17 stycznia 2022

Część nauczycieli jest wściekła, sfrustrowana, odrażająca, zła, wypalona ...

 

  

Czytam w mediach społecznościowych wypowiedzi nielicznych nauczycieli, którzy zapowiadają rezygnację z pracy w tym zawodzie z końcem bieżącego roku szkolnego. Kim są? Dlaczego zamierzają odejść? 

Jeśli są to pasjonaci tego zawodu, uwielbiani przez uczniów nauczyciele, którzy mogliby jeszcze realizować swoje zadania, ale mają już dość zmian zapowiadanych przez resort edukacji, to rozumiem, choć boleję nad tym. Oni znajdą inne środowisko do pracy, w którym będą mieli więcej przestrzeni do kreatywności. 

Od lat najbardziej obciążeni są pseudoreformami nauczyciele wczesnej edukacji (przedszkolnej i zintegrowanej) oraz przygotowujący uczniów do obowiązkowych przedmiotów egzaminacyjnych (po ósmej klasie szkoły podstawowej i na maturze). Ich bowiem obwinia się za poziom przygotowania dzieci do edukacji szkolnej czy za wyniki egzaminów państwowych. Oni też najczęściej sięgają po (kilku-)nastu latach po urlop na poratowanie zdrowia.     

Dla części nauczycieli głównym powodem rezygnacji z pracy z dziećmi lub młodzieżą jest ponoć działalność byłego lub obecnego ministra edukacji wraz z jego świtą. Nasuwa się zatem pytanie, dla kogo i po co ktoś zatrudnił się w przedszkolu czy szkole? Dlaczego dopiero teraz postanawia odejść z zawodu? Czym różni się polityka obecnej władzy od tej, kiedy ministrami edukacji byli:

- Andrzej Stelmachowski (1925-2009),

- Zdobysław Flisowski, 

- Aleksander Łuczak, 

- Ryszard Czarny, 

- Jerzy Wiatr, 

- Mirosław Handke (1946-2021),

- Edmund Witbrodt, 

- Krystyna Łybacka (1946- 2020),

- Mirosław Sawicki  (1946-2016),

- Michał Seweryński, 

- Roman Giertych, 

- Ryszard Legutko,

- Katarzyna Hall,  

- Krystyna Szumilas, 

- Joanna Kluzik-Rostkowska, 

- Anna Zalewska, 

- Dariusz Piontkowski 

....a już nogami przebierają Krystyna Szumilas i Joanna Kluzik-Rostkowska.... . 

Z powyższej galerii wyłączyłem Henryka Samsonowicza i Roberta Głębockiego jako jedynych, wiernych nauczycielstwu i edukacyjnej misji z prawdziwego zdarzenia.  

Jak ktoś nie godzi się na bycie dyrektorem szkoły, to niech zrezygnuje, niech nie ubiega się o to stanowisko. Być może nie zależy takiej osobie na uczniach, na stworzeniu wyjątkowej placówki edukacyjnej, którą z rozrzewnieniem będą wspominać jej wszyscy absolwenci. Może myśli o tym, jak przeskoczyć z tej "trampoliny" ciut wyżej -  do organu prowadzącego, do kuratorium oświaty, a jeszcze lepiej do rady gminy/miasta/powiatu/sejmiku wojewódzkiego, Sejmu, Senatu, a najlepiej do Parlamentu Europejskiego?

Jeśli dla kogoś szkoła jest jedynie okazją do załatwiania sobie różnych spraw, to nie ma co się krępować. Lepiej odejść i to jak najszybciej, by nie krzywdzić naszych dzieci. Jest jeszcze otwarta "kariera" w jednym ze związków zawodowych. Wszędzie jest potrzebna nomenklatura politycznych pasożytów.  

Jeśli ktoś jest cynicznym graczem kosztem dzieci i młodzieży, tymczasowym wyrobnikiem czyhającym na lepszą okazję, to nie ma co  się dziwić, że nie liczą się dla niej/niego potrzeby, zainteresowania, aspiracje, uzdolnienia uczniów, ich indywidualny potencjał rozwojowy, bo oni "przeszkadzają" takim "nauczycielom" w pracy. Uczniowie są w przedszkolu czy szkole dla takich pseudonauczycieli istotami niechcianymi, intruzami. 

Przychodzi taki sfrustrowany, wypalony, wściekły nauczyciel do szkoły (jak do fabryki na zmianę), a tu uczniowie czegoś nie umieją, nie potrafią, nie rozumieją! Bezczelni! Jak śmią się nie uczyć! Niech biorą korepetycje. Zmęczony pracą „nauczyciel” jest przecież tylko od tego, żeby pytać, egzekwować, wystawiać oceny i mieć święty spokój.  Został wychowawcą klasy dla dodatku, wprawdzie lichego, ale zawsze wystarczy na miskę ryżu. Trudno, by interesował się swoimi podopiecznymi.              

Czy bycie nauczycielem mieści się w tych postawach? Czy ci ministrowie rzeczywiście byli/są pierwszymi nauczycielami w państwie, liderami, przewodnikami, kreatorami edukacji dla przyszłości? Czy są nauczycielami, czy partyjnymi graczami? Przed kilkunastu laty nauczyciel XXI LO w Łodzi (bloger) Dariusz Chętkowski pytał, czy nauczyciele są pedagogami, czy może są tylko gogami? 

Co i komu może załatwić taki "nauczyciel" nauczycieli?  Kogo teraz obawiają się nauczyciele będący gogami? Dla kogo podjął ktoś pracę w przedszkolu czy szkole? Dla tych partyjnych graczy?  Dla marnej, ale stałej pensji? Dla własnej wygody...?  

"Marionetkowi" ministrowie są w swojej „fabryce” na stanowiskach krócej niż nasze dzieci uczęszczają do szkół. To one są przyszłością kraju a nie byli czy obecni ministrowie edukacji, ich równie marionetkowi zastępcy, kuratorzy i różnej maści dyrektorzy. 

O losach rozwoju dzieci i młodzieży stanowią nauczyciele z prawdziwego zdarzenia, a więc nie ci, którzy są podszyci lękiem, sfrustrowani, wypaleni, "brudni" i źli.     




16 stycznia 2022

Demoralizacja władz nie będzie dźwignią szkoły, edukacji, a tym bardziej społeczeństwa

 


Nie jest mi obojętne stanowisko rządzących w sprawach oświaty publicznej. Szkolnictwo niepubliczne może się w ogóle nie przejmować decyzjami, ustawami resortu edukacji i nauki, gdyż te nie są w stanie ingerować w sferę prywatną. Jedyne, co może władza nadzorować w tym sektorze, to realizowanie podstaw programowych kształcenia ogólnego oraz podstaw programowych wychowania przedszkolnego. Ani minister, ani kurator nie mają tu nic do powiedzenia, bo mają się cieszyć, że budżet państwa jest odciążony od poważnych wydatków na utrzymywanie przedszkoli i szkół, w tym płace nauczycieli.

Byłoby zatem dobrze, gdyby właściciele przedszkoli i szkół niepublicznych nie zabierali w debacie o LEX-CZARNEK głosu, skoro ustawodawca nie ogranicza ich fundamentalnych praw do autonomii w zakresie własności prywatnej, jej utrzymywania, zatrudniania personelu nauczycielskiego i administracyjnego, a szczególnie wolności organizacyjno-metodycznej. Drodzy państwo, jesteście wolni. 

Słuszny rwetes w związku z przyjętą przez Sejm nowelizacją ustawy Prawo Oświatowe jest o 28 lat spóźniony, jeśli kogokolwiek interesuje szkolnictwo publiczne. Właściwie, powinienem dokonać autokorekty tej tezy, bowiem o autonomii ustroju szkolnego i szkół, w tym dyrektorów i nauczycieli debatowała Komisja Edukacji Narodowej. No, ale najważniejsze, że wręcza się "zawsze i przede wszystkim swoim" Medal Komisji Edukacji Narodowej, nie znając, nie rozumiejąc, a może celowo przemilczając dokonania pierwszych w Europie projektodawców reform edukacji (naonczas) państwowej? 

W związku z tym, że konserwatywni prawodawcy najchętniej sięgają do historii, do przeszłości polskiej myśli pedagogicznej, to przypomnę opublikowaną w 1919 roku (sic!) rozprawkę wybitnego matematyka i dydaktyka - Lucjana Zarzeckiego pt. O idei naczelnej polskiego wychowania Już od pierwszej strony Autor ubolewał nad płytkością i dyletantyzmem rodaków w sprawach prostych, a co dopiero, kiedy w grę wchodzą kwestie odnoszące się do państwa, narodu, losu społeczeństw. 

Głównym przesłaniem myśli była konieczność zrozumienia przez czytelników unikania wszelkiej jednostronności w sprawach natury zasadniczej. Uczulał na to, by uważać na ducha twórców, którzy posługują się najczęściej parawanem frazesów, by opanować duszę oddzielnego człowieka a zarazem (...) opanować nieraz z łatwością masy. Zjawisko to obserwować można nie tylko w sferze polityki, lecz również w dziedzinie wychowania (s.6; moje podkreśl.).          

Słusznie podkreśla w swoim studium L. Zarzecki fundamentalną zasadę polityki oświatowej, zgodnie z którą narody (...) różnią się od siebie systemami wychowawczymi, a przedewszystkiem wyrażonem w nich rozwiązaniem stosunku jednostki do zbiorowości (s. 9). Ludzkość różniła i będzie się różnić w sferze materialnej i duchowej, światopoglądowej. Poważny zatem błąd czyni władza, która te różnice pogłębia, bowiem wzbudza złe uczucia nienawiści, wyłączności itp. Nie wolno zatem niszczyć ludzkiej indywidualności, (...) która w morzu bezkształtnem ludzkości byłaby tylko nijakim atomem ze swą "czystą treścią" człowieka (s.11).

Niszczenie zatem przez rządzących związku między narodem, zbiorowością ludzką a indywidualnością jednostek ludzkich uderza w kształtowanie patriotyzmu, poczucia więzi narodowej. Nie wolno czynić z jednostki wolnej istotę posłuszną tylko nakazom obowiązku, która będzie postępować z nakazu, przymusu, a nie na bazie osobistych "poruszeń uczuciowych". Dzieląc naród osłabia się potęgę ludzkich serc, które mogłyby w codziennej pracy człowieka służyć ojczyźnie. 

Tym bardziej nie wolno czynić z ojczyzny i Boga fetysza, gdyż pod przymusem niewielu za nim pójdzie. Zarzecki pyta: A jeżeli pójdzie, czy zyska na tem człowiek, czy stanie się lepszym, czy będzie zdolniejszym do poświęcenia, czy potrafi, kochając życie. w każdej chwili czuć i widzieć w niem cień jego - śmierci? (s. 12) Stawiając przed człowiekiem wysokie ideały, nie wolno zarazem przemawiać do jego niskich instynktów! Chcecie triumf waszej idei zbudować na tem, co z gruntu jej zaprzecza (s13).  To przegracie!

Edukacja oparta na potęgowaniu niskich instynktów wśród ludzi, często zresztą przez zatrudnianych w administracji oświatowej, w Sejmie, w rządzie, związkach zawodowych  ludzi biernych, miernych, ale wiernych martwej doktrynie, nie przyczyni się do rozwoju społeczeństwa kierującego się nią jako straszakiem, gdyż w ten sposób można jedynie pozbawić (...) ojczyznę jej wielkiej treści moralnej (tamże).

Zarzecki jednoznacznie opowiada się za narodowym systemem szkolnym pod jednym wszakże warunkiem, że będzie on edukował obywateli, którym sprawujący władzę okażą szacunek, a więc nie będą się nad nim znęcać ani go prześladować. Nie może być w państwie tak, że obywatele mają podporządkować się służbie nakazów płynących z góry, podporządkować się państwu i (...) jego przez władzę zakreślonym celom (s.19). Prawdziwa ojczyzna (...) woła do duszy indywidualnej, swobodnej o wszystkie siły, jakie w niej są, dla której mamy głębię uczuć, nie szczędzimy wysiłku fizycznego i moralnego, która pragnie rozmachu naszej twórczości nietylko rozlewu krwi w celu jej obrony, ojczyzna wolnych ludzi (...) (s.22).     

Zarzecki dokonał interesującego porównania systemów wychowawczych Niemiec i Anglii doszukując się w każdym z nich takich rozwiązań oświatowych, kulturalnych, które byłyby najodpowiedniejsze dla polskiego społeczeństwa. Dopiero co odzyskało ono niepodległość. Uważał, że społeczeństwo jest takie, jakie są charakterystyczne dla jego obywateli cechy. W porównaniu z Niemcami i Anglikami w polskiej duszy przeważają emocje, obfita uczuciowość, a tym samym zdolność do wysokiego zaangażowania. Wszystko, co robi Polak, musi robić z zapałem albo nie robi nic lub źle (s.30). 

 Wiara w realność dobra i sprawiedliwości sprawia, że jesteśmy naiwni, kierujemy się często złudzeniami, płacąc za to wysoką cenę w indywidualnym życiu. Zarzecki formułuje pod koniec niniejszego szkicu swój pogląd na relacje między państwem a systemem oświatowym, który nie może być, bo nie ma takich tradycji kulturowych ani podobny do systemu w Niemczech, jak i w Anglii. Zgodnie z ideałem klasycznym państwo jest instytucją wychowawczą, a metody, które stosuje, odpowiadać muszą naturze społeczeństwa, z którego ono wyrasta (s. 34).

Na postawione sobie pytanie: Jakiemi metodami posługiwać się może państwo w Polsce jako instytucja wychowawcza? - pedagog odpowiada: Nie może to być pedagogja tresury na wzór niemiecki (...). Taką metodą nie może być również angielskie laisser faire.... Natura polska jest za słabą dla tego. Państwo polskie nie powinno opanowywać życia społecznego w całości, zabierając w swoje ręce inicjatywę, nie może też pozostawić zupełnej swobody ani podzielić się, że tak powiem, pracą. 

Jedynie wskazaną rolą jego być winno: podtrzymywanie, wzmacnianie i pobudzanie inicjatywy społecznej we wszystkich dziedzinach życia. Państwo wolne od rutyny biurokratycznej musi być dokładnym obserwatorem wszystkich przejawów pracy społecznej, w każdej dziedzinie winno mieć nie tyle swój głos, ile gotową pomoc. (s. 35).   

Odbywający się w 1919 roku I Ogólnopolski Zjazd Nauczycielski przyjął takie właśnie stanowisko. Szkoła polska nie miała być dla żadnej partii, Kościoła, władzy państwowej, związków zawodowych, da interesów lewicy czy prawicy, ale miała służyć każdemu dziecku, o rozwój którego mają dbać nauczyciele. Do tej idei odwołała się polska "Solidarność" lat 1980-1993. Potem, niestety, powróciły do władzy siły polityczne, które z systemu szkolnego uczyniły wygodną trampolinę do budowania własnych karier politycznych. 

Kończąc, przypominam ludziom prawicy myśl polskiego profesora pedagogiki - Lucjana Zarzeckiego, która w powyższym studium została przez niego wyróżniona w tekście na s. 36:

Stąd państwo Polskie musi stać się wyrazem wyzyskania sił zbiorowych w celu pomagania inicjatywie prywatnej. Zadaniem jego nie jest centralizacja funkcyj społecznych, lecz ich regulowanie. Powaga jego musi się oprzeć o powagę prawa i siłę moralną oraz fizyczną, ale tej powagi nie należy używać w celu panowania nad przejawami życia, lecz w celu kierowania niem. Państwo reprezentować musi ideę ojczyzny i jej wartość moralną. 

Komunikaty medialne na temat stanu degeneracji moralnej części elit władzy potwierdzają jej sprawstwo w zakresie niszczenia państwa, naszej ojczyzny i jej młodych pokoleń.


15 stycznia 2022

Gangster pedagogiki

 


Ze wspomnień profesora Czesława Kupisiewicza: 


BLASKI  I  CIENIE DZIEKANOWANIA. 

17 stycznia 1974 roku zmarł profesor Bogdan Nawroczyński. Był wybitnym uczonym i wspaniałym człowiekiem. Wiele mu zawdzięczam.

1 lutego otrzymałem w Belwederze nominację na profesora zwyczajnego. W imieniu nowo mianowanych kolegów dziękowałem za przyznanie nam zaszczytnych tytułów naukowych, a telewizja relacjonowała przebieg tej uroczystości.

W Warszawie gościł przejazdem profesor J. B. Johnson z Pittsburga. Jechał do Moskwy na spotkanie z radzieckimi pedagogami porównawczymi. Wręczyłem mu egzemplarz Raportu o stanie oświaty w PRL, którego główne tezy były mu już znane.

Pod koniec kwietnia 1974 roku zakończyłem badania nad wpływem cząstkowych deficytów rozwojowych dzieci przedszkolnych, głównie wad wzroku i słuchu, na ich późniejsze postępy w nauce. Badania te prowadziła pod moim kierunkiem utalentowana wychowawczyni przedszkola Anna Pikuła, której rozprawę magisterską na ten temat zakwalifikowałem do druku.

14 maja jeden z profesorów Wydziału Pedagogicznego poparł zdecydowanie wniosek o nadanie Jerzemu Wołczykowi tytułu profesora nadzwyczajnego. Zaskoczyło mnie to, ponieważ jeszcze przed tygodniem przekonywał mnie, żeby nie angażować Rady Wydziału w „promowanie tego gangstera, który chce sobie podporządkować polską pedagogikę”. Pozostawiam to wydarzenie bez komentarza.