29 czerwca 2016

Sesja egzaminacyjna



Chyba każdy, kto studiował, a nie jedynie uczęszczał do budynku z salami wykładowymi w ramach obowiązującego planu zajęć, pamięta okres zbliżającej się sesji i jej przebieg. Ileż krąży anegdot na ten temat, wspomnień, opowieści czy żartów... Po latach wspomina się te wydarzenia z pewnej perspektywy.

W mojej grupie panowała niezwykła solidarność. Uczyliśmy się z podręczników i notatek, a przecież nie było w PRL otwartego dostępu do źródeł wiedzy. Była cenzura nie tylko treściowa, w opublikowanych rozprawach naukowych, ale także ograniczano fizyczny dostęp do wielu tytułów książek i czasopism jako sprzecznych z doktryną marksistowsko-leninowską (burżuazyjne). Tak, tak, były książki zakazane, jak w okresie okupacji zakazane piosenki. Dzisiaj nic nie jest zakazane, a dostęp do literatury jest fenomenalny.

Kto miał dostęp do książek, to robił notatki przez kalkę (czasami nawet w 5 egzemplarzach, ale do tego trzeba było zdobyć jeszcze tzw. przebitkę), by podzielić się z innymi lub dokonać wymiany. Jak czytaliśmy podręczniki, to jednak dużo ze sobą dyskutowaliśmy o ich zawartości. Dzięki temu utrwalało się tzw. wiedzę kanoniczną, tę zadaną i oczekiwaną przez egzaminatorów. Były egzaminy łatwiejsze i trudniejsze, ale nie było testów, mimo że na moim roku było prawie 100 osób. Najczęściej zdawaliśmy egzaminy ustne. Jednak z każdym rokiem studiów przybywały egzaminy pisemne, bowiem profesorowie opiekujący się seminarzystami wiedzieli, jak konieczne jest czytanie i pisanie, by na ostatnim roku nie było już żadnych problemów z przygotowaniem dysertacji magisterskiej.

W tym roku postanowiłem przeprowadzić pisemny egzamin z kierunkowego przedmiotu. Już na początku semestru zapowiedziałem taką jego formę, bo zorientowałem się, że studenci są już nieźle wyćwiczeni (wytresowani) w pisaniu testów z jednokrotnym wyborem (trudniejsze są z tym wielokrotnym). Sugerowali, że właśnie taki sprawdzian ich wiedzy byłby najlepszy. Wszyscy wiemy, jak łatwo zdaje się takie egzaminy nie mając żadnej wiedzy, nawet jakiejkolwiek orientacji w przedmiocie egzaminacyjnym. Można nie chodzić na wykłady, niczego nie czytać, a i tak udaje się wielu osobom zdać egzamin testowy.

Nie trzeba nawet ściągać, bo wystarczy, że kilka osób uczęszczało na wykłady, poczytało i nauczyło się choć trochę. Niektórzy nie mają wyjścia. Pod presją grupy są zobowiązywani do tego, żeby dać sygnał innym (podpowiadać), która odpowiedź jest prawidłowa: a, b, c czy d? Techniki niewerbalnego przekazu są banalnie proste, od elektronicznych (sms-em) po tzw. gesty (palcówki).

Co jednak zrobić, kiedy egzamin pisemny nie jest testowym sprawdzaniem wiedzy? Wtedy pozostają ściągi, o ile takowymi się dysponuje lub - co jest rzadkością - opanowanie minimum wiedzy. Moi studenci obudzili się na dwa tygodnie przed egzaminem wysyłając list o następującej treści (cytuję dosłownie):

Witam,
Szanowny Panie Doktorze piszę w imieniu studentów pierwszego roku studiów niestacjonarnych pedagogiki, chcielibyśmy Prosić Pana o podanie jakichś przykładowych zagadnień na egzamin z (...), który ma odbyć się w przyszłym tygodniu.

W poprzednim mail-u napisał Pan, że będzie to praca pisemna na podany temat, bylibyśmy bardzo wdzięczni gdyby Pan Doktor podał te przykładowe zagadnienia albo przykładowe tematy prac tak byśmy mogli rzetelnie się przygotować do egzaminu.

Oczywiście wiemy, że należy korzystać z Pana książki i informacji z wykładów, jednak chcielibyśmy poznać jakieś dokładniejsze informacje tak by mieć jakiś punkt odniesienia. Prosimy o pozytywne rozpatrzenie naszej prośby.
Studenci pedagogiki niestacjonarnej.


Cóż mogłem odpowiedzieć? Najpierw napisałem, że ten list nie jest chyba do mnie skierowany. Przy kolejnej próbie zaznaczyłem, że wystarczy przynieść ze sobą coś do pisania i wiedzę. Nic więcej nie jest im potrzebne.

W dniu egzaminu dwadzieścia osób w ogóle do niego nie przystąpiło. Po zapoznaniu się z dwoma tematami-problemami, do których należało ustosunkować się w ciągu 60 minut na podstawie samodzielnego wyboru adekwatnej teorii, salę opuściło dziesięciu studentów. Po kilku minutach wyszło kolejnych dziesięciu oddając także puste kartki. Jeszcze kilka osób miało nadzieję, że może przyjdzie jakaś pomoc, ale... z próżnego i Salomon nie naleje.



Po sprawdzeniu prac pojawiło się kilka hipotez, na podstawie których mógłbym sformułować odpowiedź na pytanie, dlaczego musiałem postawić kilkanaście ocen niedostatecznych? Powody tego mogą być co najmniej trzy:

1) Nie uczęszczali na wykłady, a zatem nie rozumieli nawet treści cudzych notatek czy tez z prezentacji;

Już po dwóch wykładach, z każdym następnym w sali topniała liczba zainteresowanych uczęszczaniem na nie, bo przecież nie o studiowanie tu chodzi, tylko o zaliczenie. Skoro prowadzący nie sprawdza listy obecności, to znaczy, że można sobie odpuścić obecność zlecając innym robienie notatek, zdjęć z prezentacji itp. Nie bardzo wiem, dlaczego tak się postępuje, skoro płaci się za własne studia? Ciekawe jak jest na studiach stacjonarnych?

2) Można było przygotować się na podstawie literatury. Można było, ale pod warunkiem, że się do niej sięgnęło, przeczytało i dokonało jej recepcji. Ocenę niedostateczną otrzymały osoby, które nie były w stanie napisać cokolwiek, co wskazywałoby na ich jakikolwiek kontakt z literaturą. Tylu banałów, powierzchownych sądów dawno już nie czytałem. Niektórzy pisali cokolwiek, byle nie oddać pustej kartki. To, że nie na temat, nie miało dla nich znaczenia. Prawdopodobnie mieli pozytywne doświadczenia z innych zaliczeń czy sprawdzianów, skoro tak podeszli do tego zadania.

3) Ponad trzydziestostopniowe upały oraz footbolowe Mistrzostwa Europy we Francji, a może jakieś inne atrakcje czasu wolnego (nie było już zajęć w uczelni) stały się przeszkodą na drodze do celu. Zapewne były też trudy własnych obowiązków rodzinnych, społecznych czy zawodowych, więc nie ma co się na nich obrażać.

Do zobaczenia zatem we wrześniu, na egzaminie poprawkowym.

28 czerwca 2016

Kolejny skandal z dziekanem Wydziału Pedagogicznego Katolickiego Uniwersytetu na Słowacji



Znowu w słowackich mediach pojawił się artykuł o nieetycznym działaniu docenta pedagogiki, a zarazem dziekana Wydziału Pedagogicznego Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku na Słowacji. Jakby tych skandali było mało w tej uczelni. O niektórych pisałem przez ostatnie osiem lat w związku m.in. z naruszaniem prawa przez władze tego Wydziału i komisje naukowe, które nadawały tytuły naukowo-pedagogiczne docenta niektórym Polakom (nie posiadali odpowiedniego dorobku naukowego).

Tym razem słowackie media piszą o tym, jak to dziekan doc. Tomáš Jablonsky skopiował pracę dyplomową swojej studentki. Wcześniej, bo w 2005 r. - jak na ironię własnego losu - obronił rozprawę doktorską pt. "Kooperacyjne uczenie się w wychowaniu etycznym". W dwa lata później opublikował książkę pt. "Kooperacyjne uczenie się w wychowaniu" i przedłożył jako dysertację habilitacyjną w innym już uniwersytecie. Tymczasem obie rozprawy są nie tylko zbliżone do siebie treściowo, ale w 40 proc. identyczne.

Tytułu docenta jednak nikt dziekanowi nie odebrał, gdyż słowackie prawo tego nie przewiduje. Nic dziwnego, że wielu Polaków skorzystało z wzorca i uzyskiwało docenturę na tym Uniwersytecie na podstawie opublikowanych w Polsce wydań pracy doktorskiej. Niektórzy mieli lekkie wyrzuty sumienia i zmieniali chociaż ich tytuł, ale tyle i tylko tyle.
Całe szczęście, że po jedenastu latach obowiązującej umowy dwustronnej z rządem Słowackiej Republiki zmieniono wreszcie normę prawną, dzięki czemu doktoraty i habilitacje słowackie będą musiały być nostryfikowane w naszym kraju. Tym samym członkowie rad wydziałów czy instytutów z uprawnieniami będą mogli sprawdzić, czy przedłożona na Słowacji dysertacja jest pracą oryginalną i wartościową naukowo.

Powróćmy do plagiatu dziekana. Jak pisze autorka artykułu na temat powyższego plagiatu: Ingrid Timková praca studentki jest absolutnie zbieżna z jego publikacją. Nie dość, że ma ten sam tytuł i treść, ale i przypisy. Dziekan odrzuca oskarżenie o plagiaryzm. Twierdzi, że to studentka skopiowała jego rozprawę. Jeśli zatem ktoś zamierza stawiać mu taki zarzut, to będą czekały go skutki prawne. Sprawę jednak zgłosił dyrekcji Instytutu w Lewoczy (Beátu Akimjakovú) docent Ladislav Horňák, który był recenzentem pracy dyplomowej studentki.

Ingrid Timková informuje zarazem, że docent-plagiator złożył podanie o dymisję ze swojej funkcji, którą rozpatruje Koszycki Arcybiskup - ks. Bernard Bober. Warto przypomnieć, że doc. Tomáš Jablonsky był (a może i nadal jest) zatrudniany w polskich prywatnych wyższych szkołach w Łodzi i w Małopolsce.

27 czerwca 2016

Minister edukacji podsumowuje debaty, a Prezydent RP formułuje oczekiwania








(Rys. 10-letnia Hania)


W dniu dzisiejszym odbędzie się w Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki w Toruniu Podsumowanie Ogólnopolskich Debat o Edukacji "Uczeń. Rodzic. Nauczyciel - Dobra Zmiana". Na dwa dni przed tym event'em przyszło zaproszenie dla przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z datą wystawienia - 9 czerwca 2016 r. Ponad dwutygodniowe opóźnienie wynika z faktu, że skierowano je na nieaktualny już od grudnia 2015 r. adres KNP PAN.

Resort był wielokrotnie o tej zmianie informowany, ale jego urzędnicy zajęci dobrą zmianą nie raczyli dokonać korekty. Informuję zatem w tym miejscu (po raz n-ty), że siedzibą Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN jest Wydział Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, 91-408 Łódź ul. Pomorska 46/48. Każdy, kto chciałby przekazać jakąś informację, zaproszenie czy materiały oświatowo-naukowe proszony jest o wysyłkę na powyższy (a nie na poniższy) adres.


Niestety, nie mogę w uczestniczyć w tym Podsumowaniu, chociaż jestem ciekaw bezpośredniego przekazu i recepcji projektowanych zmian. Biorę dzisiaj udział w ostatnim przed wakacjami posiedzeniu Prezydium Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, gdzie muszę referować liczne sprawy Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych. Gdyby któryś z członków Prezydium KNP PAN mógł mnie zastąpić, to byłoby znakomicie, ale obawiam się, że w okresie tak gorącym, jakim jest sesja egzaminacyjna, w tym liczne egzaminy dyplomowe magistrantów i licencjatów, czyni to oczekiwanie niemożliwym.

Przy współpracy z wojewodami i kuratorami oświaty MEN zorganizowało w 16 województwach 17 debat oświatowych, w których wzięło udział ponad 6 tys. osób. Ponadto kuratoria organizowały z własnej inicjatywy spotkania z nauczycielami, które dotyczyły zmian w systemie oświaty. Jak podaje MEN:

Jednocześnie do wypracowania wspólnych rozwiązań zaprosiliśmy blisko 2 tys. ekspertów, tzw. Ekspertów Dobrej Zmiany, którzy pracują na spotkaniach w ministerstwie w 16 grupach tematycznych. Do tej pory odbyło się 39 spotkań, w których udział wzięło 810 ekspertów. Wykaz wszystkich ekspertów, którzy przekazali MEN ponad 2 tys. opinii, jest na stronie Instytutu Analiz Regionalnych.

Właściwie już kilka gołębi tej zmiany zostało wypuszczonych na wolność, gdyż weekendowa, w tym także internetowa prasa odnotowała niektóre z projektowanych reform. Informacje na ten temat są miejscami ze sobą sprzeczne mając wróżbiarsko-życzeniowy charakter, ale zapewne dzisiaj zostaną przecięte wszelkie spekulacje na te tematy. W ub. tygodniu obradowała także sekcja „Edukacja, młode pokolenie, sport” Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, której uczestnicy podjęli problemy koniecznych reform w naszym szkolnictwie. Uczestniczyła w spotkaniu zatytułowanym „Ku odnowie polskiej oświaty” - minister Anna Zalewska, która - podobnie jak w czasie rozmowy z profesorami i doktorami Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - wysłuchała propozycji reform i uwag.

Trudno bowiem, by Sekcja NRR rozpatrywała nieznane sobie projekty reform. Jej członkowie mogli co najwyżej podzielić się własnymi sugestiami czy opiniami. MEN zaznaczył w swoim komunikacie, że Rada ta nie stanowi wykonawczo o dobrej zmianie w edukacji, bowiem: Założeniem NRR jest stworzenie płaszczyzny dla debaty programowej nt. rozwoju Polski i wypracowanie stanowisk wykraczających poza horyzont bieżącej polityki. Zadaniem Rady jest formułowanie celów strategicznych oraz metod ich osiągnięcia poprzez analizowanie sytuacji w kluczowych dziedzinach funkcjonowania państwa, definiowanie wyzwań i wskazywanie zagrożeń w perspektywie przyszłości Polski.

Jakich zmian w naszym szkolnictwie chciałby Prezydent RP Andrzej Duda? MEN o tym nie poinformował, ale Kancelaria Prezydenta RP i PAP tak, toteż zacytuję najważniejsze wypowiedzi Andrzeja Dudy:

- Naukę w gimnazjach trzeba wydłużyć albo trzeba je zlikwidować (...)zainwestowano bardzo dużo w tworzenie tych szkół. Należy zmienić formułę dotychczasowego gimnazjum. To jest moje osobiste głębokie przekonanie. Ja uważam, że należy je albo wydłużyć, albo zlikwidować - (...). Dlatego (...) najlepszym wyjściem jest stworzenie systemu: cztery - cztery - cztery, czyli 4-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie gimnazjum, 4-letnie liceum. (...)

Prezydent A. Duda opowiedział się też za rozszerzeniem nauczania historii oraz rozwojem szkolnictwa zawodowego. (...)"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie", a "ich młodzieży chowanie" to nie tylko dom, ale to w ogromnym stopniu szkoła. Szkoła ma nie tylko kształcić, ale i wychowywać. (...) trzeba się zastanowić, czy obecna szkoła jest szkołą dobrą i w związku z tym gwarantuje, że następne pokolenia będą takimi, jakie chcielibyśmy, by były. To jest dziś nasze zadanie.

Po pierwsze, by dokonać diagnozy sytuacji. Po drugie: pokazać, jakie rozwiązania pozwolą te niedostatki, jakie są dziś w systemie kształcenia, naprawić (...) bardzo ważna jest też rola, jaką spełnia edukacja patriotyczna, społeczna. Tak, by młody człowiek kończąc szkołę był zorientowany życiowo, by miał pojęcie o polityce, coś wiedział o procesach społecznych, żeby coś wiedział o swoich prawach jako obywatel, by wiedział, jak rozpoznać takie sztuczki jak manipulacja medialna, gdzie kończy się informacja, a zaczyna się czysta propaganda czy wręcz kłamstwo. (...)

- Nie mam żadnych wątpliwości, że kurs nauki historii w szkole powinien być pogłębiony. Młodzież i dzieci muszą wiedzieć, skąd się wzięliśmy jako państwo polskie, jakie były nasze losy, dlaczego w takich, a nie innych warunkach traciliśmy niepodległość, a potem ją odzyskiwaliśmy, dzięki komu to się stało i kto w związku z tym jest naszym bohaterem, a kto nie jest. (...) jest to wiedza podstawowa, na której buduje się przyszłość każdego rozsądnego państwa, które chce być silne i w ogóle istnieć.

Podobnie ważną rolę spełnia kultura i literatura, dlatego trzeba ją poznać. To nie tak, że Sienkiewicz pisze trudnym językiem i w związku z tym omijamy go i zastępujemy go czymś innym, bardziej nowoczesnym. Trudno, on pisze trudnym językiem, ale może warto wiedzieć, że język polski był kiedyś inny i trzeba się z nim zapoznać, niekoniecznie trzeba nim mówić na co dzień


Prezydent A. Duda stwierdził także, że (...) ogromnym problemem jest "brak szkolnictwa zawodowego". (...) części zawodów, które obecnie są uczone w wyższych szkołach zawodowych, można z powodzeniem uczyć w szkołach średnich. (...) trzeba powiązać szkolnictwo zawodowe z lokalnym rynkiem pracy. W wielu sektorach brakuje nam dziś ludzi dobrze przygotowanych do wykonywania zawodów, które są niezbędne.

Padła też z ust Prezydenta RP ocena stanu polskiego szkolnictwa i dotychczasowych reform: - Mam wrażenie, że w Trzeciej Rzeczypospolitej dokonała się taka, jak to niektórzy nazywają, modernizacja imitacyjna polskiego systemu edukacji. Zostały podjęte pewne reformy, które okazały się nietrafione. Takie jest moje osobiste przekonanie i takich też wiele głosów słyszałem; pewnie nie wszyscy się z tym zgadzają, ale takich głosów jest bardzo wiele. (...) Błędem prezydent nazwał odejście od 8-letniej szkoły podstawowej i 4-letniego liceum i utworzenie gimnazjów - szkół, do których, (...) trafia młodzież w trudnym wieku i jest w nich anonimowa.

Jak komunikuje redaktor naczelny "Nasza Polska" - prof. Bolesław Jasmin: "Minister edukacji podziękowała prezydentowi za to, że swoją wypowiedzią wpisał się w ogólnopolską debatę oświatową pod hasłem: „Uczeń-rodzic-nauczyciel. Dobra zmiana”.


Wracam zatem do szkoły, do wypowiedzi refleksyjnych nauczycieli, wśród których jest niewątpliwie magister biologii i pedagogiki Jarosław Pytlak - oświatowy bloger i komentator szkolnej rzeczywistości oraz polityki edukacyjnej od początku transformacji. Pisze on m.in.:
Chwilowo całe środowisko oświatowe zastygło w oczekiwaniu na 27 czerwca, kiedy pani minister ma ogłosić swój program zmian. Mało kto czeka z ciekawością, bardziej adekwatnym słowem jest obawa. Wystarczająco dużo padło niepokojących zapowiedzi. Osobiście czuję wręcz lekkie przerażenie. Żadna trwająca zaledwie trzy miesiące publiczna debata, z założenia – wg słów szefowej MEN – mająca na celu jedynie poruszenie i omówienie najważniejszych problemów nurtujących środowisko, nie ma prawa przynieść rezultatów, które w ciągu kolejnego miesiąca dałyby się przełożyć na nową, spójną wizję całego systemu edukacji. Jest to po prosu niemożliwe.

Kiedy wyjdziemy z tej kwadratury koła? Kiedy edukacja będzie dobrem ogólnonarodowym, a nie rządzącej partii czy koalicji partyjnej, kiedy nastąpi jej ustawowa decentralizacja i uspołecznienie, a nauczyciele będą - jak lekarze i prawnicy - profesjonalnie i suwerennie kształcić oraz wychowywać nasze dzieci.