26 lutego 2021

Zatapiani w NiL-u ?



W systemie administracyjnego nadzoru szkolnego większość nauczycieli koncentruje się na formalnych wskaźnikach udziału uczniów w zajęciach. Najważniejsze jest dla nich zatem to, czy i ilu uczniów z klasy w ogóle uczestniczy w zdalnej edukacji? Czy "się uczą"? Czy radzą sobie z zadawanymi partiami materiału do przerobienia? Co wiedzą, a czego nie wiedzą? Co potrafią? Czy i ile mają już wystawionych stopni? UCZEŃ JAKO OSOBA ZNIKA W KULTURZE FORMALNEGO NADZORU. Przestaje być sobą, a staje się numerem w dzienniku elektronicznym i ikonką na ekranie.  

W mniejszym zakresie interesuje niektórych nauczycieli - Czy uczniowie mają problemy ze sprzętem komputerowym? Jak się czują? Jak radzą sobie z samokształceniem? Czego w istocie potrzebują najbardziej? Jak sobie radzą na co dzień w domu z ilością obowiązków, w tym także wynikających z domowych ról? W czym i jakiej potrzebują pomocy? itp.      

Nie ulega wątpliwości, że w tej formie kształcenia tym nauczycielom, którym zależy na  uczniach, by jak najmniej stracili, a mimo wszystko zyskali jak najwięcej, radykalnie zwiększył się czas pracy. Ten bowiem nie może być liczony stosownie do czasu połączenia z klasą w ramach planu zajęć, także wówczas, kiedy są one skrócone do 30 minut. Każda lekcja staje się dla nauczyciela odrębnym wydarzeniem medialnym, które albo wyłączy uczniów z aktywnego w  nim udziału, albo stanie się także dla nich czymś istotnie ważnym i wartościowym. 

Jaka jest efektywność czasu pracy nauczyciela z uczniami? Oby tego nie chciał nikt mierzyć, gdyż nie ma takiej skali i takich kryteriów ze względu na to, że w edukacji na dystans każdy uczeń staje się odrębnym podmiotem, do którego życia domowego  wkroczyła szkoła. 

Bywa, że lekcje online przekształcają się w cyfrowy spływ NiL-em, czyli dla jednych (zdolniejszych) w Nudę, a drugich (z niższym potencjałem) - w Lęk. Za własną ikoną każdy może się schować, ukryć przed nauczycielem, chociaż ten może nagle wywołać ucznia, żądając od niego włączenia kamery i udzielenia odpowiedzi na  pytanie. Tak więc lęk przed wyrwaniem w sieci do odpowiedzi jest redukowany przez niektórych wylogowaniem się, by po czasie poinformować nauczyciela, że łącze zostało przerwane. Nie ma możliwości sprawdzenia prawdziwości tej informacji.

Nudą wieje dla tych uczniów, którzy tracą czas na to, aż nauczyciel sprawdzi obecność, odpyta niektórych z pracy domowej i wprowadzi do nowego tematu. O ile w ogóle wprowadzi, bo przecież najczęściej poleca się uczniom samodzielne przeczytanie tekstu i rozwiązanie zadań, które są zawarte pod nim lub w materiałach do ćwiczeń.           

Cyfrowa edukacja nie prowadzi do zmiany kultury kształcenia i oceniania uczniów.  Zdecydowanie wiodącą jest w większości szkół funkcja selekcyjna ich oceniania. Kultura egzaminowania, sprawdzania wiedzy i  umiejętności jest pochodną kulturą egzaminowania. W edukacji na dystans znacznie ważniejsze od wystawianych ocen jest udzielanie informacji zwrotnej każdemu uczniowi z osobna, gdyż nauczyciel nie ma pełnej możliwości nadzorowania samodzielności pisemnych czy słownych wypowiedzi uczniów. 

Skoro nie można uzyskać wiarygodnych danych o stanie wiedzy i umiejętności uczniów, chociaż nauczyciele korzystają niezgodnych z psychologią rozwojową dzieci i młodzieży aplikacji do testowania uczniów na czas, by nie mogli posiłkować się materiałami wspomagającymi, to może trzeba odejść od modelu zorientowanego na wystawianie stopni?    

Niektórzy nie raczyli zapoznać się ze zmianą lektur do egzaminu ósmoklasisty czy maturalnego i nadal tracą czas na omawianie tych nieobecnych w wykazie, zamiast skupić się na wiedzy, która musi być zrealizowana, by uczniowie mieli szanse na poznanie, zrozumienie i zapamiętanie oczekiwanej od nich wiedzy.    

Po co i dla kogo jest szkolna edukacja? Czy po to, by mieć święty spokój, odhaczoną liczbę wystawionych w dzienniku elektronicznym stopni? Jeszcze nie zorientowali się niektórzy nauczyciele, że w szkole nie chodzi o szkołę, o biurokrację, tylko o nasze dzieci i młodzież?! Czy nadal chcą pogłębiać problemy zdrowotne w sferze higieny psychicznej i dewaluować znaczenie procesu uczenia się?    

Strach się bać, jak pomyślę, co będzie po powrocie uczniów do szkół. Być może minister powinien rozważyć poważniejsze zmiany w tegorocznych egzaminach zewnętrznych.  

 

(fot. Wikipedia

25 lutego 2021

Toksyczna kultura makropolityczna



Platforma pseudo-Obywatelska powinna dokonać poważnego rozliczenia się z samą sobą jako środowiskiem politycznym, które działało w sferze edukacji i polityki oświatowej wbrew własnym założeniom ideowym i społecznym. Rządząc przez osiem lat niszczyła podstawy społeczeństwa obywatelskiego, by dokładnie tak samo, jak czyniła to lewica i partie prawicowe, skupić się na opanowaniu  instytucji państwowych, zapewnieniu w nich miejsc pracy swoim apologetom i tulącym się do niej cwaniakom, także służbom specjalnym. 

Popełniono dwa fundamentalne błędy, które są widoczne także w obecnej formacji rządzącej. Pierwszy, to polityka etatyzmu, a więc wpisywania władztwa państwowego w instytucje, które powinny działać publicznie, a zatem być także pod kontrolą społeczną, obywatelską. Drugi błąd, to totalne zlekceważenie edukacji, by zagarnąć ją nie dla rzeczywistych zmian w kształceniu dzieci i młodzieży, tylko dla opanowania struktur oświatowych dla "swoich" i dla celów propagandowych, dla inżynierii społecznej. Próbowała to zmienić Katarzyna Hall. Przegrała. 

Analizowałem w blogu jeden z raportów, jaki powstał już za rządów prawicy. Proszę zajrzeć do niego i zobaczyć, jak głęboka jest arogancja i ignorancja władz, by finansować bzdety wydatkując środki publiczne na nic nieznaczące "ekspertyzy". W ten sposób wydaje się miliony środków finansowych , które u podstaw mają utrzymanie status quo, czyli żeby tak naprawdę nic się nie zmieniło.  

Etatystyczna władza pozwala jedynie na zmianę kolorów farb, którymi  maluje obrazy będące w istocie edukacyjnym kiczem. Eksperymenty, innowacje, kreatywność to określenia dopuszczalne w gospodarce, przedsiębiorczości i to też tylko tej, którą zarządza władza. Każda konkurencja jest niszczona.  

A w szkolnictwie "publicznym" zmiany są  możliwe tylko i wyłącznie w ramach struktur i rozwiązań, na które przyzwala rządząca partia. Tak było za SLD/PSL, AWS, PO/PSL, PiS w różnych koalicjach kanapowych partyjek.  To już nie miliony, ale miliardy wydatkowanych środków publicznych na materiały szkoleniowe, kursy, konkursy tworzenie "nowych" instytucji centralnych, zmiany podstaw programowych kształcenia ogólnego, deformy ustrojowe... , które w istocie miały fundamentalnie w polskiej edukacji niczego nie zmienić. 

W tej dziedzinie zawsze toczy się walka/gra o zamianę białego na czarne, czarnego na czerwone, czerwonego na zielone, a po kilku czy kilkunastu latach farba odpada ze ścian pozorów zmian. Ponoć wszystkie dzieci są nasze, ale w Polsce dzielone są i edukowane zgodnie z wybranym przez władze kolorem farb i malarzami. Tu każdy może malować, jak chce, nieodpowiedzialnie bazgrać, bo to przecież jest "jego/jej", a nie nasze, wspólne, społeczne.  

Nie ma żadnej prospektywnej polityki oświatowej, natomiast jest okazja dla kolejnych malarzy, by codziennie byli w mediach, bo to zapewni im wybór na kolejną kadencję do Sejmu. A w Sejmie... ho, ho, ho , zajrzałem do Raportu Biura Analiz Sejmowych   Nr 4(44) 2015 a więc z czasów Platformy pseudo-Obywatelskiej. Jak już straciła władzę, to może dowiem się czegoś mądrego o obywatelstwie i społeczeństwie obywatelskim w Polsce, bo taki ma tytuł ów materiał sfinansowany z naszych pieniędzy i wydany pod redakcją Bożeny Kłos i Kamilli Marchewki-Bartkowiak.

Są tam teksty, z których nikt nie skorzysta, chyba że do tego, by zacytować koleżankę lub kolegę: 

O istocie instytucji prawnej obywatelstwa

Obywatelstwo Unii Europejskiej

Rozwój sektora organizacji pozarządowych w Polsce po 1989 r

Zaufanie jako fundament społeczeństwa obywatelskiego – wyzwania dla polskiego szkolnictwa 

Budżet obywatelski jako przejaw aktywności społecznej – analiza doświadczeń na przykładzie jednostek samorządu terytorialnego 

Użytkownicy internetu w Polsce i ich obywatelski potencjał w perspektywie cyfrowego podziału i kapitału społecznego 

Przedsiębiorczość społeczna w społeczeństwie obywatelskim w Polsce 

Obligacje społeczne – nowy instrument finansowania zadań społecznych.

    Wydawało się, że chociaż jeden z tych tekstów, mający w tytule szkolnictwo, będzie odsłoną zrozumienia uwarunkowań koniecznych dla polskiej edukacji przemian. Artykuł jest rzetelnym przeglądem socjologicznych teorii zaufania społecznego. Autorka, specjalistka Biura Analiz Sejmowych - Justyna Osiecka-Chojnacka skupiła się na idei, ale już nie na tym, jak rządzący do 2015 r. niszczyli w Polsce kulturę zaufania. Mam tu na uwadze interesującą mnie dziedzinę życia publicznego, jaką jest edukacja szkolna. Już nie odnoszę się do innych manipulacji, strategii gospodarczych czy usług publicznych. 

Ponownie mamy do czynienia z ciekawymi dywagacjami na temat tego, w jakim kierunku powinno zmieniać się szkolnictwo, tylko nie polityka władz oświatowych. Autorka pisze: 

(...) idea budowy kultury zaufania w szkole i przez szkołę wyznacza szczególny ogląd funkcjonowania tej instytucji oraz całego systemu szkolnego. Takie ujęcie zwraca uwagę na kwestie, które mogą umykać np. politykom i  urzędnikom starającym się kształtować doraźnie funkcjonowanie systemu przepisami prawa, w pewnym oderwaniu od społecznego kontekstu, motywacji i  postaw aktorów wdrażających regulacje oraz bez świadomości, że w rzeczywistości mogą wystąpić „uboczne”, niezamierzone skutki teoretycznie słusznych rozwiązań. Każe też stawiać pytanie o to, jak – biorąc pod uwagę obecnie występujące tendencje – fundamentalna i całościowa powinna być zmiana kreująca kulturę współpracy i zaufania w polskim szkolnictwie (s.88)

Dalej autorka  bezrefleksyjnie przytacza myśl, która idealnie odpowiada  politykom, gdyż przerzuca odpowiedzialność za brak obywatelskości na wyborców, zupełnie pomijając w tym względzie makropolitykę władz, które z uobywatelnieniem nie miały wiele wspólnego: 

Kiedy ludzie zachowują się w sposób na dłuższą metę sprzeczny z ich zbiorowym interesem, korektę zachowań należy zacząć od badania reguł instytucjonalnych rządzących tymi zachowaniami, a nie od diagnozy psychologicznej. Kiedy reguły instytucjonalne są dysfunkcjonalne, metody pedagogiczne nie wpłyną na zmianę zachowań (s.97) 

Dalej specjalistka Biura Analiz Sejmowych utrwala kłamstwo na temat przyczyn obniżania przez PO/PSL wieku obowiązku szkolnego. Przytacza manipulacje profesorów psychologii i socjologii z IBE, którzy uczestniczyli w procedurze kreowania fałszywej świadomości Polaków na temat pseudoreformy. Nie mogę narzekać, bo w dalszej części przywołuje wybiórczo także jedną z moich publikacji, tylko nie tę, która odsłania powyższą manipulację. Pisze zatem:  

Polityka resortu edukacji może być uznana za czynnik erozji kapitału społecznego, za impuls do rozpowszechniania się w systemie działań pozornych nakierowanych na sprostanie wymogom biurokratycznym, proceduralnym sprawozdawczym. Jednocześnie różnego rodzaju jej przedsięwzięcia reformatorskie także mogą mieć charakter pozorny [s.110]

Podkreśliłem charakterystyczną stylistykę tej narracji, która wbrew obowiązkowi napisania prawdy, odwraca kota ogonem. Cytowane wnioski z badań prof. Marii Dudzikowej nie dotyczyły przecież tego, co władze mogły czynić, ale co patologicznie czyniły.  Podobnie jest w moich rozprawach. 

Mimo wszystko artykuł zawiera dane, które pozwoliły ówczesnej opozycji wykorzystać je do kolejnej deformy edukacji. Pandemia tylko odsłoniła mizerię polskiego szkolnictwa, za którą odpowiadają wszystkie formacje polityczne, a szczególnie ta, która od 5 lat ją niszczy już bezwzględnie tak, jakby chciała pokazać poprzednikom, że teraz obowiązuje już wzmocnione TKM.  Ono nabrało nowego znaczenia - Toksycznej Kultury Makropolitycznej.         


24 lutego 2021

Dziennik powstania i zawirowań w pierwszym prywatnym uniwersytecie w Polsce

 


Byłem nieco zaskoczony tym, że "Dziennik komputerowy z [...] " autorstwa psychologa Zbigniewa Pietrasińskiego ukazał się  w Wydawnictwie UMCS, a nie w Wydawnictwie Uniwersytetu  Humanistycznospołecznego SWPS. Z końcowej treści życia autora można wywnioskować powody takiego stanu rzeczy. Powstaniu i rozwojowi tej uczelni poświęcił bowiem całe swoje emerytalne życie. To tylko potwierdza, że ustalanie granic wiekowych dla wszystkich profesorów jest absurdalne, gdyż niektórzy - tak jak Zbigniew Pietrasiński - nawet po 70 roku  życia potrafią interesująco prowadzić zajęcia dydaktyczne, seminaria, recenzować rozprawy i wnioski awansowe oraz wydawać kolejne książki. 

W tym sensie dziennik psychologa warto przeczytać każdemu, tak zajmuje się szkolnictwem wyższym - historykom, socjologom, psychologom, pedagogom, prawnikom, ekonomistom, specjalistom od mediów i komunikacji społecznej oraz politologom. Wyjątkowa osobowość autora przebija z jego codziennych notatek, które są kapitalnym źródłem wiedzy o powstawaniu szkolnictwa wyższego w sferze niepublicznej od połowy lat 90. XX w. 

Całość przygotowała do druku   Teresa Rzepa,  czyniąc to nie tylko po to, by upamiętnić postać niezwykle twórczego naukowca i sprawnego organizatora (był prorektorem SWPS) szkoły wyższej, ale i dla zachowania w świadomości publicznej wydarzeń, które stają się interesującym źródłem doświadczeń akademickich i wydarzeń w latach 1992-2010. 

Z tak długiego okresu wybrała tylko część autorefleksyjnych relacji i komentarzy Z. Pietrasińskiego, gdyż gdyby chcieć wydać całość, to nie zmieściłoby się w jednym tomie (łącznie jest ponad 4 tys. stron). Jest to zarazem wskazanie na domowe archiwum psychologa, które   ktoś mógłby rzetelnie opracować, podobnie jak odnieść się do treści powyższego dziennika. 

W SWPS zaczynali od jednego kierunku kształcenia, jakim jest psychologia, a po ponad ćwierćwieczu uczelnia ta jest nie tylko uniwersytetem, ale i ma swoje wydziały zamiejscowe w Poznaniu, Katowicach, Rzeszowie, Sopocie i we Wrocławiu. Nie jest to jedyna szkoła niepubliczna, w której kształci się psychologów. Jest ich co najmniej dwadzieścia, nie wspominając o państwowych uniwersytetach.

Pietrasiński odsłania kulisy powstawania takiej szkoły, "załatwiania" dla niej licencji, zarządzania nią i zatrudniania w niej kadr oraz zabezpieczania finansów na realizację projektów badawczych przy niedostrzeganym przez władze naruszaniu zasady bezstronności recenzentów. W "Dzienniku..." przeczytamy o tym, ilu profesorów kształciło w tej uczelni swoje potomstwo oraz jakie były powiązania między władzami a pracownikami nadzorującego ją resortu. 

Każdy, kogo interesują biografie, znaczące postaci we współczesnej psychologii, znajdzie na kartach tego Dziennika frapującą ich obecność, aktywność i wzajemne relacje. Po raz pierwszy Pietrasiński nie mógł zapewnić swojej książce reguły, której bardzo przestrzegał pisząc poprzednie, a mianowicie: przed daniem do pierwszej, koleżeńskiej oceny, oceń i przerób przynajmniej raz, a najlepiej - dwukrotnie, czyli pokazuj dopiero trzecią redakcję. To dobra rada, ale nierealna w wyniku kończenia pierwszej redakcji na ostatni termin... Reguły takiej oceny: 

1) przetestuj w pierwszej kolejności definicje i logikę wywodu; 

2) zaczynaj - czego nigdy nie robiłem - od suchych zestawień terminów, podziałów, podproblemów, logiki wywodu itp. albo rób to po pierwszej redakcji jako formę jej sprawdzenia i przygotowania drugiej redakcji. [...](s.14).          

Nie wiemy, czy Pietrasiński chciał, by ten Dziennik został opublikowany. Zapewne nie za jego życia. Zgodę na to wyraziła Małżonka, która udostępniła opinii publicznej, w tym środowisku akademickiemu autonarrację zmarłego Męża, w której zapisana jest szczerość, naturalność i profesorska pasja. Psycholog (...) notował prawdziwe (we własnej ocenie) informacje o ludziach i o sobie, o ważnych wydarzeniach i przeżyciach [s.7].   Widzimy Jego w różnych rolach akademickich i relacjach z  innymi profesorami, politykami czy sponsorami SWPS. 

Także pedagodzy odnajdą na kartach Dzienników  różne postaci polskiej pedagogiki:1) tych z czasów socjalizmu, powiązanych z ówczesnymi służbami reżimu PRL, a zatem będących beneficjentami transformacji, którym przekazywano majątek do celów gospodarczych, 2) aktorów współczesnej pedagogiki zaangażowanych w dystansowanie się wobec niej; 3) założycieli innych szkół prywatnych o wątpliwej renomie i czarnych interesach w okresie III RP. 

W Dzienniku  odzwierciedlony jest warsztat pisarski autora, którego może pozazdrościć większość pedagogów i psychologów.  Dowiadujemy się bowiem, w czym tkwiła tajemnica nie tylko fascynacji problemami badań i chęci ich upowszechnienia oraz popularyzacji w naszym społeczeństwie, ale także sztuka pracy nad sobą, wzmacniania własnego potencjału umysłowego i fizycznego.  

Gerontolodzy odnajdą w tej autobiograficznej narracji studium starzenia się i związanych z nim symptomów, które Pietrasiński starał się maksymalnie osłabiać, a przynajmniej powstrzymywać ich coraz silniejszy napływ. Są tu też wspomnienia własnych Mistrzów i postaci toksycznych w nauce, a szczególnie w jego życiu. 

Nazwiska trucicieli, pseudonaukowców, akademickich pozerów, manipulatorów zostały zastąpione symbolami X,Y, Z, by jednak ich nie ranić, a w każdym razie pozostawić innym starania o odsłonę niegodnych działań i postaw. Oni doskonale będą wiedzieli, w którym miejscu jest o nich mowa. Pamięć społeczna i tak przechowa to, co jest niezapisane.        

Przywołuje tę książkę, gdyż jej tytuł nie lokuje jej w ogóle w naukach społecznych i humanistycznych, a powinien. Na stronie Uni-SWPS widnieje informacja: 

Dwadzieścia pięć lat temu trzech uczonych Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk połączyła jedna śmiała idea: nieodparta chęć stworzenia najlepszej uczelni w kraju. Profesorowie Andrzej Eliasz, Zbigniew Pietrasiński oraz Janusz Reykowski wyznaczyli sobie ambitne zadanie, którego realizacja wymagała trudnych decyzji, nieoczywistych wyborów oraz odwagi przy wytyczaniu nowych ścieżek na polskim rynku edukacji wyższej. Tak w 1996 roku powstała Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, dziś Uniwersytet SWPS. 

Nie zaczynali jednak tak, jak bohaterowie "Ziemi obiecanej", gdyż każdy z nich wniósł wysoki kapitał naukowy i wsparcie Polskiej Akademii Nauk. Kiedy uczelnia przeszła w 2008 r. w ręce nowego założyciela prof. Z. Pietrasiński nie był już jej potrzebny jako prorektor. Zapewne odbiło się to na stanie zdrowia, chociaż z wiekiem było na pewno coraz trudniej partycypować we współzarządzaniu tak dynamicznie rozwijającym się podmiotem.