To banalne
pytanie pojawia się najczęściej w sytuacjach konfliktu interesów. Ktoś musi je
komuś postawić, żeby wiedzieć, o co toczy się gra. Życie zaś jest nieustanną grą, która jako żywo przypomina „dylemat więźnia”.
Można
spojrzeć na typ wzajemnych relacji między dyrektorem szkoły a nauczycielem o
wysokim poczuciu i potrzebie własnej autonomii jak na pewien rodzaj konfliktu o
władzę, o to, kto jest ważniejszy, silniejszy, kto ma rację, jaki jest zakres
wolności każdego z nich. W takiej sytuacji obie strony zapominają lub nie biorą
pod uwagę strat, jakie się pojawią w ich otoczeniu, a więc w tym przypadku po
stronie uczniów.
Kiedy, na domiar złego, obie strony nie porozumiewają się ze
sobą, zaczynają podejmować decyzje, które stają się przysłowiowymi „strzałami
zza węgła”. Postrzeganie i ocenianie drugiej strony wyznacza wrogość, jaką
wobec niego odczuwają. Zanika gotowość do empatii, brania pod uwagę racji
drugiej strony, do kierowania się we wzajemnych relacjach zasadami moralnymi i gotowość do współczucia.
Wzajemna i nasilająca się z każdym incydentem antagonizacja stosunków sprawia,
że już żadna ze stron nie chce poznawać i rozumieć racji tej przeciwnej, bo ona
jej po prostu posiadać nie może. Obie strony zaistniałego między nimi konfliktu
albo się nie rozumieją, albo rozumiejąc się, nie są w stanie lub nie chcą
uwzględnić w swoich działaniach wzajemnych potrzeb i interesów.
Ktoś musi
przegrać, żeby ten drugi mógł wygrać. Psychologowie pytają, jak to się dzieje,
że ludzie, którzy dzięki współpracy ze sobą mogliby wzajemnie zyskiwać, wolą
razem tracić? Skąd bierze się to nagłe załamanie we wzajemnych relacjach? Czy
ktoś w ogóle zastanawia się nad tym, jak taka sytuacja sporu o dominację (moje
jest ważniejsze – lepsze - niż twoje) rzutuje na osoby trzecie?
Czy kogokolwiek obchodzą w takich konfliktach
dzieci? Jaki wgląd w toczący się spór mają wszystkie strony? Czyż w takich
sytuacjach nie potwierdza się powiedzenie, że dzieci i ryby głosu nie mają, co
wolno wojewodzie, to nie tobie … .
Kiedy dyrektor
szkoły zawierał umowę o (współ-)pracy z nauczycielem, coś jemu obiecywał, a
może i nawet wzajemnie sobie coś obiecywali. Po jakimś czasie okazało się, że mają do siebie
pretensje, poczucie zawodu, niespełnienia. Dyrektor
szkoły, jeśli jest jej właścicielem, jest za nią odpowiedzialny, musi w niej
zostać, jak kapitan na tonącym okręcie.
Nauczyciel, rzecz jasna, w każdej
niemalże chwili może odejść, „wyskoczyć za burtę”, by „ratować siebie” (przed
złym kapitanem lub niewłaściwymi warunkami na statku). Gra na wzajemne
zniszczenie zaczyna się wówczas, kiedy każda ze stron podejmuje działania na
rzecz zdrady tej drugiej, choć w istocie także tej trzeciej. Żadna z nich już
nie zastanawia się nad tym, że tak, jak w rozpadającym się małżeństwie, rozwód
niechybnie prowadzi do strat po stronie dziecka, a więc strony najsłabszej.
Kiedy
zatem nauczyciel postanawia opuścić szkołę, tak naprawdę opuszcza swoich
uczniów. Kiedy dyrektor szkoły zdradza swojego nauczyciela, także w jakimś
sensie opuszcza swoich podopiecznych, bowiem w jakimś zakresie przyczynił się
też do tego, że nauczyciel odchodzi ze szkoły. Co gorsza, obie strony są zadowolone
z osobistej korzyści. To, co czują,
myślą i przeżywają dzieci nikogo już tu nie obchodzi, bo one są tu tylko
środkiem do realizacji osobistych celów osób wydawałoby się – dorosłych,
odpowiedzialnych.
W świetle
teorii gier okazuje się, że samolubny wybór zdrady jest zawsze bardziej
nagradzany niż współpraca – niezależnie od tego, co zrobi druga strona - ale
jeżeli obaj zdradzą, obaj wyjdą na tym gorzej, niż gdyby ze sobą współpracowali.
Dylemat więźnia polega więc na tym, czy zdradzić, czy też współpracować z drugą
osobą.
Szkoły są poniekąd jak więzienia, niezależnie od tego, że nie we wszystkich jest monitoring, strażnicy,
kraty w oknach. Tu nauczyciele są skazani na dyrektora, dyrektor na
nauczycieli, a na nich wszystkich uczniowie i ich rodzice. Konflikt między
dyrektorem a nauczycielem czy nauczycielem a dyrektorem szkoły daje impuls zapalny do walki, która będzie się tak długo toczyć, aż któraś
ze stron się nie podda, nie wykrwawi, nie odstąpi, czy nie zejdzie z pola
walki.
Cechą charakterystyczną dla
prowadzonej walki przez każdą ze stron konfliktu jest zniszczenie tej drugiej.
Zaczyna się zabieganie o sojuszników – innych nauczycieli czy przedstawicieli
nadzoru pedagogicznego oraz uczniów lub ich rodziców. Dochodzą w tym procesie
emocje, poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, które dodają sił i wiary w
zwycięstwo własne lub w porażkę tej drugiej strony.
„Ja ci pokażę” - zdają się
powiadać zwolennicy ostrej konfrontacji. „Obyś sobie skręcił nogę”, oby ci się
nie wiodło beze mnie. Każda ze stron zaczyna coraz silniej wierzyć w słuszność
swojej postawy. Pojawia się tendencja do autogloryfikacji własnej sytuacji w
tym sporze i totalnej destrukcji tej drugiej. Strona przeciwna staje się
wcieleniem zła.
Jeśli ktoś z otoczenia wyraża odmienne na ten temat zdanie, a
zarazem jest blisko jednej ze stron sporu okazuje się, że stara się ich unikać lub unikać rozmów na
tematy, które mogą ich dzielić. Zaczyna się wypalanie przestrzeni edukacyjnej.
Niektórzy tego nie wytrzymują i jako świadkowie sporu przyjmują postawę
ucieczkową (w chorobę, inne obowiązki itp.).
Mają pretensje o to, że
obserwujące to pole walki dzieci nie rozumieją tego, dopytują się o powody
nagłej zmiany sytuacji, a przecież szkoła miała być dla nich. Gdyby nie dzieci,
które są w wieku obowiązku szkolnego, nie byłoby szkół, a nauczyciele i
dyrektorzy nie mieliby miejsc pracy. Dorośli realizują swoje interesy tak
naprawdę nie tylko na koszt rodziców ich uczniów, ale i kosztem dzieci i ich
rodziców. Po czyjej są zatem stronie?