03 grudnia 2021

Po co pisać książki i artykuły do prac zbiorowych? Grajmy w piłkę, także rządową

 



Dzięki temu, że zmienia się wykaz czasopism punktowanych, rozwija się - zgodnie z neoliberalną polityką akademicką - stratyfikacja osiągnięć naukowych. Polak potrafi! To hasło znamy od lat jako potwierdzające zaradność wielu osób w różnych dziedzinach życia publicznego, toteż możemy być spokojni o dalsze losy nie  tylko ewaluacji dyscyplin naukowych, ale także indywidualne osiągnięcia koleżanek i kolegów naukowców z uniwersytetów czy akademii. 

Zasady ewaluacji wyraźnie zniechęcają uczonych z nauk humanistycznych i społecznych do pisania już nie tylko artykułów do rozpraw zbiorowych, ale także autorskich monografii. Za rozdział w monografii zbiorowej autor otrzyma zaledwie 20 punktów. Tymczasem za wydanie tego samego tekstu w periodyku oferującym dzięki dobroci ministra co najmniej 40 punktów musi podjąć decyzję quasiekonomiczną, a więc pod kątem tego, co jemu się bardziej opłaca, a tym samym za co będzie doceniany w macierzystej uczelni.

Oczywiste jest, że nie za artykuły 20-punktowe, i to bez względu na to, gdzie zostaną opublikowane. Tekst naukowy ma być wydany w języku angielskim w Harvard University, bo wtedy autor otrzyma 200 punktów i specjalną premię finansową JM Rektora uczelni. 

Po co pisać książki, pracować nad monografią naukową przez kilka czy nawet kilkanaście lat, skoro otrzyma się za nią zaledwie 100 punktów, czyli tyle samo, ile za artykuł liczący 10 stron maszynopisu w periodyku ulokowanym na tym samym poziomie przypisanych mu walorów scjentometrycznych? 

Nauki humanistyczne i społeczne w Polsce mają służyć naszemu społeczeństwu, ale okazuje się, że nie ma już takiej potrzeby, bo przecież ich głównym celem jest służenie tzw. międzynarodowej nauce. O ile nauki techniczne, przyrodnicze, ścisłe rzeczywiście mogą usprawniać życie ludzkości na całym świecie, w różnych jego krajach, o tyle nauki humanistyczne i społeczne już nie, bo rozwijają się w określonym społeczeństwie, jego dziedzictwu kulturowym, historycznym, społecznym, politycznym, a także uwarunkowanym rozwojem gospodarczym i demograficznym. 

Chińczycy nie zmienią swojego systemu szkolnego, by kształcić własne dzieci i młodzież podobnie, jak czynimy to niekonsekwentnie, niespójnie, ideologicznie w naszym kraju. Amerykanie też nie zachwycą się polskimi szkołami niepublicznymi (np. rzekomo demokratycznymi, katolickimi czy w modelu edukacji domowej), bo mają od co najmniej stu lat swoje rozwiązania.         

Polska politologia, psychologia, nauki o prawie czy socjologia także nie liczy się na świecie, w innych krajach świata, bo mimo wszystko lokalne problemy tylko parcjalnie i doraźnie mają globalne uwarunkowania. Publikujemy jednak po angielsku nie po to, by mieć pozorny chociaż wpływ na inne społeczeństwa, ale by zgromadzić najwyżej punktowane sloty.

W naukach medycznych już dawno temu tak się wycwaniono, że do autora jednego artykułu dopisuje się nawet stu innych, by odwdzięczyć się tym samym w innym miejscu i publikacji. Dzięki temu już po dwóch latach lekarze mają dorobek na habilitacje a po 3 latach na tytuł naukowy profesora. Takiego poziomu demoralizacji i upadku nauki polska scena akademicka jeszcze nie przeżywała, ale już go doświadcza.  

      To już nie tylko pieniądz robi pieniądz, ale i artykuł generuje artykuł, tylko napisany przez kogoś innego, chociaż z "pasażerami" przed lub po nazwisku rzeczywistego autora.    

Na marginesie: Piłkarz otrzyma za strzelonego gola co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych, a może i więcej, bo to też zależy od rangi meczu. Nauka jest tańsza. Trzeba było nie ślęczeć nad książkami, tylko nosić woreczki i biegać za piłką. 

Można jeszcze niewiele umieć i potrafić, ale wystarczy dobrze zakręcić się koło elit władzy, nosić komu trzeba teczkę i parasol, by dostać fuchę w spółce Skarbu Państwa, pełnomocnika, doradcy w rządzie, stanowisko co najmniej wiceministra itp., itd. Zawsze to większy prestiż i dochód.