maturzysty. Efekt - otrzymał z OKE uznanie przez Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego pełnej zasadności odwołania. Tym samym wystawiono mu nowe świadectwo maturalne - tym razem w kategorii egzamin rozszerzony nie widniało 48 punktów,
ale 93!

Maturzyści! Odwagi! Sprawdzajcie swoje prace, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, że wasza praca został niewłaściwie oceniona! Nasz maturzysta, mimo że odwoławcza weryfikacja trwała trwała miesiąc czasu i na uczelniach państwowych zakończono już rekrutację na jego wymarzony kierunek studiów, złożył odwołanie do Uczelnianej Komisji Rekrutacyjnej i przyjęto go na wymarzone studia.

Warto było się uczyć i mieć w sobie tyle odwagi, by nie ustąpić przed błędami tych, którzy nie powinni być aż tak nieomylni! A swoją drogą, ciekawe, czy dyrekcja OKE pociągnie do odpowiedzialności tego nauczyciela, który tak niestarannie, nierzetelnie sprawdzał tę pracę, być może i wiele innych zaniżając ostateczną punktację.