06 stycznia 2022

Pomóżmy sygnalistom

 





Bardzo mnie to zmartwiło, że rektorzy nie wiedzą, w jaki sposób wdrożyć w życie zarządzanie donosicielstwem. Problem tkwi chyba w tym, co zrobić, kiedy ktoś doniesie np. na władze. PEGASUSA już u nas nie ma, bo ponoć służby Izraela odcięły polski rząd od możliwości korzystania z niego. 

Może warto skorzystać z osiągnięć polskiej oświaty lat 2005-2007, kiedy to innowacyjnym rozwiązaniem w szkolnictwie publicznym były 'SKRZYNKI NA DONOSY".  Z jakąż to radością i poczuciem dumy szczyciły się nimi niektóre nauczycielki? 

Nie doczekaliśmy się od tamtego okresu nowoczesnych rozwiązań sygnalistycznych żadnych raportów, doniesień i wyciąganych z nich wniosków, a może i konsekwencji. 

Wyręczę SYGNALISTÓW. DONOSZĘ NA SIEBIE, że:

1. Wysyłam do moich pracowników maile o różnych porach, np. o godz. 0.15 albo 1.28, ale o godz. 9.40 czy 16.56. Wprawdzie nie zobowiązuję ich do natychmiastowego odczytania i zareagowania na treść, ale kto wie, co taki sygnalista wymyśli i wmówi mojej Rektor? Może doniesie, że naruszam sferę prywatną, gdyż dochodzące maile wybudzają ją/go ze snu, albo odwracają uwagę od właśnie oglądanych Wiadomości w TVP? 

2. Ustawicznie apeluję do moich współpracowników, by składali wnioski do Narodowego Centrum Nauki, uczestniczyli w szkoleniach, warsztatach, konferencjach i kongresach, a przecież jest to jakaś forma mobbingu.   

3. Wyrażam niepokój z powodu niskiego wskaźnika cytowań publikacji moich koleżanek i kolegów, co może wywoływać psychosomatyczne zaburzenia, mniejsze poczucie wartości, akademicką nerwicę czy scjentometryczną fobię.

4. Zarzucam studentów dziesiątkami tytułów książek i artykułów, a nawet im je wysyłam w pdf., by zaczęli poważnie studiować. Tymczasem oni mają poważniejsze sprawy na głowie. 

5.  Sprawdzam w pracach dyplomowych moich studentów poziom kopiowania treści różnych autorów bez wskazania źródła. To jest niedopuszczalne, bo osłabia  kapitał społeczny w uczelni. 

6. Nie reaguję na anonimowe skargi, donosy, plotki czy intrygi, a przecież powinienem, skoro jest to w zaleceniach unijnej dyrektywy w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii (Dz.Urz. L 305/17 z 26 listopada 2019 r.). 

Więcej grzechów nie  pamiętam, ale liczę na sygnalistów i pokornie proszę i najmniejszy wymiar kary.    



04 stycznia 2022

Jak odwoływano z funkcji Prorektora UW profesora Czesława Kupisiewicza (wspomnienie)

 



POŻEGNANIE  Z  REKTORATEM. 

23 stycznia 1972 roku Senat zaakceptował kandydaturę Rybickiego na stanowisko rektora UW na następną kadencję. Rektor in spe  chciałby utrzymać dotychczasowy skład kolegium, zmieniając tylko przydziały zadań dla prorektorów. Mnie zamiast kadr, miałyby przypaść sprawy studenckie, Biblioteka Główna, Dział Wydawnictw oraz sprawy zagraniczne. 

Moje obciążenia byłyby więc znacznie większe niż w poprzedniej kadencji. Nie mogłem na to przystać. W związku z tym na kolejnym posiedzeniu Senatu w dniu 10 lutego nie wyraziłem zgody na objęcie planowanego dla mnie stanowiska, o czym powiadomiłem również ministra. Rybicki  zaakceptował ostatecznie moją prośbę.

 „Takiego obciążenia pracą, jakiego Czesław ostatnio doświadczał, koń by nie wytrzymał. Rektorat, praca w ZNP, zajęcia dydaktyczne, a ostatnio jeszcze Komitet Ekspertów. To ponad siły jednego człowieka”, starał się usprawiedliwić moją „dezercję” J. Plebański.

Odwołanie z funkcji prorektora otrzymałem z rąk Rybickiego 10 maja 1972 roku. Byłem wolny! Wolny od biurokratycznej mitręgi i niekończących się zebrań! Miałem nadzieję, że teraz będę mógł spokojnie i bardziej intensywnie pracować naukowo, ponieważ pozbyłem się również obowiązków wiceprezesa do spraw nauki w Zarządzie Stołecznym ZNP. Życie nie potwierdziło niestety tych nadziei.

W marcu tegoż roku odbyło się kolejne głosowanie do Sejmu, właśnie głosowanie, a nie wybory.  Komu potrzebna jest ta wyborcza farsa poza kręgiem amatorów  intratnych posad? Kto wierzy w tę  − jak to głosi prasa − jednomyślność Polaków? Nic dziwnego, że młodzi ludzie stają się cyniczni lub udają się na tzw. wewnętrzną emigrację.

J. Kuberski miał zostać nowym ministrem resortu oświaty i wychowania. 20 marca odbyłem z nim długą rozmowę na tematy edukacyjne. Na swojego zastępcę i równocześnie dyrektora Instytutu Pedagogiki na Górczewskiej chce powołać J. Wołczyka. Znowu „sami swoi” i równocześnie niekompetentni. I jak tu ma być dobrze?

Profesor Jabłoński został przewodniczącym Rady Państwa, S. Gucwa z ZSL marszałkiem Sejmu, a J. Kaczmarek ministrem Szkolnictwa Wyższego i Nauki.

03 stycznia 2022

Wspomnienie Czesława Kupisiewicza prac Komitetu Ekspertów dla opracowania Raportu o Stanie Oświaty w PRL

 

Przekazane mi przez Profesora Czesława Kupisiewicza wspomnienie może wzbogacić wiedzę historyków oświaty. Rzecz dotyczy KOMITETEKSPERTÓW DLA OPRACOWANIA RAPORTU O STANIE OŚWIATY W PRL. 

28 stycznia 1971 roku  minister Jabłoński zaproponował mi telefonicznie udział w pracy Komitetu Ekspertów dla Opracowania Raportu o Stanie Oświaty w PRL, utworzonego przez administrację edukacyjną przed paroma dniami. Miałbym być wiceprzewodniczącym tego gremium, a jego przewodniczącym  profesor Szczepański. Wyraziłem zgodę, ale zastrzegłem, że musiałbym być zwolniony z obowiązków wiceprezesa Zarządu Stołecznego ZNP oraz z niektórych powinności administracyjnych w rektoracie. Minister zapowiedział, że podejmie działania zmierzające w tym kierunku.

Kolejny raz zadałem sobie pytanie: Czy podołam nowym i równocześnie dodatkowym obowiązkom? Czy uda mi się połączyć je z równoczesną pracą w rektoracie i na Wydziale Psychologii i Pedagogiki, gdzie nadal prowadziłem zajęcia dydaktyczne ze studentami oraz kontynuowałem badania nad nauczaniem programowanym?

„Dasz radę,  praca cię lubi, a i ty nie wyrzekasz się jej”, pocieszał mnie Rybicki, ale niewiele mi to pomogło.

Pierwsze zebranie Komitetu odbyło się 10 lutego 1971 roku. Do moich zadań w Komitecie należało przygotowanie rzetelnej – tzn. „bez wygładzania czegokolwiek i przemilczania niedociągnięć”, jak zaznaczył J. Szczepański – diagnozy aktualnego stanu polskiej oświaty oraz powiązanych z nią instytucji i placówek edukacyjnych, poczynając od rodziny, a kończąc na środkach masowego przekazu informacji oraz zakładach pracy. Układem odniesienia dla owej diagnozy miały być współczesne realia edukacyjne w krajach uprzemysłowionych oraz zarysowujące się tam tendencje rozwojowe w zakresie oświaty i szkolnictwa wyższego. 

Sprawiło to, że podjąłem rozległe studia komparatystyczne, którymi notabene zajmuję się do dzisiaj. Część zgromadzonych wówczas w wyniku tych studiów danych przedstawiłem  w pracy Przemiany edukacyjne w świecie (Warszawa 1978), a później – po uzyskaniu i przestudiowaniu dodatkowych materiałów – w kolejnych publikacjach, jak Paradygmaty i wizje reform oświatowych  (Warszawa 1985, wydanie   4 – 1999) czy Szkoła w XX wieku (Warszawa 2006).

Opracowana przeze mnie  diagnoza spotkała się z niezwykle ostrą krytyką ze strony F. Szlachcica, prominentnego działacza PZPR, który sprawował pieczę nad działalnością naszego Komitetu. Zarzucił jej, iż „dostarcza imperialistom argumentów przeciwko nam, ponieważ obnaża liczne słabości naszej edukacji, której Polska Ludowa tak wiele przecież zawdzięcza”. 

Profesor Szczepański przekonał go, że imperialiści i tak wiedzą, co w naszej edukacji niedomaga, a Komitet chce przedstawić władzom i społeczeństwu prawdziwy obraz naszych edukacyjnych realiów, aby w ten sposób ułatwić  usunięcie znamionujących je braków. Diagnoza została po tych wyjaśnieniach zaakceptowana i skierowana do druku. Warto w tym miejscu podkreślić, że Komitet zastrzegł sobie prawo opublikowania raportu, aby mogło się z jego treścią zapoznać całe społeczeństwo.

Tzw. mały raport o stanie oświaty w PRL wręczono E. Gierkowi w lutym 1973 roku, a pełny  ukazał się w sprzedaży – aczkolwiek dostarczono go w niewielkiej jedynie liczbie egzemplarzy do niektórych tylko księgarń – w kwietniu tegoż roku.

„Jest w tym raporcie”, jak napisało „Życie Warszawy” z dnia 9 lutego 1973 roku, nawiązując do małego  raportu, „zawarta prawda, że nie tylko szkoła decyduje o edukacji społeczeństwa. Równy wkład wnoszą do niej i instytucje pozaszkolne, i dom rodzinny, i środki masowego przekazu (…). 

Niebawem rozpocznie się powszechna dyskusja nad pełnym raportem i nad przyszłością polskiej szkoły. I będzie to dyskusja nad wyraz potrzebna w chwili, gdy postawiliśmy sobie najważniejsze pytanie: co należy zrobić, jakie decyzje podjąć, jak przygotować kraj i ludzi do zadań czekających nas jutro, gdy era rewolucji naukowo-technicznej narzucać będzie tempo dniu dzisiejszemu, gdy postawa, wiedza i kwalifikacje ludzi znaczyć będą najwięcej”.

Napisaną przeze mnie część Raportu oceniono jako „łagodną w formie, ale druzgocącą w treści”. Wielu moich znajomych dziwiło się, że cenzura pozwoliła ją opublikować.


To jednak nie koniec historii tego Raportu.