Dzięki temu, że zmienia
się wykaz czasopism punktowanych, rozwija się - zgodnie z neoliberalną polityką akademicką - stratyfikacja
osiągnięć naukowych. Polak potrafi!
To hasło znamy od lat jako potwierdzające zaradność wielu osób w różnych
dziedzinach życia publicznego, toteż możemy być spokojni o dalsze losy
nie tylko ewaluacji dyscyplin naukowych, ale także indywidualne
osiągnięcia koleżanek i kolegów naukowców z uniwersytetów czy akademii.
Zasady
ewaluacji wyraźnie zniechęcają uczonych z nauk humanistycznych i społecznych do
pisania już nie tylko artykułów do rozpraw zbiorowych, ale także autorskich
monografii. Za rozdział w monografii zbiorowej autor
otrzyma zaledwie 20 punktów. Tymczasem za wydanie tego samego tekstu w
periodyku oferującym dzięki dobroci ministra co najmniej 40 punktów musi podjąć
decyzję quasiekonomiczną, a więc pod kątem tego, co jemu się bardziej opłaca, a
tym samym za co będzie doceniany w macierzystej uczelni.
Oczywiste
jest, że nie za artykuły 20-punktowe, i to bez względu na to, gdzie zostaną
opublikowane. Tekst naukowy ma być wydany w języku angielskim w Harvard
University, bo wtedy autor otrzyma 200 punktów i specjalną premię finansową JM
Rektora uczelni.
Po
co pisać książki, pracować nad monografią naukową przez kilka czy nawet
kilkanaście lat, skoro otrzyma się za nią zaledwie 100 punktów, czyli tyle
samo, ile za artykuł liczący 10 stron maszynopisu w periodyku ulokowanym na tym samym poziomie przypisanych mu walorów scjentometrycznych?
Nauki
humanistyczne i społeczne w Polsce mają służyć naszemu społeczeństwu, ale
okazuje się, że nie ma już takiej potrzeby, bo przecież ich głównym celem jest
służenie tzw. międzynarodowej nauce. O ile nauki techniczne, przyrodnicze,
ścisłe rzeczywiście mogą usprawniać życie ludzkości na całym świecie, w różnych
jego krajach, o tyle nauki humanistyczne i społeczne już nie, bo rozwijają się
w określonym społeczeństwie, jego dziedzictwu kulturowym, historycznym,
społecznym, politycznym, a także uwarunkowanym rozwojem gospodarczym i
demograficznym.
Chińczycy
nie zmienią swojego systemu szkolnego, by kształcić własne dzieci i młodzież
podobnie, jak czynimy to niekonsekwentnie, niespójnie, ideologicznie w naszym
kraju. Amerykanie też nie zachwycą się polskimi szkołami niepublicznymi (np.
rzekomo demokratycznymi, katolickimi czy w modelu edukacji domowej), bo mają od
co najmniej stu lat swoje rozwiązania.
Polska
politologia, psychologia, nauki o prawie czy socjologia także nie liczy się na
świecie, w innych krajach świata, bo mimo wszystko lokalne problemy tylko
parcjalnie i doraźnie mają globalne uwarunkowania. Publikujemy jednak po
angielsku nie po to, by mieć pozorny chociaż wpływ na inne społeczeństwa, ale
by zgromadzić najwyżej punktowane sloty.
W
naukach medycznych już dawno temu tak się wycwaniono, że do autora jednego
artykułu dopisuje się nawet stu innych, by odwdzięczyć się tym samym w innym
miejscu i publikacji. Dzięki temu już po dwóch latach lekarze mają dorobek na
habilitacje a po 3 latach na tytuł naukowy profesora. Takiego poziomu demoralizacji
i upadku nauki polska scena akademicka jeszcze nie przeżywała, ale już go
doświadcza.
To już nie tylko pieniądz robi pieniądz, ale i artykuł generuje
artykuł, tylko napisany przez kogoś innego, chociaż z "pasażerami"
przed lub po nazwisku rzeczywistego autora.
Na
marginesie: Piłkarz otrzyma za strzelonego gola co najmniej kilkadziesiąt
tysięcy złotych, a może i więcej, bo to też zależy od rangi meczu. Nauka jest
tańsza. Trzeba było nie ślęczeć nad książkami, tylko nosić woreczki i biegać za
piłką.
Można jeszcze niewiele umieć i potrafić, ale wystarczy dobrze zakręcić się koło
elit władzy, nosić komu trzeba teczkę i parasol, by dostać fuchę w spółce
Skarbu Państwa, pełnomocnika, doradcy w rządzie, stanowisko co najmniej
wiceministra itp., itd. Zawsze to większy prestiż i dochód.