11 września 2021

SELEKTYWNA ANALIZA NISZCZENIA LUDZI, SPOŁECZEŃSTWA I ŚWIATA PRZEZ ... SZKOŁĘ



 Jak to dobrze, że w sierpniu 2021 r. ukazała się pod powyższym tytułem książka adiunkta Mikołaja Marcela z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, gdyż po wielu latach wznowiony został descholaryzacyjny dyskurs o stanie i (braku) przyszłości edukacji szkolnej w naszym kraju i na świecie. Być może sięgnęli już do niej nauczyciele czy rodzice, bo nie jest to praca dla uczniów, chociaż dotyczy przede wszystkich właśnie tych, którzy określani są mianem pokolenia milenialsów (Twenge, 2019). To o ich los zatroszczył się literaturoznawca, twórca szeregu poradników dla rodziców, a więc popularnonaukowych publikacji, autor książek dla dzieci, krytyk literacki i popkultury, autor tekstów piosenek, bloger (Kuchnia Dr. Marceli), facebookowy i instagramowy influencer.

Generalnie nie przepadam za tego typu literaturą, gdyż z definicji i warsztatu jej autorów wynika, że jest ona selektywna, oparta na myśleniu życzeniowym (samopotwierdzającej się hipotezie), które rzekomo ma je upełnomocnić. Popularyzator takich doświadczeń bazuje wówczas na przykładach kilku czy kilkunastu zdarzeń, na doniesieniach prasowych oraz specjalnie, chociaż bez rzetelnej kwerendy, dobranych źródłach wiedzy z nauk humanistycznych i społecznych. Gdyby autor recenzowanej książki chciał ubiegać się na jej podstawie o stopień naukowy z pedagogiki, to zapewne miałby kłopot, gdyż nie potwierdza wiedzy historyczno-oświatowej na temat szkolnictwa, ani też współczesnego stanu rozwoju pedagogiki szkolnej oraz dydaktyki na świecie. 

Tym nie mniej warto przeczytać tę książkę. Nie pożałujemy czasu poświęconego na jej lekturę, gdyż Marcela operuje świetnym warsztatem literackim, który sprzyja normatywności i perswazyjności przekazu treści. Tak od lat piszą swoje rzekomo oświatowe książki pisarze różnych państw i (sub)kultur, inspirując do refleksji, prowokując a przede wszystkim zobowiązując nauczycieli, pedagogów, wychowawców, opiekunów, rodziców, instruktorów, katechetów, edukatorów, a nawet prawników, polityków krajowych i samorządowych do wprowadzania zmian, które powinny być zorientowane na wolność, samorozwój, samowychowanie, autoedukację czy samozarządzanie przez młode pokolenie własnym rozwojem i życiem. 

 Przeczytamy, kto jest „mordercą uczniowskich dusz”, a zarazem dowiemy się, w jaki sposób szkoły są odczłowieczane w różnych systemach edukacyjnych, tak w naszym kraju, jak i poza jego granicami. Monografia Marceli jest fascynującą lekturą dochodzenia do powyższego wniosku, skoro barier dla innowacji szkolnych doświadczał każdy, kto próbował wprowadzić alternatywne myślenie i działania do istniejącego systemu oświatowego na miarę mikroskali (klasy, programy i metody autorskie), mezoskali (szkoły autorskie, alternatywne) czy w skali makro (np. system duńskiej oświaty).

Utopijne podejście do reform szkolnych spełnia w każdym okresie funkcjonowania społeczeństw ważną rolę, bowiem otwiera oczy na wiele patologii, dysfunkcji, absurdów, których nauczyciele są (współ-)sprawcami wraz z milczącymi rodzicami wobec toksycznych następstw pseudoedukacji [Illich, 2010]. Możemy wyzwalać się z nich pod warunkiem, że nie będziemy obawiać się sankcji, z jakimi możemy spotkać się w zderzeniu z nadzorem pedagogicznych i odmiennymi od naszej wizji roszczeniami czy oczekiwaniami rodziców naszych podopiecznych. 

Ani nauczyciele, ani rodzice, ani tym bardziej uczniowie nie są właścicielami, dysponentami szkół publicznych czy nawet niepublicznych. Te ostatnie bowiem, jeśli chcą (muszą) wydawać świadectwa uznawane w państwie i Unii Europejskiej (jak długo będziemy w niej państwem członkowskim), muszą spełnić wymogi centralnych (podporządkowanych interesom rządzącej partii) władz oświatowych. Wszelkie mrzonki podmiotów prowadzących szkoły o wolności, demokracji, możliwości uczenia się tego, czego chcemy, mogą być jedynie sloganem uwodzącym przyszłych klientów, ale pozbawionym realnych podstaw do realizacji.

W tym też sensie M. Marcela znakomicie uwodzi czytelników, podobnie jak czynili to amerykańscy, niemieccy, polscy antypedagodzy nurtu descholaryzacyjnego, ale każda z przywołanych w jego książce szkoła w jakimś zakresie (parcjalnie) także niszczy dzieci. Szkoły alternatywne były, są i będą marginesem, w pełni wartościowym i potrzebnym nielicznym, skoro są rodzice posyłający do nich własne dzieci. Różne zresztą są tego powody. W Polsce nie ma i jeszcze długo nie będzie Free Schools, nie ma i nie będzie szkół demokratycznych wbrew temu, co usiłują im przypisać ci, którzy nadali im taką nazwę. 

Owszem, są one częściowo zbliżone swoimi rozwiązaniami organizacyjnymi i dydaktycznymi, ale prowadzące je podmioty (osoby fizyczne, stowarzyszenia, związki wyznaniowe itp.) muszą stosować się do polskiego prawa oświatowego. Tym samym nie są ani w pełni wolne, ani w pełni demokratyczne. Marcela ma absolutnie rację, że nie da się w XXI wieku dalej tak uczyć dzieci, jakby świat zatrzymał się na przełomie XIX i XX wieku. Konieczne jest zatem radykalne odejście od dotychczasowego, behawioralnego systemu kształcenia, który sterowany jest odgórnie, partyjnie (politycznie), ale nie w duchu racjonalnej troski o dobro uczniów. 

Książka Marcela jest ahistoryczna, apedagogiczna, asocjologiczna, gdyż autor nie dotarł do wielu doniosłych idei, modeli i rozwiązań w dziejach naszego kraju i na świecie. Sięgnął do zaledwie kilku dostępnych mu rozwiązań, co sprawia, że niestety w swej narracji jest miejscami demagogiczny, płytki.  Jest w tej książce dużo demagogii, normatywnego uwodzenia czytelników pod pozorem troski o uwolnienie ich dzieci od szkoły. 

Książka Marcela jest jedną z wielu publikacji antypedagogicznego nurtu, bowiem dotyczy idei descholaryzacji społeczeństw [Illich, 2010; Śliwerski 1992; Szkudlarek, Śliwerski, 1992; Śliwerski 2009], a - jak zapowiada to w podtytule - nawet odszkolnieniu świata, co brzmi bardzo atrakcyjnie. Niestety, jest realistą, toteż sam nie wierzy w zamysł, któremu poświęcił kilkaset stron własnych analiz i sugestii. Jak w dobrym kryminale, dopiero na końcu dowiadujemy się, kto zabił.

Śląski naukowiec i pisarz ujawnia: Czekamy, aż politycy zmienią szkołę, choć to szkoła w znakomitej większości kształtuje polityków, a przez to instytucje państwowe oraz rynek. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że zmiana w obrębie systemu edukacji nie zajdzie - bez udziału znaczącego wydarzenia, takiego jak wojna czy kataklizm naturalny na skalę globalną - dopóty, dopóki nie zaczniemy (każdy z osobna lub w większych wspólnotach) działać, by go zmienić, i nie przestaniemy go reprodukować [Marcela, 2021, s. 297 – podkreśl. BŚ]

Szczegółowa analiza tej publikacji ukaże się jesienią w numerze 3/2021 „Studiów z Teorii Wychowania”.  

 


10 września 2021

Którego nauczyciela zwolniłbyś z pracy?

 

W czasie wakacji spotykałem uczniów różnych typów szkół. W rozmowie z czternastolatkiem z jednej z trójmiejskich szkół podstawowych zapytałem go, którego nauczyciela zwolniłby z pracy za nicnierobienie?

Nadmieniam, że chłopiec ma świadectwo ukończenia klasy siódmej z wyróżnieniem (z tzw. czerwonym paskiem). Nawet nie zastanawiał się zbyt długo nad udzieleniem mi odpowiedzi. Stwierdził bowiem, że miał bardzo dobrych nauczycieli z wyjątkiem pani od... informatyki (sic!). 

Prawie cały rok zajęcie były prowadzone w formie zdalnej, więc wyraziłem swoje zdumienie. Jak to jest możliwe, że nauczycielka informatyki powinna być zwolniona, i to w trybie natychmiastowym, gdyby to było możliwe?

Z czego jak z czego, ale z informatyki zajęcia powinny być nie tylko wyjątkowo atrakcyjne, ale i realizowane w sposób budzący co najmniej zaciekawienie. Kto, jak nie nauczyciel informatyki, powinien wprowadzać uczniów w tajniki poruszania się w wirtualnym świecie i korzystania z dobrodziejstw programowania lub korzystania z programów internetowych? 

Co to zatem była za nauczycielka informatyki? Jak wyglądały zajęcia online? - zapytałem.

- Lekcje były beznadziejne, a raczej w ogóle ich nie było, bowiem pani kazała otworzyć podręcznik na stronie X, wykonać zadanie Y i przesłać na jej adres. Po czym rozłączała się. Nikt nie mógł o nic zapytać. Nie było szans na wyjaśnienia, przykłady, itp. 

Jak zatem uczeń miał sam np. skonstruować stronę internetową? 

Jak sobie poradził z tym poleceniem? Musiał pytać kolegów, ale i oni mieli problem. Ktoremuś ojciec odrobił pracę lekcyjno/domową, więc pozostali kopiowali ją wprowadzając drobną modyfikację.

A pani nauczycielka informatyki? Zapewne jest zadowolona. Przez cały rok nikt jej lekcji nie hospitował a ona mogła w tym czasie zająć się swoimi pracami (domowymi, koleżeńskimi, zarobkowymi itp.). 

W końcu szkoła jest dla części takich pseudonauczycieli gwarantem ZUS i NFZ, a i tak na boku lub w centrum dorabiają gdzie indziej.

 A może ta pani nie ma żadnych kompetencji, więc unika jakichkolwiek pytań ze strony uczniów? Płace otrzymuje regularnie. Niech uczniowie ją nauczą. Tylko co z dydaktyką? Co z metodyką kształcenia? 

Ilu jest takich pseudonauczycieli? Pani wróciła do stacjonarnej edukacji. Zaczęła lekcje od polecenia uczniom, by przepisali ze strony internetowej normę prawną dotyczącą etyki w sieci. Ciekawe, co jutro będą przepisywać? 


09 września 2021

Radosna wiadomość z akademickiego świata

 


Na początku lipca 2021 r. dotarła do mnie wiadomość o znaczącym sukcesie polskiego uczonego w naukach społecznych - profesora Marka Kwieka - dyrektora Institute for Advanced Studies in Social Sciences and Humanities (IAS) na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Profesor został wybrany członkiem zwyczajnym Academii Europaea z siedzibą w Londynie jako jeden z 15% najmłodszych naukowców do 55 r.ż. 


Dzięki osiągnięciom naukowym - publikacjom, udziałowi w światowych debatach na temat stanu kadr akademickich oraz organizacji licznych konferencji międzynarodowych należy do najbardziej rozpoznawanych i cenionych badaczy polityki szkolnictwa wyższego na świecie.  

W periodyku "Człowiek i Społeczeństwo", tom 52 (2021) ukazał się artykuł prof. M. Kwieka pt. Globalny system akademicki i stratyfikująca rola badań naukowych.   Zwraca w nim uwagę na to, że: Rola działalności badawczej na uczelniach osadzonych w gospodarkach opartych na wiedzy jest silnie stratyfikująca – a wyniki i efekty prowadzonych badań są łatwiej mierzalne i porównywalne na arenie międzynarodowej niż wyniki pozostałych misji uczelni, zwłaszcza kształcenia i tzw. trzeciej misji, czyli kontaktów z gospodarką (Marginson, 2014; Stephan, 2012; określeń „uczelnie” i „uniwersytety” używam tu wymiennie, abstrahując od ściśle zdefiniowanego, polskiego kontekstu) [s.2].   

Zapewne polska gospodarka i małe przedsiębiorstwa coraz chętniej sięgają po pomoc naukowców, to jednak w sferze publicznej działalności mamy do czynienia z zupełnie odwrotną sytuacją. Im więcej wiemy o procesach, mechanizmach funkcjonowania społeczeństwa, tym bardziej sprawujący władzę w państwie czynią wszystko, by nie korzystać z wiedzy naukowej oraz ograniczać do niej dostęp. 

Prof. M. Kwiek omawia w swoim tekście (...) radykalne konsekwencje różnicującego wpływu badań akademickich na jednostki i instytucje. Przyszłość uczelni i profesji akademickiej nie musi koniecznie potoczyć się zgodnie z omawianymi tu trendami, ale z pewnością może [s.2]

Na podstawie badań ich autor przewiduje coraz silniejszą stratyfikację w naszym szkolnictwie wyższym, gdyż większość uczelni nie jest w stanie dogonić elitarnych uniwersytetów, w które wpompowywane są ogromne pieniądze. Wiadomo, że większe szanse na uzyskanie grantów mają pracownicy naukowi tzw. pierwszej dziesiątki uczelni badawczych, aniżeli pozostałe "fabryki wiedzy". Być może polityka interwencjonizmu państwowego ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka wprowadzi pewne mechanizmy korygujące ten stan rzeczy. 

Jakich scenariuszy rozwoju możemy się zatem spodziewać? 

Ultraelitarne uczelnie jako „maksymalizatorzy prestiżu” będą dalej zasilane z budżetu państwa, by móc włączyć się do międzynarodowej rywalizacji naukowej a zarazem podwyższyć swój status w światowych rankingach. Liczą się w tej konkurencji tylko ci naukowcy, którzy w 118 dyscyplinach naukowych publikują globalnie, a więc ich rozprawy są najczęściej cytowane. Takich jest zaledwie 1% na świecie, w tym najwięcej na Uniwersytecie Harwardzkim.   

Jak pisze we wspomnianym artykule M. Kwiek:

Generowanie indywidualnego prestiżu poprzez publikacje, granty badawcze, patenty i nagrody to krytyczne zasoby dla uczelni intensywnie prowadzących badania. W tej „konkurencyjnej gospodarce opartej na statusie” (Marginson, 2014, s. 107), badania są potężnym źródłem zróżnicowania i pozycji, a prestiż jest główną siłą napędową tego, co Slaughter i Leslie (1997) nazwali „kapitalizmem akademickim”. Prestiż jest dobrem rywalizacyjnym, opartym na względnych, a nie absolutnych miarach – grą o sumie zerowej, w której „to, co wygrywają zwycięzcy, przegrywają przegrani” (Hirsch, 1976, s. 52) – w miarę jak globalne, intensywnie wykorzystujące badania naukowe segmenty akademii stają się coraz bardziej konkurencyjne [s. 5]

     W powyższej sytuacji nie ma szans na to, by wzrosło zainteresowanie pracą naukową w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych, skoro ta jest coraz mniej atrakcyjna, gdyż osiągnięcia badawcze i publikacje odzwierciedlają narodowy charakter kraju pochodzenia uczonych.  Następuje zatem reorientacja funkcji szkolnictwa wyższego z naukowo-badawczej na dydaktyczną, kształcącą, co wytrąci ich szanse na "produkcję naukową". Liderami  w naukowej rywalizacji są najwyżej opłacani w swoich krajach uczeni, którym zapewnia się najlepsze warunki do pracy badawczej.  

Zdaniem M. Kwieka: 

Można się spodziewać, że zaawansowane badania naukowe będą coraz bardziej kosztowne, a publikowanie wyników o dużym wpływie (na naukowców, gospodarkę i społeczeństwo) będzie coraz intensywniej koncentrować się w kilku tysiącach najlepszych, anglojęzycznych, recenzowanych czasopismach akademickich, a nie w dziesiątkach tysięcy łatwych do wydania, ogólnodostępnych, nieindeksowanych czasopism, w których wyniki badań będą szeroko rozpowszechniane, ale prawdopodobnie nie będą ani szeroko czytane, ani cytowane [s.8].

Nie mamy szans na sukces, skoro na badania naukowe wydatkowano w 2019 r. w: 

USA - 613 mld USD, 

Chinach - 515 mld USD, 

Japonii - 173 mld USD, 

Niemczech - 132 mld USD, 

Francji - 64 mld USD, 

Wielkiej Brytanii - 52 mld USD 

(za: OECD, 2021).

Ile wydaje się na badania naukowe, w tym na finansowanie uczonych w Polsce? Profesor M. Kwiek przez grzeczność już nie podał, by nas nie pogrążać. W świetle najnowszych danych Ministerstwa Finansów przewiduje się na rok 2022 zaledwie 1, 44 mld zł na działalność (a więc także biurokrację) Narodowego Centrum Nauki i 1,2 mld zł na działalność (a zatem także na biurokrację) Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (DGP, 3-5.09.2021, s. A17). Dane wskazują zatem na wyraźny, bo od 5 do 20 proc. spadek nakładów na badania naukowe w stosunku do ubiegłego roku.     

Skoro tak, to pozostaje nam drugi scenariusz, a mianowicie kształcenia studentów z niewielką, marginalną liczbą naukowców prowadzących badania i publikujących ich wyniki. Jak pisze autor tego artykułu: 

Zorientowany na kształcenie subsektor szkolnictwa wyższego może z czasem charakteryzować się stosunkowo niskimi wynagrodzeniami (w porównaniu z innymi przedstawicielami klasy profesjonalistów) i wysokim odsetkiem pracowników zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin i/lub na podstawie krótkich kontraktów. W tym scenariuszu można się więc spodziewać rosnącej kontraktualizacji i feminizacji kadry akademickiej w globalnym podsektorze skoncentrowanym na kształceniu [s.10].

Jednak Polska należy do tych państw, w których z roku na rok maleje zainteresowanie studiami wyższymi. Zwiększy się zatem także w Polsce dostęp do szkolnictwa wyższego, w którym rzekomy prestiż i wysoka jakość będą wynikać jedynie z nazwy szkoły (np. zamiast PWSZ - Akademia).   W tym nowym świecie stale rosnącej liczby instytucji edukacyjnych o zróżnicowanym poziomie, które będą zajmowały się nieustannie rosnącą liczbą studentów, namawianych do studiowania przez swoje rodziny poszukujące najlepszych sposobów na zagwarantowanie dostępu do mitycznych zalet stylu życia globalnej klasy średniej – będzie musiała odnaleźć się profesja akademicka [s.14]. Tyle tylko, że klasa sprawująca władzę nie jest zainteresowana tymi procesami. W końcu rząd sam się wyżywi, toteż i załatwi "swoim" finanse na badania, byle tylko były one poprawne politycznie.