Przed gmachem Ministerstwa Edukacji i Nauki
zorganizowany został happaning przez uczniów SZKOŁY W CHMURZE oraz innych organizacji
pozarządowych ale powiązanych ze szkolnictwem niepublicznym - jak podaje GazetaWyborcza. Mieli ze sobą miotły, którymi postanowili wymieść złe
pomysły na szkołę.
Nie
rozumiem sensu tego happaningu, a przede wszystkim jego adresata, skoro
przedłożona w ramach tej akcji wizja szkoły wskazywała na to, jaką powinna być
ich szkoła. Tym samym zaprotestowali przeciwko tym, którym ich rodzice płacą za edukację,
bo przecież "Szkoła w chmurze" jest "szkołą" prywatną. Jak
rozumiem nie podoba im się to, że ich szkoła nie jest:
1. Szkołą wszechstronnego
rozwoju.
2. Szkołą tworzoną ze
stroną społeczną.
3. Szkołą praw człowieka.
4. Szkołą jako miejscem
swobodnego uczenia się, a nie nauczania.
5. Szkołą równego
finansowania.
Z
treści artykułu dość niefortunnie napisanego przez A. Zubik wynika, że
tak naprawdę to podmiot prowadzący tę niepubliczną placówkę chce zwiększenia dotacji, by rodzice mogli więcej zyskać (w sensie edukacyjnym i
finansowym). Gdyby bowiem resort zwiększył dotacje dla szkół niepublicznych, to zapewne (?) czesne byłoby niższe.
No
więc, drodzy uczniowie, musicie z tymi miotłami zgłosić się w chmurze do tych,
którym wasi rodzice opłacają waszą (auto-)edukację. Nie ma innego wyjścia.
Pomylił się Wam adresat. Ministerstwo nie odpowiada za prywatne placówki
oświatowe. Co najwyżej je nadzoruje - i to kiepsko - oraz dofinansowuje ich
działalność. Prowadzący takie inicjatywy pobierają od rodziców uczniów czesne.
Jak są z tego niezadowoleni, to niech z miotłą lecą w chmurę.