16 października 2017

O popkulturowym kształceniu polisensorycznej młodzieży

Dyrektor Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, a zarazem pisarz, poeta, eseista i krytyk literacki - Jarosław Klejnocki ma dość wypaczony pogląd na temat nauczycieli, szkoły w Polsce oraz metod kształcenia. Nie pominę zatem stylistyki jego wypowiedzi, skoro stanowi o wizerunku reprezentowanych przez niego ról zawodowych i rzekomo kulturowych. W miniony weekend udzielił wywiadu Dziennikowi Gazeta Prawna na temat tego, jak zainteresować polską młodzież czytaniem literatury.("Jutuberzy, do książek"(2017 nr 199, s.A-36).

Prowadzący wywiad - Robert Mazurek może sobie pozwolić na ośmieszanie każdego rozmówcy, bo na tym polega siła przyciągania prasy w płynnym społeczeństwie. Dziwię się natomiast jego rozmówcy, który w wywiadzie prowokuje prymitywnymi opiniami dostosowując się do cooltury jutuberów:

"Polski nauczyciel jest - zazwyczaj - konserwatywnym nierobem, który się nie kształci. Jego kształcenie ogranicza się do zbierania fikcyjnych papierków tylko po to, by dostać kolejny stopień w hierarchii. To są te niepotrzebne studia czy konferencje, na których tylko pierdzą w stołki. Efekt? Taki nauczyciel otwiera na lekcji swoje pożółkłe notatki sprzed trzydziestu lat i zanudza nimi dzieci"

Zastanawiam się, jak trzeba mieć głęboki uraz z własnej szkoły lub problemy z własną córką, żeby wypowiadać takie słowa? To był dla tego pana wstęp do krytyki kanonu lektur. Wprawdzie nie przypominam sobie jego merytorycznej wypowiedzi w okresie, kiedy był on przedmiotem publicznej dyskusji, ale tak też bywa w naszym kraju, że niektórzy są krytyczni wówczas, kiedy nie ma to już żadnego sensu. Czyżby nauczył się tego w swoim dzieciństwie?

W czasach popkultury każdy zna się na szkole i medycynie. Pan Klejnocki wie, w jaki sposób pozyskać młodzież do czytania lektur. Zapewne zależy mu też na tym, by uczniowie czytali jego "dzieła", skoro najlepszą metodę znalazł w jednym z dowcipów. Cytuję za poetą:

"Do szkoły przychodzi nowa nauczycielka geografii i dyrektor wysyła ją na pierwszą lekcję, ostrzegając, że to strasznie trudna klasa, wulgarna młodzież, niech się nie zraża. "Dam sobie radę" - rzuca pani i po kwadransie wraca zapłakana, że ona wszędzie, tylko nie do nich. "Koleżanko, to ja pani pokażę" - mówi dyrektor i idzie z nią do klasy.

"Cześć kut..y!:, "Cześć, stary ch..u". "Dziś nauczymy się zakładać prezerwatywę na globus". "A co to jest globus?" "O właśnie. I od tego zaczniemy...".


Ha, ha, ha., ha, prawda, że proste! Dobra zmiana. I dalej pociągnął ten temat: "Nigdy nie trafi się w gusta wszystkich. Po moich zajęciach jedna z uczennic też powiedziała: "Uff, jak ja nienawidzę tego grubego ch..a". A mimo to uważam, że jeśli damy im prezerwatywę z globusem i zrobimy to w sposób zaangażowany, to pójdą z nami w świat Witkacego i Gombrowicza".

Przez wiele lat zastępował (...) kolegę-nauczyciela języka polskiego w zawodówce, gdzie uczyli się chłopcy, którzy potem wyrastali na takie karki. (...) Zacząłem lekcję po zadanej lekturze i cisza grobowa. Próbuję ich rozruszać i nic. W końcu pytam: "podobało się, nie podobało się?" i odpowiada mi grobowy głos z końca sali: "Ch..owe". To pytam: "Ale dlaczego ch..owe?" i nie popuszczam. W końcu mi odpowiedzieli , dlaczego to było ch...e i które elementy były jeszcze bardziej ch....e od reszty.

No cóż, jak widać nie zostałby u nas nawet jako aktor drugim Robinem Williamsem ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów.








15 października 2017

Profesjonalna autonomia nauczycieli jest możliwa


W dniu wczirajszym było święto edukacji. Sobota. Dzień wolny od pracy, a pamiętam jak w l.90.XX w. właśnie w soboty pracowaliśmy w szkole organizując dodatkowe zajęcia, wycieczki, itp. Wówczas nauczycielom płacono za każdą dodatkowo poprowadzoną godzinę zajęć z uczniami. Dzień Edukacji Narodowej nauczyciele obchodzili zatem w piątek, i to na domiar złego czy dobrego - trzynastego!

Ministerstwo przerzuca się z ZNP danymi statystycznymi na temat tego, czy i ilu nauczycieli straciło w wyniku "reformy" pracę tak, jakby rzeczywiście wszelkie zmiany w oświacie miały służyć nauczycielom, a nie uczącym się. Werbalno-statystyczny ping-pong ośmiesza obie strony sporu. Unika bowiem najważniejsza kwestia, a mianowicie nie tylko to, jak dalece ta "reforma" jest szkodliwa dla dzieci i młodzieży oraz dla nauczycielskiego środowiska.

Nie można oddzielać jednego środowiska od drugiego, gdyż są to - pisząc metaforycznie - "naczynia połączone". Im gorzej mają nauczyciele, tym większych strat doświadczają uczniowie, i odwrotnie, im bardziej szkodliwe są dla uczniów warunki kształcenia, tym bardziej obciążani są ich niepowodzeniami ich nauczyciele. Ciekaw jestem, ile jeszcze lat trzeba będzie czekać na to, aż nauczyciele odzyskają wreszcie profesjonalną autonomię?! Jak długo będą przedmiotem manipulacji ze strony centralistycznej i partyjnej władzy, która cofa stan poslkiej edukacji o wiele, wiele lat?

Podstawową rolę w pozyskaniu przez nauczycieli autonomii w ramach ich życiowej sfery działania profesjonalnego, której towarzyszyć będzie zarazem obowiązek służby na rzecz dobra wspólnego całego społeczeństwa, może spełnić w tej sytuacji jedynie prawno-publiczna organizacja społeczno-zawodowa w postaci samorządu zawodowego nauczycieli.

O ile bowiem związki zawodowe służą artykulacji roszczeń nauczycieli wobec administracji oświatowej, władzy państwowej czy społeczeństwa w ogóle, zaś stowarzyszenia oświatowe sprzyjają realizacji wąsko pojmowanych interesów społecznych o charakterze pedagogicznym (np. wdrażanie określonego modelu kształcenia czy wychowania w alternatywnych placówkach oświatowych), o tyle zrzeszenie się nauczycieli w strukturze profesjonalnej byłoby zasadniczym krokiem w kierunku budowania autonomicznych podstaw godności tego zawodu.

Prawo do autonomii i prawo do samorządu zawodowego jest wciąż niedokończonym w naszym państwie zadaniem transformacyjnym ze społeczeństwa totalitarnego w kierunku społeczeństwa obywatelskiego. Najwyższy czas, by społeczność nauczycieli wykonywała właściwe sobie zadania przy pomocy własnych sił i organów, nie stanowiąc już dłużej „przedłużonego ramienia” zmieniającej się (często niekompetentnej i aroganckiej) władzy partyjnej i oligarchów związkowych.

To władze państwowe wkraczają w dziedziny funkcjonowania zawodowego nauczycieli, żeby nie mieli oni żadnego wpływu na bieg spraw dydaktyczno-wychowawczych. Polityka etatystycznego sprawowania władzy oświatowej doprowadziła do zniewolenia stanu nauczycielskiego i toksycznego zaprzeczenia wartościom etycznym jego dążeń i sensu pracy.

Zgodnie z jeszcze obowiązująca Konstytucją III RP - władze państwowe mają pełnić swoją służbę wobec narodu zgodnie z zasadą pomocniczości, co w przypadku oświaty oznacza jedynie zabezpieczenie przez MEN nauczycielom, uczniom i ich rodzicom sfery życiowej swobody, aby efektywnie mogli oni spełniać swoje profesjonalne, uczniowskie i rodzicielskie powinności.

Tym samym powinny ulec likwidacji formalne bariery hamujące możliwość zrzeszania się nauczycieli i występowania ze swoimi sprawami wobec władz oświatowych, państwowych czy całego społeczeństwa. Nie może być tak, że co zmienia się formacja polityczna w strukturach MEN, to następuje zaprzeczanie, cofanie, niszczenie dotychczasowych osiągnięć, a wtóruje temu zmieniająca się formacja związkowców. Jak u władzy jest lewica - to góruje i manipuluje środowiskiem szkolnym ZNP, jak prawica - to "Solidarność".


Negatywne doświadczenia lat 1993-2017 potwierdzają, że nie można liczyć na jakikolwiek przełom w zakresie zagwarantowania nauczycielom samorządności i autonomii zawodowej zarówno w obszarze podejmowania przez nich autorskich innowacji, odpowiedzialnego a samodzielnego planowania, organizowania, kontrolowania i oceniania ich szeroko rozumianej działalności pedagogicznej czy nieskrępowanego uczestnictwa we współzarządzaniu szkołami.

Władza woli widzieć w nauczycielach istoty posłuszne, uległe, nie sprzeciwiające się jej dyktatom. Jeżeli nie jest zainteresowana odstąpieniem od tak rozumianego władztwa pedagogicznego to dlatego, że musiałaby dopuścić wszystkie podmioty partycypujące w edukacji do rzeczywistego współuczestniczenia we władzy (nauczycieli, rodziców i uczniów), a co za tym idzie - stworzyłaby sobie dodatkowy czynnik oddolnej kontroli własnej działalności. Lepiej zaś i wygodniej jest edukować bez żadnej kontroli, niż osiągać co najmniej takie same wyniki w środowisku patrzącym na ręce władzy.


Ostatnie sondaże na temat poczucia wolności obywateli rodzą wyjątkowy niepokój. Janusz Korczak miał rację pisząc w swoim apelu do nauczycieli: "Nie możecie dać dzieciom wolności, dopóki sami jesteście zniewoleni". Jak długo jeszcze?

14 października 2017

Nauczyciel - spotkany, postulowany, zapamiętany


Profesor Władysława Szulakiewicz, która jest historykiem wychowania na Wydziale Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, wydała ostatnio piękną miniaturę naukową poświęconą edukacji nauczycieli lwowskich drugiej połowy XIX wieku i pierwszych dwudziestu lat XX wieku.

Każda subdyscyplina nauk pedagogicznych powinna troszczyć się o swoją historię, bowiem na jej fundamentach kolejne generacje mogą prowadzić badania nie wyważając dawno już otwartych drzwi. Pedeutologia jako nauka o zawodzie i roli społecznej nauczyciela jest jedną z takich subdyscyplin w pedagogice, która rozwija się niezwykle dynamicznie, także w ujęciu historycznym. Kolejna monografia toruńskiej profesor jest naukowo uzasadnionym bogactwem myśli, w wyniku której kilkadziesiąt lat temu kształtowane było środowisko nauczycielskie.

To prawda, że historyczne badania w pedeutologii są zarazem (...)utrwaleniem pamięci o osobach zasłużonych w dziele tworzenia edukacji pedagogicznej na ziemiach polskich (...) oraz rekonstrukcją mistrzów ich epoki. Autorka - jak pisze w przedmowie, pozostaje w swoich analizach (...) w kręgu tych nauczycieli, którzy torowali drogę edukacji pedagogicznej na poziomie seminariów nauczycielskich i na poziomie akademickim. (s. 10-11) Warto zapoznać się z myślą ówczesnych humanistów, skoro po tylu latach lekceważenia przez władze III RP znaczenia jak najlepszego kształcenia nauczycieli przedszkoli i szkół oraz pedagogów, pojawia się kolejna próba politycznej interwencji i reformy w tym zakresie. Oby była wartością dodaną do przemian, których nie doświadczamy w tym środowisku od wielu lat.

Wspomniana przeze mnie miniatura - nie ze względu na małą objętość, ale format, zresztą pięknego wydania książki przez Wydawnictwo Naukowe UMK - została poświęcona przywołaniu refleksji teoretycznej dwóch pedeutologów minionej doby, a mianowicie Antoniny Machczyńskiej, nauczycielki seminariów nauczycielskich, których tak łatwo i szybko pozbyliśmy się w pierwszych latach transformacji ustrojowej, a teraz z resentymentem myśli się o potrzebie przywrócenia - przynajmniej pewnych - rozwiązań edukacyjnych tych placówek oraz Bolesławowi Ferdynandowi Mańkowskiemu, nauczycielowi akademickiemu a zarazem redaktorowi czasopisma "Muzeum".

Pedeutologia jest zatem także nauką, która przedmiotem badań czyni także nauczycieli nauczycieli, tak w ujęciu historycznym, jak i empirycznym, w tym ostatnio coraz częściej etno-, socjo- i psychopedagogicznym. Przypomnienie dokonań nauczycieli wywierających wpływ w swojej epoce na samorealizujących się w tej profesji jest o tyle ciekawe poznawczo i ważne społecznie, kulturowo, że podtrzymujemy pamięć o tych, którzy stawiając sobie najwyższe wymagania, kształtowali przyszłe elity naszego państwa. Jak pisała Antonina Muszyńska: "Każda chwila zmarnowana obciąża nasz obrachunek odpowiedzialności, bo się już nigdy nie wraca". (s. 17)

Czytając tę książkę możemy uświadomić sobie, jak wielkim szacunkiem obdarzano nauczycieli w środowisku wiejskim, skoro, przykładowo, odchodzącym już na emeryturę nie pozwalano opuścić miejscowości, lecz przygotowywano dla nich mieszkanie w podziękowaniu za trud pedagogiczny. Jakże silnie upominano się wówczas o to, by kandydat do nauczycielskiej profesji był tak naprawdę wzorem cnót, mistrzem właściwie oceniającym świat i rzeczy.

"Bo jak pisała (A. Machczyńska - dop. BŚ):"Dzieło wychowania jest ofiarą. (...); przystępujmy doń z czystym sercem i rękami; kto nie czuje na czole nauczycielskiego namaszczenia, niech nie będzie samozwańcem, niech się nie wkrada w poświęcone koło nauczycieli [...]. (s. 45-46)

Ciekawe, że to, co przed tylu laty było niedoścignionym wzorcem postaw, zachowań czy organizacji procesu kształcenia i wychowania w klasie szkolnej, dziś staje się tak anachroniczne, że pewnie już żaden nauczyciel nie napisałby o relacji z uczniami w następujący sposób:

"Miłe, zajmujące i godne pamięci są owe młodociane lekcje, w czasie których tak wielka panuje cisza, że słychać latającej muchy brzęczenie, a natężona uczniów uwaga pracuje nad rozwiązaniem zagadnienia, rzuconego przez nauczyciela. Jakaż to chwila, jakiż piękny związek między tymi uczniami i mistrzem! On im przynosi słowo nauki i wskazuje jej trudności, oni pną się wątłym jeszcze pojęciem do przełamania zapory i do widzenia równie jasno, jak mistrz ich widzi. On szuka wszelkich sposobów, aby ułatwić im zwycięstwo, podpiera, rozświeca ich myśl młodocianą i dzieli z nimi okrzyk radości, skoro zagadnienie rozwiązanym zostało". (s. 72)

No proszę, czyż nie określilibyśmy językiem współczesnej psychologii społecznej tę nauczycielską rolę jako facylitatora? Nie zdradzę zawartości całej książki, a tym bardziej odkrycia wiedzy o tym, jak być nauczycielem w ujęciu B. Mańkowskiego. Mogę jedynie zapewnić, że gdyby ktokolwiek z czytelników wrzucił na fejsa cytat z jego opisu ówczesnych realiów szkolnych, ale nie wskazałby na źródło i okres powstania ich zapisu, to każdy mógłby nabrać przekonania, że rzecz dotyczy tego, co dzieje się tu i teraz, w polskiej szkole A.D. 2017! Sięgnijcie i przekonajcie się sami.

Z okazji Dnia Edukacji Narodowej życzę wszystkim nauczycielom dużo radości, zrozumienia, wsparcia i wdzięczności ze strony uczniów, ich rodziców i innych rozumiejących oraz doceniających ich wielki trud i poświęcenie.