30 listopada 2017

Nauczycielskie rady


Rady pedagogiczne w szkołach nie zmieniły swojego statusu od czasów PRL. Nadal są pseudodemokratycznym organem w publicznych placówkach oświatowych. To dowód na to, jak bardzo środowisko oświatowe zlekceważyło w latach 1989-2017 istotę samorządności podtrzymując pozoranctwo i w jakiejś mierze doświadczając skutków tych rozwiązań. Rada pedagogiczna nie jest żadnym organem samorządności nauczycielskiej w szkołach. To sterowana społeczność pracowników, którą może dowolnie manipulować dyrekcja szkoły.

Właśnie dlatego w szkolnictwie mamy do czynienia z reprodukcją autorytaryzmu w relacjach między dyrekcją części szkół a nauczycielami. Forma prawna usytuowania rady pedagogicznej w szkołach jako podrzędnej nadzorowi pedagogicznemu kompromituje nauczycielskie środowiska w naszym kraju sprzyjając ich obezwładnianiu i przedmiotowemu traktowaniu przez ów nadzór. To tak, jakby marszałkiem Sejmu miał być premier rządu.

Nauczyciele nie mogą być przykładem dla młodzieży szkolnej, skoro sami są zniewoleni i nic z tym od kilkudziesięciu lat nie uczynili. Jak byli ptaszkami w klatce (wprawdzie nie złotej, bo ta to jest z aluminium), tak dalej w niej są i ćwierkają tak, jak każe im pracodawca.

Nauczyciele szkół publicznych mają dość przelewania z próżnego w puste. Od początku roku szkolnego mają kilka razy w miesiącu posiedzenia rad pedagogicznych, które zamieniają się w partyjne operatywki. Niektórzy mają dość tak instrumentalnego ich traktowania przez dyrekcje szkół, szczególnie wówczas, kiedy muszą te nasiadówki protokołować. A jest co stenografować, skoro trwają po kilka godzin.

Posłowie mają lepiej. Mogą na obrady Sejmu nie przyjść. Nie muszą uczestniczyć w obradach Parlamentu. Nie ma to znaczenia, projekt jakiej i czyjej ustawy jest przedmiotem debat. Coraz częściej widać, że nie ma albo 3/4 posłów, albo 1/2 z prawej czy lewej strony, a i po środku rzędy są przerzedzone.

Dlaczego zatem nauczyciele mają siedzieć na radach pedagogicznych? Niech wzorem posłów wchodzą, posłuchają i jak im się nie chce, to niech idą do domu, albo do baru. W dobie elektronicznych dzienników dyrekcja szkół może przekazywać komunikaty, zobowiązania, rady lub samokształceniowe materiały pocztą elektroniczną. Dlaczego nauczyciele mogą porozumiewać się z rodzicami uczniów mejlami, a dyrekcja z nimi już nie?

29 listopada 2017

SZKOŁA LABORATORIUM Aleksandra Nalaskowskiego - przedświątecznym rarytasem dla pedagogów


Właśnie dowiedziałem się o wydaniu przez Ośrodek Rozwoju Edukacji w Warszawie i Oficynę Wydawniczą "Impuls" w Krakowie recenzowanego przeze mnie przed kilku miesiącami maszynopisu wyjątkowego dzieła Aleksandra Nalaskowskiego pt. „SZKOŁA LABORATORIUM. OD DZIAŁAŃ AUTORSKICH DO PEDAGOGII ŹRÓDEŁ”. Autor sprawił ogromną radość wszystkim pedagogom, którzy mają ambicje, są odważni, kreatywni i z pasją traktują naukę oraz edukację.

Nie jest łatwo pisać o własnej szkole, o tym, co było w niej kluczowe, jej dominantą, by - będąc kreatorem bieżących działań pedagogicznych i rozwiązań wpisujących się w tradycję placówki - opisać to inaczej niż kronikarze, reportażyści czy przygodni lub zwiedzający szkołę refleksyjni obserwatorzy. Aleksander Nalaskowski należy do grona najwybitniejszych przedstawicieli pedagogiki szkolnej, pedagogiki współczesnych reform edukacyjnych, pedagogiki twórczości, które współtworzył mistrzostwem własnej kultury wszechstronnie wykształconego Uczonego, korzystającego z innych nauk w sposób dla większości wciąż wyjątkowy.

Autorowi nie zależy w przypadku kolejnej z jego rozpraw na deskrypcji, prostym opisie, rekonstrukcji szkolnych doświadczeń, gdyż w ten sposób nie moglibyśmy jako czytelnicy dotrzeć do egzystencjalnego rdzenia procesów socjalizacyjnych, wychowawczych, dydaktycznych a nawet organizacyjno-opiekuńczych. Konieczne jest przecież w tym celu wykorzystanie naukowych kryteriów, kulturowych kodów do wyrażenia znaczeń, jakie można odczytać w pozostałych w pamięci i materialnych świadectwach ślady dokonań.

Jak sam o tym pisze we „Wstępie”:

Dlaczego tę książkę napisałem? Bo tylko ja znam i jeszcze pamiętam wszelkie, nawet drobne szczegóły w niej przedstawione. Życie obdarzyło mnie bowiem zupełnie niezwykłą pamięcią, która pomogła uczyć się języków obcych, zapamiętać szczegóły przeczytanych książek, uniknąć sporządzania fiszek, ale też zaśmieca mózg wieloma detalami, których zupełnie nie warto pamiętać.

W książce nie ma niepotrzebnych stron, akapitów czy zdań. Czytając ją od samego początku jesteśmy wprowadzani w świat, który wyda się większości czymś niemożliwym, bajecznym, a może i mistycznym. To nie jest książka tylko o wieloletnim eksperymencie pedagogicznym w najbardziej rzetelnym tego słowa znaczeniu, o Szkole Laboratorium.

Nie jest to też autobiograficzna rozprawa, aczkolwiek odczytuję z treści, jak głęboko wpisana jest w nią osobowość A. Nalaskowskiego, jego znakomita pamięć do szczegółów, ale dotyczących spraw, których nie jest w stanie objąć niczyja zdolność do obserwacji czy wrażliwość. Profesor sam jest narzędziem poznania i twórcą własnych metod badawczych, które synergicznie skutkują pięknem literackiego języka, wciągającą w wir myśli i skojarzeń narracją oraz etnograficzną sztuką opisu szkolnego świata.

Nareszcie współczesna pedagogika polska ma swojego Celestyna Freineta czy Aleksandra S. Neilla. Przygotowujący się do nauczycielskiego zawodu młodzi ludzie powinni wreszcie przeczytać, że Polacy nie gęsi, i nie tylko swój język mają, ale także twórcę oryginalnej, niepowtarzalnej w świecie Szkoły Laboratorium. Nie chodzi także o to, że ta Szkoła musi być z tego powodu przez kogokolwiek replikowana, gdyż nie jest to w ogóle możliwe.

Książka umożliwia poznanie wreszcie rodzimej wersji edukacyjnego dokonania, którego rozwiązania organizacyjne, programowe, metodyczne i personalne są zdecydowanie inne, bogatsze duchowo, aksjologicznie i pedagogicznie od omawianych w czasie studiów szkół powyżej wymienionych twórców czy innych modeli alternatywnego szkolnictwa. Jest to książka także o pedagogice i tym, czego powinni zazdrościć nam przedstawiciele innych nauk humanistycznych i społecznych. Mam tu na myśli obecną u nielicznych autorów zdolność do naukowej transgresji, a więc wykorzystywania wiedzy innych nauk do jeszcze głębszego dociekania istoty edukacyjnych fenomenów. Jak pisze A. Nalaskowski:

(…) fakt podjęcia problematyki szkoły nie oznacza jednocześnie, że książka jest z pedagogiki. Bo oto, opisuję sposób konstruowania zespołu i kierowania nim, a to wszak zakres cybernetyki, opisuję kwestie organizacji i zarządzania (także finansowego) instytucją, a to jako żywo nauki ekonomiczne i nauki o zarządzaniu, opisuję metody komunikowania się wewnątrzgrupowego, a to nauki o komunikacji społecznej, dokonuję charakterystyki pewnej społeczności, a to wszak socjologia.

Młodzi naukowcy powinni uczyć się z tej monografii warsztatu badacza, etnopedagoga, by znaleźć – tak jak On - własną drogę do realizacji najwyższych wartości w nauce z zachowaniem własnej suwerenności, troski o prawdę, z poszanowaniem godności podmiotów edukacyjnego procesu, głębią uczciwości, autentycznym zaangażowaniem i wysoką kulturą. Książka jest także częścią historii polskich zmian oświatowych, rejestrem społeczno-politycznych kontekstów, uwarunkowań pedagogicznych intencji i możliwości działania.

Nie ma lepszego podręcznika pedagogiki szkolnej, jak ten, który został napisany nie tylko myślą, racjonalną refleksją, wspomnieniem, ale także osobistą „krwią” Uczonego-pedagoga-wychowawcy elit w zbójeckim świecie - jak to określał w swoich studiach krytycznych z socjologii edukacji prof. Zbigniew Kwieciński. Recenzowana przeze mnie książka jest interdyscyplinarnie zrekonstruowanym „archiwum” Szkoły Laboratorium. Może stać się dzięki temu wyzwaniem dla nowych pokoleń badaczy w naukach społecznych. Aleksander Nalaskowski umieścił bardzo wysoko poprzeczkę innowatyki pedagogicznej.

Nie po raz pierwszy, i nie tylko w tym zakresie toruński pedagog udowodnił, że można i warto tworzyć coś niepowtarzalnego, a zarazem generującego rozwój nauk pedagogicznych. Wydanie tej książki stanie się na kolejne lata dziełem promującym polską myśl pedagogiczną i dokonania nauczycielskiego, uczniowskiego i rodzicielskiego środowiska pod kierunkiem autentycznego lidera, charyzmatycznej postaci.

Warto przy tej okazji nadmienić, że takim dokonaniem cieszył się wcześniej twórca - także oryginalnej, polskiej szkoły alternatywnej - z Wrocławia, a potem przez lata pracujący na Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu - założyciel WROCŁAWSKIEJ SZKOŁY PRZYSZŁOŚCI - prof. Ryszard Łukaszewicz. Piszę o tym, bo młodzi naukowcy zaczynają poszukiwania alternatyw poza granicami kraju, nie zawsze mając wiedzę na temat tego, że są wśród nas i nadal publikują oraz współtworzą scenę humanistycznej edukacji.

W przypadku książki Aleksandra Nalaskowskiego Wydawnictwo "Impuls" stanęło na najwyższym poziomie nadając jego monografii alternatywny format, piękny skład oraz multimedialny zapis prezentacji i filmów wideo! WOW! To jest jeden z wielu wskaźników efektywności dokonań Szkoły Laboratorium, do których rzadko mamy dostęp jako badacze.

Po opublikowanej przed ośmiu laty książce, którą - po kolejnej edycji międzynarodowej debaty o edukacji alternatywnej - przygotowałem z prof. Zbyszko Melosikiem włączając do niej materiały filmowe o pierwszej w Polsce szkole demokratycznej Krystyny Starczewskiej, otrzymujemy także jako akademiccy wykładowcy kolejną książkę z multimedialnym zapisem relacji i osiągnięć podmiotów edukacji.


Wchodzimy jako polskie społeczeństwo w dwudziesty ósmy rok transformacji ustrojowej, ale także koniecznej refleksji o tym, co w tym okresie wydarzyło się w różnych sferach życia Polaków. Książka prof. Aleksandra Nalaskowskiego jest wyjątkowym dziełem, bowiem Autor pisze z naukowym dystansem o szkole niepublicznej, szkole w pełni autorskiej, wyjątkowej. To wyjątkowy zapis niepowtarzalnej na mapie naszej oświaty kliniki polskiej myśli pedagogicznej, którą sam rozwija od kilkudziesięciu lat powołując Laboratorium do życia w niezwykle trudnym okresie transformacji ustrojowej, by po ponad ćwierćwieczu doprowadzić swój projekt do końca.

Nikt przecież nie zakłada na początku drogi własnej inicjatywy jej końca, nie przewiduje, że za jakiś czas być może stanie się ona czymś zamkniętym, skończonym. W dziejach oświaty, w historii ewolucji alternatywnego szkolnictwa na szczęście nic się nie kończy, nawet jeśli formalnie dochodzi do takiego finału, gdyż poświęcone jemu publikacje naukowe stają się nośnikiem wartości, zdarzeń, postaci, procesów czy zjawisk, które na co dzień wpisywały się w kulturę edukacyjną szkoły, tworząc dla niej i o niej po latach zupełnie odrębny świat osobistych rejestrów.

Książka zachwyca, wciąga i wzbudza podziw oraz głęboki szacunek. Czyż nie jest to ten walor, którego mogą pedagogom zazdrościć uczeni innych dyscyplin, z wyjątkiem może nauk medycznych? Warto byłoby pomyśleć o jej anglojęzycznej edycji, gdyż nie ma lepszej wizytówki kraju i polskiej pedagogiki jak najlepsze dzieła twórczych i oddanych edukacji elit.

28 listopada 2017

Jarosław Gowin o Tischnerowskiej logice władzy znieprawionej


Minister nauki i szkolnictwa wyższego dr Jarosław Gowin jest autorem kilku rozpraw z nauk o polityce, w której to dyscyplinie naukowej uzyskał w 2001 r. stopień naukowy doktora nauk humanistycznych. Zaglądając do bazy OPI NAUKA POLSKA przeczytamy, że w ramach politologii jest w tej nauce specjalność - "socjologia religii". Nie wiedziałem, że socjologia jest częścią nauk o polityce.

W Radzie Patronackiej Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera, której rektorem był nasz minister, znajduje się grono wybitnych przedstawicieli świata nauki, kultury i polityki. Jest to - jak informuje uczelnia: Grono osób niezwykle dla nas ważnych, osób, które obdarzyły nas zaufaniem i życzliwie wspierają WSE od początku jego istnienia. Członkowie Rady Patronackiej często goszczą w naszych murach, spotykając się ze studentami i wygłaszając wykłady.

Ciekawe, jak radzą sobie władze tej uczelni oraz sam minister z wypowiedziami publicznymi przeciwko polityce obecnego rządu - członków powyższej Rady w osobach m.in. dr. hab. Aleksandra Halla, bp. Tadeusza Pieronka, Aleksandra Smolara czy prof. Andrzeja Zolla. Równoważy nieco ten układ obecność w Radzie dr. Jacka Saryusza-Wolskiego.

Jest też w tej Radzie wspaniały poeta, eseista i prozaik Adam Zagajewski, który w wywiadzie udzielonym ostatnio "Tygodnikowi Powszechnemu" powiedział coś niesłychanie ważnego:

"Jeśli wyłącznie będziemy skupiać się na złu, to pozbawimy się czegoś bardzo cennego. Nie można też odwrócić się od zła i przyglądać się wyłącznie pięknu. Musimy żyć w obliczu tych dwóch rzeczy."(2017 nr 47, s.73)

Pójdę zatem tropem politycznej myśli Jarosława Gowina przytaczając na okoliczność toczących się w kraju sporów, dyskusji, protestów i zachwytów kilka cytatów z jego książki "Religia i ludzkie biedy. Ks. Tischnera spory o Kościół" (Kraków 2003):

* Świat totalitarny to świat władzy absolutnej. Granicą władzy może być tylko wewnętrzne dobro człowieka, ale w oczach rewolucjonisty - jednego z wcieleń manichejczyka - istota ludzka jest na wskroś przeniknięta grzechem. Człowiek nie jest zdolny kierować swoimi czynami, nie dorasta do wolności, musi być sterowany z zewnątrz. Jedyna wolność, na jaką zasługuje, polega na uświadomieniu sobie konieczności, czyli - w praktyce - podporządkowaniu się władzy. Ale władza totalitarna ma swoją logikę. Znieprawia rządzonych i rządzących. (s. 95)

* "ks. Tischner przestrzegał przed niebezpieczeństwem zalęgnięcia się w duszach ludzi wierzących pokusy manichejskiej podejrzliwości czy ducha odwetu. (s. 107-108);

* Totalitaryzm był tragicznym w skutkach eksperymentem mającym na celu stworzenie "nowego człowieka". Miał to być "człowiek zewnętrzny", którego tożsamość tkwi poza nim samym, określona jest przez więzy krwi i rasy lub przez pochodzenie klasowe. [...] >>Rzecz w tym - odpowiadał ks Tischner - że >>człowiek zewnętrzny<< może wydawać się znakomitym materiałem na człowieka religijnego i członka kościelnej struktury. Wystarczy w miejsce wspólnoty wstawić Boga, a w miejsce takiej czy innej partii Kościół, by otrzymać istotę doskonale oddaną, posłuszną i dyspozycyjną<<. (s. 108-109);

* Dialogiczny rdzeń wiary chrześcijańskiej ma swoje praktyczne konsekwencje dla ludzi wierzących. Wezwani oni są do wzajemnego dialogu, takiego dialogu, w którym >>różnice nie niszczą, lecz służą budowaniu pojednania<<. (...) Nie może to być dialog pozornym taktyka skuteczniejszej perswazji. Przeciwnie, wymaga ona uznania, że nie tylko odmienny, ale wręcz przeciwny punkt widzenia także jest jakimś otwarciem na prawdę. (s. 204)

Każdy, kto przeczyta książkę J. Gowina zrozumie, że idzie on tropem Tischnerowskiej wiary i wizji w autentyczne chrześcijaństwo z doświadczaniem dramatów własnej egzystencji na scenie świata władzy, która nie jest w stanie stworzyć wspólnej płaszczyzny do prawdziwego dialogu, a nie ustawicznego dzielenia Polaków na lepszych i gorszych, z tej czy tamtej strony.

Czekamy zatem na bezinteresowną dobroć i dar wolności, z której okradają nasze społeczeństwo kolejne ekipy rzekomo pierwszej fali postsolidarnościowej formacji. Czas przyszły staje się tajemnicą, zamiast nadzieją na realizację wartości zaprzeczających pozostałościom syndromu homo sovieticus. Krytyka PRL-owskiej rzeczywistości staje się per analogiam podstawą do rekonstrukcji polskiej sceny politycznej czasów transformacji, która przed laty utknęła w wyniku zdrady, pazerności, pychy i arogancji kolejnych ekip władzy. Może jeszcze kiedyś sięgnie po dzieła tego wybitnego filozofa, katolika wraz z ich recepcją chociażby w wydaniu J. Gowina.