17 stycznia 2018

Montessoriańska szkoła No Bell w Konstancinie-Jeziorna najlepsza na świecie



W ocenie najbardziej innowacyjnych szkół na świecie - Edumission przyznała za 2017 r. pierwsze miejsce polskiej szkole niepublicznej bazującej na pedagogice Mari Montessori - No Bell. Do finału dotarło 20 placówek, ale bezkonkurencyjną okazała się wśród nich podwarszawska szkoła wyprzedzając brazylijską Escola Municipal de Ensino Fundamental i brytyjską Little Forest Folk Primary School w Londynie.

Kapituła tego konkursu jest niezwykle kompetentna, bowiem w jej skład wchodzą wybitne osobowości świata nauki i szkolnej edukacji, eksperci:

1) HELENA SINGER (Education consultant, was a Special Advisor to the Minister of Education of Brazil. Ph.D. in Sociology from the University Sao Paulo, with a post-doctorate in Education from the University of Campinas. Singer was visiting scholar at Coimbra University (Portugal) and University of Pennsilvania (USA). Author of books and articles on education and human rights published in Brazil and abroad.)

2) Sir Ken Robinson - has been named as one of Time/Fortune/CNN’s ‘Principal Voices’. He was acclaimed by Fast Company magazine as one of “the world’s elite thinkers on creativity and innovation” and was ranked in the Thinkers50 list of the world’s top business thinkers. In 2003, he received a knighthood from Queen Elizabeth II for his services to the arts).

3) Prof. Sugata Mitra - developed the SOLE (Self Organized Learning Environment) which operates and develops in Newcastle University in the UK).

4) Peter Gray Ph.D. - research professor at Boston College, is author of Freedom to Learn (Basic Books, 2013) and Psychology (Worth Publishers, a college textbook now in its 7th edition).

5) Yaacov Hecht - founded the Democratic School of Hadera in Israel, the first school in the world to call itself democratic. He then helped to establish a network of democratic schools all over Israel.


Dzięki zwycięstwu No Bell - w 2018 r. alternatywne szkoły na świecie będą uczyć się tego, jak można osiągać wspaniały klimat do szczęśliwej edukacji w polskiej szkole. Ci nauczyciele, którzy wytrwali w konsekwentnej realizacji przyjętych założeń pedagogicznych innowacyjnego i odpowiednio przygotowanego przez nich dzieciom środowiska uczenia się, mogą być z siebie dumni. Mówią o tym tak oni, jak i ich uczniowie oraz rodzice.

Na najbardziej prestiżowych, a odbywających się w dn. 25 stycznia na konwencie Bett Show 2018 w Londynie polscy pedagodzy z No Bell będą mogli zaprezentować swoją szkołę. Nareszcie ta placówka została dostrzeżona i doceniona, o czym niewątpliwie zadecydowała nie tylko jest własna historia, dokonania, oryginalny projekt dydaktyczno-wychowawczy, ale także sposób zaprezentowania tego, co jest w niej najważniejsze w czterech kilku-kilkunastominutowych filmach. Winning Participants Will Take Part in a Leading Global Education Event!

Każdy z materiałów wizualnych może stanowić dla innych przykład nie tylko tego, jak można inaczej kreować proces kształcenia i osobowej formacji dzieci, ale także jak prowadzić taką szkołę bez struktur hierarchicznej władzy, bez stopni, bez dzwonków, bez podręczników szkolnych, z pełną i otwartą partycypacją rodziców oraz bez urzędniczego zadęcia.


Osiemnaście lat temu mogliśmy w Łodzi, a potem w innych miastach Polski udowodnić, że tego typu konstruktywistyczny model kształcenia jest możliwy do realizacji w szkolnictwie publicznym, bezpłatnie, że szkoła publiczna nie musi być szkołą mroków dziewiętnastego wieku, prymitywnego bodźcowania stopniami, jawnej i ukrytej selekcji, niszczenia talentów, lekceważenia uczniów z różnymi problemami czy dysfunkcjami, że można uczynić ją otwartą dla dzieci, rodziców i nauczycieli.

Trzeba tylko chcieć i zerwać z dominującym powszechnie podejściem, które obowiązywało w państwie autorytarnym, a po d koniec lat 90. XX w. powróciło w nowej szacie rzekomo wartościowych reform. Szkoła No Bell jest szkołą niepubliczną, której kadra może pozwolić sobie na właśnie taki model kształcenia. Kolejni ministrowie edukacji od 1993 r. skutecznie niszczyli oddolną kreatywność nauczycielską spychając ją poza struktury centralistycznie zarządzanego szkolnictwa publicznego.




Cieszy mnie zatem to, że istnieje tak ta, jak i wiele innych - wyspa oporu przed karykaturalną edukacją w Polsce XXI wieku, w której nauczyciele muszą liczyć się z nadzorem urzędasów, oświatowych pasożytów, którzy niczego nie wnieśli do polskiej pedagogiki szkolnej, ani też nie mają wiedzy na temat modeli kształcenia w szkolnictwie, i to bez względu na to, czy ma ono mieć miejsce w strukturach szkół publicznych czy prywatnych.

Polska biurokracja oświatowa sprywatyzowała wygodne dla siebie stanowiska w MEN i kuratoriach oświaty do wymuszania na nauczycielach tego, co jest w swej istocie i odroczonych skutkach toksyczne dla jakości wykształcenia młodych pokoleń, co niszczy motywację do ustawicznego uczenia się, natomiast sprzyja dozorowaniu, by polska szkoła kosztowała sprawujących władzę jak najmniej.

Hasło szkół alternatywnej edukacji brzmi: DIFFERENT IS BEAUTIFUL!

No Bell Schools, Konstancin-Jeziorna, Poland

We all know that it pays off to invest in relations with students. We are aware that they must learn the hard art of making choices. This, in turn, calls for a change in teaching methods and in the ways we assess our students. Only if these elements change can we create a pupil-
friendly educational space. So we know and we realise, but the question we all keep asking is – how to start. Our answer is: by withdrawing from power, by transferring power to students. By giving up our tools of institutional control and domination over our pupils. By treating them as independent subjects, and opening up to their needs and expectations. Stay with us and you will see that withdrawing from power does make a lot of sense.

16 stycznia 2018

MEN zaprasza do "konsultacji społecznych"


Ministerstwo Edukacji Narodowej wypuściło w ostatnim kwartale ub. roku deklarację o konieczności uwzględnienia w ocenie pracy nauczycieli także ich postaw moralnych. Ciekawe, że w XXI wieku jakiś urzędas lub pseudoekspert mógł wpaść na tak absurdalny pomysł. Na szczęście wczoraj upublicznił "przeciek" z MEN red. Artur Radwan z "Gazety Prawnej", że minister Anna Zalewska nie chce konfliktu z nauczycielami, toteż przerzuca wysiłek na opracowanie kryteriów oceny pracy nauczycieli na ... związkowców.

Minister zaprosiła oświatowe związki zawodowe do "konsultacji społecznych", co brzmi dość zabawnie, bo jak związkowcy nie wyręczą w tym zadaniu urzędników MEN, to być może znowu jakiś moralny doktryner wprowadzi zapisy, którym wszyscy będą musieli się podporządkować, skoro nie włączyli się do "konsultacji społecznych". Czyżby ktoś w MEN skonstruował już Kodeks Etyki Nauczycielskiej?

Przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury Forum Związków Zawodowych - Sławomir Wittkowicz słusznie stwierdza: "(...) to ministerialni urzędnicy ze swoimi ekspertami powinni przygotować propozycje kryteriów oceniania, które znajdą się w projekcie. Od tego są konsultacje społeczne, żeby zaproponowane przez MEN rozwiązania jeszcze zmieniać". (A. Radwan, MEN rezygnuje z oceny nauczycielskiej moralności, DGP, 15.01.2018, s. B9)

Tak więc dla związkowców czymś oczywistym jest, że władze wykonawcze w naszym państwie powinny najpierw wykonać swoją pracę, za którą pobierają comiesięczne pobory, a następnie - zgodnie z obowiązującym prawem - jeżeli chcą nowelizację ustawy przeprowadzić jako projekt rządowy, poddać go konsultacjom społecznym, i to nie tylko ze związkami zawodowymi.

Dla MEN jednak od lat, bo tego urzędnicy (wraz ze swoimi szefami i licznymi ich zastępcami, a nawet i pełnomocnikami) nauczyli się już od sprytnych poprzedników (PO i PSL) w latach 2010-2015, że oni tylko rzucają pomysł, a zainteresowani niech się ze sobą spierają, kłócą - czy, w jakim zakresie, po co, dlaczego, od kiedy, na jakich zasadach, i kto jest ZA, kto PRZECIW, a komu jest to COŚ obojętne?

Minister wraz z licznym gronem wice- skorzystała już z przetartej ścieżki pozorowania konsultacji i dalej zamierza to czynić w latach 2018-2019. Najważniejsze jest rozpoznanie pola ideologicznej i aksjonormatywnej walki wraz z istniejącymi armiami, by w odpowiednim momencie dokonać właściwych dla własnej partii rozstrzygnięć. Te zaś wyraźnie są ukierunkowane na oszczędności, na dalszą proletaryzację tej grupy zawodowej.

W ramach planowanego "(...) uproszczenia mechanizmu naliczania płac z Karty nauczyciela ma zniknąć obecny mechanizm obowiązkowego zapewniania średniej płacy, a co za tym idzie wypłacania w styczniu każdego roku jednorazowego dodatku uzupełniającego, określanego potocznie przez samorządy czternastką. Redukcji uległoby kilkanaście dodatków do pensji". (tamże) Co zabierze się jednym, ale reprezentującym większość, to da się - rzekomo w trosce o wszystkich, a w istocie tylko nielicznych - tzw. wyróżniającym się nauczycielom dyplomowanym - dodatki do pensji, i to dopiero od 1 września 2022 r.

NAJLEPSI, WYRÓŻNIAJĄCY SIĘ NAUCZYCIELE będą mogli dopiero za 4 lata liczyć na dodatek ok. 507 zł. Jaka wówczas będzie realna wartość tej kwoty? Chyba niewielka, skoro już teraz administracja w urzędach i instytucjach centralnych zatroszczyła się o wielokrotnie wyższy wzrost płac dla siebie.

W MEN-skim projekcie przewidywano konieczność spełnienia przez nauczycieli dyplomowanych 41 kryteriów na poziomie wyróżniającym! Ciekaw jestem, jak zostaną ujęci w tym systemie ocen nauczyciele szkół branżowych, skoro kierownictwo MEN zaczęło "konsultacje" z przedsiębiorcami różnych branż informując, że konieczne jest "uwolnienie pensji nauczycieli uczących w szkołach zawodowych. – To rewolucyjne, ale zachęcamy spółki i przedsiębiorców do tego, żeby przez organy prowadzące dofinansowywały nauczycieli".

Proponuję, by w toku tzw. konsultacji zacząć standaryzować narzędzie oceniania, które opracują urzędnicy MEN (a może już je mają, bo przecież ten urząd nie został zdekomunizowany) na ich własnej populacji. Jak spełnią wszystkie te kryteria w stopniu wyróżniającym, począwszy od pani minister i jej zastępców, to może warto będzie taki projekt poprzeć. Niech dadzą świetlany przykład. W końcu trzeba walczyć ze stereotypem, że "ryba psuje się od głowy".

15 stycznia 2018

Pseudoharcerskie powidoki Ewy Wanat


Czytając w Wikipedii biogram dziennikarki Ewy Wanat można sądzić, że jest to znacząca postać w polskim dziennikarstwie. No cóż, kiedyś zapewne była, skoro miała wyróżnienia i nagrody. We września 2015 r. została zwolniona dyscyplinarnie z Radia RDC. Dotychczas nie kojarzyłem obecności tej pani w mediach, ale to zapewne dlatego, że nie mam czasu na słuchanie radia, chyba że jadę samochodem. Wówczas jednak wolę słuchać dobrej, rockowej muzyki.

Zapewne dalej nie wiedziałbym o istnieniu tej pani jako dziennikarki, gdyby nie to, że przesłano mi jej felieton z ubiegłotygodniowego "Wprost" pod tytułem "Zabawa w wojsko" (14.01.2018). Nawet gdybym miał ten egzemplarz tygodnika, nie sięgnąłbym po ten tekst, gdyż nie interesuje mnie problematyka militarna. Jak się okazuje, red. Wanat nie przepada w ogóle za wszystkim, co ma jakikolwiek związek z wojskiem.

Z tym większym zdziwieniem, zobowiązany do zapoznania się z jej tekstem, przeczytałem, że jego autorka mieszkając obecnie w Berlinie postanowiła podzielić się z czytelnikami swoją nienawiścią do harcerstwa. Zdaje się, że ma problemy finansowe, bowiem w podobnej tonacji zamieściła w grudniu ub. roku na Facebooku swoje "wypociny" na powyższy temat sprawdzając zapewne, czy to chwyci, a tym samym, czy w ogóle może się w przyszłości dobrze sprzedać.

Nie wiem, ile płacą w tym tygodniku za felieton, ale pecunia non olet. Nie opublikowałbym tego nawet wówczas, gdyby ta pani postanowiła za to zapłacić. Ewa Wanat rozpoczyna swój felieton w ekshibicjonistycznym tonie, do czego ponoć przyzwyczaiła już swoich stałych wielbicieli prowadząc wcześniej audycje na temat seksu, prostytucji itp. uciech, które zasługują jej zdaniem na upowszechnienie. Pisze zatem tak:

"Harcerstwo to w Polsce tabu. Krytyka to szarganie świętości porównywalne z umieszczeniem męskich genitaliów na krzyżu przez artystkę Dorotę Nieznalską".

Nie wiem, skąd nabrała przekonania, że w Polsce nie wolno krytykować harcerstwa? Męskie genitalia nie dają jej jednak spokoju, zapewne ze względu na jej gust estetyczny i wcześniejsze rozmowy o seksie z Polakami. De gustibus non est disputandum.

Dalej przyznaje już wprost:

"Nie lubię harcerstwa. Nie lubię jego ideologii i symboliki. Wpaja dzieciom, że dyscyplina, podporządkowanie, hierarchia są godne szacunku i słuszne, Uczy słuchać rozkazów i nakazów, posłuszeństwa wobec autorytetów. Czym to się kończy, wiemy między innymi z eksperymentu Milgrama".

Chyba pisząc ten felieton za dużo wypiła alkoholu i ma z tym problem. To tylko przypuszczenie, ale - jak poszukiwałem informacji na jej temat, to przeczytałem w Internecie (za "Gazetą Wyborcą"), że została zatrzymana w czerwcu 2013 r. przez policję za jazdę po pijanemu na rowerze. Chyba w 2018 r. musi mocno przeżywać rozstanie z radiem i krajem, skoro tak usilnie stara się wywołać jakąś sensację.


Przyznaje w swoim "felietonie", że należała w PRL do harcerstwa, toteż od tamtego czasu go nie lubi. Wcale się nie dziwię, skoro obracała się w socjalistycznym harcerstwie. Nawet jest mi jej żal, bo gdyby trafiła do porządnej drużyny, to nie rzucałaby takich kalumnii. Może wówczas dowiedziałaby się, czym jest naprawdę harcerstwo, jaką ma historię, idee i wartości (a nie ideologię), a nie odreagowywała dzisiaj, po tylu latach komunistycznej infekcji swoimi domniemaniami i urojeniami.

Co tak bardzo zdenerwowało E. Wanat na obcej ziemi, w Niemczech? Dlaczego pisząc jako korespondentka z sąsiedniego kraju nie przyjrzała się temu, czym jest niemiecki skauting oraz jak pluralistyczny jest ten ruch społeczno-wychowawczy nie tylko w Polsce, w Niemczech, ale i na całym świecie? Może słabo zna język niemiecki, żeby przyjrzeć się Pfadfinderom z Berlina i zobaczyć, co jest istotą tego stowarzyszenia?

Jak pisze: "Najbardziej jednak nie lubię harcerstwa za jego paramilitarny charakter. Za wychowywanie do wojny. Bo po to się paramilitarne struktury buduje, żeby była forpoczta dla regularnego wojska. Mięso armatnie. W razie gdyby co. Reszta to zasłona dymna, odwracanie uwagi. Public relations".

Całe szczęście, że ta pani nie pracuje już w polskim RDC, skoro taki ma pogląd na temat nie tylko harcerstwa, ale także PR. Swój felieton zbudowała na jednej wypowiedzi druhny z ZHR, co jest w tym przypadku manipulacją, gdyż w grudniu 2017 r. powodem do tożsamej krytyki harcerstwa było zdjęcie w polskiej prasie premiera M. Morawieckiego z harcerzami, którzy przywieźli mu latarenkę z "Betlejemskim Światłem Pokoju".

To wówczas podzieliła się swoimi skojarzeniami w stylu: (...) - a do tego jeszcze ci harcmistrze i harcmistrzynie w tych spodenkach i spódniczuszkach na 40-letnich brzuszkach i bioderkach. Zaraz mi się przypomina artykuł o pozytywnej pedofilii z pewnej holenderskiej gazety.... Czyżby ujawniły się jakieś wspomnienia z dzieciństwa? Teraz to jest modny temat, a dla niektórych - tabu.

Zdaje się, że redakcja tygodnika "WPROST" albo ocenzurowała tekst z tym wątkiem, albo nie zorientowała się w manipulacji i postanowiła opublikować kiczowaty felieton, pełen osobistych frustracji i negacji wszystkiego tego, co w harcerstwie jest DOBREM, a którego ta pani nigdy nie doświadczyła.


Nawet nie jest w stanie napisać w "powidoku", że harcerstwo nie jest dla wszystkich, nie jest przymusowe, a tworzona przez zdecydowaną większość instruktorów "(...) radosna wspólnota, nauka szacunku dla drugiego człowieka, miłości do przyrody, radzenia sobie w trudnych sytuacjach" nie jest przy okazji czegoś, o czym ona nie ma zielonego, a raczej szarego pojęcia. Musiałaby wysilić szare komórki, a z tym - jak widzę - ma już poważny problem.