05 lutego 2024

Warto o tym pisać

 




Dan Norris w zbiorze esejów poświęconych kreatywności i nienawiści kumuluje własne doświadczenia ze spotkań z ludźmi sukcesu. Pierwszy z esejów zatytułowany „Ludzie sukcesu są twórcami" otwiera myślą Jima Lovella, którą strawestuję na użytek własnej refleksji. Owa myśl mogłaby brzmieć następująco: 

Są ludzie, dzięki którym coś się dzieje w edukacji, szkolnictwie wyższym i nauce,

są ludzie, którzy tylko patrzą na to, co się dzieje,

są ludzie, których zadziwia to, co się stało, 

i są ludzie, którzy nie mogą tego ścierpieć.    

Trudno jest nawet wnikać w czyjeś motywacje, powody wrogich a nie innych postaw wobec ludzi sukcesu. Za tymi ostatnimi pojawia się cień osób, którym ktoś zamknął drogę do sukcesów, bo wprawdzie rzetelnie wykonywali swoją pracę, ale - jak zapewne mógłby to napisać Dan Norris: "bez malowania nią baśni". Ich obraz stopniowo tracił kolory stając się zupełnie szarym płótnem. 

Cóż im pozostało? Narzekanie na tych, którym się powiodło. Zawsze można powiedzieć, że miało się gorszej jakości farby, pędzle, a może i płótno było źle przygotowane przez kogoś, bo złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.    

Zamiast zatem hamować nienawiść do samych siebie, wolą negować twórczość innych oraz atakować ich za to, że odkryli cząstkę przyczyn ich niepowodzeń.   

 

"Czytaj i pozwól, niech czytają twoi..."

 


Są takie porzekadła

„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi” 

„Lepsza cnota w błocie niż niecnota w złocie” 

„Cnota z okazją razem noc przespały. Cnoty nie było, kiedy rano wstały”.

 

W VI pieśni "Monachomachia" Ignacego Krasickiego mamy właściwe źródło pierwszej maksymy: 

Czytaj i pozwól, niech czytają twoi,

Niech się z nich każdy niewinnie rozśmieje.

Żaden nagany sobie nie przyswoi,

Nicht się nie zgorszy, mam pewną nadzieję.

Prawdziwa cnota krytyk się nie boi,

Niechaj występek jęczy i boleje.

Winien odwołać, kto zmyśla zuchwale:

Przeczytaj - osądź. Nie pochwalisz - spalę. 

Poemat heroiczno-komiczny został anonimowo wydany w 1778 roku, a jego autor odsłonił w nim wady ówczesnego duchowieństwa. W stylistyce scharakteryzowanego sporu między zakonnikami miesza się patos, podniosłość wydarzeń z błahostkami i sytuacyjnym humorem.  

Warto spojrzeć ukrytym i jawnym wrogom w twarz, by ich zapytać, jak wam nie wstyd żyć w obłudzie, hipokryzji? Błądzenie jest rzeczą ludzką, bo któż nie popełnił w życiu jakiegoś błędu, ale to nie znaczy, że można pomiatać uczniem czy nauczycielem, naruszać ich dobre imię tylko dlatego, ze są bardziej zdolni, kreatywni, osiagają sukcesy. 

Błąd jest czymś naturalnym i nie musi być spowodowany ukrytą intencją jego popełnienia. Pojawienie się błędu pozwala na autokorektę, o ile komuś zależy na tym, by do niej doszło. Jeśli natomiast ktoś zamierza czyhać na czyjś błąd i cieszyć się z jego rozpoznania, to nasyca swój "sukces" arogancją. Tymczasem każde dziecko, każdy dorosły może dzięki informacji zwrotnej o popełnionym gdzieś i kiedyś błędzie, poprawić "koronę" na głowie, by dalej walczyć o siebie.   

       Proponuję zacząć od chociaż jednego dnia w tygodniu w szkole, w czasie którego będzie można popełnić błąd, przyznać się do błędu i nie obawiać się negatywnych sankcji z tego powodu. Są  też takie podejścia do edukacji, w których ceni się brak lęku dziecka czy dorosłego przed popełnieniem błędu, bo ważne jest to, by on się już nigdy więcej nie powtórzył. Nie ma potrzeby siania zemsty, kultywowania w osobach mściwości czy wzmacniania poczucia radości z tego, że przyłapało się kogoś na błędzie.     

 

Nie ma plagiatu, czyli trzy lata oczekiwania na potwierdzenie tego faktu

 



O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzi  a specjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 




Po niespełna trzech latach w poprzednim tygodniu zakończył się wytoczony mi przez dra proces o rzekomy plagiat związany z wykorzystaniem rysunku pobranego przeze mnie kilka lat temu z portalu Facebook. 

Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu i instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie  rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.     

Osoby zainteresowane analizą polskich prawników na temat tego nietypowego wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024.