03 września 2016

Periodyk banałów o edukacji



"Edukacja zadecyduje o tym, czy zdołamy dogonić uciekający świat" - tak głosi rzekomy ekspert Platformy Obywatelskiej do spraw edukacji, jakim jest Jarosław Wałęsa - dyrektor Instytutu Obywatelskiego, redaktor naczelny kwartalnika „Instytut Idei”.

Takie banały produkuje ignorant, który uważa, że zna się na tym, o czym pisze. Polska pedagogika nie musi doganiać świata, o czym nie może wiedzieć ktoś, kto nie zna literatury naukowej. Natomiast doganiać trzeba było przez ostatnie osiem lat finansując na światowym poziomie nie tylko edukację powszechną, ale i akademicką oraz badania naukowe. Niestety tego J. Wałęsa nie rozumie. Wypisuje zatem w swoim wstępie do najnowszego numery "Instytutu Idei" komunały w stylu:

"Nakłady na naukę muszą być powiązane z efektami. Potrzebujemy uczelni, w których odwaga naukowa i chęć podejmowania ryzyka, szukania innowacyjności, są nagradzane." (s.6)

Może kiedyś zapozna się z budżetem na edukację i naukę oraz z mechanizmami i procedurami wydatkowania finansów publicznych w latach 2007-2015, a także z raportami na temat marnotrawienia przez rządzących środków publicznych na rzekome doskonalenie jakości edukacji?

Kolejny banał:

Nie możemy dłużej udawać, że model szkoły z XIX wieku idealnie pasuje do rzeczywistości XXI wieku. Jeżeli nie podejmiemy wyzwania, przegramy rywalizację, czy tego chcemy, czy nie. Świat nie będzie na nas czekał. (tamże)

Tu przynajmniej przyznaje, że jego partia polityczna Platforma Obywatelska udawała nowoczesność, skoro realizowała model szkoły XIX wieku. Słusznie zatem upomina się o to, by ją zmienić. Trochę za późno, bo publikująca w tym pisemku b. ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska była właśnie gwiazdą edukacyjnego nieuctwa w zakresie polityki oświatowej i bylejakości. Wystarczy poczytać jej wypowiedzi i zapoznać się z podjętymi decyzjami w okresie kierowania przez nią resortem edukacji.

Zwraca na to uwagę w swoim artykule prof. Tadeusz Sławek - wybitny humanista, filozof i filolog z Uniwersytetu Śląskiego, który stwierdzając: "Potrzebna nam jest szkoła, która pobudza postawy rozumnej niezgody i konstruktywnego sprzeciwu" (s. 13) przyznaje zarazem, że za rządów formacji D. Tusk-E. Kopacz było z tym bardzo źle. A mieli tyle lat i takie szanse. To ten tandem mówił społeczeństwu, co jest demokratyczne, a co nie jest, w czym należy brać udział, a w czym nie.

Kiedy T. Sławek formułuje kolejne oczekiwanie: "Potrzebujemy kształcenia ku budowaniu zaufania, bowiem kryzys zaufania jest jedną z najdokuczliwszych cech współczesnego świata." (s. 15) - to powinien uświadomić sobie, że właśnie PO i PSL razem wzięte umocniły partyjny centralizm w zarządzaniu polską edukacją oraz pozwoliły na trwonienie publicznych pieniędzy na niskiej wartości dydaktyczne środki (np. kiczowaty "Elementarz").

Jak mówić o wartości budowania zaufania w sytuacji, kiedy na nauczycieli przedszkoli nasyła się wizytatorów, żeby nie uczyli pisania i czytania, a przewodniczącymi rad pedagogicznych od czasów PRL są dyrektorzy - jako pracodawcy nauczycieli? Zaufanie w systemie penitencjarnym brzmi dość humorystycznie. Prof. T. Sławek powinien wiedzieć, że wszyscy - od ministra, przez kuratorów oświaty aż po dyrektorów szkół i przedszkoli są nadzorcami (systemowymi klawiszami).

Jak upominać się o zaufanie w sytuacji, kiedy Komentarze do Ustawy o systemie oświaty liczą ponad tysiąc stron! Kto stworzył tę biurokratyczną hydrę? Nauczyciele czy platformerscy urzędnicy-nadzór pedagogiczny i posłowie tej formacji? Kto wdrażał system ewaluacji szkół, który sprowadzał się do niemalże tych samych formułek, banałów i ogólników?

Śląski Uczony słusznie pisze: Edukacja powinna więc służyć tworzeniu i podtrzymywaniu kultury nadziei, której siła polega na wierze, że w sytuacji, w której – jak pisze Jonathan Lear – nie potrafimy zdać sobie do końca sprawy z wielości działających sił i interesów, może wyłonić się coś dobrego, chociaż, być może, nie potrafimy owego „dobrego”
precyzyjnie określić i nazwać.
(s. 16)

Właśnie tą nadzieją żyli młodzi dorośli, którzy udali się do urn wyborczy i dokonali zmiany wraz z rodzicami, bo mieli już dość tych manipulacji, złodziejstwa i arogancji władzy. Za kilka lat kolejne pokolenia będą rozliczać obecną formację rządzącą. Może powinna doczytać artykuł profesora T. Sławka, by uniknąć kardynalnych błędów poprzedników.

Kolejny autor tego numeru - dziennikarz Radia ZET Stanisław Skarżyński - krytykuje politykę koleżanek z PO - K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowskiej. Jako zwolennik sokratejskiego podejścia do kształcenia stwierdza bowiem:

Celem edukacji w perspektywie sokratejskiej nie jest opanowanie przez ucznia katalogu informacji niezbędnych do skutecznego zaliczenia testów, ale budowa kompetencji społecznych i kulturowych. (s.25) Nauczyciele tych testów nie wprowadzili. Natomiast mądrość zawartej w artykule refleksji jest dobrą lekcją dla tej formacji politycznej. Nie wiem tylko, czy ją zrozumie i zaakceptuje.

Pomijam nic nie wnoszący tekst Marka Kaczmarzyka – doktora nauk biologicznych, dydaktyka i memetyka oraz wywiad z Jesperem Juul'em, gdyż na temat potoczności jego wiedzy o szkole wypowiadałem się już w blogu i innych publikacjach. O fundamentalnych błędach naukowych tzw. neurodydaktyków wypowiadali się eksperci PAN, ale pan doktor tego nie doczytał. Nie szkodzi. Nie jest pedagogiem. Nie musiał. Zdecydowanie więcej do powiedzenia na temat szkoły miałby Dariusz Chętkowski, ale niektórym pozostało jeszcze z czasów socjalizmu wyolbrzymianie potocznej wiedzy jako rzekomo znaczącej dla nas tylko dlatego, że wygłasza ją obcokrajowiec.

Jan Gmurczyk jako prowadzący wywiad powinien poznać najpierw radykalne różnice między ustrojem szkolnym w Danii i Polsce, żeby wciskać nam opowiastki Duńczyka o szkole jako rzekomo odpowiadające polskim warunkom. Widać, że Juul zupełnie nie zna się na systemach szkolnych, także innych państw europejskich wygadując bzdury, za które student pedagogiki otrzymałby ocenę niedostateczną. Jedną z nich jest taki oto cytat:

Nie tak dawno temu niektóre państwa, w tym Polska, miały autokratyczne systemy polityczne. Ta spuścizna dziejowa wciąż jest dominującą częścią szkolnego DNA. Sytuacja wygląda podobnie w Austrii, Niemczech, Chorwacji, Serbii i Słowenii, a nawet we Włoszech. (s.33)

Jest wreszcie artykuł b. wiceministra edukacji za rządów SLD, a znaczącego działacza niezależnej oświaty w czasach PRL - Włodzimierza Paszyńskiego, który zaczyna się następującym zdaniem:

PRL miał ambicję ustalania, co jest słuszne, a co nie, definiował oczekiwane postawy obywateli, kontrolował ich poczynania. Może to oznaka nadmiernego przeczulenia, ale plany prezentowane przez obecną władzę jako żywo przypominają mi praktykę tamtych czasów. (s. 36)

Jako żywo, chyba pisał ten artykuł w ubiegłym roku, bo przecież dotyczy on tak minionych rządów SLD, AWS, PIS, PO i PSL, jak i potencjalnie obecnych (jeszcze nie dały dowodu na te założenia). Z jednej strony Paszyński pisze: "Tylko w pespektywie 10–15 lat można planować prawdziwe, dobrze przygotowane zmiany w szkolnictwie." (s. tamże), by zarazem nie dostrzec, że właśnie od reformy M. Handke już upłynęło 15 lat zmian. Czy zatem można już zmieniać ten system, czy też należy przedłużyć jego kadencję na kolejne 15 lat?

Z jego krytyką zapowiedzi PIS-owskich zmian w dużej mierze się zgadzam. Tylko co z tego wynika na przyszłość, skoro jeszcze nie jest teraźniejszością, a unika się odpowiedzialności za współtworzenie przeszłości? Wprawdzie podał się po krótkim okresie zarzadzania centralistycznego MEN do dymisji, więc nie jest zanadto "umoczony" zdradą solidarnościowych elit. Nie dostrzega zniszczenia modelu edukacji w okresie III RP, o który sam walczył w okresie podziemnej działalności w latach 1982-1989? Krótka pamięć czy urzędnicza stronniczość?

Na deser mamy poziom DNA (cyt. za Juul'em) kompetencji w zakresie polityki oświatowej autorki tekstu - JOANNY KLUZIK-ROSTKOWSKIEJ. Powinna mówić w swoim imieniu, a nie tytułować artykuł: "Wszyscy powinniśmy się uczyć". (s. 44) Zaczynać trzeba od siebie, kiedy nie dysponuje się wiedzą, albo ma się ją na poziomie tabloidów. Diagnoza stanu polskiej oświaty tej pani jest właśnie na tym poziomie. Oto zadaje sobie pytanie i sama na nie odpowiada:

Podstawowe pytanie brzmi więc: czy polska szkoła jest gotowa na wyzwania XXI wieku? Czy kadra pedagogiczna jest gotowa poprowadzić nasz kraj do innowacyjności? Moja odpowiedź brzmi: jeszcze nie. (s. 44)

Nie znam żadnych badań tej pani na temat polskich nauczycieli, ani na temat polskiej szkoły. Banalny jest jej wtręt na temat genezy powszechnego nauczania, bo mogłaby się chociaż dowiedzieć po tylu latach udawania kompetentnej ministry, na których ziemiach polskich pod zaborami i kiedy wprowadzany był obowiązek szkolny.

Co akapit, to żenada. Chociaż z tego fragmentu, który tu przytoczę wynika zrozumienie jej ignorancji. Oto pisze:

Dlatego nauczyciel musi sobie pozwolić na powiedzenie „nie wiem”. Musi nauczyć się podejmować związane z tym ryzyko. Powinien też pracować nad budową swojego autorytetu osobistego, bo dziś autorytet nadany mu przez urząd nie wystarczy. (s. 45)

Istotnie, autorytet nadany tej pani przez premier rządu nie wystarczył. Z resztą postulatów też sobie nie poradziła. Przyznała, że to za jej kadencji nierozwiązywalne były dwa problemy:

Aby osiągnąć sukces, musimy uporać się przede wszystkim z dwoma wzajemnie powiązanymi problemami. Pierwszym jest bardzo spłaszczony system wynagrodzeń, który nie motywuje nauczycieli do wysiłku. (s. 45)

Prawda, jakie odkrywcze? Dziękujemy. Nie dostrzegła jeszcze, że sama utrwaliła swoją postawą i aktywnością w MEN ten właśnie negatywny czynnik (Może z wyjątkiem troski m.in. o koleżankę-poseł i dziennikarkę zarazem U. Augustyn. Tu o motywację do pozoranctwa dobrze pani zadbała).

Najbardziej ubawił mnie drugi problem, który J. Kluzik-Rostkowska zazębiła z pierwszym, a mianowicie, kiedy stwierdziła: Dziś dyrektorzy mają znacznie więcej obowiązków niż wolności. Są odpowiedzialni za pracę szkoły, wyniki i jakość nauczania, ale nie mogą sobie swobodnie dobierać kadry pedagogicznej. (s. 46)

To co Pani robiła przez te lata w MEN jako minister, żeby dyrektorzy mieli wolność??? Nie wie pani, czy nie pamięta? Trudno, by dyrektor był wolny w centralistycznym systemie szkolnym, który jest przedłużeniem ustroju w zakresie zarządzania właśnie reprodukowanym przez nią z PRL.

Musi jeszcze była ministrzyca troszeczkę się douczyć. Rozumiem, że ujęta w tytule liczba mnoga dotyczyła jej koleżanek K. Hall i K. Szumilas oraz całej formacji politycznej - PO i PSL. O swoich dokonaniach w PIS jakoś nie wspomniała.

Już po tym artykule odechciało mi się dalej czytać. Lektura "Instytutu IDEI" okazała się stratą czasu. Żal na nią oczu lub tuszu na wydruk tekstu. Dobrze, że to pismo jest bezpłatne, bo tak, jak kiczowaty elementarz, nadaje się na surowiec wtórny.



02 września 2016

W oczekiwaniu na koniec szkoły hipokryzji i politycznej gry w "Chińczyka"


Szanuję i cenię ludzi, którzy są słowni, a więc wiarygodni oraz solidnie pracują. Tym razem mamy kolejnego ministra edukacji, który więcej OBIECUJE, niż jest w stanie uczynić. Po co zatem podejmuje się kierowania szkolnictwem w kraju, skoro nie ma odpowiedniej wiedzy, umiejętności zarządzania, ani nie jest w stanie pokazać Polakom, jaką ma wizję polskiej edukacji? Minister Anna Zalewska obiecywała pod koniec czerwca, że po wakacjach przedstawi założenia reformy? Gdzie one są?

Wiem, wiem. Będą, ...nastego września. Tymczasem daje się dziennikarzom zarobić na wierszówkach (opozycyjni mają mniejszy dostęp, posłusznym podrzuca się nieco więcej), bo w końcu to oni mają zastąpić ministra i jego doradców w sondowaniu nastrojów społeczeństwa, a szczególnie środowiska oświatowego. Nie radzą sobie młode doradczynie w Gabinecie Politycznym pani minister. Może powinny skorzystać z oferty jednej z prywatnych szkół wyższych, która kształci specjalistów w zakresie "doradztwa politycznego".

Jak wyjaśnia się tę nową rolę zawodową? "Od polityków różnią się przede wszystkim praktyczną wiedzą na temat działania rynku medialnego i technik kreowania wizerunku. Dobry specjalista powinien również pozostawać w cieniu: to nie jemu przeznaczone są blask reporterskich fleszy i studyjnych reflektorów." U Joanny Kluzik-Rostkowskiej szefową Gabinetu Politycznego była trenerka dramy. Skutecznie do niej doprowadziła ten resort.

Być może teraz jest taki postmodernistyczny trend, że im młodszy doradca, im mniej doświadczony, ale za to mądrzejszy od ministra (skoro jest jego doradcą), tym chyba lepiej dla centralistycznego nadzoru? Przyznaję rację twórcom tego kierunku studiów , którzy piszą: "Doradca nie jest jednak cudotwórcą. Nie z każdej osoby da się zrobić polityka – bez charyzmy po prostu się nie obędzie."

Właśnie dlatego włącza się do polityki firmy badające opinię publiczną, by dobrać takie dane, które wzmocnią polityczne rozwiązania. Pamiętamy to z okresu rządów PO i PSL. Wykazywała to TV Niezależna. Jak czytam, jaki odsetek Polaków popiera reformę, której założeń prawnych i pedagogicznych nikt nie znał, to zastanawiam się nad rzetelnością tej firmy i sensem płacenia jej za usługę z pieniędzy publicznych. Zostawmy to jednak na boku.

Co dzieje się za murami "Szarego Domu", czyli MEN? Która frakcja partii rządzącej wygra ostatecznie swój model indoktrynacji, przepraszam - "wychowania"? Zlikwidujemy gimnazja? Czemu nie. Co to za różnica, skoro nie stoją za tym rozwiązaniem żadne argumenty naukowe, psychologiczne, pedagogiczne, dydaktyczne? Likwidujmy. To potrafimy robić najlepiej. DO tego nie potrzeba żadnej charyzmy.

Trzeba było uroczyście otworzyć nowy rok szkolny 2016/2017, który - jak mówiła pani minister - będzie "dobrym rokiem", tak jak każda zmiana musi być dobra. Kto chciałby złej zmiany? Niech się przyzna. Szkoda, że minister edukacji zabrakło odwagi, by właśnie tego dnia spotkać się z nauczycielami publicznego gimnazjum. Mogłaby stanąć twarzą w twarz z nauczycielami, uczniami i rodzicami tych szkół, by wyjaśnić im powody zmiany i powiedzieć na zakończenie apelu - "Pamelo żegnaj".

Tymczasem medialne wiadomości upubliczniły wypowiedź minister A. Zalewskiej, że to GIMNAZJA SAME SIĘ PODDAŁY. Ona wcale nie miała ochoty ich likwidować. Chyba któryś z urzędników podrzucił jej informację, że gimnazja łączono w minionych latach w zespoły szkolne ze szkołami podstawowymi (Wszystkie? Wszędzie?). Niech więc nauczyciele i samorządowcy nie narzekają teraz na to, że skróci się ich "mękę" o jeden rok! Zamiast dziewięcioletniej szkoły (6+3), MEN proponuje jej skrócenie do ośmioletniej. O co zatem chodzi? Po co ten krzyk?!

Ciekaw jestem, jak długo jeszcze będziemy manipulować polskim szkolnictwem? Ile jeszcze kadencji musi upłynąć, żebyśmy odzyskali szkoły dla naszych dzieci, nie godzili się na realizowanie za ich pośrednictwem partyjnych interesów władzy i prowadzenie rozgrywek politycznych? Może minister określi wizję edukacji polskiej?

Tylko niech nikt już nie mówi o rzekomej zmianie w nauczaniu historii, bo nasi nauczyciele naprawdę są wykształceni i rozgarnięci. Nie potrzebują do tego programów IPN-u. Wystarczy im uzgodniona w kraju podstawa programowa kształcenia ogólnego i odpowiedni wymiar godzin do realizacji zajęć. To nie nauczyciele zdecydowali o tym, ile ma być godzin kształcenia historycznego i w jakiej strukturze organizacyjnej!

Czy ktoś w tym kraju ponosi odpowiedzialność za to przestawianie "klocków"? Czy nasze dzieci muszą płacić cenę ministerialno-partyjnych "gier planszowych" pod tytułem "Chińczyk", czy też inaczej jeszcze nazywanej - "Człowieku, nie irytuj się!"?

Kto wymyślił szczątkowe, fragmentaryczne czytanie książek? KTO? Nauczyciele? Dyrektorzy szkół? Czy może minister edukacji podpisał rozporządzenie w zakresie dewastacji kulturowej? Czy był to minister konstytucyjny a zarazem niespełniony dziennikarz, którego wyjęto z partyjnego kapelusza?

Po co wydawano miliony na zmiany struktur, podręczników (tu królowało kolesiostwo niekompetentnych nauczycieli), na konferencje, szkolenia, certyfikaty, skoro i tak idzie to do śmieci? W Polsce nie ma żadnej ciągłości politycznej, a zarazem ponadpartyjnej w sprawach, które dotyczą przecież prawie wszystkich obywateli. Trzeba własną nomenklaturę jakoś wyżywić, dowartościować, odpłacić jej stanowiskami za poparcie? A w szkołach co? Znowu ZAPARCIE.

Co jedni dali, to drudzy odebrali, co jedno skrócili, to następni wydłużyli, jak jedni coś przyspieszyli, to kolejni to spowolnili itd. Jak w piaskownicy. Jak jeden walnie łopatką, to drugi sypnie mu piaskiem w oczy. Czy naprawdę dorośli politycy nie zamierzają skończyć z tymi zabawami?

EDUKACJA powinna być DOBREM OGÓLNONARODOWYM, zarządzanym ponad podziałami politycznymi i religijnymi, uspołeczniona tzn. kontrolowana przez ekspertów Rady Edukacji Narodowej czy Komisji Edukacji Narodowej. Niech Polacy wreszcie zrozumieją, że w edukację trzeba inwestować, bo szkoła i nasze dzieci nie są własnością jakiejkolwiek partii politycznej, związku zawodowego nauczycieli czy też Episkopatu.

SZKOŁA PUBLICZNA - to nie szkoła ukrytych interesów rządzącej formacji, to instytucja, której organ prowadzący i nadzór pedagogiczny (mój Boże - co za penitencjarna, jeszcze z czasów PRL nomenklatura więzienna) wspomaga rodziców w procesie kształcenia i wychowania, ale ich w tym nie zastępuje oraz ich z tego procesu nie wyklucza.

Nie obchodzą mnie wojny polsko-polskie, których ofiarami stają się po raz kolejny nie tylko dorośli, podzielone już rodziny (bo nawet na pogrzebach prowadzi się polityczne spory i kampanie), ale przede wszystkim dzieci i młodzież. Merytorycznie niepokoi mnie kolejny, a stracony rok lub lata w wyniku ignorancji i arogancji władzy pod szyldem "reformy".

Nie będziemy kształcić zniewolone umysły przyszłych nauczycieli, bo oni nie mają być przedłużonym ramieniem niekompetentnej władzy, tylko mają edukować, wspomagać integralny rozwój młodych osób, mają być innowacyjni i ustawicznie samokształcący się. Trzeba im dobrze płacić i jeszcze więcej wymagać. Jako podatnicy mamy prawo nie życzyć sobie permanentnego marnotrawienia pieniędzy na finansowanie kolejnych strat szkolnych.

Niech nie cieszą się w opozycji ani Katarzyna Hall, ani Krystyna Szumilas, ani Joanna Kluzik-Rostkowska, ani Roman Giertych, ani Krystyna Łybacka czy Mirosław Handke wraz z ich wiceministrami czy dyrektorami departamentów w MEN minionych kadencji, bo niszczyli polską edukację w sposób wyrafinowany, cyniczny, niektórzy nawet pozałatwiali sobie różne sprawy, a teraz, z ustami pełnymi frazesów wypowiadają się we wszystkich możliwych mediach na temat rzekomej ich troski o teraźniejszość polskiej szkoły. Szczyt hipokryzji.


01 września 2016

DO SZKOŁY

31 sierpnia 1930 r. można było kupić w Poznaniu za 45 groszy tygodnik "WIELKOPOLSKA ILUSTRACJA", który wydawał Antoni Kawczyński. Ten numer został poświęcony rozpoczynającej się następnego dnia szkole.

Jak napisano na stronie tytułowej: Ojciec prowadzi za ręce swoje dwie pociechy, zdążające do szkoły. Uśmiechnięte twarzyczki malców mówią, że wakacje spędzili wesoło i przyjemnie, a teraz wezmą się do pracy z tem większym zapałem".

Na str. 4-5 znalazła się historia "Pierwszy dzień w szkole" napisana przez anonimowego autora J.G., a zilustrowana przez L. Prauzińskiego. Może ktoś rozszyfruje autora wiersza, w którym odsłania nie tylko różnice społeczne między uczniami, ale i szkolne porachunki między nimi, do jakich dochodziło w czasie przerwy.



Jak dzisiaj mogłaby wyglądać historyjka pierwszego dnia w szkole? W moim wydaniu tak:

"DO SZKOŁY? eeeee..."

Letnia pora się skończyła,
siedmiolatek jest wesoły,
bo minister ustaliła,
że już może iść do szkoły.

Plecak jest zapakowany
mama w drzwiach nerwowo czeka,
Jaś jest bowiem niewyspany,
z wyjściem z domu mocno zwleka.

On się musi zalogować
na facebooku lub twitterze
w szkole przecież chce serfować,
jest zbyt mały do e-zwierzeń.

Wreszcie z mamą próg przekroczył
zmienił buty, wszedł do sieci,
teraz nic go nie zaskoczy
skoro w klasie są e-dzieci.

E-podręcznik i ćwiczenia
ekran też interaktywny
taka szkoła nie dla lenia
nikt jej nie jest już przeciwny.

Minecraft już na nich czeka
będą także programować
w czasie zajęć nikt nie zwleka
kiedy ma się zalogować.

Każdy wie, że edukacja
jest kluczowa dla rozwoju,
Taka szkoła, to atrakcja -
pełna frajdy i e-znoju.


Wszystkim uczniom życzę jak najlepiej spędzonych dni w szkole, nauczycielom - jak najwięcej doznawanej satysfakcji i wdzięczności z tytułu ich trudnej pracy, zaś rodzicom zintensyfikowanego zainteresowania własnymi pociechami i realnego włączenia się w sprawy organizacyjno-wychowawcze i opiekuńcze szkoły.