09 października 2021

"Minerwa" wyleciała tym razem w dniu 8 października z okazji ianuguracji roku akademickiego 2021/2022

W ubiegłym tygodniu miały miejsce uroczyste inauguracje roku akademickiego 2021/2022.  Przywołam w tym miejscu dwie z nich, gdyż miałem zaszczyt bezpośredniego  w nich udziału. Pierwszą w dniu 8 października było otwarcie roku w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Pełny przebieg tej uroczystości znajduje się na YouTube (poniżej), ale jeśli ktoś chciałby wysłuchać wykładu wybitnego filozofa - etyka profesora Jacka Hołówki (1:03:53). Profesor poświęcił swój wykład inspiracji współczesnych myśli/doktryn/idei w naukach humanistycznych i społecznych, jakimi są - jego zdaniem KONTESTACJA i  KONWENCJONALIZM (KONSERWATYZM).     



Natomiast kilka godzin później odbył się wykład inauguracyjny pt. Pasja i tożsamość naukowca. O władzy i wolności umysłu  w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, który wygłosił Prorektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pedagog  porównawczy i socjolog edukacji - prof. dr hab. Zbyszko Melosik, dhc.



Warto wysłuchać obu wystąpień jako inspiracji zarówno dla doktorantów oraz dojrzałych naukowców, jak i dla studentów oraz nauczycieli akademickich w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. 

 

Marna publicystyka dra Józefa Wieczorka na temat obecnych kadr akademickich

 


Publicyści prasy prawicowej usiłują wmawiać opinii publicznej, że w III Rzeczpospolitej mamy do czynienia z niewydolnością obecnego systemu akademickiego, a więc jego głębokim kryzysem. Tym samym krytykują politykę rządu prawicowej koalicji w latach 2015-2021. Jednym z nich jest dr Józef Wieczorek, który nie powołuje się w swoim ostatnim artykule pt. Skąd się wzięły obecne kadry akademickie? (WNET 2021 nr 10, s. 17) na chociażby scjentometryczne raporty w tym zakresie (zob. badania prof. Marka Kwiekaczy na sprawozdania MEiN. 

Być może nie wie, że do pisania o środowisku akademickim i jego naukowych osiągnięciach lub porażkach trzeba najpierw rzeczowo się przygotować, poznać realia, by nie tworzyć o nim fałszywego obrazu. Nie wystarczą bowiem utyskiwania na rzekomy stan fatalnych kadr z okresu PRL, skoro te już dawno nie mają dla obecnego rozwoju polskiej nauki szczególnego znaczenia. Większość odeszła z uczelni na emeryturę, a wśród nich także wybitni uczeni. 

Mamy w Polsce kadry odpowiadające stanowi ok.10 proc. naukowców jak w najlepszych uniwersytetach świata, których publikacje są najwyżej oceniane, o czym wielokrotnie pisałem w blogu, przywołując wyniki międzynarodowych badań.    

Tymczasem publicysta J. Wieczorek narzeka na akademickie kadry, które musiały mieć jakiś wpływ na jego drogę naukową w okresie PRL, skoro dzięki nim uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie Jagiellońskim. W PRL musiał mieć bowiem PRL-owskiego promotora, recenzentów i członków rady wydziału. Nie wypadł zatem "spod ogona" przedwojennych kadr profesorskich, gdyż te, jak trafnie o tym pisze, zostały albo wymordowane przez Niemców, albo wykończone przez bolszewickie rządy okresu stalinowskiego. 

Ma też zapewne osobiste doświadczenie i być może nawet bolesną pamięć tego okresu, której pod koniec artykułu jednak sam zaprzecza pisząc: W PRL wydatki na naukę były wielokrotnie mniejsze, zarabialiśmy jakieś 100 razy mniej niż obecnie (kilkanaście - kilkadziesiąt dolarów miesięcznie), a poziom nauki był podobny, a nawet w wielu dziedzinach lepszy. 

To w  końcu, jak to było z tym PRL-em, skoro najpierw stwierdza, że: Polska domena akademicka poniosła ogromne starty osobowe i materialne podczas II wojny światowej, i to zarówno ze strony okupanta niemieckiego jak i "wyzwoliciela" sowieckiego. Niestety w zniewolonej PRL tych strat nie zdołała odbudować. Kadry akademickie, które uchroniły się przed zagładą, podlegały procesom "oczyszczającym" od samego początku Polski Ludowej, aby nie wpływały negatywnie na młodzież akademicką, która maiła budować nowy, postępowy ustrój.                     

Czytelnicy mają być przekonani, że w okresie transformacji III RP, mimo iż ta trwa już trzydziesty drugi rok, została zachowana ciągłość prawna i personalna w środowiskach akademickich. Ma rację, że [n]ie dokonano lustracji ani tym bardziej dekomunizacji, poza swoistą dekomunizacją uczelnianych historii poprzez usuwanie z nich terminów "komunizm" czy "PZPR", a także takich wydarzeń jak stan wojenny.  Pisałem o tym, że tak historycy, socjolodzy, filozofowie, jak i psycholodzy nadal ukrywają destrukcyjną partyjnie aktywność swoich promotorów, recenzentów czy popleczników ich karier. 

No i co z tego? Czy to znaczy, że stali się reproduktorami bolszewickiej nauki humanistycznej lub ideologicznej/socjalistycznej doktryny? Jego zdaniem współcześni młodzi naukowcy odtwarzają sowiecką myśl naukową, przez co nie są uznawani na świecie. Co za bzdura. 

Artykuł J. Wieczorka jest potoczną publicystyką, narzekactwem, które nie znajduje poważnych argumentów, skoro nie przytacza się w nim konkretnych faktów. Ogólnikowe poglądy tego autora są w tym artykule niespójne, pozbawione rzeczowej argumentacji. Autorowi nie podoba się, że naukowcy, dzisiejsi nauczyciele akademiccy, których rzekomo postsocjalistycznych karier sam nie przywołuje, nie egzemplifikuje, nie powinni upominać się o godne płace, o środki na badania naukowe, bo... są to jeszcze gorsze kadry, niż te w ... PRL! 

Ba, J. Wieczorek sugeruje, by w związku z powyższym przestać troszczyć się o finansowanie szkolnictwa wyższego: Co ciekawe, polskie uczelnie nie są otwarte na naukowców, którzy przy nikłym finansowaniu budżetowym, a nawet bez finansowania potrafią osiągnąć w nauce więcej niż etatowi pracownicy. Dr J. Wieczorek nie wie, że powstały szkoły doktorskie, w których doktoranci otrzymują nie tylko stypendia, ale także mogą ubiegać się o konieczne środki na badania własne? Nie muszą już żebrać na ulicy, ale też nie powinni być nisko opłacani.  

Po co mydlić społeczeństwu oczy takimi bzdurami? Gdzie są ci wybitni naukowcy, młodzi, nieskażeni PRL i jego reprodukcją, którzy są gotowi pracować naukowo za darmo? Poproszę o ich adres. Chętnie włączę ich do procesu badawczego, skoro są gotowi pracować dla idei, jak obecna prawicowa władza.     

Podejście do rzekomego kryzysu kadrowego w szkołach wyższych przypomina mi nieco wypowiedź prof. Ryszarda Legutki, który w swoim artykule pt. Profesorowie i prokuratorzy ("Życie" z dn. 19-20 grudnia 1998, s. 7) pisał: (…) w opinii tych, którzy pamiętają przeszłe czyny, za dużo jest w historii ich życia pychy, a za mało żalu, za dużo poczucia misji, a za mało pokory. Jednocześnie te same cechy sprawiają, iż stali się  oni, przynajmniej niektórzy z nich, akademickimi gwiazdami uwodzącymi kolejne pokolenia młodzieży.  (…) Jest skądinąd zastanawiające, że młodsze pokolenie – głosząc pochwałę buntu – wcale nie zbuntowało się przeciw swoim nauczycielom., lecz zawsze lojalnie przy nich trwa. 

Może zatem, zamiast narzekać na stan obecnych kadr akademickich, autor tak fałszowanej rzeczywistości akademickiej skupi się na faktach i od nich zacznie rzetelną analizę. W Polsce A.D. 2021 nie finansuje się akademickiej patologii. Natomiast zapewne płaci się za takie publicystyczne teksty w dofinansowywanej z budżetu państwa prasie.                     

 

08 października 2021

Meandry polityki oświatowej III RP

 


Wydawałoby się, że odpowiedź na to pytanie: Kto jest kompetentny w zakresie kształcenia i wychowania młodych pokoleń? jest jednoznaczna - NAUCZYCIELE, profesjonaliści w zakresie dydaktyki przedmiotowej np. nauczyciele matematyki, fizyki, chemii itp. czy nauczyciele dydaktyki kierunkowej np. w zakresie edukacji przedszkolnej, zintegrowanej/wczesnoszkolnej. 

Otóż, nie. Ten, kto tak uważa, jest w błędzie, jeśli ma na uwadze sytuację w Polsce, gdzie o procesie kształcenia, jego organizacji, strukturze, treściach i metodach postępowania decydują politycy, a od czasu do czasu uruchamiani przez nich także prawnicy. Nauczyciel ma być narzędziem, środkiem do transmisyjnego, kierunkowego (światopoglądowego) przekazu władzy bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie. Nie po to sprawujący władzę sięgnęli po nią, by zostawić szkolnictwo poza sferą własnych wpływów oraz ich mocy. 

Takie będą szanse na dostanie się z najwyższych lokat do krajowego czy europejskiego parlamentu, jakie będzie oświatą zarządzanie. Nie ma zatem znaczenia źródło i typ ideologii edukacyjnej, która leży u podstaw zmieniającej się co kilka lat polityki oświatowej. Od 1993 r., kiedy do władzy doszła postkomunistyczna formacja (SLD i PSL), przywrócono modelową dla państwa PRL etatystyczną strategię zarządzania szkolnictwem, nadając tzw. reformom szkolnym jednoznacznie światopoglądowy charakter. Potem już była tylko ideologicznie (światopoglądowo) naprzemienna kontynuacja tej strategii. 

Od tamtego czasu aż po dziś nauczyciele mają być heteronomiczni, a nie autonomiczni, a jeszcze lepiej, gdyby w ogóle przestali kierować się własnymi normami społeczno-moralnymi, zapomnieli o wykształceniu w zakresie filozofii, socjologii, psychologii dydaktyki, historii szkolnictwa, a nawet kultury fizycznej i zdrowotnej, tylko przekazywali uczniom odgórnie adresowane do nich treści. Nauczyciel ma być nośnikiem ideologicznych przesłanek. Tym bardziej nie wolno mu czegokolwiek podważać, krytykować polityki edukacyjnej władz, gdyż każda z formacji rządzących utrzymuje "penitencjarny" - jak się okazuje nie tylko w nazwie - system nadzoru pedagogicznego.

Nauczyciele, którzy mają już za sobą pełnienie roli dyrektora przedszkola czy szkoły dowolnego typu zapewne pamiętają, że każda władza obejmująca po wyborach parlamentarnych resort edukacji zaczyna od zmian kadrowych (poprawnych politycznie, czyli gotowych bezwzględnie realizować linię partii władzy), w tym reguł sprawowania nadzoru pedagogicznego, od zmian treści kształcenia oraz systemu egzaminacyjnego. 

Nauczyciele zatem albo mają bać się swoich koleżanek czy kolegów z rady pedagogicznej, albo obawiać się restrykcji ze strony nadzoru, który z pedagogiką od lat nie ma już wiele wspólnego. Urzędnicy resortu i kuratoriów oświaty są od tego, by biurokratycznie zarządzać tym procesem, samemu wyzwalając się z obowiązku partyjnie warunkowanego kształcenia. Zawsze lepiej jest kogoś kontrolować niż być kontrolowanym, lepiej zarabiać "na górze" niż „na dole". 

Można jeszcze uciec do związku zawodowego, bo tak konstruowana polityka jest samograjem także dla tej nomenklatury, która dzięki owej zmienności, chaosowi, brakowi ciągłości i odpowiedzialności reformowania szkolnictwa może znakomicie funkcjonować - jak ów nadzór - z poczuciem konieczności własnego istnienia. Jak rządzi lewica, to w opozycji jest NSZZ "Solidarność" ze swoją Komisją Oświaty. Jak rządzi prawica, to w opozycji jest ZNP. Był już nawet taki okres, kiedy to z tylnego fotela kierował rządem przewodniczący NSZZ "Solidarność", zapominając zresztą o zobowiązaniach pierwszej fali Solidarności. 

Polityka oświatowa jest zatem od 28 lat zarządzana nieprofesjonalnie, gdyż sprawujący władzę dobierają sobie takich ekspertów, którzy nie będą kierować się nauką, ale wytycznymi programu partii politycznej uzasadniając stosowne rozwiązania i regulacje prawne. Polityka nie jest już racjonalną troską o dobro wspólne (chociaż ponoć wszystkie dzieci są "nasze"), ale sprawowaniem władzy lub dążeniem do jej zdobycia przez formacje partyjne. 

Polityka nie jest już - jak pięknie pisał o tym ks. prof. Czesław Bartnik - (...) rodzajem sztuki antropologicznej, która polega na optymalnym nachyleniu rzeczywistości państwowej – i międzypaństwowej – ku wspólnemu dobru obywateli, jednostek i całego ogółu, żeby wznieść Idealny Dom Rodziny Ludzkiej. Nie ma w Polsce miejsca na tak humanistyczne i integralne podejście do polityki oświatowej, by edukacja stała się DOBREM WSPÓLNYM, podzielnym, a więc dostępnym dla wszystkich bez względu na naturalne, kulturowe i ontogenetyczne różnice między uczącymi się (dziećmi, młodzieżą) i ich rodzicami. 

Publiczna edukacja szkolna ma być jeszcze jedną dziedziną życia społecznego do tworzenia i podtrzymywania w nim podziałów, wzmagania konfliktów, a tym samym dewastowania szans kolejnych pokoleń na edukację adekwatną do zawartych w Konstytucji m.in. wartości chrześcijańskich.  One bowiem upominają się o edukację jako DOBRO WSPÓLNE, a nie dobro niepodzielne. Nie usprawiedliwia takiego podejścia fakt, iż w swej większości elity władzy i politycy kształcą własne dzieci poza granicami kraju lub w elitarnych szkołach niepublicznych w naszym kraju.    

Jak słusznie pisał o tym przed laty prof. Aleksander Nalaskowski: (...) żaden z ministrów edukacji narodowej nie był fachowcem. W ostatnich latach na tym stanowisku byli historyk mediewista, chemik, astronom, budowniczy okrętów, prawnik-specjalista od prawa rolnego, politolog, matematyk, prawnik-specjalista od ubezpieczeń, elektryk, filozof, etc.  Wiedza naukowa ministrów edukacji narodowej w żaden sposób nie pozostawała w związkach z pełnioną funkcją, a praktyka szkolna ograniczała się do własnych wspomnień sztubackich bądź krótkich i odległych w czasie epizodów nauczycielskich.

Kiedy czytam kolejny raport dotyczący pierwszych zarobków absolwentów szkół wyższych, to muszę zapytać: Dzięki komu dotarli oni na wyższe uczelnie? Jaki był wkład w ich rozwój nauczycieli przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów/liceów czy techników? Jak wynagradzani są ich nauczyciele akademiccy? 

Nie wstyd związkowcom, politykom i rządzącym utrzymywać płace nauczycieli zaczynających pracę w tym zawodzie na trzykrotnie niższym  poziomie, skoro także przez nich wykształceni młodzi dorośli dostali się na najlepsze rynkowo kierunki studiów, po których mają godne ich wykształcenia płace? Cytuję: 

 Bezsprzecznym liderem zestawienia jest informatyka. Absolwenci tego kierunku na Uniwersytecie Jagiellońskim osiągają po wejściu na rynek pracy stawkę 12 tys. zł brutto. Po ukończeniu studiów na innych uniwersytetach zarobki sięgają średnio 9 tys. zł. Drugim najbardziej dochodowym kierunkiem studiów jest górnictwo i geologia. Studenci, którzy ukończyli ten kierunek na Politechnice Wrocławskiej zarabiają nawet 9,5 tys. zł miesięcznie. Podium zamyka teleinformatyka, której absolwenci po Akademii Górniczo-Hutniczej otrzymują pensje sięgające 8,5 tys. zł.