25 czerwca 2020
Istotne ułatwienia w procedurach awansowych
Dyrektor Biura Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów - dr Jerzy Deneka poinformował o ważnych zmianach nowelizacyjnych w ustawie z dnia 3 lipca 2018 r. - Przepisy wprowadzające ustawę - Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Nastąpiły one w ramach tzw. tarczy antykryzysowej 4.0 w następstwie ograniczeń, jakie niesie z sobą COVID -19.
Gdybym wiedział o tym w ub. tygodniu, to nie wysyłałbym jako przewodniczący komisji habilitacyjnej pakietu dokumentów po posiedzeniu jednej z takich komisji, by krążyły one od jednego członka komisji do kolejnego celem zebrania podpisów. Trudno. Stało się. Może jednak skorzystają na tych zmianach inni.
Znakomicie się stało, że władze tak Centralnej Komisji, jak i Rady Doskonałości Naukowej podjęły rozmowy z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego, by zredukować biurokratyczne procedury i wprowadzić zapis w art.179 po ust. 2, który dodatkowo brzmi:
2a. Uchwały podjęte przy użyciu środków komunikacji elektronicznej przez komisje i zespoły powołane w postępowaniach, o których mowa w ust. 1 i 2 (czyli dotyczące postępowań o nadanie stopnia naukowego doktora habilitowanego lub doktora), podpisuje odpowiednio przewodniczący komisji albo przewodniczący zespołu.
Oznacza to, że - jeśli obrady np. komisji habilitacyjnej prowadzone były w formie zdalnej - podjęte uchwały może podpisać przewodniczący, a nie wszyscy jej członkowie. Przepis ten dotyczy odpowiednio także komisji doktorskich, komisji egzaminacyjnych oraz innych gremiów powoływanych w postępowaniach o awans naukowy.
Komuś może wydawać się to rozwiązanie mało istotne, ale jest ono w pełni trafne. Własnie otrzymałem z UAM kopertę z pełną dokumentacją obrad komisji habilitacyjnej, które po podpisaniu musiałem wysłać do kolejnego członka tej komisji. On jak je także podpisze, to prześle do trzeciego, ten do czwartego itd., itd. aż do jednostki akademickiej, w której prowadzone jest postępowanie dotrze od ostatniego, siódmego członka komisji.
Tymczasem rady dyscyplin naukowych mają swoje zdalne posiedzenia. Gdyby mogły taki wniosek poddać analizie i uchwale z podpisem jedynie przewodniczącego komisji, to sprawa zostałaby szybciej załatwiona. Dotychczas jednak musiały czekać aż wpłyną dokumenty z siedmioma podpisami członków komisji habilitacyjnej.
Tymczasem zbliża się okres urlopowy i niektórzy habilitanci musieliby z tego powodu czekać kolejne dwa miesiące, aż rada dyscypliny czy senat odbędą swoje posiedzenie we wrześniu lub dopiero w październiku i podejmą uchwałę w ich sprawie.
Jest w tej nowelizacja także uproszczenie dotyczące obrony rozpraw doktorskich czy przeprowadzenia kolokwium habilitacyjnego przy użyciu środków komunikacji elektronicznej (art. 191 ust. 1a i art. 221 ust. 9a).
Dzięki temu także protokoły z posiedzenia Prezydium Centralnej Komisji, która także obraduje zdalnie, będzie mógł podpisać przewodniczący, lub w przypadku jego nieobecności - sekretarz CK.
Rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów, ale i prowadzący egzaminy przy użyciu środków komunikacji elektronicznej znajdą w tej nowelizacji zmiany ułatwiające dokumentowanie procedur.
24 czerwca 2020
Wielkie zatrzymanie, czyli co się stało z Wami, z Nami, w tym z profesorem Nalaskowskim?
Pedagogiczna ortodoksja w czasach pozorowanego przez władze chaosu? - tak brzmiał tytuł mojej blogowej recenzji książki profesora Aleksandra Nalaskowskiego, którą wydał w "Impulsie" w 2013 r. Warto powrócić do tego wpisu, by zadać nie tyle toruńskiemu pedagogowi, co sobie pytanie - Co się stało z nami w związku z profesorem Aleksandrem Nalaskowskim i co z/w nim się stało, że trzeba tak formułować pytanie?
Nie stawiałbym tego pytania, gdyby on sam nie
sprowokował do niego swoją najnowszą książką pod tytułem: Wielkie
zatrzymanie. Co się stało z ludźmi? (Kraków: Biały Kruk 2020).
Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, bo Profesor nie podjął w tej książce potrzeby wczytania i wsłuchania się w INNYCH. To, że napisał swoistego rodzaju rozliczenie się z jakąś niewidoczną, bo przez niego nieujawnioną personalnie częścią akademickiego środowiska, niczego nie rozwiązuje.
Przede wszystkim nie dokonał zdystansowanego wglądu w siebie, w tym w odsłoniętą przez niego po raz wtóry perspektywę światopoglądowego odczytywania zdarzeń, która - choć zapewne jest bliska jakiejś części polskiego środowiska naukowego - to jednak nigdzie nie miała tak niezrównoważonego charakteru jak obecnie.
Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, bo Profesor nie podjął w tej książce potrzeby wczytania i wsłuchania się w INNYCH. To, że napisał swoistego rodzaju rozliczenie się z jakąś niewidoczną, bo przez niego nieujawnioną personalnie częścią akademickiego środowiska, niczego nie rozwiązuje.
Przede wszystkim nie dokonał zdystansowanego wglądu w siebie, w tym w odsłoniętą przez niego po raz wtóry perspektywę światopoglądowego odczytywania zdarzeń, która - choć zapewne jest bliska jakiejś części polskiego środowiska naukowego - to jednak nigdzie nie miała tak niezrównoważonego charakteru jak obecnie.
Przypomnę, że prof. Nalaskowski - jako rozczarowany upadkiem rządu PiS w 2007 r., w tym przecież także swojego ówczesnego pupila - ministra edukacji Romana Giertycha, zapowiadał w swoich esejach o ortodoksji i chaosie, że oto rozstaje się z osobistym zaangażowaniem w politykę publiczną, a zbiór jego esejów jest - jak napisał - książkowym (...) pożegnaniem trybuny na rzecz powrotu do katedry.
Wówczas napisałem, by tego nie czynił, by nie chował się za akademicką katedrą w UMK, bo rolą pedagoga jest dawanie czytelnego świadectwa spójności własnej wiedzy naukowej z postawą życiową.
Tak czyni niestety niewielu, co szczególnie jest
widoczne wśród części profesorów pedagogiki, socjologii, nie wspominając o
psychologach. Tym bardziej zdumiewa fakt przywoływania przez A.
Nalaskowskiego na kartach najnowszej monografii niektórych z współczesnych
pedagogów jako uwiarygadniających źródła jego postawy, skoro oni akurat w
tym kierunku normatywnym i ideologicznym ortodoksami nie są i wcale
go nie popierali ani publicznie, ani akademicko.
Prędzej jest niektórym do cynicznej schizofrenii akademickiej i hipokryzji,
aniżeli do klarownej ortodoksji. Tym bardziej dziwi cytowanie osób, których
tożsamość JA OSOBOWEGO rozmija się z JA SPOŁECZNYM.
Są wśród naukowców profesorowie o prawoskrętnej,
lewoskrętnej czy wolnościowej/liberalnej orientacji politycznej, ideologicznej,
ale potrafiący zachować tę tożsamość w sferze JA PRYWATNEGO dla siebie, by nim
nie obciążać, nie zobowiązywać innych do kreowania wspólnoty politycznej,
społecznej, ideologicznej czy nawet towarzyskiej. Są oni jednak wierni pewnemu
systemowi wartości, które zinternalizowali i nie godzą się na to, by politycy,
a tym bardziej uczeni, wykluczali ich z universitas. Tak samo, jak nie życzy
sobie tego w stosunku do nich - Aleksander Nalaskowski.
Tyle tylko, że oni nie funkcjonują inaczej w świecie
naukowych katedr, a inaczej w przestrzeni publicznej. To, co jest
składową ICH tożsamości, także mojej, bo jest mi ona bliska, to jednak
niewnoszenie do przestrzeni publicznej własnych, tym bardziej ortodoksyjnych,
antagonizujących (dzielących społeczeństwo) preferencji i zaangażowanych
politycznie wypowiedzi.
Czym innym jest krytyka naukowa, której i tak zdecydowana większość naukowców w ogóle nie uprawia z obawy, że uderzy ona w nich samych. Tej nikt nikomu nie odmawia, a i tak jest o nią bardzo trudno.
Czym innym jest krytyka naukowa, której i tak zdecydowana większość naukowców w ogóle nie uprawia z obawy, że uderzy ona w nich samych. Tej nikt nikomu nie odmawia, a i tak jest o nią bardzo trudno.
Być może część akademików radzi sobie z tym
rozszczepieniem postaw pedagoga ceniąc, tak jak ja, nie tylko drogę
naukowego rozwoju i osiągnięć badawczych, w tym teoretycznych (także
eksperymentalnych w sferze oświatowej) Aleksandra Nalaskowskiego.
Nie można jednak stawiać im zarzutu w postaci oskarżycielskiego pytania: "Co się stało z ludźmi?" Sam przywołuje jednego z profesorów, który od lat wygłasza tezę, że pedagog nie musi być wzorem postulowanych wartości, podobnie jak ornitolog nie musi latać.
Nie można jednak stawiać im zarzutu w postaci oskarżycielskiego pytania: "Co się stało z ludźmi?" Sam przywołuje jednego z profesorów, który od lat wygłasza tezę, że pedagog nie musi być wzorem postulowanych wartości, podobnie jak ornitolog nie musi latać.
Aleksander Nalaskowski napisał bardzo osobistą, w
dużej części autobiograficzną książkę, nie koncentrując w niej refleksji
nad sobą, nie zastanawiając się nad tym, jak sam współprzyczynił się do tego,
że stał się obiektem bardzo silnych negatywnie emocji większości środowiska
naukowego - od znienawidzenia, wrogości po obojętność, a nawet
lekceważenie.
Może warto jednak napisać znacznie głębszą
introspekcyjnie i autorefleksyjnie rozprawę (także z samym sobą, jak czynił to
Janusz Korczak), a nie narzekać na władze UMK, także współpracowników
własnej jednostki, by nie cytować na swoją obronę odmiennych przecież od jego
ortodoksji cyników, TW z okresu PRL i nie dobierać cytatów wygodnych dla umocnienia
własnej postawy.
Do tego ma Profesor jak najbardziej nie tylko prawo, ale i zyskuje wielki szacunek, kiedy potrafi w swojej pracy dydaktycznej ze studentami dzielić się mądrością własną i wybiórczo prezentowanymi im osiągnięciami minionych pokoleń. Nie mam wątpliwości, że Aleksander Nalaskowski jako profesor pedagogiki znakomicie prowadzi swoje wykłady dla młodzieży akademickiej, zajęcia z doktorantami. Sam udaję się na konferencje z Jego udziałem, jeśli jest to tylko możliwe, bo wiem, z jaką pasją potrafi mówić o kluczowych sprawach dla pedagogiki i edukacji.
Nie musi zatem nikogo przekonywać, że nie przez przypadek czy w wyniku pozanaukowych okoliczności został profesorem tytularnym w dziedzinie nauk humanistycznych. Dla mnie był, jest i będzie wybitnym uczonym, którego obecność w Uniwersytecie jest z tego powodu chwalebna dla UMK, a nie na odwrót.
To, że nie istnieje już universitas, jest już inną kwestią. Doprowadziły do tego skutecznie rządy PO/PSL i PiS wraz z giętkim przydatkiem partii Jarosława Gowina.
Do tego ma Profesor jak najbardziej nie tylko prawo, ale i zyskuje wielki szacunek, kiedy potrafi w swojej pracy dydaktycznej ze studentami dzielić się mądrością własną i wybiórczo prezentowanymi im osiągnięciami minionych pokoleń. Nie mam wątpliwości, że Aleksander Nalaskowski jako profesor pedagogiki znakomicie prowadzi swoje wykłady dla młodzieży akademickiej, zajęcia z doktorantami. Sam udaję się na konferencje z Jego udziałem, jeśli jest to tylko możliwe, bo wiem, z jaką pasją potrafi mówić o kluczowych sprawach dla pedagogiki i edukacji.
Nie musi zatem nikogo przekonywać, że nie przez przypadek czy w wyniku pozanaukowych okoliczności został profesorem tytularnym w dziedzinie nauk humanistycznych. Dla mnie był, jest i będzie wybitnym uczonym, którego obecność w Uniwersytecie jest z tego powodu chwalebna dla UMK, a nie na odwrót.
To, że nie istnieje już universitas, jest już inną kwestią. Doprowadziły do tego skutecznie rządy PO/PSL i PiS wraz z giętkim przydatkiem partii Jarosława Gowina.
Smaganie innych naukowców za brak poparcia,
akceptacji, a może i zachwytu z tego tytułu, że publikuje felietony polityczne,
które nie podobają się części akademickiego środowiska, jest mocno dyskusyjne.
W końcu pisze i publikuje felietony na łamach ortodoksyjnego prawicowo i de
facto będącego tubą propagandową dla wodza partii w tygodniku "Sieci"
nie jako profesor pedagogiki tylko jako obywatel III RP. Czyż nie to
doprowadziło do takich skutków?
Sądziłem, że najnowsza książka będzie obiektywnym, naukowym właśnie rozliczeniem się także z własną, światopoglądową aktywnością polityczną, propagandową w cotygodniowej aktywności publicznej, bo taką jest bycie felietonistą politycznym, komentatorem wydarzeń.
Sam zresztą wyraźnie odcina się w książce od Nalaskowskiego-profesora pedagogiki w UMK, by przekonać czytelników, że jako felietonista jest tylko obywatelem, JA PRYWATNYM, kiedy stwierdza, że "prywatnie profesorowi wolno znacznie mniej niż innemu obywatelowi. Z racji profesury musi w każdym miejscu i w każdym czasie mieć włączony mechanizm blokady politpoprawnościowej" (s. 203).
Sądziłem, że najnowsza książka będzie obiektywnym, naukowym właśnie rozliczeniem się także z własną, światopoglądową aktywnością polityczną, propagandową w cotygodniowej aktywności publicznej, bo taką jest bycie felietonistą politycznym, komentatorem wydarzeń.
Sam zresztą wyraźnie odcina się w książce od Nalaskowskiego-profesora pedagogiki w UMK, by przekonać czytelników, że jako felietonista jest tylko obywatelem, JA PRYWATNYM, kiedy stwierdza, że "prywatnie profesorowi wolno znacznie mniej niż innemu obywatelowi. Z racji profesury musi w każdym miejscu i w każdym czasie mieć włączony mechanizm blokady politpoprawnościowej" (s. 203).
Absolutnie ma rację nie godząc się na to, by organizacje stricte ideologiczne, prowadzące z pozycji lewicowego światopoglądu, a więc radykalnie przeciwstawnego, uzurpowały sobie prawo do wykluczenia Go z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Takiego prawa organizacje te nie mają, toteż zaangażowanie władz tej Uczelni we wspomaganie pozauniwersyteckich podmiotów w podejmowanie sankcji dyscyplinarnych wobec własnego PROFESORA - a WYBITNEGO UCZONEGO - jest dla mnie zdumiewające.
Moim zdaniem jest to niedopuszczalne, dlatego publicznie o tym piszę od sierpnia 2019 r. doświadczając z tego tytułu pośrednio także różnego rodzaju oznak - delikatnie mówiąc - dezakceptacji. Niech tak będzie. Z moim komentarzem autor książki też się nie zgodzi.
Nie przypuszczam, że mamy tu do czynienia z syndromem "konia trojańskiego", chociaż kto wie? Może komuś było na przysłowiową rękę obalenie mitu wielkiego pedagoga? Może ktoś chciał skorzystać z okazji, by "przyłożyć Nalaskowskiemu", skoro on jest w swoich felietonach bezwzględny w ocenie innych? Być może jest to czyjaś zemsta z własnej uczelni za coś, czego sobie ów profesor nie uświadamia? A może...?, Kto wie, czy ...?
Profesorowi Nalaskowskiemu łatwiej jest wznosić się w
politycznej publicystyce ponad innymi, często i gęsto smagając ich bolesnymi
określeniami, postponując, semantycznie wykluczając i odmawiając im prawa do
bycia politykami, opozycjonistami, działaczami takich czy innych organizacji
społecznych, a nawet jednoznacznie, też ortodoksyjnie zaangażowanych
naukowców.
To jest jego prawo, tak samo jak mogą z nim walczyć o swoje prawa ci, którzy czują się tym dotknięci. Tyle tylko, że niech to czynią w przestrzeni publicznej, a więc z powództwa cywilnego, a nie naruszają terytorium szkolnictwa wyższego i nauki, bo Nalaskowski nie prowadzi z nikim wojen w obszarze tej czy innej uczelni.
To jest jego prawo, tak samo jak mogą z nim walczyć o swoje prawa ci, którzy czują się tym dotknięci. Tyle tylko, że niech to czynią w przestrzeni publicznej, a więc z powództwa cywilnego, a nie naruszają terytorium szkolnictwa wyższego i nauki, bo Nalaskowski nie prowadzi z nikim wojen w obszarze tej czy innej uczelni.
Najnowsza książka tego Autora jest częściowo o uniwersytecie i o wyzwaniach globalnego świata. Widać, że tli się w niej troska o uniwersytet humboldtowski, który już przeszedł do historii, nie istnieje i nie powróci. Tym bardziej oburzające jest podjęcie przez kogoś (kogo?) (...) w trakcie trwania "sprawy Nalaskowskiego" (...) próby dowiedzenia się (...) nieformalnie od studentów, czy na wykładach nie poruszam tematów niezwiązanych z przedmiotem zajęć, a konkretnie kwestii homoseksualizmu (tamże).
Jak widać jest to stara technika manipulacji, którą zastosowano także w obecnej kampanii prezydenckiej wobec Rafała Trzaskowskiego próbując ustalić, czy aby nie znajdzie się jakaś studentka, która mogłaby go oskarżyć o molestowanie seksualne.
Oczekiwałbym od profesora pedagogiki, ortodoksyjnego konserwatysty szerszej
analizy dotyczącej nie tylko tego, jak został skrzywdzony przez rektora UMK czy
jak usiłują nadużyć wobec niego swojej "władzy symbolicznej"
organizacje LGBTQ. Coś się jednak zmieniło w naszym kraju, akademickim czy
oświatowym świecie, także z naszym mniejszym czy większym udziałem.
Nadużywanie przestrzeni sacrum przez posłów i
polityków z różnych partii politycznych, by utrzymać "władzę"
(poselską, rządową, administracyjną, dla członków rodziny, znajomych
itp.) oraz dla dostępu do niepodzielnych dla społeczeństwa przywilejów,
powinno uwrażliwiać na to każdego z nas.
Sam zresztą o tym pisze: Rzeczywistość jest loteryjna, a nasze instrumenty jej zrozumienia i opanowania niewystarczające, niemal dosłownie wzięte z innej epoki, epoki, która jest za nami. Elity w karkołomnych piruetach przestają być elitami. Widać wyraźnie, że status quo sprzed wirusa starają się na siłę utrzymać jak wędkarz, który złowił zbyt wielką jak na narzędzie i umiejętności rybę (s.29).
Sam zresztą o tym pisze: Rzeczywistość jest loteryjna, a nasze instrumenty jej zrozumienia i opanowania niewystarczające, niemal dosłownie wzięte z innej epoki, epoki, która jest za nami. Elity w karkołomnych piruetach przestają być elitami. Widać wyraźnie, że status quo sprzed wirusa starają się na siłę utrzymać jak wędkarz, który złowił zbyt wielką jak na narzędzie i umiejętności rybę (s.29).
Dobrze, że Aleksander Nalaskowski napisał książkę
"Wielkie zatrzymanie" . Byłoby znacznie lepiej, gdyby w okresie
zatrzymania dokonał choć małego namysłu nad samym sobą, raz jeszcze przeczytał
ponad 280 własnych felietonów i poddał je analizie pod kątem zgodności z
wartościami chrześcijańskimi, z Nauką Społeczną Kościoła Katolickiego i z
teoriami politologicznymi czy komunikacji publicznej, skoro - jak
twierdzi - jego publicystyka nie może usprawiedliwiać braku powszechnej dla
niego akceptacji czy chociażby wsparcia akademickiego własnego
środowiska. Coś tu jednak jest czegoś konsekwencją.
Doprawdy, nikt z nas nie jest bez grzechu,
nieomylny, może i w jakimś zakresie bezinteresowny, toteż może warto sięgnąć
pamięcią także do własnej polityki akademickiej, kiedy samemu było się u
władzy, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy aby zarzucane innym postawy nie
miały tu także miejsca?
Naukowcy, administracja mają swoją pamięć społeczną. Nie tylko prasa donosiła o poważnych nieprawidłowościach, błędach, niegodnych działaniach, których zamiatanie pod dywan przez część kadr zdumiewało, a jednak nie skutkowało sankcjami wobec niektórych pracowników UMK. Istotnie, rektorzy UMK działają wybiórczo.
Naukowcy, administracja mają swoją pamięć społeczną. Nie tylko prasa donosiła o poważnych nieprawidłowościach, błędach, niegodnych działaniach, których zamiatanie pod dywan przez część kadr zdumiewało, a jednak nie skutkowało sankcjami wobec niektórych pracowników UMK. Istotnie, rektorzy UMK działają wybiórczo.
Przyjmuję tę książkę z autentyczną satysfakcją. Po
pierwsze nastąpiła częściowa odsłona stanu refleksji Uczonego nad wydarzeniami,
których sam był (współ-)sprawcą. Możemy zatem doczytać, jak musiał sam sobie z
tym poradzić, skoro twierdzi, że właściwie tylko nieliczni zrozumieli i wczuli
się w jego sytuację.
Po drugie, zapewne ucieszy jego zapiekłych wrogów i
sojuszników, którzy będą mogli na podstawie zawartych w książce dokumentów,
umocnić się w swoich postawach. Są bowiem w aneksie książki ważne dokumenty:
nie tylko bulwersujący część lewoskrętnej i liberalnej opinii publicznej
felieton p.t. "Wędrowni gwałciciele", którego nie czytali, bo niby
dlaczego mieliby kupować tygodnik "Sieci", ale też
postanowienia władz UMK, listy otwarte i treść odwołania Profesora do
Sądu Rejonowego w związku z zawieszeniem go w czynnościach nauczyciela
akademickiego.
Niestety, nie ma tu wszystkich, a kluczowych dla sprawy dokumentów, gdyż Autor nie ma do nich dostępu, albo nie ma prawnej możliwości ich opublikowania. Z tego, co wiem, to odmówiono Profesorowi także wglądu w pełną opinię biegłego językoznawcy oraz podania jego nazwiska. Niedawno pisałem o tym, jak to znowu organizacje pozauczelniane usiłują "grillować" Uczonego kolejnym wnioskiem o usunięcie Go z UMK.
Niestety, nie ma tu wszystkich, a kluczowych dla sprawy dokumentów, gdyż Autor nie ma do nich dostępu, albo nie ma prawnej możliwości ich opublikowania. Z tego, co wiem, to odmówiono Profesorowi także wglądu w pełną opinię biegłego językoznawcy oraz podania jego nazwiska. Niedawno pisałem o tym, jak to znowu organizacje pozauczelniane usiłują "grillować" Uczonego kolejnym wnioskiem o usunięcie Go z UMK.
Mam nadzieję, że poza gronem kompletnie
niezainteresowanym uniwersytecką pedagogiką, ale za to politycznie i
ideologicznie wzmacnianym przez wydawcę książki, znajdzie ona zainteresowanie
właśnie wśród badaczy nauk społecznych i humanistycznych.
Po trzecie, powinni tę książkę przeczytać pedagodzy, szczególnie ci, którzy
nie lubią ortodoksji, by podjąć polemikę z zaproponowaną przez A.
Nalaskowskiego typologią naszej dyscypliny. Osobiście jej nie akceptuję, bo
jest potoczna, popkulturowa, pozbawiona odniesień do naukowych źródeł.
Czyżby nagle, tak odważny w bojach propagandowo-politycznych felietonista
obwiał się, że wymienienie z nazwiska autorów rzekomych typów "nad-",
"od-do-", "sub-", "obok-",
"oddo-"pedagogik czy pedagogicznych puzzli nie zasługuje na źródłowe
odniesienie? Nie trzeba chować się za klasyfikacją Zbigniewa
Kwiecińskiego, która miała ironiczny a nie naukowy charakter.
Tak więc, pedagodzy - odwagi! Napiszcie, co się z wami stało? Co się stało
z ludźmi? W jakim kierunku zmierza pedagogika i jej akademickie
środowisko?
Będę nadal czytał jego książki i rekomendował
Aleksandra Nalaskowskiego jako recenzenta osiągnięć naukowych młodych badaczy,
kolejnych pokoleń naukowców, bo jest w tej roli bezapelacyjnie członkiem
universitas i rzetelnym, zdystansowanym także do własnej ortodoksyjnej postawy
ekspertem.
Oby jak najdłużej służył On nauce i przekazowi
wartości oraz duchowości pedagogiki swojego Mistrza - Kazimierza Sośnickiego.
Ten, gdyby żył, nie zaakceptowałby jednak jego propagandowo-publicystycznych
felietonów. Warto wyplątać się z sieci własnej ortodoksji, by dostrzec w
świecie GODNOŚĆ OSOBY LUDZKIEJ ponad światopoglądowymi podziałami i
różnicami.
Jeśli czytelnicy będą zainteresowani, to
zapraszam na łamy "Studiów z Teorii Wychowania" do dyskusji z
najnowszą rozprawą Aleksandra Nalaskowskiego. Może dowiemy się, co się stało z
pedagogiką i pedagogami w okresie ostatniego trzydziestolecia. Nie musimy
przekonywać się o wartości lektur mistrzów z okresu II RP, bo tym poświęcamy -
wbrew temu, czego nie wie Aleksander Nalaskowski - znacznie więcej uwagi i
refleksji.
Porozmawiajmy o stanie polskiej pedagogiki bez
personalnych uprzedzeń, bez osadzonej w tle ideologicznej ortodoksji. Do tego
też inspiruje książka Profesora.
23 czerwca 2020
Jak była, jest i będzie badana edukacja w okresie pandemii COVID-19?
(Notatki pani Teresy Ulanowskiej z referatu prof. UAM Jacka Pyżalskiego)
prof. UAM Jacek Pyżalski.
Jego referat był odpowiedzią na pytanie, czy kończący się właśnie semestr letni w kraju można ocenić jako sukces czy porażkę? Być może polaryzacja możliwego dostrzegania skutków zamknięcia szkół w Polsce jest niepotrzebna, bo świat kształcenia nie jest ani biały, ani czarny. Na szczęście bywało z tym różnie, w różnych miejscowościach, typach szkół, w odniesieniu do różnych roczników uczniów i ich nauczycieli oraz rodziców.
Pisałem już o jednej z takich diagnoz, jaką przeprowadziła
prywatna spółka LIBRUS, trafnie wykorzystując swoje narzędzie do dwukrotnego pomiaru postaw rodziców wobec zdalnej edukacji dzieci. Pozbawiona naukowego wsparcia jest źródłem wiedzy o opiniach rodziców, chociaż nie da się tego sondażu poddać naukowej interpretacji ze względu na brak założeń metodologicznych i poprawnych analiz danych empirycznych.
Słusznie zatem J. Pyżalski przyjął do swojej rekonstrukcji obecnego stanu badań, w tym także własnych, takie kategorie kontekstowe jak: Kto prowadził badania? Co uczyniono przedmiotem diagnozy i oceny? Jak odróżnić diagnozy naukowe od publicystycznych i potocznych dociekań, także pseudonaukowych?
Profesor wskazał na to, że mamy do czynienia z trzema zjawiskami: 1) z tendencją do polaryzowania diagnoz i ocen, 2) wykorzystywaniem przez polityków sytuacji zamknięcia szkół do prowadzenia kampanii wyborczej lub nasilania sporów między sprawującymi władzę a opozycją, 3) potrzebą prognozowania, by tak podmioty odpowiedzialne za edukację, jak i społeczeństwo miały podstawy do myślenia i rozważania tego, co będzie z edukacją, jak pandemia się skończy.
Nie będę w tym miejscu streszczał referatu, gdyż organizatorzy zapowiadają udostępnienie rejestracji wideo wszystkich wystąpień. Proszę zatem potraktować moją wypowiedź jako jedynie komentarz do niezwykle interesującej prezentacji problemu.
Znany w kraju ze swoich badań nad cyberprzemocą pedagog UAM podzielił się bowiem opinią, która powinna być wzięta pod uwagę przez kolejnych badaczy problematyki edukacji na dystans. W pełni zgadzam się z nim, że mamy w tej chwili zaskakującą dominację badań online, których wiarygodność, a tym samym i wartość diagnostyczna jest ograniczona, z różnych zresztą powodów.
Jednym z nich jest niewątpliwie przesycenie uczestników wirtualnego świata różnego rodzaju ankietami i ankietkami, gdzie te ostatnie są raczej pseudonaukowymi środkami do zbierania danych o ewentualnych klientach czy do studenckich/nauczycielskich prac awansowych (w ramach awansu zawodowego, studiów podyplomowych czy studiów kierunkowych).
Polacy są ustawicznie pytani o tak różne kwestie, szczególnie w okresie trwającej prezydenckiej kampanii wyborczej, że już nie wiadomo, do czego i przez kogo będą wykorzystane ich odpowiedzi. Respondenci są zmęczeni ustawicznym pytaniem ich o różne kwestie.
Być może ma rację ów pedagog, chociaż jej nie podzielam, że uwiarygodnią wiedzę o tym, jak jest z tą edukacją i zaangażowanymi w nią osobami, badania w paradygmacie jakościowym. Te jednak nie służą do wyciągania jakichkolwiek wniosków o jakiejkolwiek populacji i prawidłowościach.
Może przydadzą się w szkołach nauczycielskiemu gronu, ale wątpię, by ono potrzebowało jakiejkolwiek informacji zwrotnej od uczniów i rodziców na powyższe kwestie. Przecież jest dobrze, a może nawet nieźle. Nic dziwnego, skoro bada się opinie nauczycieli. Trudno, by przyznali się do nędzy w tym zakresie, chociaż lekko uchylili wrota do jej dostrzeżenia.
Jacek Pyżalski przywołał "raport" Centrum Cyfrowego p.t. |Edukacja zdalna w czasie pandemii". Zamieszczony na stronie Centrum materiał niewiele ma wspólnego z naukowym dowodem, o czym może przekonać się każdy, kto zapozna się z jego treścią.
Jak podają jego autorzy: Badanie ilościowe przeprowadzone było na reprezentatywnej próbie ogólnopolskiej nauczycieli szkół podstawowych – państwowych, społecznych i prywatnych n=984.
Szkoda, że nie ujawniono narzędzia oraz nie pokazano korelacji między zmiennymi. Czyżby uważano, że musimy przyjąć zaprezentowane dane na wiarę? Jest to zatem parcjalna fotografia stanu deklaratywnych opinii, których wartość dezaktualizuje się w krótkim czasie.
Gorzej będzie, kiedy minister D. Piontkowski zacznie przywoływać niektóre dane i opinie z tego "raportu" jako podstawę do prowadzenia polityki partii władzy. W wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej J. Pyżalski komentuje tę diagnozę.
Także zespół naukowców z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu prowadził własną diagnozę "Kształcenie na odległość w Polsce w czasie pandemii COVID-19". Nie mamy wglądu do treści tego raportu, ani jego narzędzi. Jak zwykle tego typu diagnozy są jedynie szczątkowo przywoływane.
Swoje wystąpienie J. Pyżalski zakończył następującymi wnioskami:
¡Właściwe
pytania to nie czy się udało czy nie,
lecz co się udało, a co nie i dlaczego?
¡Oceniający
też mogą być oceniani – czy jako akademicy możemy być oceniani ze wsparcia
jakiego udzieliliśmy w czasie edukacji zdalnej?
¡Czego
nauczyli się urzędnicy, organizacje pozarządowe wspierające szkołę, rodzice?
¡Od
czego zależy, czy coś z tego zostanie na przyszłość?
¡Inne
pozanaukowe źródła diagnozy też mają znaczenie…
Czekamy zatem na naukowe analizy i oceny. Tymczasem jesteśmy skazani na powierzchowność i publicystykę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)