23 sierpnia 2020

O (nie-)stosowanej humanistyce profesora Lecha Witkowskiego

 


Każda z książek profesora Akademii Pomorskiej w Słupsku, filozofa - Lecha Witkowskiego stanowi znaczący wkład w rozwój  współczesnej humanistyki. Nie warto rezygnować z czytania książek tego autora nawet wówczas, kiedy z jakiegoś powodu nie akceptujemy jego czy jego filozofii analitycznej z odniesieniami tak do  filozofii, pedagogiki, socjologii czy psychologii, gdyż każda z nich staje się znaczącym źródłem wiedzy i łamania występujących w niej pęknięć, stereotypów, niejasności, błędów czy nieporozumień. 

Nowy tytuł pojawia się wraz z jubileuszem 70 urodzin Uczonego, który ma poczucie niedosytu recepcji swoich rozpraw. Poświęcił kilkadziesiąt lat, tysiące godzin studiów (meta-)teoretycznych na analizy i polemiki z innymi przedstawicielami nauk humanistycznych oraz społecznych. Tym razem mamy powrót do źródeł wybranych myśli filozoficznej i psychologicznej w ramach własnych badań, którym stara się nadać nowy wymiar, zachęcić do ponownych lektur tak oryginalnych tekstów światowej sławy uczonych, jak i ich mniej lub bardziej zaawansowanych czytelników oraz badaczy. 

Kiedy wrzuciłem na fejs otrzymane tego samego dnia książki różnych autorów, chociaż akurat opublikowane w tej samej oficynie, to zapytałem, od której mam zacząć. Jedną bowiem była powyższa monografia L. Witkowskiego, a drugą praca zbiorowa pod redakcją prof. socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego Barbary Wiśniewskiej-Paź poświęcona historycznym i politycznym kontekstom ustroju uwielbianego przeze mnie kraju, jakim jest Szwajcaria. Odpowiedź była dowcipna: "przed południem należy przeczytać jedną, a po południu drugą książkę".


Tak też uczyniłem. Sobotę poświęciłem na zapoznanie się z obu monografiami, przy czym z żadną z nich nie miałem najmniejszych problemów, jeśli chodzi o tempo czytania ze zrozumieniem. Od dziesiątek lat tak pracuję, więc nie sprawiały mi te publikacje najmniejszej trudności. Znam wcześniejsze rozprawy tych autorów, co znacznie ułatwia odbiór kolejnych. 

Monografia L. Witkowskiego okazała się przewodnikiem po jego wcześniejszych książkach z drobnymi uzupełnieniami, odniesieniami i uaktualnieniem niektórych tropów. To także redukcyjne podejście do wielu jego rozproszonych w różnych periodykach i pracach zwartych artykułów, w których zawierał znacznie szerszą recepcję swoich rozpraw, a tu je ponowił w różnych fragmentach i konfiguracjach. 

Tym razem autor "Psychodynamik i ich struktur"  postanowił sprowadzić studium jedynie do tych odbiorców jego dzieł, których w 70 roku życia postanowił wyróżnić, by nie zapomnieli o nim, a zarazem doznali poczucia wdzięczności za wkład także w jego rozwój. To jest cenna przypadłość w sytuacji, gdy nie przyjmuje się uwag krytycznych twierdząc, że trafne były zarzuty recenzentów wydawniczych o powtarzalności - niemal jak mantry -  wielu wątków w kolejnych rozdziałach. Jak stwierdził: 

 To może stanowić dla niektórych czytelników słabość przyjętej tu narracji, ale pozwolę sobie na wyznanie, że te powroty wydają mi się konieczne jako wynikające z postulatywnego charakteru tekstu, który jest niemal manifestem programowym dla badań i dydaktyki, a tym bardziej praktyki zastosowań edukacyjnych czy terapeutycznych. (...) W tym sensie ta "mantra" jest wywrotowa, świadomie polemiczna, wręcz chce się narazić aż do bólu niektórym, licząc na zrozumienie i współdziałanie u innych czytelników [s.37].   

Moim zdaniem wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest jedno, a mianowicie autor zgromadził publikowane już wcześniej referaty czy artykuły w rozproszonych po kraju publikacjach i być może nie bardzo mu się chciało tracić czas na eliminowanie tego, co jednak częściowo burzy poczucie sensu czytania wciąż tych samych kwestii w różnych miejscach. Mnie tego typu klasyczny błąd logicznego układu treści nie boli, ani nie powoduje, że L. Witkowski naraził mi się, bo on nikomu się nie naraża.  

Jestem z tym oswojony, gdyż każda z ostatnio wydanych rozpraw tego autora jest pełna powtórzeń, nie tylko tych samych imperatywów (zdarzało się, że i impertynencji pod czyimś adresem), ale i tych samych cytatów, odwołań do czyjejś myśli. Istotnie, trzeba liczyć na nowe pokolenie, które jest przyzwyczajone przez obecną władzę do wielokrotnie powtarzanych przekazów propagandowych tej samej treści, dzień po dniu. 

Nie sądziłem, że humanistyka stosowana ma polegać na wbijaniu bezboleśnie do umysłów odbiorców określonych myśli. Liczę jednak na to, że młodzi będą bardziej wrażliwi niż odporni na tego typu błędy, w przeciwnym razie nie będziemy mogli wskazywać na nie w recenzjach czyjegoś doktoratu, habilitacji czy książki. 

 Na pewno jest to od wielu lat pierwsza książka Lecha Witkowskiego, w której nikogo wprost ani pośrednio nie obraża, gdzie nie narzeka na stan kształcenia w szkolnictwie wyższym, na jego administracyjne i naukowe kadry, tylko koncentruje się na istocie poruszanych zagadnień. Może dlatego, że nie jest to książka o humanistyce stosowanej w pedagogice tylko w psychologii, a tu trzeba jeszcze przetrzeć szlak, by zechciano czytać jego książkę o Eriksonie. Dzięki temu pedagodzy mogą nieco odetchnąć. 

Dobrze, że autor ponownie wytyka psychologom obojętność na jego rozprawy, bo widać, że w 99,9 proc. oni w ogóle nie przejęli się jego znakomita książką z 2015 r. p.t. "Versus. O dwoistości strukturalnej faz rozwoju w ekologii cyklu życia psychodynamicznego modelu Erika H. Eriksona, w której zarzucał psychologom ignorancję, błędną wykładnię i nieudolność interpretacyjną teorii światowej sławy uczonego. 



Ci, co się tym przejęli, nie wnieśli do swoich rozpraw korekt, ani też nie przywołują dzieła naszego filozofa. Ma on przecież ogromne zasługi w pedagogice i dla pedagogiki. Dobrze się zatem stało, że ponawia swoją normatywnie skonstruowaną książką apel o czytanie i włączenie się do dyskusji lub wprowadzenie zmian w dotychczasowych rekonstrukcjach teorii Erika H. Eriksona - chociażby także zgodnie z jego podejściem i interpretacją. Przesłanie tej książki jest czytelne i uzasadnia zarazem jej tytuł: "Psychodynamiki i ich struktura. Studia z humanistyki stosowanej" (Toruń, 2020). 

Psycholodzy prawdopodobnie będą nadal omijać dużym łukiem interpretacje L. Witkowskiego, bowiem nie znoszą, jak ktoś ich poucza, a tym bardziej krytykuje czy żąda zmiany paradygmatu myślenia. Co jak co, ale w psychologii aplikacyjny charakter wiedzy musi wyrastać z jej źródeł, a nie ze źródeł humanistycznych, filozoficznych. Nie po to przez tyle lat psychologia wyzwalała się z filozofii, żeby teraz stała się wiedzą stosowaną w ujęciu Witkowskiego. 

Może się mylę, ale tak to postrzegam studiując rozprawy z współczesnej myśli psychologicznej. Stosowana psychologia jest tak silnie powiązana z instytucjonalizacją, certyfikacją, ekonomizacją, scjentystycznym paradygmatem badań, praktyką terapeutyczną, że trudno jej przychodzi przełamanie oporu na inspiracje myśli nie-psychologów, przy całym szacunku jaki niektórzy są w stanie okazać w recenzjach czy publicznych wystąpieniach naszemu filozofowi.   

Pragnę zarazem podkreślić, że chociaż niniejsza książka jest bardziej dedykowana psychologom niż pedagogom, to jednak ci ostatni mogą i powinni ją przeczytać, by znaleźć w niej dla siebie cenne tropy i pomysły na własne badania. Każda z publikacji tego autora ma istotne znaczenie dla współczesnej pedagogiki ogólnej, zrozumienia źródeł i poznania historii myśli pedagogicznej w ich nowym odczytaniu. Można się z czymś nie zgadzać, ale nie można odmówić Witkowskiemu fantastycznych miejscami  impulsów, także z tego powodu, że możemy dzięki temu przywołać jeszcze wiele innych autorów i ich dzieł, w których znaleźlibyśmy zbieżność niektórych poglądów, tez czy  interpretacji pojęć.      

Najnowsza książka jest w pewnym stopniu także introspekcyjnym podejściem L. Witkowskiego do własnej drogi naukowego rozwoju, dokonań, przeżywanych awansów, otrzymywanych wyrazów uznania czy relacji społecznych w akademickim środowisku. Znajdziemy w niej zatem - chociaż jedynie marginalnie ujęte - autobiograficzne wątki oraz stosunek do przedwczesnego jeszcze podsumowania własnych osiągnięć. 

Pedagodzy nie znajdą tu odniesienia do współczesnej pedagogiki, mimo iż autor jest jej twórczym "żywicielem" i beneficjentem. Wyjątkiem okazał się geragogiczny esej naukowy na temat starości, którą filozof odczytuje przez pryzmat własnych doznań. W przyjaznym stylu dokonuje krytycznego odczytania modelu Eriksona i jego recepcji w odniesieniu do fazy starości, który był przedmiotem wystąpienia na konferencji naukowej. 

Tekst ten (jest też w druku w materiałach pokonferencyjnych) radykalnie odbiega od dotychczasowych esejów tego autora, niosąc  głęboką konstatację o potencjalnym zanurzaniu się człowieka w starość. Podejmuje w nim kwestię wartości pochylenia się nad własnym życiem przez każdego, kto szczęśliwie doczekał do VIII fazy życia (za Eriksonem).     

Jak ktoś przeczytał wywiad Roberta Mazurka w Dzienniku Gazeta Prawna (2020 nr 163, s. A31-32) z wspaniałym poetą, aktorem, kompozytorem i wykonawcą piosenek artystycznych Leszkiem Długoszem, w którym poruszona została m.in. kwestia jego postawy wobec bycia w eriksonowskiej VIII fazie życia, to przekona się o podobnej interpretacji. Błędnie bowiem postrzegamy struktury faz życiowych, na co zwraca uwagę właśnie Lech Witkowski. 

Długosz zwierza się redaktorowi, że mimo swoich lat wciąż postrzegany jest jak ktoś, kto nie dorósł do swej metryki. Chociaż tak naprawdę ja byłem stary od początku. Jak to od początku? Nie śmiej się, byłem otoczony starymi ludźmi od dzieciństwa, zdążyłem się napatrzeć, a poza tym mieszkałem koło cmentarza, więc od początku przywykłem [s. A31]. To  kwestia ludzkiej wrażliwości. 

Witkowski słusznie upomina się o odejście psychologów od dotychczasowego podejścia do starości, w odniesieniu do cech której gubi się istotę odczuwania energii witalnej w poszczególnych fazach życia, w tym także dotyczącej fazy starości. Biologiczny wiek życia nie jest tożsamy z rozwojowym i doznawanym wiekiem życia. Potwierdzają to także badania scjentometryczne Marka Kwieka, z których wynika, że to właśnie naukowcy w fazie  wchodzenia w starość są wciąż najbardziej płodni naukowo w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych.    

Faza starości jak wiemy nie da się pokryć z żadnym przedziałem czy progiem wieku. Pytanie o "stage" jako fazę to nie jest wskazanie na "age", mimo nagminnych ciągle kojarzeń wieku jako klucza do rozumienia człowieka. Zbyt często zapominamy o jedynie relatywnej wartości wieku na starość w uwarunkowaniach społecznych [. L. Witkowski, Psychodynamiki..., s.193].   

Na szczęście niniejsza monografia nie jest pożegnaniem autora z potencjalnymi czytelnikami, gdyż należy on do niezwykle twórczych humanistów. Natomiast zawsze będą, jak nie teraz, to w przyszłości, osoby doszukujące się ważnych impulsów do własnych badań czy też poszukujące okazji do "powalenia" autorytetu naukowego, co w kraju dominującego populizmu jest przecież od lat pożądane przez sprawujących władzę polityczną i oczekujących na wymianę elit.

Polska to jednak nie  Szwajcaria. Nie przypuszczam, by nasze społeczeństwo miało szansę na choć częściową zmianę kultury politycznej, naukowej i edukacyjnej w naszym państwie zgodnie z tytułową dla rozprawy B. Wiśniewskiej-Paź, by tak - jak tego pragnął przed laty także Aleksander Kamiński - cieszyć się jednością w różnorodności. Tę rozprawę polecam politologom oraz historykom, gdyż jedenastu autorów podejmuje w niej różne aspekty idei, która promuje otwarte społeczeństwo, otwartość umysłów jego obywateli troszcząc się zarazem o ich bezpieczeństwo personalne i społeczne.

Znajdziemy tu analizy fenomenu różnorodności, bezpośredniej demokracji i otwartości na wielość jako tworzące fundament funkcjonowania państwa szwajcarskiego. Szwajcarzy też migrują, ale wszędzie gdzie się znajdują mają spójną tożsamość "Swiss home".  Udało im się stworzyć wspólne państwo, które skutecznie oraz z troską i służbą władz wobec obywateli łączy demokrację i federalizm. 

Może dlatego im się to udało, że swój ustrój tworzyli oddolnie, a nie odgórnie - (...) od samorządnych górskich gmin, poprzez kantony, do związku  kantonów, które łącząc się stopniowo ze sobą utworzyły państwo [M. Musiał-Karg, w: Jedność..., s.127]. To tłumaczy, dlaczego w Polsce nie mamy szansy na szwajcarską demokrację i poszanowanie różnorodności w jednym państwie.   

22 sierpnia 2020

Ważny przeciek w sprawie ghostwriterów prac dyplomowych i naukowych

 

Media obiegła sensacyjna informacja o rozbiciu przez małopolską policję grupy przestępczej piszącej prace dyplomowe i naukowe.   

Od ponad dwudziestu lat piszę o tym patologicznym zjawisku w środowisku akademickim. Bez skutku. Po zdyskwalifikowaniu w czasie egzaminu magisterskiego przedłożonej pracy dyplomowej mojej studentki, zostałem obrzydliwie zaatakowany przez nią, bo przecież stopień magistra jej się należał, a tu ocena niedostateczna. Koniec.    

Opisała ten przypadek łódzka prasa, bowiem nie odpuściłem podłym insynuacjom, jakimi próbowała owa pani zemścić się na mnie. Złożyłem doniesienie do prokuratury, a następnie sprawa trafiła do sądu. Policja była wówczas bezradna w ustaleniu, kto  w istocie był autorem zamieszczonego na forum jednej z gazet paszkwilu na mój temat. To, co można było ustalić, to  z czyjego i jakiego sprzętu ów hejt został wysłany. Kandydatka do zawodu pedagoga wypchnęła jako sprawcę swojego dziadka po trzech operacjach i zawale, chociaż wiadomo, że to nie on był autorem, tylko ona usiłowała uciec przed odpowiedzialnością. 

Dlaczego przywołuję ten przypadek? Z bardzo prostego powodu. Od lat wszyscy wiemy o tym, że pisaniem prac dyplomowych zajmowali się i zajmują różne osoby. To jest szara strefa, czarny rynek usług dla tych, którym nie chce się, nie potrafią, nie są w stanie sprostać stawianym im wymaganiom. Chcą jednak mieć dyplom uprawniający ich do wykonywania zawodu. Zapewne większości powiódł się ów manewr.  

To, że klienci tych usług nie mają kwalifikacji do wykonywania zawodu służby publicznej, ani intelektualnych, ani kulturowych, ani moralnych, ani też instrumentalnych, sprawnościowych, bo zapewne przez całe studia udawało im się jakoś dotrwać do ostatniego roku, było i jest oczywiste dla niemalże każdego nauczyciela akademickiego w dziedzinie nauk humanistycznych czy społecznych. 

Mieliśmy i mamy świadomość istnienia powyższych usług w tym zakresie. Tyle tylko, że nic z tym nie możemy zrobić. Student dostarcza kolejne części swojego tekstu, który może być "nie jego". Jak mamy to sprawdzić? Jak mamy to jej/jemu udowodnić? Jedynie zmuszając do uwzględnienia określonych lektur, do których być może ów ghostwritter nie ma dostępu. Jeśli ma i jest inteligentniejszy od klienta, to wprowadzi odpowiedni fragment analiz.

Kiedy rozprawa oparta jest na badaniach empirycznych, sprawa jest dużo łatwiejsza, ale i tu zapewne trudno jest wychwycić rzetelność postępowania studenta. Ktoś może zlecić socjologicznej firmie (te działają legalnie) przeprowadzenie sondażu diagnostycznego. Student może sam wypełnić kwestionariusze ankiet, a wynik przemnożyć razy 10 czy 100. Pisał o tym także Tomasz  Witkowski w swoich publikacjach pod wspólnym tytułem "Zakazana psychologia" tropiący nieuczciwość wśród naukowców tej dyscypliny.   

Od lat mam ograniczone zaufanie do studentów, co sprawia, że i oni  mają prawo czuć się w jakiejś mierze dotknięci, kiedy żądam przyniesienia na seminarium wypełnionych kwestionariuszy ankiet czy zapis przeprowadzonych wywiadów.    

Sondaże zamawia rząd, prezydent, sejm, senat itd., itp. Kto pisze przemówienia prezydentowi, premierowi, ministrom, dyrektorom  itp., które następnie publikowane są pod ich nazwiskiem? 

Zajrzyjmy zatem do Wikipedii pod hasło ghostwritter

Ghostwriter (ang. pisarz-widmo) – osoba, która za wynagrodzeniem pisze, koryguje lub redaguje: opowiadaniaartykuły, sprawozdania, teksty piosenek, prace naukowe, książki, które następnie zostają opublikowane pod nazwiskiem zleceniodawcy. Ghostwriterzy tworzą lub edytują autobiografie wielkich gwiazd i zamożnych przedstawicieli świata show biznesu. Na zlecenie polityków, szczególnie tych obsadzających najwyższe stanowiska w państwie, pisarze-widma piszą przemówienia. Są to jednak przeważnie stali lub okresowi współpracownicy, nazywani speechwriters.    

Można podejść do tej kwestii z powyższej perspektywy, by powiedzie, że wszystko jest lege artis. Być może tylko ów pisarz-widmo nie  zarejestrował swojej firmy  i nie płacił z tego tytułu podatków. Co jednak, kiedy prowadził swój biznes legalnie? Czarny biznes, bo przecież legitymizujący kłamstwo, nieprawdę, fałsz nie zasługuje na jakiekolwiek poparcie. Student czy doktorant płaci za usługę przedkładając pracę jako autorską, podczas gdy on/ona jej autorem nie jest.

Nigdy nie akceptowałem i nie akceptuję takiej praktyki, a moi magistranci mogą to potwierdzić, że już w czasie pierwszego spotkania na uczelni w ramach zajęć mówię o tym, by nie korzystali z owych usług. Dla większości, niestety, jest to otwarcie oczu i uszu, że ... w razie trudności może warto będzie spróbować. A nuż się uda i promotor nie zorientuje się w tym? 

Co ciekawe, niektórym osobom udaje się prześlizgnąć przez recenzenckie sito nawet do habilitacji. Pamiętam posiedzenie rady wydziału jednego z czołowych uniwersytetów w Polsce, w czasie którego  odbywało się kolokwium habilitacyjne. Rozprawa miała pozytywne recenzje, ale habilitantka nie potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące jej dysertacji. Podkreślam - na żadne! Rada odmówiła nadania  stopnia naukowego. I co? 

Już uczestnicy tamtego postępowania nie mogli brać udziału w kolejnej komisji jako recenzenci, która została powołana w ramach zmienionego prawa w 2011 r.  To ministra Barbara Kudrycka zlikwidowała kolokwium habilitacyjne i wykład habilitacyjny jako obowiązkowe i odrębnie oceniane ogniwa procedury awansowej. Pani ta przedłożyła ten sam dorobek publikacyjny już w innym miejscu, na innym uniwersytecie w naszym kraju, gdzie siedmioosobowa komisja habilitacyjna oceniła pozytywnie jej publikacje. Stopień został zatem nadany. 

Czy prace te zostały napisane samodzielnie? Miałem wątpliwości, ale w Polsce prawo dostosowuje się to przypadków. Jak żona jakiegoś notabla partyjnego czy związkowego z właściwej opcji potrzebowała mieć stopień doktora habilitowanego, to ... zmieniono prawo. Nikt nie uwierzy, że to dla niej, bo wydaje  się to absurdalne. A jednak. Zobaczmy, co dzieje się w sektorze gospodarczym, bankowym, w spółkach z udziałem Skarbu Państwa? 

Bardzo się cieszę, że małopolska policja rozbiła grupę piszącą prace dyplomowe na zlecenieDo zatrzymań doszło na terenie całego kraju, a 42-letni szef grupy został ujęty w Warszawie. Policjanci przeszukali szereg mieszkań i posesji, zabezpieczając materiał dowodowy w postaci cyfrowych nośników pamięci, sprzętu komputerowego i telefonów. Zebrane dowody pozwalają na stwierdzenie, że grupa tworzyła prace od początku do końca, najczęściej bez jakiegokolwiek udziału osób, które przedkładały je później na uczelniach wyższych jako stworzone przez siebie.

Łódzki adwokat prowadzi na wniosek swojego klienta sprawę przeciwko jednemu z ministrów w obecnym rządzie - Andrzejowi Adamczykowi  za rzekomo bezprawne otrzymanie tytułu magistra. Prawnik nie może jednak od czterech lat otrzymać egzemplarza tej pracy magisterskiej, żeby złożyć go wraz z pozwem do sądu. Być może jest to jeden z aresztowanych ghostwritterów, który postanowił odsłonić prawdę? Może to nie jest niesamodzielna praca? A może jednak napisał ją jeden z owej szajki przestępczej, zaś beneficjent stopnia magistra jest bez zarzutu?  Znajdzie się na przejętej przez policję  liście?   

W mediach społecznościowych toczy się debata wokół tego wydarzenia. Tymczasem ono wcale nie jest tak oczywiste, jak wydaje się to zdecydowanej większości komentatorów, którzy mogą dać upust swoim osobistym frustracjom czy problemom albo natury politycznej, albo akademickiej. 

Jestem ogromnie ciekaw wyników tego śledztwa i dalszych jego losów. Czy praca policji pójdzie na marne? Czy zostanie wykorzystana do walki politycznej między jedną a drugą frakcją w obozie władzy?  Chciałbym jednak jednoznacznej wykładni prawników na temat ghostwritterów, a nie afirmacji istniejącej praktyki zakłamywania rzeczywistości dla ich finansowych zysków.    

W 2008 r. Katarzyna Pawlak pisała w "Rzeczpospolitej": 

Kara dla przyłapanych. Istnieje co najmniej kilkadziesiąt firm specjalizujących się w pisaniu prac dyplomowych (z medycyną włącznie). Pracownicy z reguły zatrudniani są na czarno. Jeśli student, który skorzysta z ich usług, zostanie na tym przyłapany, musi się liczyć z grzywną lub pozbawieniem wolności – nawet do trzech lat, a to na podstawie m.in.:

 ∑ art. 13 § 1 k.k w zw. z art. 272 k.k. – przyłapanie na oszustwie, usiłowanie wyłudzenia poświadczenia nieprawdy,

 ∑ art. 115 ust. 1 ustawy o prawie autorskim – przywłaszczenie sobie autorstwa lub wprowadzenie w błąd co do cudzego utworu.

Jak jest dzisiaj? Kodeks zmieniał się przecież wielokrotnie.  

        W latach 2004-2007 r. miała miejsce publiczna debata na temat tego, czy aby nie należałoby znieść pisanie prac dyplomowych. Pamiętam artykuły: Tadeusza Gadacza - "Magister analfabeta" (Gazeta Wyborcza); Moniki Sarnackiej - "Dobra pracę dobrze sprzedam" (ONET. Magazyn) ; Mateusza Webera - "Polscy magistrowie kradną" (Dziennik); "Jak studentka kupowała pracę magisterską" (Gazeta Wyborcza); Anity Dmitruczuk - "Rektor PO oburzony kupowaniem prac magisterskich" (Gazeta Wyborcza);   Andrzej Stankiewicz - "Magister na sprzedaż" (Gazeta Wyborcza); Magda Ciepielak - "Pisała studentom prace licencjackie" (Gazeta Wyborcza), Katarzyny Pawlak - "Pracę magisterską napiszę tanio" (Rzeczpospolita), itd., itd. 

***************************************************

Jeszcze dzisiaj znalazłem adres do strony "firmy" oferującej

Napisz do nas, zapytaj o pracę i prawa autorskie. Dowiedz się czym różni się nasza oferta od innych. Gwarancja terminu. Tysiące zrobionych zleceń. Raporty antyplagiatowe. Gwarancja stałej ceny. Usługodawca z Polski. Poprawki bez dopłat.
Praca licencjacka
-od 500,00 zł
Rozliczenie per strona

****************************************

Inna firma tak zachęcała studentów i doktorantów:

WITAMY !!!

    Napisanie pracy naukowej wymaga poważnego zaangażowania czasowego i przysparza wielu trudności osobom niedoświadczonym. Najpierw należy odpowiednio dobrać temat i przygotować plan pracy, następnie po jego akceptacji zebrać potrzebny materiał. Potrzebne informacje teoretyczne należy podbudować przykładem praktycznym. Później zebraną całość wpisać do komputera przestrzegając obowiązujących zasad i form. To dla osób, które wolno piszą może być poważnym problemem. Jednakże również należy zwrócić uwagę na materiały, które w większości bibliotek są już przestarzałe. Najnowsze materiały dostępne w księgarniach są drogie, a zakup ich przysparza niepotrzebnych kosztów.


      Nasze doświadczenie pozwala zachować elastyczność a tym samym najpełniej dostosować się do wymagań promotora.

      Z naszym udziałem powstają prace naukowe (m. in. licencjackie i magisterskie), publikacje prasowe (wywiady, reportaże, eseje), teksty reklamowe oraz strony internetowe. W bardzo krótkim czasie potrafimy przygotować opracowanie na każdy żądany temat.

      Profesjonalizm Zespół E-prace opiera na doświadczeniu i wiedzy osób go tworzących. W większości jesteśmy absolwentami znanych polskich uczelni.

      Podejmujemy się rzetelnej i fachowej współpracy. Zdobyty materiał należy przetworzyć. Nie może on być całymi fragmentami spisany z książek, a wszelkie zapożyczenia muszą być skrzętnie wynotowane w przypisach. Zmiana sposobu pisania prac wymogła na nas konieczność przebudowania zespołu. Obecnie pozostali w nim najlepsi, najsumienniejsi i gotowi do wyzwań.

Zapraszamy do skorzystania z usług świadczonych przez Profesjonalny Zespół.

 Gdyby ktoś chciał krytykować mój wpis twierdząc, że to problem pedagogów, to cytuję: 

Poniżej przedstawiamy zakres tematyczny pisanych przez nas prac:

  • Bankowość
  • Ekonomia
  • Etnologia
  • Ekologia
  • Europeistyka
  • Farmaceutyka
  • Filozofia
  • Finanse
  • Geografia
  • Handel
  • Historia
  • Humanistyka
  • Kosmetologia
  • Marketing
  • Medycyna
  • Nauki Społeczne
  • Nieruchomości
  • Ochrona Środowiska
  • Pedagogika
  • Pozostałe
  • Prawo i Administracja
  • Psychologia
  • Rachunkowość
  • Reklama
  • Resocjalizacja
  • Socjologia
  • Turystyka
  • Teologia
  • Ubezpieczenia
  • Zarządzanie Jakością
  • Zarządzanie
  • Zarządzanie zasobami ludzkimi 

******************************************************* 

Jako ciekawostkę przywołam fragment artykułu z dn. 13 maja 2004 r., który ukazał się na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej". Jego autor - Andrzej Stankiewicz tak go zaczął: 

Wyjątkowo kontrowersyjna decyzja organów ścigania. Krakowskie prokuratury i tamtejszy sąd odmówiły wszczęcia śledztwa przeciwko firmom piszącym prace dyplomowe na zamówienie.  Statystyki pokazują, że coraz więcej Polaków studiuje i z roku na rok znacząco przybywa osób z licencjatami, magisteriami, a nawet doktoratami. Ile z nich po prostu kupuje swoje dyplomy - tego nie wie nikt. Wiele jednak wskazuje na to, że proceder rozkwita.Jesienią ubiegłego roku pięć osób, w tym pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego, złożyło do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. "Mamy do czynienia z napływem do szkół, uczelni i urzędów publicznych ludzi, którzy legitymują się podstępnie wyłudzonymi dokumentami kwalifikacji naukowych" - napisali. Dowodzili, że osoby, które uzyskują naukowe tytuły na podstawie kupionych prac, popełniają przestępstwo, a firmy piszące umożliwiają łamanie prawa. "Zgodnie z naszym przeświadczeniem wszyscy uczestnicy tego procederu działają w pełni świadomości co do uczestniczenia w działaniach mających charakter wyłudzenia poświadczenia nieprawdy" - napisali w doniesieniu naukowcy. Poparło ich Kolegium Rektorów Krakowskich Szkół Wyższych. Prokuratura Rejonowa dla Krakowa Śródmieścia miała jednak inne zdanie. Dlaczego? Tego nie wiadomo, gdyż odmawiając wszczęcia śledztwa, prokuratorzy nie napisali ani słowa uzasadnienia. 


Niestety, ale system antyplagiatowy nie złapie ghostwritera za rękę ani nie wykaże, że załączona praca nie  jest autorstwa danej osoby, o ile nie jest to plagiat. 





21 sierpnia 2020

Prezes Polskiej Akademii Nauk powołał zespół doradczy ds. COVID-19, ale bez pedagogów i psychologów

 

zespol-covid-news-tab.png

W dn. 30 czerwca 2020 r. prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński powołał Zespół doradczy ds. COVID-19, mianując siebie jego przewodniczącym. 

Zastępcą przewodniczącego został – prof. Krzysztof Pyrć (Uniwersytet Jagielloński), zaś funkcję sekretarza powierzono dr Anecie Afelt (Uniwersytet Warszawski). 

Członkami zespołu zostali: 

prof. Radosław Owczuk (Gdański Uniwersytet Medyczny), 

dr hab. Anna Ochab-Marcinek (Instytut Chemii Fizycznej PAN), 

dr hab. Magdalena Rosińska (Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego - Państwowy Zakład Higieny), 

prof. Andrzej Rychard (Instytut Filozofii i Socjologii PAN), 

dr hab. Tomasz Smiatacz (Gdański Uniwersytet Medyczny).

W dn. 19 sierpnia br. zespół przyjął w swoim stanowisku  - jak podaje Rzeczpospolita - trzy możliwe scenariusze rozwoju epidemii (...) w zależności od współczynnika reprodukcji R0 - w uproszczeniu wskaźnika pokazującego, jaka jest zaraźliwość (ile osób może zarazić jedna zakażona osoba): Dobry, kiedy R0 nie przekracza 1,1. Umiarkowany, kiedy R0 jest pomiędzy 1,1 a 1,7. 

Świetnie, że naukowcy postanowili zatroszczyć się o wsparcie premiera w sytuacji, gdy minister i wiceminister zdrowia opuścili swoje miejsca pracy wyczekując na ten moment od lutego br. Wybrali dobry moment, ale przecież nie o to chodzi, kiedy się odchodzi, tylko dlaczego i po czym. Tym niech zajmują się inni. 

Mnie natomiast zainteresował fakt zupełnego pominięcia w grupie ekspertów prezesa PAN psychologów szkolnych i pedagogów. To zdumiewające, że osoby ie mające żadnego w tym zakresie dorobku wypowiedzieli się w swoim stanowisku z dn. 19 sierpnia br. na temat tego, jak powinien wyglądać powrót uczniów do szkół. 

Wprawdzie w kwietniu br. PAN opublikował stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w sprawie wspracia dla uczniów wykluczopnych cyfrowo, ale - jak widać - na tym poprzestał. Prezes nie widział potrzeby włączenia do grupy ekspertów profesorów pedagogiki i psychologii. 

Zdaniem prezesa J. Duszyńskiego konieczne jest słuchanie autorytetów w danej dziedzinie, ale w przypadku edukacji szkolnej jakoś zapomniał  o tym przesłaniu. W końcu wszyscy chodzili do szkoły lub uczęszczają do niej ich dzieci lub wnuki, więc naukowcy PAN mogą wypowiadać się "kompetentnie" na temat szkoły.

Przy całym szacunku dla znakomitych osiągnięć uczonych nauk medycznych przyjęte przez powyższy zespół Stanowisko z dn. 19 sierpnia br. redukuje problemy powrotu uczniów do szkół jedynie do kwestii związanych z zagrożeniami dla zdrowia czy nawet życia uczniów i ich nauczycieli. Odnosi się jedynie do wariantu pierwszego MEN zakładającego powrót uczniów do szkół.  

Nawet nie opublikowano tego Stanowiska na głównej stronie prac zespołu, tylko na stronie komitetu nauk medycznych. Tymczasem są tu zalecenia, które dalece wykraczają poza posiadane kompetencje autorów tego Stanowiska.

Pragnę zarazem podkreślić, że wysoce cenię ekspertyzę i prognozy medyczne oraz służb sanitarnych w powyższym zakresie, podobnie jak opracowywane wskaźniki do diagnozowania sytruacji pandemii w kraju. Polska Akademia Nauk nie powinna jednak zajmować stanowiska w tak wąskim zakresie w sytuacji, gdy edukacja powszechna może być realizowana zdalnie w różnych formach i z zastosowaniem innowacyjnych metod kształcenia. Wówczas ich prognozy niewiele będą warte. 

Może naukowcy PAN powinni jednak wyjść poza dostarczane im informacje przez prezesa i wąskie grono niespecjalistów w zakresie edukacji?