06 stycznia 2019

Solidarnościowe manipulacje "oligarchii" związkowej


Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania Solidarności opublikowała 2 stycznia 2019 r. Komunikat następującej treści:


Walczymy o godne płace

Bez godnych płac nie ma mowy o podnoszeniu rangi zawodu nauczyciela. Dlatego „Solidarność” walczy o godne wynagrodzenia dla wszystkich pracowników oświaty. Postulaty
płacowe są dla nas najważniejsze. O kwestiach finansowych nie może jednak samodzielnie decydować minister edukacji. Dlatego KSOiW NSZZ „S” próbuje rozpocząć negocjacje na ten temat z premierem Mateuszem Morawieckim.

KSOiW NSZZ „Solidarność” realizuje harmonogram swoich działań. Przypominamy, że 15 stycznia w Warszawie odbędzie się spotkanie Rady Krajowej Sekcji z przewodniczącym Komisji Krajowej Piotrem Dudą. Prawdopodobnie na tym spotkaniu zostaną podjęte kluczowe decyzje wytyczające kierunek działań KSOiW. W ramach naszej akcji informacyjnej planujemy także przekazać paski z wynagrodzeń nauczycieli premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Prosimy sekcje regionalne o ich doręczenie na spotkanie w Warszawie 15 stycznia.

Informujemy również, że nie planujemy wspólnego protestu z ZNP. Trudno wierzyć w dobre intencje organizacji, która straszy sadem KSOiW NSZZ „Solidarność”. Mamy własne pomysły dotyczące stylu prowadzonych negocjacji. Jeśli podejmiemy ostrą formę protestu, będzie on spójny z działaniami Komisji Krajowej, która jest reprezentantem wszystkich członków „Solidarności”. Taką obraliśmy linię postępowania. Mamy plan i go realizujemy.

Prosimy wszystkich członków „Solidarności” pracowników oświaty o cierpliwość i nieuleganie wpływom czy presji innych środowisk.
Olga Zielińska Rzecznik prasowy KSOiW NSZZ „Solidarność”


Otóż władze nauczycielskiej "Solidarności" nie walczą o lepsze płace nauczycieli, tylko o to, by to temu związkowi zawodowemu środowisko zawdzięczało rzekomy postęp w negocjacjach z rządem. To wykluczenie i dzielenie związkowców na lepszych i gorszych, na tych, którzy są godni negocjowania z władzą i tych, którzy są tego niegodni, wyraźnie wskazuje na to, że związkowe elity walczą o własne przywileje, a nie o nauczycieli. To dla nich trampolina do innych awansów i korzyści.

Nauczyciele chcieliby wiedzieć, co oznaczają dla Solidarności i dla ZNP 'GODNE PŁACE"??? Ile powinien zarabiać polski nauczyciel, żeby wreszcie, po kilkudziesięciu latach proletaryzacji tej profesji, ustawicznego manipulowania całym środowiskiem przez de facto oligarchię obu związków zawodowych wreszcie honorowano ich wykształcenie, doskonalenie zawodowe i pracę?

Drodzy związkowcy, polityczni cwaniacy z wysokimi, a zatem godnymi płacami, czy nie uważacie, że najniższa płaca nauczyciela rozpoczynającego pracę w szkole nie powinna być równa średniej krajowej płacy? Kiedy skończycie z oszukiwaniem całego środowiska? Co jeszcze załatwiacie sobie? Kolejne etaty, miejsca na listach wyborczych dla swoich działaczy?


Skończcie z pozorowaniem troski o nauczycieli!!! Wasza symbolika jest już dzisiaj oznaką zdrady, a nie walki o godność nauczycielskiej profesji!

Nie po raz pierwszy został przez związkowców zniszczony ruch protestu tylko po to, by "swoim podwładnym" wykazać, czyje było na wierzchu, kto był bliżej premiera lub ministra. No to zobaczymy, poczekajmy, na ile ceni się pracę nauczycieli?! Obyście nie przeżyli kolejnego rozczarowania, kolejnych argumentów s tylu - "tylko na tyle stać budżet państwa"!

Niestety, ale dopóki środowisko nauczycielskie nie wyzwoli się z pęt manipulacji związkowców żyjących z ustawicznego dzielenia środowiska, dopóki nie stworzy samorządu i niezależnie od wszelkiej władzy nie będzie walczyć o swoje, to zawsze będzie uzależnione od socjotechnicznych manipulacji ZNP i Solidarności.

05 stycznia 2019

Naukowa krytyka nie jest hejtem


Od ponad dwudziestu lat mojej aktywności członkowskiej w Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN uczestniczę niemalże każdego roku w debatach tego gremium, jak i w trakcie różnych konferencji na temat szkolnictwa wyższego i nauki oraz problemów nierzetelności części środowiska akademickiego.

Po opublikowaniu przeze mnie - nie po raz pierwszy zresztą w tym miejscu, jak i na łamach czasopism naukowych czy w książkach - krytycznych, ale naukowo uzasadnionych recenzji fatalnych, kompromitujących autorów rozpraw rzekomo naukowych, otrzymuję list, którego autorem jest profesor tytularny. Pisze w nim:

Równocześnie apeluję o pilne zorganizowanie: dyskusji, konferencji, sesji.... poświęconej jakości uprawianej przez nasze środowisko nauki. Postulat ten jest wynikiem przeczytania ostatnich fragmentów blogu Pana Przewodniczącego! Nie kwestionując konieczności troski o jakość badań i twórczości w pedagogice, wyrażając aprobatę dla krytycznych opinii o recenzentach - profesorach w procedurach awansowych, ze zdumieniem i pewnym niesmakiem przyjmuję"rozprawianie" się Profesora (...) z młodymi, początkującymi uczonymi!

To przecież specyficzny styl niszczenia ludzi. Taki dyskurs jest zbliżony formą i możliwościami reakcji do internetowego hejtu. (...) Postuluję, aby KNP w pilnym trybie zajął się fundamentalnymi kwestiami jakości naszej dyscypliny. Przez ponad 50 lat funkcjonowania dydaktycznego w nauce, nie pamiętam takiego stylu "doskonalenia" dyscypliny!


Otóż, pragnę przypomnieć, że Komitet Nauk Pedagogicznych PAN każdego roku podejmuje powyższe kwestie. I co? I nic! To jest jak rzucanie grochem o ścianę. Zatroskani o naukę uczeni mogą sobie dyskutować, a ich koleżanki czy koledzy i tak postąpią na odwrót. Video meliora proboque, deteriora sequor!

Nie będę więc już takich debat prowadził, ani w nich uczestniczył, bo szkoda na to mojego czasu. Wystarczy, że poświęcam go młodym uczonym, którzy przyjeżdżają z całego kraju na seminaria, by wspólnie dyskutować o metodologicznych problemach i trudnościach badań naukowych, poddawać krytycznej, a zatem i przyjacielskiej analizie projekty rozpraw naukowych, wniosków badawczych itp.

Jeszcze przez dwa lata będę mógł zdawać sprawozdanie ze stanu awansów naukowych w naukach humanistycznych i społecznych właśnie dla dobra młodych uczonych, którzy nie są jeszcze zdemoralizowani przez część kadr akademickich. Ważne jest, by wiedzieli, że patologia jest zawsze tylko marginesem, który może się rozrastać, jeśli nie będziemy o nim pisać i mówić oraz jemu przeciwdziałać.

Zaskakuje pogląd o rozprawianiu się z młodymi początkującymi uczonymi. Może ów krytyk ma na myśli siebie i swoje doświadczenia? To niech nie projektuje ich na mnie, tylko uważnie wczyta się w treść recenzji. Autorzy ocenianych rozpraw nie są młodzikami, początkującymi asystentami, którzy dopiero zaczynają się uczyć naukowego rzemiosła, a wolałbym - sztuki. Od nastu lat mają stopień naukowy doktora! Są pracownikami naukowymi. Proszę nie wprowadzać w błąd szacownego gremium.

W moich analizach ma miejsce krytyka ich rozpraw. Trudno, bym pisał recenzję naukową o wyimaginowanej książce wyimaginowanego autora! Chyba tego by ów krytyk nie chciał? A może jednak? Może powinna obowiązywać cenzura, jak w PRL?

Chyba krytyk nie rozumie, czym jest hejt, a czym krytyka naukowa. Otóż hejt jest «obraźliwym lub agresywnym komentarzem zamieszczony w Internecie». W nauce nie ma miejsca na hejtowanie.

Przypominam zatem profesorowi, który nie znosi krytyki naukowej, że obowiązują członków komitetów naukowych Polskiej Akademii Nauk w szczególności zasady ustanowione przez Zgromadzenie Ogólne tej korporacji. Wybiorę tylko te, które są adekwatne do omawianej tu sytuacji:

KODEKS ETYKI PRACOWNIKA NAUKOWEGO - opracowany przez Komisję do spraw etyki w nauce i uchwalony przez Zgromadzenie Ogólne Polskiej Akademii Nauk w dniu 1 grudnia 2016 r.

2. Wartości etyczne, standardy rzetelności naukowej oraz dobre praktyki w nauce uwydatniają etyczną i społeczną odpowiedzialność naukowców. Naukowcy muszą być świadomi swej szczególnej odpowiedzialności względem społeczeństwa i ogółu ludzkości.

(...)

4. Zachowywanie w nauce wysokich standardów ma zasadnicze znaczenie nie tylko dla utrzymania wewnętrznej spójności nauki, ale i dla jej wiarygodności i społecznego autorytetu. Dbałość o autorytet i nieuleganie naciskom jest ważne dla zachowania przez ludzi nauki społecznego zaufania.

10) odwaga w sprzeciwianiu się poglądom sprzecznym z wiedzą naukową oraz praktykom niezgodnym z zasadami rzetelności naukowej; (...)

11) troska o przyszłe pokolenia naukowców przejawiająca się nie tylko w staraniach o rozwój naukowy swoich uczniów, ale także we wpajaniu im obowiązujących standardów oraz norm etycznych.(...)


Warto to przeczytać ze zrozumieniem, zaakceptować wreszcie i zinternalizować, by nie bronić kiczu, pseudonaukowych bubli, za których treść odpowiedzialność ponoszą ich autorzy, recenzenci wydawniczy oraz niedouczeni lub naruszający zasady etyki członkowie stosownych gremiów naukowych. Koniec. Czas postawić przysłowiową kropkę nad "i" zrywając z hipokryzją i interesami podmiotów niszczących polską pedagogikę.

Może się to profesorowi nie podobać, ale niech nie ucieka się do zacytowanej tu nienaukowej argumentacji, tylko spróbuje metodologicznymi standardami obronić pozorność badań naukowych niemających nic wspólnego z rzetelnym procesem poznawczym. Profesorze drogi, warto po 50 latach zmienić styl obrony pedagogiki jako nauki. Najwyższy czas!




04 stycznia 2019

Mistrzostwo naukowej niekompetencji


Zapewne cykl prezentacji najgorszych rozpraw z pedagogiki będę kontynuował, bo przecież powinniśmy uczyć się na własnych oraz cudzych błędach. Skoro mają powstać w uniwersytetach szkoły doktorskie i kolegia, to niech mają źródła do własnych badań i kształcenia doktorantów oraz świadomość tego, jak dalece mogą niektórzy samodzielni pracownicy naukowi kompromitować siebie, środowisko akademickiej pedagogiki i własną dyscyplinę, nie wspominając już o uczelni.

Nierzetelność naukowa nie jest w naszym kraju poddawana krytyce, jeżeli nie mamy do czynienia z plagiatem. Tymczasem nauce grożą w znacznie większym zakresie rozprawy, które rzekomo są naukowe, ale z nauką niewiele mają wspólnego, poza może tym, że ukazały się w oficynach najczęściej na zasadzie zlecenia druku z pozytywną recenzją wydawniczą, a ich autorzy zostali namaszczeni na doktorów habilitowanych przez uniwersyteckie jednostki akademickie.

Dzisiaj prezentuję monografię, której szerszą uwagę poświęcam na łamach kwartalnika Dolnośląskiej Szkoły Wyższej "Teraźniejszość-Człowiek-Edukacja". Interesuje mnie tylko i wyłącznie metodologia badań autorki książki - Pauliny Formy pt."Dziecięca kreacja biografii w rodzinach wielodzietnych" (2016, UJK), bowiem stanowi przykład na to, jak nie należy ich konceptualizować, prowadzić a następnie publikować uzyskane wyniki.

Zawarte w takich rozprawach fundamentalne błędy metodologiczne otwierają przestrzeń do krytycznej dyskusji i oceny niezależnej od tej, jakiej być może dokonały rady wydziałów mające w tym zakresie stosowne uprawnienia.

Wątpliwości budzi już tytuł książki, który jest nieadekwatny do prezentowanych w niej treści. Wskazuje bowiem, że centralną oś analizy stanowić będzie tworzenie przez dzieci własnej biografii („dziecięca kreacja biografii…”). Tymczasem problem główny, który stanowił podstawę założeń badawczych, brzmi w tej pracy odmiennie w dwóch miejscach.

Najpierw rzekomo problem główny został sformułowany następująco: "Jaki jest obraz dzieciństwa w rodzinie wielodzietnej oraz jakie czynniki środowiska rodzinnego i pozarodzinnego/szkolnego kształtują dziecięcą kreację biografii?" (s. 133) Natomiast już kilkanaście stron dalej mamy jeszcze dwa (sic?!) główne problemy badawcze: "Jaki obraz dzieciństwa przedstawiają studenci pochodzący z rodzin wielodzietnych? Jakie czynniki/warunki środowiska rodzinnego i pozarodzinnego stanowiły podstawę dziecięcej kreacji ich biografii?" (s.151). To tak teraz można konstruować projekty badawcze?

Paulina Forma nie rozwiązała poprawnie żadnego z tych problemów. Trudno, by tak się stało, skoro sama nie wiedziała, co w istocie jest dla niej pytaniem głównym. Można byłoby wnioskować, że swoje badania lokuje w paradygmacie badań jakościowych, biograficznych. Trudno jest jednak rozstrzygnąć ten dylemat, bowiem w rozdziale III „Teoretyczne i metodologiczne ramy badań” pisze:

"W niniejszej pracy nie prowadziłam badań stricte biograficznych, a wykorzystałam jedynie ich elementy, jako materiał uzupełniający, pomocniczy w opisie dzieciństwa dzieci z rodzin wielodzietnych i dziecięcej kreacji biografii." (s. 131-132). Zasadnicze poszukiwania zostały skierowane nie tyle na biografie badanych studentów, ile na uwarunkowania procesu, w którym one powstają.

Jednakże w podrozdziale poświęconym materiałom biograficznym „w obiektywie metodologicznej analizy” stwierdza: "Odnosząc się do metodologicznych i pedagogicznych materiałów biograficznych, pragnę zaznaczyć, że w niniejszej analizie są one wykorzystane do opisu wewnętrznego wymiaru dzieciństwa w rodzinie wielodzietnej. Na tym etapie rozważań sklasyfikowałam zjawiska i procesy o charakterze ponadindywidualnym (wewnątrzrodzinnym) w paradygmacie biograficznym. Świadomie przywołując materiały biograficzne, (…) wskazałam na metodę biograficzną i triangulację (porównując wiedzę uzyskaną z wielu źródeł)." (s. 133)

Zostawmy zatem na boku ten chaos i sprzeczność sądów na temat zastosowanej metody badań i powróćmy do głównych problemów badawczych. Jest ich tyle, że też można stracić orientację, co tak naprawdę interesowało autorkę tych badań. Badaczka bowiem stwierdza, że w gruncie rzeczy jej projekt ma swoje uprzednie rozstrzygnięcie, tylko trzeba jakoś to potwierdzić. Pisze bowiem w rozdziale metodologicznym:

"Analizując materiały źródłowe, przyjęłam, że główny problem badawczy będzie oparty na tezie, iż studenci (dzieci) z rodzin wielodzietnych konstruowali i konstruują swoją biografię, korzystając z szans i warunków życia oraz edukacji, jakie stworzyło im i nadal stwarza środowisko rodzinne, a tym samym statutowa przynależność do rodziny wielodzietnej (więzy, powiązania rodzinno-społeczne). W tym układzie duża rodzina jest kapitałem, z którego dziecko czerpie, budując swoją biografię." (s. 150)

Tym samym uwidoczniono w rozprawie, że na dwa pytania dopełnienia, wymagające zatem poszukiwania, odkrywania zmiennych niezależnych, autorka już znała odpowiedź. Wynika to także, a przecież jest to fundamentalnym w tym przypadku błędem metodologicznym, z przyjętych przez nią zmiennych niezależnych, którym przypisuje desygnaty bez zrozumienia, czym jest desygnat pojęcia. Skoro bowiem wyróżnia zmienne niezależne, to jej problem badawczy powinien być sformułowany w formie pytania zależnościowego. Na s. 153 jest wykaz zmiennych niezależnych, które w przyjętych przez nią problemach badawczych nie występują. Skąd zatem je wzięła? Chyba z chmury.

Podobnie jest ze zmienną zależną. Pani P. Forma pisze o tej zmiennej: "(…) swoją zmienną zależną uczyniłam dziecięcą kreację biografii, określaną poprzez zasoby wewnątrzrodzinne, doświadczenia rodziny jako wspólnoty realizującej proces wychowawczo-socjalizacyjno-edukacyjny, warunki życia, wychowania, socjalizacji i edukacji dzieci w rodzinie wielodzietnej. Desygnaty i wskaźniki tej zmiennej zamieszcza w tabeli na s. 152. Tak np. wskaźnikiem zmiennej niezależnej dziecięcej kreacji biografii jest troska rodziców o wychowanie i socjalizację oraz edukację dzieci(!).

Obłęd. Gdyby ktoś nie wiedział, czym jest „dziecięca kreacja biografii” i jakie są jej wskaźniki, to tego się nie dowie. Równie absurdalne są wskazane jako desygnaty pojęcia „dziecięca kreacja biografii”: troska rodziców o wychowania i socjalizację oraz edukację dzieci, zainteresowania rodziców sprawami nauki dziecka itd. (Ibid.) Tym samym przyjęte i opublikowane przez autorkę założenia badawcze są wskaźnikiem jej niewiedzy metodologicznej.

Analiza uzyskanych przez P. Formę danych liczbowych i jakościowa wyników z przeprowadzonej diagnozy nie ma żadnej wartości naukowej. Może służyć publicystyce, ale nie pedagogice jako nauce.

Dobrze, że książka jest niedostępna, a wydana zapewne dla zupełnie innych celów. Niestety, musiałem ją przeczytać, stąd wyróżnienie za mistrzostwo niekompetencji. Złoty MEDAL BUBLA pedagogicznego. Wcześniejsze monografie tej autorki są tylko potwierdzeniem przysłowia o Jasiu.