24 czerwca 2019

Medialne (samo-)klapsy (dla) KATORZECZNIKA



Przetoczyła się przez media debata na temat tego, czy dzieciom wolno dawać klapsa, czy nie wolno, a wszystko za sprawą Rzecznika Praw Dziecka, który udzielił wywiadu "Dziennikowi Gazeta Prawna" (!18/119 z dn. 19-23.06.2019, s. A2-A4). Jak już ktoś jest u władzy, która nie spotyka się wyłącznie z powszechną akceptacją, bo wiemy, w jakich okolicznościach został pan Mikołaj Pawlak wybrany na tę funkcję, to koniecznie chce ocieplić swój wizerunek.

Prowadzący wywiad Magdalena i Maksymilian Rigamonti wpuścili RPD w przysłowiowy "kanał" nie tylko dlatego, że zatytułowali swój materiał dwuznacznie, bo brzmi on: "NAZWĄ MNIE KATORZECZNIK". Można go odczytać jako rzecznik jedynie katolickich dzieci, albo rzecznik rodziców katujących dzieci.

Każdy, kto udzielał wywiadu, autoryzuje jego treść, ale nie ma wpływu na prasowy tytuł. Można nie zgodzić się na opublikowanie fragmentu wywiadu, który odnosi się do osobistych doświadczeń, wspomnień z własnego dzieciństwa, które często prowadzący wywiad traktują jako swoistego rodzaju oswajanie swojego rozmówcy, by przejść do rzeczy istotnych, najważniejszych dla opinii publicznej.

Do mediów przeniesiono fragment wywiadu, który rzeczywiście został wyrwany z kontekstu. Cytowano wszem i wobec odpowiedź M. Pawlaka na komentarz dziennikarzy do n/w kwestii:

"Może to był tylko klaps. Pan jest za klapsem?

Mikołaj Pawlak: Klaps nie zostawia wielkiego śladu.

Skąd pan wie? A jaki ślad zostawia?

M. Pawlak: Trzeba rozróżnić, czym jest klaps, a czym jest bicie.

A da się rozróżnić?

M Pawlak: Wiele osób nawet podniesienie głosu może uznać za przemoc.

Pytam pana o klaps, a nie o podniesienie głosu.

M. Pawlak: Absolutnie nie wolno bić dzieci. I to jest bezwzględne. Koniec pieśni.

Na to czekałem.

M. Pawlak: Zaraz się okaże, że posmyranie dziecka też jest złe. (...)"
(A2)

Otóż ten fragment wywiadu poprzedzała następująca informacja RPD:

"Każdego dnia w Polsce dzieje się coś na szkodę dzieci. Zaniedbania, pobicia, znęcanie się. Do szpitali trafiają maluchy, które "miały wypaść z łóżeczka", lekarz w przychodzi zauważa siniaki, wielki ślad ręki na plecach dziecka".

To dziennikarz stwierdza: "Może to był klaps...".

Nie można zatem na podstawie treści tego wywiadu przypisywać rzecznikowi afirmacji bicia dzieci i dawania im klapsów. Cytuje nawet św. Jana Pawła II: "troska o dziecko to pierwszy podstawowy sprawdzian stosunku człowieka do człowieka" (A2). On sam relacjonuje, że nie uderzył swoich synów, chociaż (...) Jednak sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek.

Dziennikarz ciągnie ten wątek: "Czułem, że będą tęsknoty za pruskim wychowaniem".

M. Pawlak: Jeżeli polaliśmy bratu denaturatem nogę, a potem ją podpaliliśmy. Ojciec w porę zareagował. Tak że przez dobrą chwilę nie mogłem siadać" (A2).

Ten fragment wywiadu był moim zdaniem niepotrzebny. Skoro bowiem jako dziecko posunął się wobec rodzeństwa do takiego występku, to nie ociepla jego wizerunku. Pokazuje, że dokonał karygodnego czynu. Dzisiaj musi bronić dzieci przed taką agresją rówieśników i dorosłych korzystając z mechanizmów prawnych. Sam jest przecież prawnikiem z wykształcenia.

Oczywiście, każda okazja jest dobra dla opozycji, by krytykować stronę rządzącą. Rolą RPD jest wyłączenie osobistej perspektywy i pamięci dzieciństwa, by wczuwać się w sytuację w różnym stopniu i zakresie krzywdzonych dzieci. Po takim wywiadzie każdy dzieciak, który podpali innemu nogę czy zwierzę będzie mógł być broniony przez adwokatów na zasadzie: podpalając innych możesz w przyszłości także zostać Rzecznikiem Praw Dziecka.

W sieci krążą już memy osłabiające wiarygodność RPD bez względu na to, co mówi po udzielonym wywiadzie.

23 czerwca 2019

Zawinił kierowca autobusu na "zieloną szkołę", ale ukarano nauczycielki


Gdyby ktoś chciał wiedzieć, jak traktuje się nauczycieli wyjeżdżających w ciągu roku szkolnego (kosztem własnej rodziny) na tzw. "zieloną szkołę", to przytaczam relację jednej z takich sytuacji:

Rodzic robi dokonuje przelewu na konto skarbnika klasy za udział swojego dziecka w "zielonej szkole".

Skarbnik klasowy dokonuje przelewu dla całej klasy na konto Rady Rodziców w szkole.

Szkolna Rada Rodziców, jak tylko zorientuje się, że otrzymała przelew, przekierowuje go na konto szkoły.

Szkolna księgowa, jeśli nie jest akurat na zwolnieniu lekarskim, robi przelew na konto gospodarza (ośrodka) "zielonej szkoły".

Jeśli jednak nie przeleje tych środków i nie poinformuje o tym nauczycieli, którzy właśnie wyjechali z uczniami na "zieloną szkołę", to mogą spotkać się w wynajętym ośrodku z odmową przyjęcia, skoro nie ma pieniędzy na koncie.

Nauczyciele są zatem w takich sytuacjach przysłowiowym "chłopcem do bicia". Muszą bowiem tłumaczyć się za nie swoje przewinienie czy zaniechanie wniesienia opłaty.


Na domiar wszystkiego kierowca autobusu, którym dzieci jechały na zieloną szkołę stwierdził, że nie wolno im mieć przy sobie niczego więcej poza butelką z wodą, gdyż nie chce, aby chrupkami czy chipsami zaśmieciły mu pojazd. Wszystkie plecaki, torebki musiały wylądować w luku bagażowym mimo oprotestowania tego przez nauczycielki. Kierowca jednak im nie uległ twierdząc, że nie ruszy, jak uczniowie nie oddadzą wszystkich swoich bagaży.

Kiedy po kilku dniach uśmiechnięte dzieciaki wróciły do do domu, ich rodzice urządzili nauczycielkom karczemną awanturę, że dopuściły do powyższej sytuacji, w wyniku której ich pociechy nie miały ciasteczek, czekoladek czy kanapek pod ręką w czasie podróży tym autobusem. "Wdzięczność" rodziców była pajdocentryczna. Złożyli do dyrekcji szkoły pisemną skargę na opiekujące się ich dziećmi nauczycielki, w wyniku czego zostały one pozbawione przez dyrekcję szkoły dodatku motywacyjnego na kolejnych pięć miesięcy.

Chora instytucja i patologiczne postawy międzyludzkie.

22 czerwca 2019

Prof. UMK Andrzej Zybertowicz o zatrutej humanistyce


W najnowszym numerze dwumiesięcznika "ARCANA" (nr 3/2019 - 147) ukazała się niezmiernie pouczająca z naukoznawczego punktu widzenie polemika prof. UMK Andrzeja Zybertowicza z treścią dwóch recenzji w jego postępowaniu na tytuł naukowy profesora, które miało miejsce na Wydziale Humanistycznym UMK w Toruniu w ub. roku, kończąc się pozytywnym wnioskiem o nadanie mu tytułu naukowego profesora nauk społecznych.

Może wydawać się niezrozumiały powód tej polemiki z kolegami po fachu, bo też socjologami, skoro ich recenzje zakończyły się pozytywną dla niego konkluzją. Wszystkie 5 recenzji w tym postępowaniu było ZA nadaniem dr. hab. A. Zybertowiczowi tytułu naukowego profesora. Mimo to postanowił on jednak podjąć polemikę, bo uważa, że to treść tych recenzji spowodowała odmowę Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów nadania mu tytułu profesora. Nie jest to jednak zgodne z faktami.

Tymczasem to nie jest zgodne z prawdą. Kiedy do tego organu trafia dokumentacja kandydata do tytułu naukowego zostaje powołany superrecenzent. Jest więc tym szóstym w postępowaniu profesorskim. Jego obowiązkiem jest zbadanie pod względem proceduralnym, formalno-prawnym poprawności przebiegu całego postępowania oraz ... dokonanie merytorycznej oceny osiągnięć kandydata. Musi zatem nie tylko odnieść się do treści całej dokumentacji w tym postępowaniu, ale także przeczytać załączone do niej rozprawy, by zweryfikować, czy osiągnięcia naukowe kandydata zostały merytorycznie rzetelnie ocenione.

Jeżeli recenzja eksperta Centralnej Komisji, a w tym przypadku także musiał to być tytularny profesor nauk społecznych, w dyscyplinie socjologia, ocenił jego osiągnięcia negatywnie i nie dostrzegła żadnych uchybień formalnych, Prezydium Centralnej Komisji musi powołać jeszcze jednego superrecenzenta.

W tym przypadku nie ma już formalnego znaczenia, jaka jest konkluzja siódmej recenzji, gdyż obaj superrecenzenci musieli stawić się na posiedzeniu Sekcji I Nauk Humanistycznych i Społecznych CK, a miało to miejsce w dn. 7 maja 2019 r. Kiedy superrecenzenci stawili się na posiedzeniu Sekcji I okazało się, że ich superrecenzje są NEGATYWNE. Po ich zaprezentowaniu oraz długiej dyskusji z nimi członkowie Sekcji głosowali ZA nadaniem (11 osób), przeciwko nadaniu tytułu (26 osób) a wstrzymały się 4 osoby.

Już następnego dnia media obiegła informacja, że Centralna Komisja odmówiła nadania tytułu profesora panu dr. hab. Andrzejowi Zybertowiczowi. Kandydat nie mógł zabrać w tej kwestii głosu, gdyż uchwała Sekcji I CK musiała być jeszcze zatwierdzona przez Prezydium CK. To, rzecz jasna, podtrzymało negatywną uchwałę.

Na tym jednak postępowanie się nie kończy. Pan dr hab. Andrzej Zybertowicz powinien zapoznać się z treścią obu negatywnych superrecenzji i odwołać się od uchwały Prezydium CK, jeśli uzna, że treść tych superrecenzji ma pozanaukowe znamiona. Moim zdaniem ma, toteż nie bez powodu zabierałem głos w trakcie tego posiedzenia dyskutując z superrecenzentami.

Treść polemiki, którą opublikował A. Zybertowicz w "Arcana" tym bardziej upewniła mnie w tym, że jednak były podstawy do formułowania wątpliwości w związku z negatywnymi recenzjami jego osiągnięć przez ekspertów CK. Mam zatem nadzieję, że na łamach "Arcana" ukaże się dalszy ciąg polemiki tego uczonego z jego negatywnymi superrecenzentami, skoro trafnie wypunktował nierzetelność pozytywnych w swej konkluzji recenzji na WH UMK profesorów Marcina Króla i Szymona Wróbla.

Przed nami zatem ciąg pasjonującej debaty naukowej między uczonymi. Jak pisze A. Zybertowicz: "Prowadząc racjonalne polemiki, dobrze jest odróżniać trzy rodzaje wypowiedzi:

1. twierdzenia, co do których panuje powszechny konsens, że oddają one pewne fakty (tzw. fakty niewątpliwe);

2. twierdzenia mówiące o faktach, które są jednak kwestionowane;

3. twierdzenia traktowane jako ocenne, czyli mniej lub bardziej subiektywne interpretacje faktów" (s. 95).

Pojawia się w polemice Profesora UMK A. Zybertowicza argument, który został wprowadzony przez ekipę reformatorów w osobach Barbary Kudryckiej, a podtrzymany przez Jarosława Gowina, a dotyczący wskaźników liczbowych. Nie ukrywam, że sam spotkałem się z tego typu polemiką ze strony osoby, która ma Ih = 2 przy moim Ih = 30. W tym przypadku A. Zybertowicz wypomniał swoim koleżankom i kolegom socjologom, że ironicznie podeszli do jego dorobku chociaż sami mają ów wskaźnik od niego niższy.


W nauce jednak nie o wskaźniki chodzi, tylko o rzeczywisty wkład kandydata do reprezentowanej przez niego dziedziny nauki, a tu rzecz dotyczy nie humanistyki, ale nauk społecznych. Tym samym zatruta jest nie humanistyka, ale zatrute są nauki społeczne, o czym rzeczowo pisze w swoim artykule kandydat do tytułu naukowego.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że gdyby nie jego zaangażowanie w kontrrewolucję polityczna PiS, nie byłoby problemu z rzetelnym odczytaniem jego osiągnięć naukowych. Całe szczęście, że Aleksander Nalaskowski jest już od dawna profesorem tytularnym, bo gdyby ubiegał się o prrofesurę dzisiaj zapewne zostałby potraktowany podobnie jak toruński socjolog.

Warto to przeczytać, by zobaczyć, do czego prowadzi tzw. ocena parametryczna, w tym pozycja socjologa w perspektywie wskaźnika cytowalności jego rozpraw. Jak A. Zybertowicz zapozna się z treścią negatywnych recenzji, to będzie miał ciekawy przedmiot do kolejnych analiz i ocen.